Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13


°°°

Kończyłam sprzątanie w kuchni kiedy w całym domu zabrzmiał dzwonek, a potem nastąpiło natarczywe pukanie. Wytarłam ślady łez z policzków i skierowałam się do przedpokoju.
Po drodze poprawiłam jeszcze rozwalającego się kucyka bo nie nie chciałam żeby ktokolwiek widział mnie w tak okropny stanie i biorąc głęboki wdech otworzyłam drzwi.

Zobaczyłam przed sobą Jack'a w stroju Supermana, który niczym matka każąca złego dziecko miał ręce oparte na biodrach i wskazywał na mnie oskarżycielsko palcem.

- Co ty tu robisz? - Spytałam i uniosłam brwi zdziwiona.

- Raczej co ty tu robisz? - Odparł. - Czemu nie jesteś jeszcze gotowa?

- Pisałam ci, że nie idę. - Westchnęłam, a on się tylko szeroko uśmiechnął.

- Dlatego przyprowadziłem pomoc. - Oznajmił i przesunął się, a ja zobaczyłam stojącą za nim Samanthę, ktora trzymała w rękach ogromne tekturowe pudło.

Po chwili oboje już byli w środku, a ja zamknęłam drzwi. Nie wiedziałam co powiedzieć, a co najważniejsze nie miałam pojęcia co ta dwójka kombinowała.

- Idziemy na górę, ale już! - Nakazała Sam i popchnęła mnie w stronę schodów. O mało co nie wywróciłam się na umytej podłodze ale jakoś udało nam się bezpiecznie wejść na piętro.

- Nie mogę. Mam jeszcze tyle do zrobienia. - Westchnęłam, a ona pokręciła głową i wepchnęła mnie do pokoju.

- Nie. Ja mam. Ty idziesz na bal. - Powiedziała, a ja popatrzyłam na nią ze zdziwieniem.

- C-co? - Wyjąkałam, a tą uśmiechnęła się szeroko.

- To. Zrobię wszytko za ciebie. Musisz spotkać się z tym chłopakiem choćbyś miała zginąć! - Stwierdziła, a ja ze łzami w oczach rzuciłam się jej na szyję.

- Dziękuję! - Oderwałam się od niej. - Tylko nie miałam kiedy iść po sukienkę. Chyba ubiorę tą od ciebie. - Stwierdziłam i otworzyłam szafę starając się wygrzebać moją jedyną kieckę.

- Oj tak. Ubierzesz ode mnie, ale nie tą. - Powiedziała i wręczyła mi pudło. Spojrzałam na nią pytająco, a ona gestem zachęciła mnie do otwarcia. Gdy tylko ściągnęłam wieczko zaniemowiłam. W środku była skromna, ale piękna jasnoniebieska sukienka. Była na ramiączkach, długa do ziemi, a na gorsecie były małe diamenciki układające się w różne wzorki. Pod nią leżała przepiękna zdobiona biała maska, która pasowała idealnie do kreacji.

Prześliczny zestaw, skromny ale miał w sobie coś co przykuwało uwagę.
Spojrzałam na Sam i od razu ją przytuliłam.

- Już, już. - Zaśmiała się odpychając mnie lekko od siebie
Byłam w tamtym momencie tak cholernie szczęśliwa i miałam wrażenie, że zaraz się popłaczę.

- Nie wiem co powiedzieć. - Oznajmiłam szczerze, a ta wstała posadziła mnie na krzesło przy biurku. Stanęła za mną i skierowała moją twarz w stronę niewielkiego lustra.

- Nic nie mów. Po prostu siedź i daj mi zrobić ci fryzurę. I tak już jesteś spóźniona. - Powiedziała i zaczęła upinać mi włosy.

- Pewnie wydałaś na nią fortunę, a ja nie mam ci się jak odwdzięczyć. - Mruknęłam zdając sobie sprawę z tego, ile razy suknia mogła kosztować.

- Dostałam ją od mamy na swoją studniówkę, więc nie musisz mi nic oddawać. Uznałam, że będzie dla ciebie idealna i musisz ją ubrać. - Uśmiechnęła się i po paru minutach byłam już ubrana, pomalowana i uczesna.

Musiałam przyznać, że wyglądałam ślicznie. Nie mogłam wyjść z podziwu i naprawdę nie miałam pojęcia jak Sam mogła mnie tak przemienić w parę chwil. Pofalowane włosy spięte miałam w niedbała go, niskiego koka, miałam na sobie piękne ubranie, a moja twarz podkreślona była lekkim makijażem.
Nadal niedowierzając zeszłam po schodach, u których spodu czekał na mnie Jack. Gdy tylko mnie zobaczył poderwał się z krzesła, na którym siedział, a jego oczy prawie wyszły z orbity.

- Wow. - Powiedział gdy mnie zobaczył. - Wyglądasz genialnie.

- Dzięki, to wszystko zasługa Sam. - Powiedziałam z lekkim uśmiechem i razem poszliśmy do auta. Po drodze Samantha mi jeszcze przypomniała, że najpóźniej mam wrócić o północy bo Melinda wraca przed pierwszą i jeśli nie zdążę to będę mieć przechlapane.

Przytaknęłam tylko kodując tą informację w pamięci i po raz kolejny jej podziękowałam, po czym razem z Jack'iem wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na wyczekany bal.

~*~

O 20.05 byliśmy już przed wejściem do szkoły. Cała się trzęsłam i maltretowałam swoją - już i tak obolałą - dolną wargę zębami ze zdenerwowania. Za parę minut w końcu miałam poznać boya, więc było to normalne, że nie mogłam usiedzieć spokojnie. Ten chyba jakimś magicznym sposobem wyczuł, że o nim myślałam bo ledwo wysiedliśmy z auta, a dostałam od niego wiadomość.

ArtificialBoy: Gdzie się spotkamy???? Nie mogę się już doczekać :))

Cinderella: Obok boiska za 15 min?

ArtificialBoy: będę czekać :)

Schowałam telefon do małej kopertowki, która również podarowała mi Sam i wzięłam głęboki wdech. Popatrzyłam na Jack'a, który uśmiechem dodał mi otuchy i ramię w ramię weszliśmy do środka.

Duża sala była pięknie ozdobiona przeróżnymi łańcuchami, serpentynami i balonami w różnych kolorach, szwedzki stół aż uginał się od potraw, a wszyscy byli ciekawie poprzebierani. Było pełno superbohaterów i zwierząt, a także potworów oraz księżniczek. Oczywiście Cher rzucała się w oczy ze swoją ogromną fioletową suknią i z diademem na głowie i ledwo weszliśmy do środka, a zobaczyłam ją jako pierwszą.

Tańczyła z Lukiem na środku parkietu uśmiechnięta od ucha do ucha, a on raczej nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu tylko skrzywiony bujał się na boki. Zaśmiałam się pod nosem z jego miny, a Jack pociągnął mnie w stronę baru.

- Przyciagasz wzrok wszystkich. - Stwierdził mój przyjaciel, a ja napiłam się coli. Nie chciałam się wypowiadać na ten temat bo czułam się lekko mówiąc niezręcznie, więc wolałam się napić. Nie lubiłam być w centrum uwagi i cieszyłam się, że miałam na sobie maskę, która w jakimś stopniu mnie chroniła.

Poprawiłam zagubiony kosmyk, który wyleciał mi z niskiego koka i tylko cała się zarumieniłam jednak pozostawiam jego wypowiedź bez komentarza.

- Boisz się? - Zapytał po chwili Jack, a ja kiwnęłam głową. To było chyba oczywiste.

- Jak cholera. - Odparłam, po czym oboje się zaśmialiśmy. Byłam zestresowana ale równocześnie szczęśliwa, a świadomość, że mam przy sobie Jackoba, który mnie wspiera niesamowicie dodawała mi otuchy. Byłam mu wdzięczna.

W końcu dochodziła umówiona godzina, a ja żegnając się z przyjacielem skierowałam się w stronę boiska. Serce waliło mi niemiłosiernie, a recę trzęsły niczym przed egzaminami z fizyki. Szłam pustą alejką rozglądając się dookoła po udekorowanym terenie, otaczała mnie niczym niezmącona cisza i nie było nawet słychać muzyki. Raz tylko minęła mnie para trzymająca się za ręce, a oprócz tego byłam sama. No.. prawie.

W oddali widziałam już zarys wysokiej męskiej sylwetki. Chłopak stał do mnie tyłem i oparty o ogrodzenie boiska patrzył w gwiazdy. Wzięłam ostatni głęboki wdech i podeszłam do swojego tajemniczego rozmówcy, a wtedy on się odwrócił.

I jak jeszcze przed chwilą moje serce biło jak oszalałe to teraz dosłownie stanęło w miejscu.

~*~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro