Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część trzecia: PRÓBA CHARAKTERU


So please don't judge me 
And I won't judge you 
Cause it could get ugly 
Before it gets beautiful
Chris Brown „Don't judge me"


Kolejne dni mijały na pozór spokojnie. Na pozór, ponieważ za każdym razem, gdy widziała Malfoy'a, silny żal zalewał jej serce, a rumieniec barwił policzki.
Robiła wszystko co do niej należało. Sprzątała, obsługiwała gości w bufecie, pięknie się uśmiechała, jednak była bardzo nieobecna. Z jednej strony była szczęśliwa, że koniec końców wciąż jej nie rozpoznał, zaś z drugiej, wianuszek kobiet, które widziała codziennie przed jego gabinetem sprawiał, że miała ochotę przepchać się przez nie wszystkie i powiedzieć mu prawdę. Mimo to, za każdym razem odwracała się na pięcie, kończyła swoją pracę i wracała do domu, gdzie relaksowała się przy lampce ulubionego wina skrzatów.
Dotychczas, jedynym osiągnięciem, było złożenie podania podsuniętego jej przez Christinę. Gdzieś w głębi duszy żywiła nadzieję, że może jednak ją przyjmą. W końcu została uniewinniona, miała nienaganną przeszłość – ba, wręcz heroiczną!, - a od czasu procesu zachowywała się jak należy. Już minęło wystarczająco dużo czasu. Trzeba wziąć w garść siebie i swoje życie!
Osunęła się w fotelu, przymykając oczy w uczuciu tak spragnionego relaksu. Cisza i spokój. Właśnie tego potrzebowała od dłuższego czasu. Miała już dość, chodzącej za nią Christiny i jej wiecznych ponagleń, by „wreszcie wzięła przeznaczenie w swoje ręce". Dosyć tych wszystkich kobiet pchających się do Malfoy'a i próbujących udowodnić mu, że to one są „tą jedyną"... i ostatecznie dosyć samego Malfoy'a, na którego widok, jej głupie serce wykonywało potężnego fikołka. Wciąż nie rozumiała jakim cudem tak szybko się w nim zakochała. Jak wiele mógł zdziałać kawałek papieru, z cudownie kreślonymi literami... a co dopiero całe ich mnóstwo!
Momentami miała ochotę rzucić tym wszystkim i zwolnić się z Ministerstwa, jednak szybko zrezygnowała z tego bezmyślnego pomysłu. Jak niby miałaby utrzymać się bez stałej pensji? Czynszu nie opłaca się na „ładne oczy". Poza tym miała szansę na naprawdę dobre stanowisko. Postanowiła zostać i czekać.
Nie zraził jej nawet arogancki uśmieszek Astorii Greengrass, która przyjmowała jej podanie na stanowisko pracownika Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów. Co ją obchodziła jej pogarda? Widziała jej już tyle w swoim życiu, że musiała wreszcie nauczyć się ją ignorować... Ale przecież zawsze łatwo się mówi.
Otworzyła oczy, odkładając na stolik pusty kieliszek po winie. Była tak zmęczona, że jedyne o czym była w stanie myśleć, to szybki prysznic i ciepła, mięciutka pościel. Nim jednak dotarła do wyjścia z salonu, usłyszała głuchy dźwięk, przypominający stukanie o ramę okna... dziób, no tak. Od kilku miesięcy słyszała ten dźwięk tak często, że nie była w stanie pomylić go z żadnym innym. Pierwszy raz jednak,- a prawdę mówiąc to już czwarty- od początku tej korespondencji, nie była zadowolona z widoku czarnego puchacza.
Ze zrezygnowaniem podeszła do okna i wpuściła zwierzę to środka. Wiedziała czyj list przyniósł. Wiedziała także, że ciężko będzie się go pozbyć, bez napisania odpowiedzi.
Z cichym westchnięciem odwiązała kawałek pergaminu i rozwinęła go w powietrzu.

Nie mogę przestać o Tobie myśleć.
O Twoim uśmiechu, oczach, barwie głosu...
Dlaczego nie odpisujesz? Dlaczego mnie odtrącasz?
Czyżby mój puchacz nie dostarczył wcześniejszych listów?
Wciąż na Ciebie czekam.
Przyjdź, ujawnij się, pozwól się poznać, proszę.

To już czwarta wiadomość od czasu balu. Wciąż pisał, mimo że nie dostawał odpowiedzi. Każdy list miał podobne zabarwienie emocjonalne i każdy jeden niezmiennie lądował w jej szkatułce. Nie wiedziała po co je trzymała. Być może była to jakaś irracjonalna chęć posiadania jakiejś jego cząstki? To samo zrobiła i z tym listem, uważnie obserwowana przez nowego lokatora. Sięgnęła do klatki swojej nieobecnej płomykówki, wyciągnęła z niej miseczkę na wodę i podała ją puchaczowi.
- Pewnie kazał ci czekać na odpowiedź, co? - zapytała, głaszcząc go lekko po piórach. Ptak, jakby doskonale rozumiejąc co do niego mówi, przekręcił łebek i zahukał dwa razy.
Nie spuszczał z niej wzroku, a ona wreszcie zrozumiała, że naprawdę nie odleci dopóki nie dostanie tego durnego listu. Co miała zrobić? Usiadła przy biurku i wyciągnęła kawałek pergaminu, pióro oraz kałamarz. Mimo usilnych starań, jej głowa była tak pusta jak kartka leżąca tuż przed nią. Nie wiedziała co napisać, nie potrafiła odnaleźć właściwych słów. Mogła tylko tępo wpatrywać się w blat biurka i tym też się zajęła. Po kilku minutach schowała wszystko do szuflady i wstała. Postanowiła nie pisać nic, a okno zostawiła otwarte z nadzieją, że ptak jednak zatęskni za swoim panem i postanowi do niego wrócić.



*~*~*


- Miona, szybko! Pimky dziś jest naprawdę wściekły – zawołała Christy, gdy zobaczyła ją przy wejściu na zaplecze.
Hermiona zmarszczyła czoło, jednak podwoiła ruchy i już po pięciu minutach stała obok przyjaciółki. Obciągnęła roboczy fartuch i poprawiła kucyk, prześlizgując zdumionym spojrzeniem po zwiększonej ilości stolików, a kończąc na niewielkim podeście pod oknami.
- Co się dzieje?
Christy rozejrzała się po kilku obecnych pracownikach Ministerstwa marszcząc swoje nieskazitelnie gładkie czoło.
- Nie mam pojęcia, ale skoro Pimky chodzi wkurzony, to nie wróży nic dobrego.
Ledwo skończyła mówić, a za ladę wtoczył się szef, z miną wściekłej szyszymory – dosłownie.
- Granger! Gdzie się podziewałaś, do cholery? Miałaś być dwie godziny temu!
Powitanie jak zwykle przyjemne, jednak nie dała zbić się z tropu. Doskonale pamiętała swój grafik, który jasno wskazywał, że w ten dzień miała przyjść dopiero na godzinę dziesiątą. Nie spóźniła się więc, ani nie zrobiła nic, co zasługiwałoby na reprymendę.
Nie miała pojęcia skąd wziął się u niej ten nagły przypływ odwagi, jednak wyprostowała się dumnie i spojrzała nieprzyjemnemu mężczyźnie wprost, w jego małe oczka.
- Miałam być na dziesiątą, więc jestem. Pan chyba osobiście ustalał grafik, prawda?
Christy rozszerzyła oczy ze zdumienia, Pimky wyglądał, jakby jego ciasny krawat zaczął go dusić, a Hermiona pierwszy raz od dawna poczuła w sobie echo dawnego „ja".
- Ty...
Nie dosłyszały jednak obelgi, która jawnie cisnęła mu się na usta, ponieważ do bufetu podszedł jeden z pracowników, z wyraźnym zamiarem złożenia zamówienia. Zrezygnował więc z reprymendy, a zamiast tego pogroził jej palcem z miną, mówiącą, że nic dobrego z jej zachowania nie wyniknie. Cóż, już dawno powinna była się postawić.
Odprowadziła Pimky'ego wzrokiem, wymieniła wesoły uśmiech z Christy i poszła na zaplecze, sprawdzić rachunki za zeszły tydzień i przejrzeć przesyłki wewnętrzne. Jakież było jej zdziwienie, kiedy na wierzchu jednej z nich zobaczyła swoje imię i nazwisko, napisane zupełnie nieznajomym pismem. Obróciła niewielką kopertę i zobaczyła pieczęć Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów.  Jej serce gwałtownie przyspieszyło swój rytm.
Nie czekając ani chwili, złamała wosk i zagłębiła się w treść. Pierwszy raz przeczytała z wielkim oszołomieniem, jednak każdy kolejny kończył się coraz bardziej załamanym spojrzeniem, a wreszcie ledwie powstrzymywanymi łzami.
Opadła na jedyne tutaj, rozklekotane krzesło, a nieprzychylny list odrzuciła na stolik. Poczuła jak wyparowuje z niej cała pewność siebie i nadzieja. Czy jej życie już zawsze będzie tak wyglądać?
- Miona, potrzebuję cię przy bufecie... Miona? - Christy podeszła do niej i złapała za ramię, ściskając lekko. - Co się stało?
Zdawkowy ruch ręki i wyciągnięty palec, wskazujący na przeklęty list – to wszystko na co było ją w tej chwili stać.
Christina czym prędzej złapała za pergamin i z zachłannością osoby ciekawskiej zaczęła śledzić tekst. W miarę czytania jej oczy stawały się coraz większe, a w ich głębi rodziły się niedowierzanie i złość.
- „... Pani podanie zostało odrzucone..." . Że jak?! - Wykrzyknęła Christy z frustracją. - Nie, to musi być jakaś pomyłka. Przecież wszystko miało być załatwione...
Hermiona uniosła głowę, patrząc na wściekłą przyjaciółkę ze zdziwieniem.- Co miało być załatwione?
- Ja...
- Granger! Ramon! Nie płacę wam za siedzenie, do cholery! Do bufetu, ale już! - Pimky pojawił się dosłownie znikąd, a aura wściekłości, którą ze sobą przyniósł była wręcz dusząca.
- Już idziemy! - warknęła Christina, patrząc szefowi prosto w oczy. Przez krótki moment wyglądał jakby chciał coś odpyskować, jednak machnął ręką.
- Za pół minuty widzę was przy ladzie. Obie.
Kiedy się odwrócił, Christy wystawiła język w dosyć dziecinnym geście. W innej sytuacji Hermiona pewnie wybuchnęłaby śmiechem. Spojrzały na siebie, przekazując sobie tyle siły ile tylko mogły.
- A jak sprawy z Malfoy'em? - zapytała, kiedy podeszły do lady.
Hermiona z przerażeniem rozejrzała się po ludziach.
- Może by tak ciszej? - syknęła, idąc za własną radą i ściszając głos niemalże do minimum.
Brwi Christiny podsunęły się prawie pod samą linię włosów.
- Aha. Czyli rozumiem, że nie ruszyło ani o cal.
- A co niby mam zrobić? - żachnęła się Granger, odrzucając ścierkę i opierając się o blat. - Podejść do niego i powiedzieć: „cześć, to ja, twoja nieznajoma z balu"?
- Noo, tak – Christy wzruszyła ramionami i złapała za szklankę, wycierając z niej krople wody. - To właśnie doradzam ci przez cały czas.
Hermiona pokręciła głową, nie mając zielonego pojęcia jak się wywinąć.
- Jesteś po prostu...
- Przepraszam? - Przerwał im kobiecy głos, dochodzący od strony sali. Hermiona obejrzała się w tamtą stronę, a na widok Astorii Greengrass poczuła jak jej serce podchodzi do gardła. Jak dużo słyszała ta kobieta?... Z jej miny ciężko było wywnioskować cokolwiek. Była całkowicie niewzruszona, z aroganckim uśmiechem, błąkającym się na wąskich ustach.
- Słucham? - odezwała się Christy, ratując z opresji Hermionę, która właśnie zaczęła robić się czerwona na twarzy.
Astoria przerzuciła swoje spojrzenie na Ramon, mierząc ją dokładnie z góry na dół.
- Za godzinę, na przerwie, zaczną się schodzić ludzie. Wyłączycie wtedy tę śmieszną muzykę – uniosła palce, chcąc chyba tym samym wskazać dźwięk- i przyniesiecie tort.
- Jaki tort? - wyrwało się Hermionie, zanim zdążyła się powstrzymać. Greengrass zmierzyła ją wrednym spojrzeniem, a uśmieszek na jej twarzy poszerzył się dwukrotnie.- Takie ciasto, Granger, które kupuje się na różne uroczystości... jak na przykład urodziny.
Hermiona poczuła jak na jej twarz wypływa rumieniec złości. Jak ona nienawidziła tych wszystkich aroganckich arystokratów!
- Dziękujemy bardzo za tę pouczającą definicję, jednak tak się składa, że bardzo dobrze wiemy czym jest tort. - Odpowiedziała Christina, kopiując arogancką minę Astorii, co najwyraźniej zbiło ją z tropu. Tylko Christy mogła pozwolić sobie na coś takiego. Ją, Hermionę, Pimky od razu pociachałby na drobne kawałeczki, gdyby dowiedział się o takim zachowaniu. Christina oparła się na rękach, pochylając nieco nad blatem.
- Myślę, że Miona chciała zapytać dla kogo jest ten tort.
Widać było, że kobieta ma na końcu języka jakąś niewybredną replikę, coś jednak kazało jej się powstrzymać. Zamiast tego, założyła długie włosy za ucho, a na jej usta znów powrócił uśmieszek.
- To nie jest coś co powinno was interesować, ale... Minister. To wszystko z okazji jego urodzin.
Kiedy obracała się by odejść, Hermiona mogłaby przysiąc, że widziała jakiś zły błysk w jej oczach. Po plecach przeszedł jej zimny dreszcz.
- Jak ja nie lubię takich kasiastych panienek... - mamrotała Christina, wyżywając się na bogu ducha winnej szklance i pocierając ją zawzięcie ścierką. Hermiona podeszła do niej i wyciągnęła szkło z rąk.
- Daj spokój. To chyba ja powinnam być tutaj wściekła.
- Wiem, wiem. Ja po prostu... nie mogę uwierzyć, że nie dostałaś tej pracy.- Hermiona spojrzała na nią, po czym spuściła wzrok na swoje buty.
- Ja też nie.


*~*~*


- Dziękuję za przyjście – Astoria, przebrana w elegancką sukienkę, stała na niewielkim podium i przemawiała do dość sporego tłumu, gnieżdżącego się na krzesłach i pod ścianami. Większość z obecnych miała zdziwione miny, jakby zastanawiali się dlaczego muszą marnować swoją przerwę na przebywanie w tym miejscu i tylko nieliczni rozglądali się dookoła z jawnym podekscytowaniem.
Hermiona podzielała to zdziwienie, zabarwiając je własną frustracją, kiedy starała się przeciskać między ciałami z tacą uniesioną wysoko nad głową. Nie rozumiała po co ta cała szopka, w dodatku w środku pracy. Nie można zorganizować balu wieczorem?
- Jak większość z was wie, dziś jest bardzo ważny dzień. Nasz Minister ma urodziny! - Zaklaskała w dłonie, a kilka osób poszło jej śladem. - Pomyślałam, że dobrze byłoby uczcić tę okazję, dlatego właśnie tu jesteście. Minister powinien być za jakieś pięć minut. Zanim to jednak nastąpi, mam do ogłoszenia kilka ciekawych nowin.
Hermiona nie obserwowała sceny. Nawet gdyby chciała, rząd, kategorycznie wyższych od niej mężczyzn, skutecznie jej to uniemożliwiał. Zresztą, po co miałaby patrzeć? Ona przyszła tu pracować, a nie cieszyć się urodzinami kolejnego bogacza, którego znała tylko z imienia i nazwiska. Zaczęła tęsknić za Kingsley'em Shackleboltem.
Zbierała ze stolików brudne talerzyki i zastępowała je nowymi, poświęconymi na tort. Starała się całą swoją uwagę skupić na pracy i nie odwracać w stronę drzwi, przy których wcześniej widziała Malfoy'a. Nie chciała by nieposłuszne emocje zaprowadziły ją w tamte okolice.
Astoria coś szczebiotała, a Hermiona starała się jej nie słuchać, co wcale nie było takie proste, a gdy usłyszała nazwisko „Malfoy", stało się niemal niemożliwe.
- ... jak wiecie po ostatnim balu szukał pewnej pięknej dziewczyny. Zapewne wszyscy zastanawiacie się kim ona jest... – Zwinnie przepchnęła się w wolną przestrzeń obok podestu, a na te słowa stanęła jak wryta. Chciała odejść, jednak coś nie pozwoliło jej ruszyć się z miejsca. Nie miała pojęcia skąd, ale doskonale wiedziała co zaraz nastąpi.
- Tak się składa, że ja wiem. - Astoria spojrzała prosto w jej oczy, a Hermiona po raz kolejny ujrzała w nich ten złowieszczy błysk. Na sali zapanowała głęboka cisza i tylko gdzieś za ladą rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Hermiona nie była w stanie się ruszyć. - Piękną nieznajomą przebraną za kopciuszka, jest mała kłamczucha, która starała się udawać kogoś innego niż jest. A kim jest? - Ręka Astorii wystrzeliła w jej stronę, a na wąskie usta byłej ślizgonki wystąpił bezlitosny uśmiech. - Zwykłą, nic nie wartą kelnereczką, Hermioną Granger. Oto twoja śliczna nieznajoma, Draco.
Hermiona czuła jak jej serce przygniata jakiś ogromny ciężar, ściskając płuca i odbierając oddech. Pod powiekami zaczęły zbierać się łzy rozpaczy, a ręce ledwo utrzymywały pełną tacę. Nie wiedziała co ze sobą zrobić, nie było miejsca, w którym mogłaby się ukryć. Wokół niej pełno ludzi, a oczy wszystkich wlepione były właśnie w nią.
Odnalazła te jedne, na których zależało jej najbardziej, a to, co ujrzała omal nie zwaliło jej z nóg. Zdezorientowanie, niedowierzanie, zawód.
Łzy spłynęły po policzkach, gdy odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę zaplecza.


*~*~*


Ile razy życie może kopać w tyłek? Jak wiele może znieść zwyczajny człowiek? Pewnie niewiele. A mimo, że Hermiona Granger zwyczajnym człowiekiem nie była, to i ona znalazła się już na skraju wytrzymałości.
Nie sądziła, że po raz kolejny spotka ją to okropne uczucie... jakby cały jej świat, zbudowany na chwiejnych posadach, walił się niczym domek z kart.
Miała tak wielkie nadzieje co do Łagodnego. Niejedną noc marzyła o cudownym mężczyźnie, kryjącym się za pięknymi listami. Był jej podporą. Pomógł na nowo uwierzyć w siebie. Był w momencie gdy najbardziej go potrzebowała! A potem dowiedziała się, że to Malfoy... cóż, dobrze przeczuwała, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

Nie ma większego znaczenia kim jesteś, 
to zwykły kaprys mojej ciekawości.

Phi! Większej hipokryzji w życiu nie usłyszała... ale bolało. Tak cholernie paliło duszę i serce, że czasem miała wrażenie, że naprawdę płonie. Wciąż miała przed oczami to niedowierzanie i zawód.
Nie ma większego znaczenia kim jesteś... jasne. Tak jak się spodziewała, nie był zadowolony z tego, że to ona jest najcudowniejszą kobietą na ziemi.
Nie można mieć wszystkiego... ale można, za to, nie mieć nic.
Kiedy dostała odmowę pracy, było to dla niej jak siarczysty policzek. Była załamana, a perspektywy na lepsze jutro legły w gruzach. Teraz jednak, biorąc pod uwagę zachowanie i reakcję Malfoy'a, cieszyła się, że tak wyszło. Nie byłaby w stanie przebywać z nim w jednym miejscu – skończyłoby się to kompletnym fiaskiem. Nie był to, jednak, koniec niepowodzeń.
Pierwszy dzień po tym wydarzeniu, poszła do pracy, obiecując sobie, że wytrzyma. Da radę i pokaże im wszystkim, że nie da się złamać. Cóż... jej postanowienie legło w gruzach już po pierwszych pięciu minutach pracy, gdy Pimky z ogromnym zdziwieniem i oburzeniem jednocześnie, zapytał, czy nie dosłyszała jak wczoraj mówił, że jest zwolniona. Oczywiście słyszał go cały bufet, a Hermiona czerwona jak burak, była zmuszona opuścić miejsce pracy i zarazem jej główne źródło dochodów... Kolejny kopniak, w już i tak obolały tyłek.
Dni mijały, frustracja rosła, paląc w gardle z siłą rozżarzonych węgli i nawet ulubione wino skrzatów przestało pomagać.
Siłą woli zmuszała się do sprzątania gabinetów, starając się unikać ciekawskich i pogardliwych spojrzeń tych resztek pracowników, którzy załatwiali swoje ostatnie sprawy. Malfoy'a nie widziała od czasu, gdy dowiedział się kim jest. Od tamtego momentu ustała także wszelka korespondencja – nie dostała ani słowa. Wszystko skończyło się zgodnie z tym, co przewidywała od samego początku. Pytanie tylko, czy rzeczywiście tego właśnie pragnęła...

*~*~*


Siedziała przy bufecie, sącząc parującą wciąż kawę. Do pracy zostało jej jeszcze całe pół godziny, odwiedziny Christy wydały się, więc bardzo dobrą perspektywą. Siedząc po drugiej stronie blatu, wreszcie mogła mówić na temat Pimkiego, co jej się żywnie podobało. Na jego widok nie omieszkała nawet się skrzywić i ostentacyjnie obrócić w drugą stronę. Zbyt długo wchodziła w tyłek temu grubemu pacanowi.
- Ale ma minę, nasz grubcio – szepnęła Christy udając, że pochłania ją wycieranie po raz drugi tej samej szklanki. Hermiona dojrzała uśmieszek na jej twarzy i ledwo powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem. Po chwili jednak zmarkotniała, wędrując spojrzeniem do jej starego fartucha, wiszącego przy drzwiach.
Christina zauważyła jej spojrzenie. Szybkim ruchem zamknęła wejście na zaplecze i pochyliła się nad blatem.
- Co masz zamiar zrobić z tą całą sytuacją?
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Jaką sytuacją?
- No... z Malfoy'em.
Wywróciła oczami. Świetna zmiana tematu, nie ma co. Jeżeli Christy chciała odwrócić jej uwagę od zmartwień nad pracą i poprawić humor... cóż, nie udało się jej.
Hermiona westchnęła i podparła brodę na dłoniach.
- Nic.
- Jak to nic?
- Tak to- nic. - Dawno nie używała sarkazmu. Jak dziwnie brzmiał w jej ustach! - Nie widziałaś wyrazu jego twarzy, gdy dowiedział się, że ja to ja. Nie była to zadowolona mina – uwierz mi.
Ramon pokręciła głową, prawdopodobnie prosząc Merlina o cierpliwość. Hermiona nie miała ochoty rozmawiać na ten temat. Postanowiła nic nie robić w tej sprawie i tego miała zamiar się trzymać.
- Co za dupek. Już ja bym mu powiedziała, co o nim myślę.
Mamrotała Christina, wycierając szklanki z coraz większą zawziętością.
Draco Malfoy stworzył wokół siebie iluzję cudownego, uczuciowego mężczyzny, który sparzył się na własnych błędach. Ostatnie dni pokazały jednak, że to wszystko było fałszywe i wybudowane na kłamstwie.
Tylko co miał na celu, bawiąc się w te swoje gierki? Czyżby jakiś zakład?
- ... Miona?
Wyrwana z zamyślenia, o mało nie wylała na siebie resztki kawy. Zobaczyła, że Christy przygląda się jej z troską na twarzy i poczuła, że dłużej tego nie wytrzyma.
- Wybacz, zamyśliłam się. Dziękuję za kawę. Widzimy się w piątek?
Podniosła się z krzesła i wyciągnęła pieniądze, jednak Christina odsunęła je ruchem ręki.
- Na mój koszt.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością, ruszając w stronę wyjścia, a przed oczami wciąż miała ten zatroskany wzrok.


Sprzątanie szło jej bardziej opornie niż zwykle. Nie potrafiła skupić się na najprostszym zaklęciu, przez co większość czynności musiała powtarzać dwa razy.
Już ja bym mu powiedziała co o nim myślę. Czyli co dokładnie? Jakim to nie jest dupkiem czy jak bardzo jej nie zawiódł? Zresztą, jakie to ma znaczenie. Nie ma zamiaru się nim przejmować. Od początku przecież wiedziała, że wszystko prowadzi do takiego końca.
Nawet nie zauważyła, kiedy te rozmyślania zaprowadziły ją na piętro Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Mimo wewnętrznego głosu, który kazał jej być silną, czuła wielki niepokój, gdy stanęła przed gabinetem numer 568. Nie chciała się nim przejmować... ale nie chciała także go widzieć.
Wzięła dwa głębsze wdechy i już miała wejść, gdy usłyszała głos, po drugiej stronie korytarza. Ogarnięta jakąś niezwykłą paniką, schowała się w cieniu drzwi. Nie słyszała co mówił, jednak tonacja jasno dała do zrozumienia, że właśnie się przechwala bądź wywyższa. Brzmiało to niepokojąco znajomo.
Po chwili zza zakrętu wyłonił się Malfoy, w towarzystwie Notta i Bentley'a z Departamentu Tajemnic. Nie zatrzymując się ani na moment, ruszyli w stronę windy. Osunęła się nieco po ścianie, jeszcze bardziej chowając przed jego spojrzeniem. Przez jedną krótką chwilę, w której widziała jego twarz, dojrzała na niej dawną pogardę, złośliwość... ale także smutek, zupełnie nie widoczny na pierwszy rzut oka. Ta twarz, tak bardzo różniła się od tej, którą widziała na balu...
W tym krótkim momencie, po raz kolejny zastanowiła się, która odsłona Malfoy'a jest tą prawdziwą. Ta z balu czy ta, którą widziała dosłownie przed sekundą? Jej umysł zalały obrazy jego uśmiechniętej twarzy i radosnych oczu, odbierając na moment dopływ tlenu.


*~*~*


Przeciskała się między ludźmi, starając dotrzeć do pomieszczenia, w którym przebywali wszyscy ważniejsi przedstawiciele Ministerstwa – w tym i Malfoy. Wiedziała, że w ten dzień miała odbyć się jakaś ważna konferencja, dotycząca reformacji i dofinansowania dla reprezentacji Anglii w Quidditchu. Jej występ będzie, więc z pewnością bardzo niefortunny... jednak nie mogła się teraz wycofać.
Obraz uśmiechniętego Malfoy'a męczył ją przez całą noc, zmuszając do całej gamy myśli i nie pozwalając zmrużyć oka. Cokolwiek zasiedliło się w jej umyśle, gdy zobaczyła go poprzedniego dnia, trzymało do teraz. Udało jej się zasnąć dopiero nad ranem, a w ciągu tych kilku bezsennych godzin podjęła decyzję, która była jedną z najbardziej przełomowych w jej teraźniejszym życiu. Miała już serdecznie dość tej pogardy i śmiechów wszystkich dookoła, że „kopciuszek" próbował wziąć się za „księcia"... dobre sobie. Ona za nic nie chciała się brać. W nic nie grała i nic nie udawała. To nie ona zasłużyła na takie traktowanie.
Przepchnęła się obok kobiety, której niechcący nadepnęła na stopę i pognała dalej, za nic mając jej skargi. Doskonale wiedziała, gdzie leży sala, w której przebywali przed wystąpieniem. Sama kiedyś także w niej była, jeszcze za czasów świetności. Bezpardonalnie otworzyła drzwi i wpadła do środka niczym wichura. Wszyscy zgromadzeni obdarzyli ją zdziwionymi spojrzeniami, jednak coś w wyrazie jej twarzy kazało im siedzieć cicho.
Weszła w głąb, szukając nietypowej, platynowej czupryny i znalazła go obok lustra, gdzie rozmawiał z Blaisem i Nottem. Stanęła za jego plecami, zakładając ręce na piersi. Pierwszy zauważył ją Nott, rozszerzając oczy do niewiarygodnych rozmiarów.
- Ee, stary...
Malfoy chyba zrozumiał ten bełkot, bo odwrócił się za siebie. Na jej widok omal nie stracił równowagi. Zmierzył ją uważnym spojrzeniem, w którym dostrzegła coś na kształt żalu i... pragnienia. Siłą woli zmusiła się, żeby nie wybiec z krzykiem.
- Granger?
Zero pogardy. Proste pytanie, niemalże błagalne. Zrobił krok w jej stronę, ale się cofnęła. W co on pogrywa? Zacisnęła dłonie w pięści.
- Daruj sobie – rzuciła, nie spuszczając z niego wzroku. Kątem oka widziała tylko zdziwioną minę Zabiniego i skonsternowaną Notta. - Przyszłam ci tylko powiedzieć, że jesteś tchórzem. Ja nigdy nie udawałam kogoś innego. Zawsze byłam sobą i każdy bardzo dobrze o tym wiedział. Zrobiłam kilka błędów, ale nigdy nie chowałam się za maską arogancji, nigdy nie próbowałam wkupić się w czyjeś łaski, zachowując inaczej niż mówiło mi moje własne sumienie. To ty udawałeś kogoś kim nie jesteś. To ty wchodziłeś wszystkim w tyłek, żeby tylko nie poznali cię takiego, jakim jesteś- wrażliwym mężczyzną, którego boli niepochlebna opinia innych. A mimo to, dostało się właśnie mnie... Kiedyś napisałeś mi, że prawdopodobnie jestem jedyną osobą, która zna cię tak naprawdę. Cóż, miałeś rację. Znam cię na wylot. Tego prawdziwego ciebie, który prawdopodobnie nie ujrzy światła dziennego w inny sposób niż przez puste, pisane słowo. W tym momencie znam cię jako tchórza, którym jesteś. Nie wiesz, czego chcesz i błądzisz jak dziecko we mgle. Myślałam, że jesteś kimś, kto będzie moją podporą, na kim będę mogła polegać i kto będzie mógł polegać na mnie, ale wiesz co? Myliłam się. Czekanie na ciebie, to jak czekanie na to, aż ludzie wreszcie zrozumieją, że ich oskarżenia są głupie i bezpodstawne. Bezcelowe i bezsensu. - Przerwała na moment, dopiero teraz uświadamiając sobie jak wiele słów wyrzuciła z siebie na zaledwie dwóch wydechach. Dopięła swego, mogła wreszcie odejść. Po raz ostatni spojrzała mu w oczy, czując, jak jej serce przyspiesza na widok tego głębokiego smutku. Musiała być silna. - Powodzenia na konferencji.
Wyprostowała się, obróciła na pięcie i wyszła, za nic mając ciekawskie spojrzenia gapiów, którzy zdążyli zebrać się wokół nich.
Czuła zbierające się pod powiekami, gorące łzy. Nie wiedziała, gdzie idzie, chciała po prostu wydostać się z tego zgiełku. Wrócić do domu i zwinąć się w kłębek.
- Miona! Miona czekaj!
Nie zareagowała. Nie miała ochoty na rozmowę. Do drzwi zostało jej zaledwie kilka kroków, gdy drogę przecięła jej Christina.
- Wołałam cię, nie słyszałaś? - Hermiona przetarła szybko policzki i spojrzała w błękitne oczy przyjaciółki. Czy naprawdę powinna tak się zachowywać? Zrobiła wreszcie to, co należało. Powinna się cieszyć, a nie rozpaczać. - Co się stało?
- Rozmawiałam z Malfoy'em.
- Naprawdę? - Entuzjazm Christy był wręcz niezdrowy. Hermiona skrzywiła się lekko, ale złapała za wyciągniętą dłoń przyjaciółki. Pozwoliła pociągnąć się w stronę sceny.
- Właściwie był to bardziej monolog niż rozmowa – wytłumaczyła, już z lekkim uśmiechem. - Ja mówiłam, a on słuchał.
- A potem?
- A potem, no... wyszłam.
Ramon pokręciła głową, jednak z jej twarzy nie schodził szeroki uśmiech.
- Jestem z ciebie dumna, wiesz? Może nie wyszło dokładnie tak jak sądziłam, jednak zdobyłaś się na odwagę – zrobiłaś to!
Hermiona odwzajemniła uśmiech i rozejrzała się po otaczających ją ludziach. Nie bardzo rozumiała dlaczego właściwie tu stoją.
- Co tu robimy?
- Jak to co? Przecież będą mówić o reformach i dofinansowaniu do Quidditcha! - Żachnęła się Christy, jakby usłyszała naprawdę głupie pytanie. - Wiesz, że zawsze mnie to interesowało.
Została więc. Słuchała trzy po trzy wypowiedzi Ministra, potem kilku kolejnych osób... jakoś się trzymała. Gdy jednak na scenę wszedł Malfoy, jej samokontrola została wystawiona na ciężką próbę. Samo patrzenie na niego sprawiało jej ból, a dźwięk jego głosu drażnił jej zszargane nerwy... Po kilku minutach katorgi pochyliła się w stronę Christy.
- Nie wiem czy to wytrzymam... – jej błagalny ton momentalnie zwrócił uwagę przyjaciółki. Ramon spojrzała na nią, na Malfoy'a, a w jej oczach pojawiła się bezgraniczna troska. Ścisnęła jej dłoń i skinęła głową.
Zaczęła przeciskać się przez tłum, czując jak żal coraz bardziej ściska jej serce. Miała wrażenie, że wszystko zostało wygłuszone, nie słyszała żadnych dźwięków, zamroczona jednym, jedynym pragnieniem – wydostać się stąd.
Przecisnęła się przez ostatni rząd ludzi... i stanęła jak wryta. Tuż przed nią, zaledwie parę kroków, stał Malfoy. Zdezorientowana obróciła się w stronę sceny, na której przecież widziała go zaledwie kilka minut temu.
- Malfoy? Co robisz?
Cisza, która zaległa wokół nich była wręcz namacalna. Teraz już wiedziała skąd wrażenie, że wszystkie dźwięki zostały wyłączone – w pewnym sensie tak się właśnie stało.
Przez kilka długich sekund stali naprzeciw siebie, a Draco obserwował ją z tak wielką pasją, że aż zapierało jej dech. Całkowicie zatraciła się w tym spojrzeniu. Nawet nie zauważyła momentu, gdy pokonał dzielącą ich przestrzeń i... ją pocałował. Tak po prostu, bez żadnego ostrzeżenia czy znaku, przygarnął ją do siebie, przekazując w pocałunku całą pasję, całą tęsknotę, które nagromadziły się w jego sercu. Odczuwała to całą sobą. Każdy jej nerw brał udział w tum cudownym doznaniu, a w głowie czuła lekkie zawroty.
Nie wiedziała ile trwał pocałunek. Sekundę, minutę, a może nawet wieczność, jednak gdy się odsunął, poczuła ukłucie żalu.
Trzymał ją za dłonie, wciąż patrząc prosto w oczy.
- Co...
- Pozwól mi – powiedział, kładąc jej palec na ustach. - Miałaś rację, we wszystkim. Tak, jestem tchórzem i tak, udawałem kogoś kim nie jestem. Tak bardzo bałem się niepochlebnych opinii i pogardy, które towarzyszyły mi od jakiegoś czasu, że omal nie straciłem osoby, która jako jedyna akceptowała mnie takim, jaki jestem. Poznałaś mnie na wylot, gdy jeszcze nie wiedziałaś kim dokładnie jestem. Stałaś się dla mnie wszystkim, zanim w ogóle zobaczyłem jak wyglądasz. A gdy w końcu dowiedziałem się kim jesteś... stchórzyłem, po raz kolejny. Ale na tym koniec. Nigdy więcej udawania, nigdy więcej przejmowania się opinią innych. - Pochylił się w jej stronę, przypierając głowę do jej czoła. Zupełnie nie przejmował się ogromną ilością gapiów, którzy nawet nie starali się odwracać wzroku. Tych dwoje było główną atrakcją wieczoru i raczej nic nie mogło tego zmienić.
- Wybaczysz mi?
Hermiona pokręciła głową, jednak z jej ust nie schodził radosny uśmiech. Już dawno nie czuła tak ogromnego szczęścia i lekkości. Czy to możliwe, żeby wszystko zaczęło się układać? Christina najwyraźniej od samego początku miała rację, mówiąc, że musi wziąć wszystko we własne ręce.
Stanęła na palcach i objęła go za szyję. Odczekała krótki moment, po czym pocałowała go po raz drugi tego dnia.
- Mam uznać to za "tak"? - zapytał, przekrzywiając głowę w bok.
Hermiona roześmiała się radośnie i skinęła głową.
- Idź, skończ przemówienie, ludzie czekają.
Malfoy odwrócił się w stronę sceny, na której stał Zabini z bardzo zdezorientowaną miną. Wyglądał jakby zupełnie nie wiedział co ze sobą począć. Kto by się spodziewał takiego rozwoju wypadków? Po chwili skinął jednak głową i złapał za mikrofon, a Draco uśmiechnął się pod nosem.
- To może stąd wyjdziemy? - Wyciągnął rękę w jej stronę jak wtedy, na balu.
- Jestem za. - Złapała za wyciągniętą dłoń, a ciepły prąd przeszedł po jej plecach. Czuła, że ten dzień jest początkiem jej nowego, szczęśliwego życia. Ruszyli w stronę drzwi, gdy zatrzymało ich czyjeś wołanie.
- Granger! Panno Granger! - Obróciła się za siebie, zupełnie nie rozpoznając głosu wołającego. W jej stronę zmierzał wysoki, przystojny mężczyzna, w wieku około trzydziestu pięciu lat, może mniej. Wyciągnął dłoń w jej kierunku, uśmiechając się radośnie. Skądś znała tę twarz...
- Nazywam się Alex Ramon, jestem sekretarzem szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów... - Ramon... Ramon?! Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Czy to możliwe, że rozmawiała z mężem Christiny? Może to dziwne, ale przez cały okres ich znajomości ani razu nie widziała męża przyjaciółki. Nie wiedziała także gdzie pracuje... nie wiedziała prawie nic.
- Została pani przyjęta na posadę. Wyniki pani testu były najlepsze ze wszystkich. Spotkanie odbyło się godzinę temu, dlaczego się pani nie pojawiła?
Hermiona poczuła jak jej szczęka powoli zjeżdża w dół, a palce Malfoy'a delikatnie podnoszą ją do góry. Co się dzieje?
- Ale... ale przecież dostałam wiadomość, że moje podanie zostało odrzucone.
Alex zmarszczył brwi, a jego dłoń powędrowała do podbródka.
- To dziwne... porozmawiam z Astorią, może będzie wiedziała w czym rzecz.
- Astoria Greengrass? - Wtrącił się Malfoy, rozglądając się jednocześnie za wspomnianą kobietą.
- Tak, dokładnie – potwierdził Ramon, a po chwili na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. - Czyli prawdopodobnie mamy rozwiązanie zagadki. - Uśmiechnął się i po raz kolejny wyciągnął dłoń w jej stronę. - W każdym razie ma pani tę pracę. Proszę zjawić się w biurze jutro o godzinie siódmej rano. Dostanie pani szatę i wszystkie wytyczne.
Hermiona ścisnęła dłoń Ramona, a w tym samym momencie z tłumu wyłoniła się Christy. Na ich widok uśmiechnęła się radośnie i podeszła, obejmując w pierwszej kolejności Alexa. A więc jednak miała rację.
Hermiona spojrzała na nią spod półprzymkniętych powiek.
- A więc to wszystko twoja sprawka?
Mina Christiny była wprost powalająca, gdy starała się udawać niewiniątko – oczywiście bez lepszych efektów.
- Ja? Ja nic nie zrobiłam. - Wszyscy spojrzeli na nią podejrzliwym wzrokiem, więc szybko się zreflektowała. - No dobra, może namówiłam Alexa, żeby przyjął twoje podanie... ale test sama zdałaś śpiewająco! A nawet się do niego nie przygotowywałaś...
- Przerobiłam całe prawo na piątym roku w Hogwarcie. - Teraz to Hermiona została obdarzona spojrzeniami, tym razem zdziwionymi.- No co? Taka lekka lektura...
Christina zaczęła się śmiać i pokręciła głową, a Alex wyglądał za zadowolonego.
W czwórkę ruszyli w stronę wyjścia, a Draco w dosyć stanowczy, ale pytający sposób złapał za jej dłoń. Ścisnęła ją bez żadnych wątpliwości.
Wiedziała, że od tego dnia wszystko wreszcie zacznie się układać, a życie przestanie kopać pod nią dołki. Teraz był jej czas i od tego dnia postanowiła już zawsze brać wszystkie sprawy w swoje ręce.

Koniec

Miniaturka napisana w oparciu o film "Cinderella Story".

*~*~*

Koniec... przyznam, że odświeżając i poprawiając tę miniaturkę, po raz kolejny zżyłam się z bohaterami. 

Mam nadzieję, że pokochacie tę historię tak samo jak ja, chociaż jestem jej autorką. 

Będę wdzięczna za każdą gwiazdkę oraz opinię. Naprawdę dają mi niezłego kopa :) Wiem również, że to, co robię, ma sens. 

Wasza,
Lady_M.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro