13
°°°
Kończyłam sprzątanie w kuchni kiedy w całym domu zabrzmiał dzwonek, a potem nastąpiło natarczywe pukanie. Wytarłam ślady łez z policzków i skierowałam się do przedpokoju.
Po drodze poprawiłam jeszcze rozwalającego się kucyka bo nie nie chciałam żeby ktokolwiek widział mnie w tak okropny stanie i biorąc głęboki wdech otworzyłam drzwi.
Zobaczyłam przed sobą Jack'a w stroju Supermana, który niczym matka każąca złego dziecko miał ręce oparte na biodrach i wskazywał na mnie oskarżycielsko palcem.
- Co ty tu robisz? - Spytałam i uniosłam brwi zdziwiona.
- Raczej co ty tu robisz? - Odparł. - Czemu nie jesteś jeszcze gotowa?
- Pisałam ci, że nie idę. - Westchnęłam, a on się tylko szeroko uśmiechnął.
- Dlatego przyprowadziłem pomoc. - Oznajmił i przesunął się, a ja zobaczyłam stojącą za nim Samanthę, ktora trzymała w rękach ogromne tekturowe pudło.
Po chwili oboje już byli w środku, a ja zamknęłam drzwi. Nie wiedziałam co powiedzieć, a co najważniejsze nie miałam pojęcia co ta dwójka kombinowała.
- Idziemy na górę, ale już! - Nakazała Sam i popchnęła mnie w stronę schodów. O mało co nie wywróciłam się na umytej podłodze ale jakoś udało nam się bezpiecznie wejść na piętro.
- Nie mogę. Mam jeszcze tyle do zrobienia. - Westchnęłam, a ona pokręciła głową i wepchnęła mnie do pokoju.
- Nie. Ja mam. Ty idziesz na bal. - Powiedziała, a ja popatrzyłam na nią ze zdziwieniem.
- C-co? - Wyjąkałam, a tą uśmiechnęła się szeroko.
- To. Zrobię wszytko za ciebie. Musisz spotkać się z tym chłopakiem choćbyś miała zginąć! - Stwierdziła, a ja ze łzami w oczach rzuciłam się jej na szyję.
- Dziękuję! - Oderwałam się od niej. - Tylko nie miałam kiedy iść po sukienkę. Chyba ubiorę tą od ciebie. - Stwierdziłam i otworzyłam szafę starając się wygrzebać moją jedyną kieckę.
- Oj tak. Ubierzesz ode mnie, ale nie tą. - Powiedziała i wręczyła mi pudło. Spojrzałam na nią pytająco, a ona gestem zachęciła mnie do otwarcia. Gdy tylko ściągnęłam wieczko zaniemowiłam. W środku była skromna, ale piękna jasnoniebieska sukienka. Była na ramiączkach, długa do ziemi, a na gorsecie były małe diamenciki układające się w różne wzorki. Pod nią leżała przepiękna zdobiona biała maska, która pasowała idealnie do kreacji.
Prześliczny zestaw, skromny ale miał w sobie coś co przykuwało uwagę.
Spojrzałam na Sam i od razu ją przytuliłam.
- Już, już. - Zaśmiała się odpychając mnie lekko od siebie
Byłam w tamtym momencie tak cholernie szczęśliwa i miałam wrażenie, że zaraz się popłaczę.
- Nie wiem co powiedzieć. - Oznajmiłam szczerze, a ta wstała posadziła mnie na krzesło przy biurku. Stanęła za mną i skierowała moją twarz w stronę niewielkiego lustra.
- Nic nie mów. Po prostu siedź i daj mi zrobić ci fryzurę. I tak już jesteś spóźniona. - Powiedziała i zaczęła upinać mi włosy.
- Pewnie wydałaś na nią fortunę, a ja nie mam ci się jak odwdzięczyć. - Mruknęłam zdając sobie sprawę z tego, ile razy suknia mogła kosztować.
- Dostałam ją od mamy na swoją studniówkę, więc nie musisz mi nic oddawać. Uznałam, że będzie dla ciebie idealna i musisz ją ubrać. - Uśmiechnęła się i po paru minutach byłam już ubrana, pomalowana i uczesna.
Musiałam przyznać, że wyglądałam ślicznie. Nie mogłam wyjść z podziwu i naprawdę nie miałam pojęcia jak Sam mogła mnie tak przemienić w parę chwil. Pofalowane włosy spięte miałam w niedbała go, niskiego koka, miałam na sobie piękne ubranie, a moja twarz podkreślona była lekkim makijażem.
Nadal niedowierzając zeszłam po schodach, u których spodu czekał na mnie Jack. Gdy tylko mnie zobaczył poderwał się z krzesła, na którym siedział, a jego oczy prawie wyszły z orbity.
- Wow. - Powiedział gdy mnie zobaczył. - Wyglądasz genialnie.
- Dzięki, to wszystko zasługa Sam. - Powiedziałam z lekkim uśmiechem i razem poszliśmy do auta. Po drodze Samantha mi jeszcze przypomniała, że najpóźniej mam wrócić o północy bo Melinda wraca przed pierwszą i jeśli nie zdążę to będę mieć przechlapane.
Przytaknęłam tylko kodując tą informację w pamięci i po raz kolejny jej podziękowałam, po czym razem z Jack'iem wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na wyczekany bal.
~*~
O 20.05 byliśmy już przed wejściem do szkoły. Cała się trzęsłam i maltretowałam swoją - już i tak obolałą - dolną wargę zębami ze zdenerwowania. Za parę minut w końcu miałam poznać boya, więc było to normalne, że nie mogłam usiedzieć spokojnie. Ten chyba jakimś magicznym sposobem wyczuł, że o nim myślałam bo ledwo wysiedliśmy z auta, a dostałam od niego wiadomość.
ArtificialBoy: Gdzie się spotkamy???? Nie mogę się już doczekać :))
Cinderella: Obok boiska za 15 min?
ArtificialBoy: będę czekać :)
Schowałam telefon do małej kopertowki, która również podarowała mi Sam i wzięłam głęboki wdech. Popatrzyłam na Jack'a, który uśmiechem dodał mi otuchy i ramię w ramię weszliśmy do środka.
Duża sala była pięknie ozdobiona przeróżnymi łańcuchami, serpentynami i balonami w różnych kolorach, szwedzki stół aż uginał się od potraw, a wszyscy byli ciekawie poprzebierani. Było pełno superbohaterów i zwierząt, a także potworów oraz księżniczek. Oczywiście Cher rzucała się w oczy ze swoją ogromną fioletową suknią i z diademem na głowie i ledwo weszliśmy do środka, a zobaczyłam ją jako pierwszą.
Tańczyła z Lukiem na środku parkietu uśmiechnięta od ucha do ucha, a on raczej nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu tylko skrzywiony bujał się na boki. Zaśmiałam się pod nosem z jego miny, a Jack pociągnął mnie w stronę baru.
- Przyciagasz wzrok wszystkich. - Stwierdził mój przyjaciel, a ja napiłam się coli. Nie chciałam się wypowiadać na ten temat bo czułam się lekko mówiąc niezręcznie, więc wolałam się napić. Nie lubiłam być w centrum uwagi i cieszyłam się, że miałam na sobie maskę, która w jakimś stopniu mnie chroniła.
Poprawiłam zagubiony kosmyk, który wyleciał mi z niskiego koka i tylko cała się zarumieniłam jednak pozostawiam jego wypowiedź bez komentarza.
- Boisz się? - Zapytał po chwili Jack, a ja kiwnęłam głową. To było chyba oczywiste.
- Jak cholera. - Odparłam, po czym oboje się zaśmialiśmy. Byłam zestresowana ale równocześnie szczęśliwa, a świadomość, że mam przy sobie Jackoba, który mnie wspiera niesamowicie dodawała mi otuchy. Byłam mu wdzięczna.
W końcu dochodziła umówiona godzina, a ja żegnając się z przyjacielem skierowałam się w stronę boiska. Serce waliło mi niemiłosiernie, a recę trzęsły niczym przed egzaminami z fizyki. Szłam pustą alejką rozglądając się dookoła po udekorowanym terenie, otaczała mnie niczym niezmącona cisza i nie było nawet słychać muzyki. Raz tylko minęła mnie para trzymająca się za ręce, a oprócz tego byłam sama. No.. prawie.
W oddali widziałam już zarys wysokiej męskiej sylwetki. Chłopak stał do mnie tyłem i oparty o ogrodzenie boiska patrzył w gwiazdy. Wzięłam ostatni głęboki wdech i podeszłam do swojego tajemniczego rozmówcy, a wtedy on się odwrócił.
I jak jeszcze przed chwilą moje serce biło jak oszalałe to teraz dosłownie stanęło w miejscu.
~*~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro