Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

08

°°°

Usłyszałam kroki, przez co wzięłam głęboki wdech, a po chwili drzwi otworzyły się ukazując blondyna. Moje serce przestało bić dosłownie na sekundę kiedy na niego spojrzałam. Nawet w domu wyglądał fenomenalnie.

Włosy miał roztrzepane, nie ułożone tak jak zwykle w quiffa, na nogach miał dla odmiany zwykle jeansy lekko przetarte na kolanach, a zamiast koszuli, którą miał ubraną w szkole na jej miejscu znalazła się czarna bokserka ukazująca jego lekko umięśnione ramiona.

Przełknęłam ślinę i wymusiłam uśmiech, czując jak na moje policzki wpływa ogromny gorąc.

- Cześć. - Uśmiechnął się do mnie i przepuścił w drzwiach, a ja cała zarumieniona weszłam do jego pokoju, w którym od razu się rozejrzałam.

Według mnie swoim wystrojem nie pasował do domu. Cały budynek przypominał raczej barokowy pałac, a sypialnia chłopaka była niesamowicie nowoczesna i w stonowanych kolorach. Naprzeciw drzwi było ogromne okno z widokiem na ogród, a cała lewa ściana była zrobiona z ciemnobrązowych cegieł. Przy niej stało też ogromne łóżko z niebieską narzutą i dwie białe szafki nocne. Po prawej stronie znajdowała się duża szafa i biurko, przy którym teraz usiadł blondyn i popatrzył na mnie z uśmiechem, który nie schodził mu z twarzy.

- Usiądź. Nie będziesz chyba tutaj cały czas stać. - Zaśmiał się, a ja uniosła kąciki ust trochę zażenowana swoim zachowaniem. Usiadłam na krześle obok i wyciągnęłam książki z torby. Wydawało mi się, że nie pasowałam tutaj w swoich tanich ciuchach, przetartych butach i nieumalowaną twarzą. Miałam wrażenie, że kiedy tylko coś dotknę to zniszczę to na drobne kawałeczki.

- Annabeth.. - Powiedział, a ja spojrzałam na niego pytająco unosząc brew.

- Coś się stało?

- Nie nic. Po prostu masz ładne imię. - Wzruszył ramionami i obrócił się w stronę książek, a ja miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. - A więc Ann... Mogę tak do ciebie mówić?

- Mhm.. - Mruknęłam wachlując się dłonią bo nagle zrobiło mi się strasznie gorąco. Luke właśnie powiedział, że mam ładnę imię, czy ja śnię? Jeśli tak to nie miałam zamiaru się budzić, a trwać w tym stanie na zawsze.

- A więc Ann, wytłumacz mi to proszę bo to jest czarna magia. - Stwierdził wskazując na wzory w podręczniku, a ja się cicho zaśmiałam czując się już troszkę luźniej w jego towarzystwie, nawet jeśli nadal byłam onieśmielona jego postawą.

- Jaka czarna magia? Przecież to łatwe. - Stwierdziłam.

- Dla ciebie. Nie dla mnie, ja nie jestem taki mądry. - Zaśmiał się, a po chwili już zaczęłam mu tłumaczyć temat. Teorie nawet załapał po kilku minutach jednak gorzej było w praktyce. Na początku szło mu dobrze, jednak gubił się we wzorach i obliczeniach, przez co spaprał całe zadanie, jednak nadal cierpliwie tłumaczyłam mu każde zagadnienie do końca. Naprawdę zależało mi na tym, żeby chłopak to zrozumiał i nie dostał kolejnej jedynki.

- To jest głupie, koniec na dziś! - Zarządził po jakieś godzinie i zamknął mi książkę tuż przed nosem.

- Dlaczego? Jeszcze chwila i byś to załapał. - Powiedziałam pewnie, a on popatrzył na mnie z politowaniem.

- Załapię do końca następnym razem. - Odparł po czym pacnął się ręką w czoło. - Ale jestem tępy. Chcesz coś do picia, albo do jedzenia? Oczywiście zapomniałem się spytać na początku. - Zaśmiał się niezręcznie drapiąc się po karku.

Musiałam przyznać, że wyglądał wtedy super uroczo.

- Nie trzeba. - Powiedziałam bo naprawdę nie chciało mi się pić, ale on już stał przy drzwiach.

- Trzeba. Woda czy sok? - Spytał stojąc w progu, a rękę trzymał na klamce gotowy do wyjścia.

- Ymm.. To niech będzie sok. - Powiedziałam, a on przytaknął i zniknął za drzwiami.

Wstałam z krzesła żeby rozprostować nogi i podeszłam do najbkiższej szafki nocnej. Było tam jego zdjęcie z dzieciństwa, na którym pozował razem z rodzicami. Był ścięty na "grzybka" i nie miał przedniego zęba, przez co wyglądał przezabawnie.

Dotknęłam delikatnie ramki, a w moich oczach zalśniły łzy. Ja z mamą nigdy nie miałam takiego zdjęcia... Zmarła tyle lat temu, że ledwo ją pamiętam, jednak nawet jeśli nie mam z nią zbyt wielu wspomnień to wiem, że kochała mnie całym sercem dokładnie tak jak ja kocham ją.

Szybko przetarłam oczy i odłożyłam zdjęcie na swoje miejsce. Nie mogłam się rozkleić w domu swojego crusha i to z takiego powodu. Wypadłabym naprawdę głupio i nie mogłam sobie na to pozwolić. Ostatnimi czasy mija wytrzymałość powoli się niszczy i coraz częściej mam momenty załamania, przez co pluję sobie w brodę bo naprawdę staram się być silna.

W tym czasie do pokoju wszedł Luke z dwoma szklankami soku pomarańczowego. Automatycznie odsunęłam się od szafki i przetarłam twarz. Podał mi napój, a ja z wdzięcznym uśmiechem napiłam się łyka.

- Coś się stało? - Spytał gdy usiedliśmy przy biurku. Spojrzał na mnie zatroskanym wzrokiem widząc moje leciutko czerwone oczy, a ja od razu pokręciłam przecząco głową.

- Nie, dlaczego pytasz? - Popatrzyłam na niego zdziwiona odkładając szklankę na biurko. Poprawiłam kosmyk włosów za ucho starając nie patrzyć sięmu w te piękne błękitne oczy, które - według mnie - wwiercały mi dziurę w twarzy.

- Wyglądasz jakbyś się miała rozpłakać. Serio wszystko okej? - Spytał, a ja przetarłam oczy, po czym uśmiechnęłam się lekko.

- Tak ja tylko... Popatrzyłam na twoje zdjęcie z rodzicami i... Trochę zrobiło mi się..eee...źle. - Powiedziałam i spojrzałam na swoje dłonie przygryzając wargę.

Boże, jestem taka żałosna. Naprawdę nie chciałam się rozkleić, ale moja psychika już naprawdę nie dawała rady, a ja nie potrafiłam udawać silnej przez cały czas. W końcu nikt nie jest niezniszczalny, a ja nie miałam serca z kamienia.

- Jacy są twoi rodzice? - Spytał opierając się łokciem o biurko, a ja westchnęłam cicho.

- Nie żyją. - Odpowiedziałam i spojrzałam na niego kątem oka.

- Przepraszam, nie miałem pojęcia. Przykro mi. - Powiedział od razu, a ja się lekko uśmiechnęłam.

- W porządku. Skąd miałeś wiedzieć. Już jestem przyzwyczajona do życia z Cher i jej matką, więc.. - Zaczęłam ale mi przerwał.

- Czekaj, czekaj. Mieszkasz z Cher? - Zapytał z niedowierzaniem, a ja strzeliłam sobie mentalnego liścia. Oczywiście za dużo gadam. Przygryzłam wargę spoglądając ukradkiem na jego twarz, która zastygła w lekkim szoku.

- Ee... Tak. - Podrapałam się w tył głowy.

- To dlatego jest dla ciebie taka... Jakby to powiedzieć.. Okropna? - Spytał, a ja przytaknęłam. Westchnął i rozprostował plecy zakładając ręce na kark. Wyglądał jakby zaczął nad czymś myśleć, a cisza zrobiła się leciutko mówiąc niezręczna. Odchrząknęłam i kontynuowałam.

- Cóż.. Tak jest odkąd skończyłam 12 lat, więc staram się nią nie przejmować, tylko czasem coś naprawdę zaboli. - Stwierdziłam i napiłam się soku bo nagle zaschło mi w gardle, a blondyn zmarszczył brwi.

- Nie wiedziałem, że jest aż tak źle.- Oznajmił i teraz to on się napił.

- W porządku. - Mruknęłam i zaczęłam bawić się swoim długopisem. Był to mój nawyk. Nie ważne w jakiej sytuacji w szkole i czy było to z nudów czy ze zdenerwowania, po prostu zaczynałam kręcić nim w tę i we tę lub stukałam nim irytująco o blat.

- Mam taką znajomą, która ma podobną sytuację do ciebie. Też mieszka z macochą tylko nie ma przyrodniej siostry, albo ja o tym nie wiem. Pewnie byście się dogadały, ludzie o takich samych przeżyciach powinny się wspierać. - Uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech. Jakimś pocieszeniem jest to, że ktoś też nie ma tak kolorowo w życiu.

- Pewnie tak. - stwierdziłam i popatrzyłam na zegarek wiszący na ścianie. - Chyba muszę się zbierać. Mogę tu być tylko półtorej godziny. - Wstałam niechętnie z miejsca i zaczęłam pakować książki. Wbrew pozorom spędziłam miło czas z blondynem i dowiedziałam się o nim podczas nauki kilku ciekawych rzeczy.

- Odwiozę cię. - Stwiedził z uśmiechem także podnosząc się z miejsca.

- Nie nie nie!- Powiedziałam od razu, a on spojrzał na mnie zdziwiony. - W sensie.. Bardzo bym chciała, ale jeśli Cher by nas razem zobaczyła to nie miałabym życia. - Zaśmiałam się cicho, a on przytaknął.

- W porządku, ale chociaż odprowadzę cię na dwór. - Powiedział, na co ja się zgodziłam. Wzięłam swoje rzeczy i zeszliśmy na dół, gdzie
Pożegnałam się z jego gosposią i wyszliśmy na dwór.

- Mam nadzieję, że czegoś się nauczyłeś. - Powiedziałam, a on zaśmiał się zamykając za sobą drzwi.

- Też mam taką nadzieję. Ale dla pewności... Przyjdziesz jutro, albo pojutrze? - Zapytał przygryzając kolczyk w wardze, a ja uśmiechnęłam się lekko.

- Postaram się. To zależy od tego czy Melinda się zgodzi. - Powiedziałam, a jego usta od razu wykrzywiły się w zadowoleniu.

- To świetnie, zdzwonimy się jeszcze. - Stwierdził. - To do zobaczenia, dzięki za dzisiaj.

- Nie ma za co. Do zobaczenia. - Pożeganałam się i ruszyłam chodnikiem w stronę domu, a po mojej twarzy błądził lekki uśmiech. Od razu wyciągnęłam telefon z kieszeni i z niemałym wewnętrznym fangirlem włączyłam internet od razu pisząc do Boy'a.

Cinderella: Hej! To był jeden z najlepszych wieczorów w moim życiu! :)

ArtificialBoy: W moim też :) Poznałem naprawdę świetną dziewczynę.

Cinderella: A ja poznałam swojego księcia z zupełnie innej strony. Z bardzo miłej strony :)

ArtificialBoy: Szczęściarz z niego

Cinderella: Dlaczego?

ArtificialBoy: Bo ci się spodobał :)

Cinderella: Z twojej nowej znajomej też szczęściara.

ArtificialBoy: Dlaczego?

Cinderella: Bo ci się spodobała :)

Ech gdybym tylko wiedziała...

~*~

Jeśli ktoś nie czytał to zapraszam na "opposites" o Luke'u gdzie też poprawiam błędy ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro