Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Beatrice

Tu naprawdę nie chodziło o niego.

Vincent był miły i nawet nie zwróciła większej uwagi na to, że nie napisał do niej od razu. Chociaż Jenny podniecała się przez cały ten czas, że to pora na miłość, tak Beatrice pozostawała sceptyczna. Nawet dzisiaj rano właściwie w ostatniej chwili przypomniała sobie, żeby zawczasu odkroić mu kawałek ciasta.

A gdy pojawił się w cukierni, niemal słyszała chichot Jenny, która schowała się na zapleczu, bo nie mogła wytrzymać ze śmiechu. Właśnie wygrała zakład, że Vincent jednak się odezwie, i Beatrice była jej teraz winna kawę.

Przez kilka następnych dni Vincent nie pojawił się w CinnamonLove, ale za to regularnie do niej pisał. Beatrice nie powiedziała o niczym Jenny, żeby ta przypadkiem nie zaczęła planować jej ślubu, jednak mimowolne cieszyła się, że codziennie dostawała pytanie, co u niej słychać.

Problem w całej tej sytuacji siedział właśnie w niej.

Była matką i w pierwszej kolejności musiała myśleć o szczęściu Gwen. Przecież już raz młoda doświadczyła ogromnej straty i Beatrice nie chciała jej narażać po raz kolejny na takie sytuacje.

Pakowanie się w znajomość z jakimś mężczyzną, angażowanie się...

Och, przecież on tylko kilka razy do niej napisał! Co ona sobie wyobrażała? Chyba brak seksu przez kilka lat robił jej siano z mózgu.

Niechętnie wyłączyła piątą już drzemkę budzika i przetarła oczy. Trzecia trzydzieści, za oknem mrok, a ona musiała się w końcu podnieść.

Otworzyła jeszcze SMS-a, którego dostała od Vincenta wczoraj wieczorem, ale go nie przeczytała, bo zwyczajnie zasnęła.

Mam nadzieję, że będziesz jutro w pracy :)

A zaraz potem następna wiadomość, wysłana godzinę później, bo najwyraźniej domyślił się, że już spała.

Słodkich snów :)

Rutynowo zwlekła się z łóżka, omal nie zabijając się o kabel do laptopa, i weszła pod prysznic, by choć trochę się orzeźwić i rozbudzić.

Jakoś niewiele myślała o Vincencie, gdy przygotowywała się do pracy, szykowała Gwen śniadanie, jechała autobusem do pracy i piekła kolejne porcje ciast i babeczek. Zdecydowanie większym problemem były rachunki do zapłacenia; mijała właśnie połowa listopada, więc musiała się przygotować na większe opłaty za prąd.

No i jeszcze rata za szkołę Gwen... Co prawda za tydzień miała dostać wpłatę za stypendium młodej, ale te siedem dni jakoś będzie musiała przetrwać.

Nie znosiła tego, że ledwo wiązała koniec z końcem. Nie potrafiła oszczędzać funtów, chociaż wiedziała, że jeśli będzie chciała dalej edukować córkę, to w końcu musi zacząć odkładać na jej studia. Nie bardzo wiedziała, jak rozwiązać tę sytuację – i tak ciągnęła już nadgodziny; miała świadomość, że nie da rady pracować jeszcze więcej.

Wszystkie myśli wyparowały w momencie, gdy równo o ósmej przeszklone drzwi do cukierni się otworzyły i do środka wszedł wysoki, barczysty mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze. Vincent niemal od razu odszukał wzrokiem Beatrice, która właśnie wykładała świeże wypieki na wystawę, po czym uśmiechnął się do niej rozbrajająco.

Ustawił się grzecznie w kolejce, a Beatrice rzuciła tylko szybkie spojrzenie w kierunku kasy i zdławiła w sobie głośny jęk; Jenny właśnie nabijała szybko cenę jakiemuś klientowi, ale jednocześnie uśmiechała się głupkowato pod nosem, zezując na przyjaciółkę.

Och, po prostu cudownie.

Vincent złożył zamówienie, po czym usiadł wygodnie przy stoliku pod ścianą.

– Zgadnij, kogo obsłużysz, Trixie – powiedziała radośnie Jenny, gdy przygotowała już zamówienie. – I nie wykręcaj mi się układaniem towaru. Jego stolik jest teraz twój.

Najwyraźniej Jenny świetnie się czuła w roli swatki.

Beatrice wyprostowała się i przejęła od Jenny tacę, wbijając w nią poirytowany wzrok.

– Uspokój się, Jen.

Gdy szła w kierunku stolika Vincenta, czuła na sobie palące spojrzenie mężczyzny. Odchrząknęła, uśmiechając się do niego uroczo, i odłożyła ostrożnie zamówienie na stolik, by przypadkiem niczego nie wylać.

– Jak tam, Beatrice?

Błysk w oku, lekko uniesiony prawy kącik ust, i jeszcze ten mocny, piżmowy zapach perfum. Beatrice musiała się uspokoić, jeśli nie chciała stracić przy tym człowieku głowy.

– Wszystko dobrze, a u ciebie?

– Też, chociaż przyznam, że przyda mi się mała pomoc. Masz teraz momencik? Możesz ze mną na chwilę usiąść?

Beatrice rozejrzała się szybko; klientów było sporo, jak zresztą zwykle o tej porze, ale szeroki uśmiech Jenny, który ta posyłała jej zza lady, upewnił ją, że nie musiała się przejmować chwilą przerwy.

– Jasne.

– Zobacz, wszystko przewidziałem, nawet zamówiłem dodatkowy kawałek ciasta. Mam nadzieję, że lubisz sernik.

Uniosła wysoko brwi, bo dopiero teraz się zorientowała, że – rzeczywiście – stały przed nią dwa talerzyki z ciastem i – o rany – dwie filiżanki z cappuccino. Jak mogła się nie domyślić...?

– Jasne – odparła pośpiesznie, spuszczając wzrok i poprawiając nerwowym gestem kosmyki włosów, który wydostały się z kucyka i opadły jej na czoło. Próbowała w sobie zdusić uczucie niepokoju. – W czym mogę ci pomóc? Nie znam się na zbyt wielu rzeczach...

– Szukam mieszkania – odparł wprost.

Podniosła wzrok i przełknęła głośno ślinę pod wpływem jego intensywnego spojrzenia.

– Nie znam się na nieruchomościach...

– Mówiłaś, że studiowałaś ekonomię, prawda? – Kiwnęła głową. – Mieszkanie znajdę sam, ale będę potrzebował kogoś, kto policzy mi sprawnie parę rzeczy, na których kompletnie się nie znam.

– A twoja dziewczyna? – wypaliła, nim zdążyła ugryźć się w język.

Od razu tego pożałowała. Poczuła, jak gorąco rozlewa się jej po całej twarzy i spełza na dekolt; wstydliwy rumieniec to i tak nic w porównaniu z falą zażenowania, jaka ją zalała. Pamiętała jednak, że gdy Vincent pierwszy raz pojawił się w kawiarni, nie był sam; co prawda Jenny od razu stwierdziła, że nie mogła to być jego dziewczyna, ale jakoś do tej pory tego sobie nie wyjaśnili.

Zresztą kilka dni temu sam coś mówił o „przyjaciółce".

– Słucham? – Od razu cały się spiął, posyłając jej niepewne spojrzenie.

A więc jednak nie był taki niewzruszony, na jakiego uparcie się kreował przez ostatnie tygodnie.

– Em... – Skoro już zdążyła się skompromitować, to i tak nie pogorszy chyba już swojej sytuacji. – Tamta blondynka, z którą kiedyś tu przyszedłeś... Nie zrozum mnie źle, ja po prostu...

Zaśmiał się nerwowo, a ona – chyba automatycznie – zrobiła to samo. Skala zażenowania powinna już dawno wybuchnąć.

– Mówisz o Sydney? Nie, Bee, Sydney to moja przyjaciółka, nie dziewczyna. I w dodatku jest lesbijką. – Znowu się uśmiechnął nonszalancko, a chwilowa niepewność znowu została zastąpiona maską spokoju i opanowania. – Oj, przepraszam, miałem nie nazywać cię Pszczółką.

Drgnęła, bo – szczerze powiedziawszy – nawet nie zwróciła na to uwagi. Zbyt pochłonęła ją myśl, że Vincent najprawdopodobniej był wolny (chociaż tak mogła wnioskować, skoro wciąż z nią flirtował, a przynajmniej tak twierdziła Jenny. Beatrice nie znała się na męskiej psychice), ale zapobiegawczo zerknęła kątem oka na jego lewą dłoń.

Obrączki brak.

– Nic się nie stało... Właściwie aż tak mi ta Pszczółka nie przeszkadza – powiedziała z roztargnieniem, machając niedbale dłonią. – Po prostu zdziwiłam się, że prosisz mnie o pomoc, od dziesięciu lat się tym nie zajmuję, i nie wiem, czy dałabym radę...

– Hej, Bee, spokojnie. – Położył jej dłoń na ręce; ciepło jego skóry od razu ją sparzyło, ale nie odważyła się wycofać, chociaż miała na to ogromną ochotę. Mimo wszystko ten gest trochę ją uspokoił. – To zwykła prośba. Teraz siedzę Sydney na głowie, ale przyznam szczerze, że chciałem znaleźć coś własnego, tylko jestem tu nowy i właściwie nie mam nikogo oprócz Sid i... i ciebie.

Zadrżała pod wpływem ciepła jego głosu. Vincent zabrał rękę i zdawał się nie zauważać, jak jego dotyk działał na Beatrice – a działał zadziwiająco, bo po raz pierwszy od dawna nie miała odruchu wymiotnego na taką bliskość (a dla niej była to już bliskość oszałamiająca) jakiegoś mężczyzny.

– I nie martw się, jestem wolny. – W jego piwnych oczach znienacka pojawił się jakiś dziwny cień, ale zniknął tak szybko, że Beatrice zawahała się, czy w ogóle go tam dostrzegła. – A ty? Bo nigdy właściwie nie zapytałem, a nie chciałbym się niepotrzebnie narzucać.

Wstrzymała oddech, bo zaskoczyła ją taka otwartość ze strony Vincenta. Przez moment trawiła jego słowa, zastanawiając się, czy nie wychodzi na idiotkę, milcząc tak długo.

– Z nikim się nie spotykam.

I mam córkę.

MAM CÓRKĘ.

Tego jednak nie zdołała już wykrztusić.

Upiła niepewnie łyk kawy, czekając na reakcję Vincenta. Nie tknęła jednak sernika, bo miała mocno ściśnięty żołądek (chyba ze stresu, ale nie miała pojęcia, dlaczego go odczuwała). Mężczyzna patrzył na nią uważnie, nie umiała jednak odczytać żadnej emocji na jego twarzy. Uśmiechał się, ale był to uśmiech neutralny, niczego tak naprawdę nie zdradzał.

– Bee... O której dzisiaj kończysz pracę?

– Piątej po południu... – Przełknęła głośno ślinę.

Już wiedziała, o co miał zamiast zapytać, nim zdążył otworzyć usta. Krew zaczęła szumieć jej w uszach, zagłuszając naturalny gwar kawiarniany. Już miała w głowie milion wymówek: że musi wrócić do domu, ugotować obiad, odebrać córkę ze szkoły (chociaż Vincent na razie nie miał pojęcia o Gwen, która zresztą świetnie radziła sobie sama), zrobić cokolwiek, COKOLWIEK, żeby się nie zgadzać...

– Może odebrałbym cię później i odprowadził do domu?

Już była gotowa zaoponować, na końcu języka miała jakąś całkiem składną i zręczną odmowę, gdy nagle telefon w kieszeni fartuszka zadzwonił, a ona podskoczyła śmiesznie na krześle, nie spodziewając się piosenki Queen „Show must go on".

– Jezu, Vincent, przepraszam... – Sięgnęła szybko po komórkę, widząc numer nauczycielki Gwen. Zmarszczyła brwi. – Muszę odebrać, to pilne...

Nie czekając na odpowiedź, podniosła się i zniknęła na zapleczu, nawet się za siebie nie oglądając i ignorując zaintrygowane spojrzenie Jenny.

– Halo?

– Pani Baker? – Beatrice przytaknęła, a serce prawie podeszło jej do gardła, tłukąc się mocno w piersi. – Z tej strony Emily Shields, uczę Gwendoline biologii. Może pani rozmawiać? Chyba mamy problem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro