Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Sweet.

– Nie sądzę, abym rozumiał, co ma pan na myśli – uśmiechnąłem się uprzejmie do jednego z tych kutasów ze współpracującej z moją firm korporacji. Używając tych słów, pragnąłem w tenże eufemistyczny sposób przekazać, "co ty pierdolisz, tępaku?".

– Panie Tomlinson... – mężczyzna, wyglądający grubo po czterdziestce splótł ręce za lędźwiami, mrużąc oczy na ścianę, nim spojrzał na mnie – rozumiem, że jest pan młody...

– Rozumiem do czego pan zmierza i proszę nie mieszać w tę sprawę mojego wieku, który nijak ma się do mojego doświadczenia zawodowego – przerwałem mu nieuprzejmie, choć wciąż mówiłem z pokorą i stoickim spokojem. Musiałem zagryzać zęby, żeby powstrzymywać się od utracenia resztek swojej kultury komunikacji. – Mój przykład pokazuje, że nie mając prawie nic, samemu można jeszcze jako dzieciak zdobyć naprawdę wiele i osiągnąć sukces. – W końcu ze zwykłego inżyniera towaru przerodziłem się w biznesmena, ha! – Ależ nie schodźmy na tematy prywatne. Możemy o tym porozmawiać poza tym budynkiem, przy kawie.

– Nawiązanie z nimi współpracy, z tą korporacją, naprawdę przyniesie dużo bardziej dynamiczny rozwój firmy, panie Tomlinson.

– Tak samo dynamiczny rozwój, jak spadek zysków, co równa się po czasie bankructwem? – uniosłem do góry brew.

– Dlaczego uważa pan, że firma pana Clarka przyniesie spadek zysków? – spytał mnie, siadając znów naprzeciw, gdy kilka razy chodził w tę i w tamtą stronę po dużym pokoju.

Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem, spoglądając na faceta z dłońmi ułożonymi w piramidę na stole.

– Proszę mi uwierzyć, że gdy tylko dostałem od pana wiadomość w postaci e-maila, postanowiłem przygotować się do tego spotkania – rzuciłem znaczące spojrzenie mojej asystentce. Młoda (jeszcze młodsza ode mnie) dziewczyna, której jasne, platynowe włosy sięgały po obojczyki, spojrzała na mnie wystraszona. – Pismo wprowadzające, kochana.

Dziewczyna pokiwała szybko głową. Rozpoczęła się szamotanina, gdy zaczynając grzebać w leżących na biurku papierkach, w końcu mi podała ważny kawałek papieru z pokornym spojrzeniem. Podziękowałem jej cicho, wręczając mężczyźnie dokument nim kontynuowałem.

– Zna pan coś takiego jak społeczna odpowiedzialność biznesu? – spytałem, odsuwając się od podłużnego stołu i wstałem z miejsca, siadając na nim. – Corporate Social Resposibility, odpowiedzialny – podkreśliłem – biznes to dobrowolna strategia uwzględniająca społeczne, etyczne i ekologiczne aspekty w działalności gospodarczej oraz w kontaktach z interesariuszami, między innymi z pracownikami, z klientami, akcjonariuszami, dostawcami, społecznością lokalną. To wkład biznesu w realizację polityki zrównoważonego rozwoju gospodarczego oraz taki sposób prowadzenia firmy, w którym celem priorytetowym jest osiągnięcie równowagi między jej efektywnością i dochodowością a interesem społecznym.

Wziąłem większy oddech, poprawiając swoją marynarkę, która przy brzuchu nieestetycznie gniotła się, gdy siedziałem w takiej, a nie innej pozycji. Wyprostowałem się, chwytając długopis, którym zacząłem się bawić.

– Czy firma pana branżowego przyjaciela zapewnia ten ważny punkt? O dziwo, mimo tej dobrej recenzji, nie – pokręciłem nosem w niezadowoleniu. – Za to dużą rolę w tej korporacji, z jaką się zaznajomiłem, to filantropia. I to w interesująco wielkim stopniu. Jest to dobre, ale czy bezinteresowna pomoc finansowa, bądź materialna, to dobra rzecz na dłuższą metę? A co z jakością towaru? Nie jest ona najlepsza.

Widziałem jak mężczyzna zaśmiał się krótko, czym zbił mnie dość mocno z tropu, nim wziął oddech do swych płuc. – Proszę pana, to pismo wprowadzające nie dotyczy korporacji, o której cały czas z panem rozmawiam – spojrzał na mnie z nieukrywaną wyższością.

Zatrzymałem wzrok na skrawku papieru, który przysiwiały mężczyzna trzymał w łapskach. Wystawiłem do niego dłoń, prosząc o dokument. Wybałuszyłem oczy, spoglądając moment później na dziewczynę, moją sekretarkę.

Jest źle, jest bardzo źle...

***

– Pani Rawlings, ten błąd jest karygodny! – ryknąłem, zamykając drzwi do swojego biura, do którego wręcz zaciągnąłem nastolatkę. – Rozumiem wcześniejsze, drobne pomyłki, które zdarzają się każdemu pracującemu w tej branży, ale to była jedna z bardzo ważnych rozmów, chciałem dać ci szansę, a ty zrobiłaś takie głupstwo! Wiesz w jakim świetle postawiłaś firmę?! – usiadłem na blacie biurka, patrząc na nią ze złością. – Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd! Co masz na własne usprawiedliwienie, dziewczyno?

– Ja, p-przepraszam, panie Tomlinson... – wydukała, a jej dłonie zaczęły się trząść, kiedy unikała mojego wzroku. – Przez nawał obowiązków, uh... To był naprawdę tylko...

– Wyjdź stąd, serio – przetarłem twarz. – Zejdź mi z oczu.

– Obiecuję poprawę! Proszę, tylko niech mnie pan nie zwalnia – złożyła ręce jak do modlitwy. – Studia, na które chcę iść są naprawdę kosztowne. Potrzebuję pieniędzy! Będę lepszym pracownikiem, obiecuję – prawie zapłakała.

Zacisnąłem usta w cienką linię, odwracając wzrok od jej biednej twarzy, wyrażającej ból. Sama sobie na to zapracowała. Miała tę pracę tylko dzięki temu, że jej matka jest tutaj jedną z sekretarek i potrafi jak nikt inny grać na mych uczuciach. Przyszła wręcz błagać na kolanach o zatrudnienie swojej córki, a ja chciałem tylko przerwać jej osłupiający lament i przystałem na jej prośbę... Teraz zaczynałem żałować tak spontanicznej decyzji. Zatrudnienie kogoś, kto nie miał kwalifikacji i predyspozycji do pracy okazało się głupotą.

– Idź, masz iść. Do odwołania – powiedziałem spokojniej. Bawiłem się rąbkiem swojego granatowego krawata zwijając go w wewnętrzną stronę. – Jestem wyrozumiały, rozumiem Twoją sytuację, ale to nie znaczy, że nie masz zapieprzać równie sprawnie i dobrze jak inni, droga panno – machnąłem rękami. – Przydziele ci inne stanowisko. Niższe.

– Dobrze... – słyszałem jak zipnęła, głośno ze świstem wypuszczając oddech z ust, z towarzyszącą temu małą ulgą. – W takim razie w porządku.

– Do widzenia – mruknąłem chcąc się jej jak najszybciej pozbyć z gabinetu. Ona odpowiedziała mi cichutko, po chwili wychodząc.

Złapałem lewą dłonią swoją skroń, krzywiąc się na ból, zupełnie tak, jakby ktoś przebijał moją skórę i kości ogromną igłą.

– Cholera... – sapnąłem. Za dużo stresu, za dużo krzyku, przegrana sprawa. Westchnąłem ciężko, sięgając po telefon do drugiego z moich asystentów. – Tabletka przeciwbólowa i woda, w tej chwili do mnie.

Nie czekałem na odpowiedź. No dobra, gdy jestem wkurzony nie należę do miłych osób. Ale kto by się teraz tym przejmował, gdy moja głowa pulsuje jakby mój mózg chciał wypłynąć przez uszy?

Miałem ochotę parsknąć śmiechem, kiedy dosłownie parę minut później do mojego gabinetu niemalże wpadła atrakcyjna kobieta mniej więcej w moim wieku i z przerażeniem położyła szklankę oraz pastylkę na moim biurku.

– Czy to jest woda gazowana? – przystawiłem naczynie pod nos, automatycznie krzywiąc swoje usta.

– Przepraszam, była pod ręką, a ja chciałam w naprawdę szybkim tempie spełnić pańskie oczekiwania – zastukała obcasami wykonując krok w tył. To sprawiło, że spojrzałem na jej ubranie. Miała na sobie zdecydowanie kosztowną, wysmuklającą sukienkę w odcieniu chabrowym. Sięgała jej przed kolana, mocno przylegając do skóry skalanej przez błyszczący materiał jakiś pończoch. Jej stylizację dopełniały czerwone, gustowne szpilki.

Przełknąłem ślinę, ponieważ: jestem tak bardzo gejem.

Oparłem łokieć na stole, kładąc na złożonej w pałąk dłoni mój policzek. Machałem stopami pod biurkiem, odchylając się trochę w tył.

– Wiesz co? – spytałem ją, przerywając, aby móc przełknąć tabletkę przy pomocy wody. Zrobiłem to z przymrużeniem lewego oka, czując wybuchające, wkurwiający bąbelki na moim języku. – Interesujesz się modą?

Blondynka spojrzała na mnie rozkojarzona, lecz po dojrzeniu w mojej mimice powagi, nieśmiało pokiwała głową. – Tak, w sumie to tak... W czym rzecz, panie Tomlinson?

– Jeśli masz ochotę, dzisiaj jest pokaz mody tego słynnego projektanta, no jak mu tam...

– Cristiana Diora?

– Tak, właśnie! – uśmiechnąłem się naturalnie. Odłożyłem filiżankę, począwszy opuszkiem palca stukać po krawędzi przeźroczystego szkła. Skupiłem na niej wzrok, przez chwilę marząc, gdy w myśl wpadł mi mój ukochany. Półgębkiem uniosłem kącik ust, krzyżując ze sobą nogi. – Mój chłopak bierze udział w tym wydarzeniu. Zaraz wybieram się, by go wspierać w tej ważnej rzeczy. Jedziesz ze mną?

Cały czas uśmiechałem się widząc niepewne miny dziewczyny. Bez problemu dostrzegałem jak strasznie nie jest pewna tego, czy mówię poważnie czy używam formy żartu. Nie rozumiałem czemu aż tak się mnie bała, nie byłem aż tak apatyczny.

– No, dalej. Zamawiam taksówkę – podniosłem swój telefon do góry, mrugając do kobiety. Ta, jakby ocudziła się, rzucając ramiona luźno wzdłuż sylwetki.

– Ja... – otworzyła usta, pomalowane lepkim błyszczykiem, zupełnie jak ryba. Poprawiła swoją marynarkę, unosząc brodę w zadowoleniu. – Chętnie zobaczę nową kolekcję Cristiana Diora, szefie.

– Świetnie.

***

Mimo tego, jak uprzejmie starałem się nawiązać płynną rozmowę z Bellą, nie przynosiło to zbyt wielkich skutków ze względu na tak jak nieśmiała była dziewczyna, i dlatego też w połowie drogi odpuściłem sobie miłe zaczepki.

W pewnym sensie to całkiem dobrze, że moi pracownicy czują respekt do mojej osoby, jednak... przecież nie jestem dla nich aż tak zły! Czasem narzekałem, ale oni sami mnie prowokowali do moich uwag. Gdyby robili wszystko dobrze, nie musiałbym tak marudzić.

– Uh, um... przygotuj się na trochę aparatów – sarknąłem do niej, posyłając dziewczynie ciepłe spojrzenie, kiedy taksówka zatrzymała się, a ja widziałem przed ekskluzywnym budynkiem masę paparazzi. – Mówię ci to, żebyś się nie przestraszyła. Nie patrz na flashe, po prostu idź przy moim boku i najlepiej schyl trochę głowę.

Sekretarka pokiwała nietęgo głową, aczkolwiek wzdrygnęła się znacznie przy moim boku, kiedy flesz na krótką chwilę ją oślepił, gdy ja spuściłem przed tym głowę w dół. Trzymałem ją delikatnie za nadgarstek, ciągnąc niemocno do wielkich wrót budynku. Gdy znaleźliśmy się w środku, puściłem jej dłoń. Popatrzyłem na nią jakbym chciał ją pocieszyć i powiedzieć, że nie było tak źle. Z resztą moje pierwsze starcia z fashami nie były lepsze. Kiedy Harry zaczął robić się popularny atakowali nas w najbardziej nieprzewidywalnych miejscach. Później to się trochę umiarkowało, choć nie zanadto.
Bella dała krótko znać, że wszystko jest w porządki i od razu zaczęła rozglądać się po otoczeniu ze świecącymi oczami.

– Louis, Louis tutaj! – spojrzałem na Liama, który powoli, odziany w ten swój drogi garnitur z muchą przy szyi, stąpał w dół po ogromnych, zakręconych schodach. Wyłożony na nich dywan o odcieniu kości słoniowej był perfekcyjnie wygładzony. Zaś złote poręcze zostały oplecione przez kwiaty, w szczególności białe i czerwone róże. Było tu bardzo namiętnie. Tylko Payne psuł swoją osobą cały ten wystrój. Oczywiście musiał ubrać jedną ze swoich najszykowniejszych koszul, w odcieniu błękitu, która swoim flanelowym materiałem podkreślała jego wszystkie mięśnie brzucha. Rękawy zawinął do łokci, by przechwalać się zbudowanymi ramionami i ciemnym tuszem, który zrobił opaloną skórę.

I jeszcze fryzura Payne'a! Największy dramat. Zawsze miał idealnie wylakierowane włosy. Szatyn wkurzał mnie całą swoją osobą, był zbyt przystojny, zbyt wyidealizowany i prywatnie, i w świecie show biznesu.

– Cześć, Liam – przywitałem się z nim, starając umiejętnie ukryć swoją niechęć do niego, gdy wymieniliśmy uścisk dłoni. – Co to za binokle? Oślepłeś? – zakpiłem, wytykając palcem jego okulary o złoto-czarnych oprawkach. Podświadomie i tak wiedziałem, że nie są to szkła korekcyjne.

– No co ty – machnął dłonią – mój wzrok wciąż jest perfekcyjny, ale chciałem wybróbować czegoś nowego.

Przypomniałem sobie, że obok mnie stoi moja pracownica. Musiała poczuć się skrępowana, dlatego przeprosiłem ją. Uniosłem trochę podbródek, kierując wzrok na szatyna i przedstawiłem mu swoją sekretarkę.

– Oh, na pewno wiesz, gdzie iść, kumplu – uśmiechnął się do mnie szeroko i trochę przerażająco. Sekretarka musiała mieć inne zdanie w tej kwestii, bo wyczułem jak uginają jej się kolana. – Pozwól mi zająć się swoją koleżanką.

Uniosłem brew, patrząc na chłopaka zdezorientowany, a on zaśmiał się znacząco.

– Spokojnie, zaprowadzę ją tylko na widownię!

– Tak, cokolwiek. Baw się dobrze, Bell – rzuciłem jej ostatnie spojrzenie, odpinając swoją marynarkę, by wyglądać choć trochę bardziej jak człowiek. Ruszyłem w kierunku schodów, mijając po drodze miłego chłopaka, który poczęstował mnie kieliszkiem szampana. Zobaczyłem wielki wybieg i ludzi, siedzących i stojących wokoło. Ponieważ miejsca były zarezerwowane, szybko zauważyłem gdzie powinienem się udać i, tak jak zwykle, było to miejsce w pierwszym rzędzie.

Wyprostowałem się z dumą, unosząc brodę wysoko tak, aby wszyscy widzieli jak niesamowicie czułem się wiedząc, iż jeden z ważniejszych modeli w tym pokazie jest moim narzeczonym.

Reflektory oświetliły wejście na wybieg, które było zasłonięte białym materiałem, co zaciekawiło mnie jeszcze bardziej i skusiło do ciągłego patrzenia. Wraz z pierwszymi słowami utworu za materiałem pojawił się cień osoby, stojącej po drugiej stronie. W sylwetce mężczyzny poznałem Harolda. Materiał został odsłonięty, a ja ujrzałem mojego ukochanego, ubranego w... na pewno ekstrawagancki garnitur. Był on czerwono-czarny we wzorze kojarzącym mi się z królową Kier z Alicji w Krainie Czarów. Jego pokerowa twarz i pozornie pusty wzrok błyszczał profesjonalizmem.

Uśmiechnąłem się półgębkiem, opierając ramię na podłokietniku. W poświacie fioletowych lamp, końcówki włosów Stylesa wyglądały na zabarwione. Skąpana w błyszczącym świetle twarz podkreślała artystyczny makijaż, który miał na sobie mój model. Na pewno jego kości jarzmowe zdobił różowy rozświetlacz, jego usta również miały jakiś wyraźniejszy kontur.

Jego krok był pewny, rytmiczny, a ramiona nawet nie drgnęły chociażby na moment. Swoje spojrzenie wlepił w przód, w jakiś nieokreślony dla nikogo z widowni punkt, dochodząc do końca wybiegu, gdzie zatrzymał się prezentując garnitur.

Mogłem wzrok zatrzymać na jego sylwetce, obserwując przez dłuższy moment każdy element jego ciała, nawet jeśli każdą, małą część znałem na pamięć.

Zgłupiałem z miłości, rozchorowałem się przez gorąc, który przepływał z każdą chwilą spędzoną w jego towarzystwie, wykorzystaną jedynie na obserwowaniu jego aparycji.

Byłem tak zahipnotyzowany jego pięknem, że nawet nie zauważyłem, kiedy mój piękny chłopiec zszedł z wybiegu ustępując miejsca czarnoskórej modelce.

– Jest świetny – powiedział mężczyzna, siedzący obok mnie. Dopiero teraz zauważyłem, że poklepuje dłonią mój bark. Od razu poruszyłem głową, w bezsprzecznej zgodzie.

Oglądałem z zaciekawieniem kolejne kreacje zaprojektowane przez Diora, na niektóre reagując z mniej lub większym zdziwieniem, tupałem przy tym do rytmu puszczanych piosenek.

Skłamałbym mówiąc, że ktokolwiek wyglądał lepiej od mojego skarba tego występu. Harry po prostu błyszczał, był lepszy od każdego. To czas jego sławy, nikt tego wieczoru go nie pobił. Przekonałem się o tym, gdy kończąc pokaz wyszedł na wybieg w błękitnym, brokatowym garniturze ukazującym jego męskie ramiona. Oh, kochanie, pieprz mnie. Mrugnąłem do niego, gdy zbliżył dłoń do ust, posyłając mi całusa. Złapałem go, myśląc o tym jak perwersyjną, potrzebującą uwagi osobą jest. Wiedziałem, że jutrzejszego poranka będziemy na pierwszych stronach wszystkich magazynów plotkarskich. Gdy na wybiegu pokazali się wszyscy modele i modelki, wstałem klaszcząc jako jedna z najgłośniejszych osób tej nocy.

Kiedy pokaz oficjalnie dobiegł końca po tym, gdy Cristian Dior otrzymał gromkie brawa, a światła się zapaliły, wskoczyłem na wybieg, szybko wpadając w ramiona mojego pięknego narzeczonego.

– Byłeś najlepszy! – złapałem jego policzki, odsuwając się lekko. – Wszyscy o tobie dyskutują. Wyglądasz cudownie, zjawiskowo – pogłaskałem jego żuchwę, widząc promienisty uśmiech na jego twarzy. – Siedziałem tam i, Boże, każdy mówi, że jesteś najlepszy i po prostu jestem tak dumny z mojej modeleczki, 'arry.

– Miałem wrażenie, że w każdej chwili upadnę przez moje miękkie kolana – przyznał, przygryzając przy tym wargę.

– W ogóle nie było tego po tobie widać! – złapałem jego biodra. Przez to, jak chaotycznie posługiwałem się angielskim, mój akcent stał się mocniejszy. – Szedłeś tak seksownie, ale wciąż z gracją. Oficjalnie kocham tę pomadkę na twoich gorzkich ustach, możesz wziąć ją ze sobą, wiesz?

– Miałem taki zamiar – zerknął ponad moje ramię na paparazzi, którzy robili tak dużo zdjęć, że praktycznie nie odróżniałem chwili, kiedy jakieś zdjęcie ustępowało kolejnemu.

– Poprawiłeś mi tą wiadomością humor – cmoknąłem go szybko. – Mam nadzieję, że nie miałeś zamiaru zostawać na after party? – przekręciłem głowę, mówiąc niepewnie. – Mam straszny dzień i chciałbym znaleźć się już w domu. Zrelaksować się z tobą. Więc jak?

– Marzę w tym momencie tylko o łóżku – przyznał, przeciągając się, a ja nie mogłem powstrzymać frywolnego uśmiechu przez dwuznaczność tej wypowiedzi.

– A to... – spojrzałem na lśniący garnitur – ...masz zamiar zwinąć ze sobą? Mógłbyś wziąć w nim nasz ślub – szepnąłem bardzo blisko jego ucha.

– To seksowne, kiedy mówisz o naszym ślubie – odpowiedział mi, także szeptem, a ja zaśmiałem się miękko.

– Jestem bardzo często seksowny – pogłaskałem jego włosy, stając na palcach, by wycisnąć pocałunek na nosie Harry'ego. – Zdecydowanie powinniśmy się stąd zwijać.

– Zanin papsy nam wcisną aparaty w tyłki – parsknął, ciągnąc mnie za sobą w stronę kulis, nim pomachałem z zuchwałym uśmiechem w stronę blasku flashy.

– Powinienem być do tego przyzwyczajony. Mój chłopak jest modeleczką – drażniłem go tym określeniem, wychodząc z sali. – Nie lubię nazywać cię moim chłopakiem, to przestarzałe, takie nieadekwatne.

– Jestem twoim narzeczonym – zacmokał, zamykając mi dosłownie przed nosem drzwi do garderoby, w której zniknął.

Kiedy kierowaliśmy się uberem w kierunku naszego apartamentu, trzymałem dłoń Harry'ego, wymieniając się z moim narzeczonym informacjami o naszym dniu. Żaliłem się mu się feralną rozmową, jak i całym, dzisiejszym spotkaniem firmowym, później już tylko skupiając się na komplementowaniu jego filiglarności.

– Przepięknie się ruszasz – mruknąłem przy jego szyi, sunąć po niej nosem i obdarowując ją kilkoma, czułymi pocałunkami.

– Robię to, co każdy inny model, Lou.

– Nie, wcale nie – zaprzeczyłem, dmuchając zimnym powietrzem na miejsce pod jego drobnym uchem. – Jesteś bardzo wyjątkowy. Dużo lepszy. Unikatowy – wymieniałem. – Kocham cię oglądać, kocham twój zawód.

– Liczysz na coś? – spytał lekko rozbawiony, gdy moja ręka powędrowała na wewnętrzną stronę jego uda.

– Tylko jeśli mnie chcesz? – zachichotałem, spoglądać w jego oczy, odczytując z nich pozytywne emocje. Gdy rozchylił usta, przysłoniłem je opuszkiem palca. – Od swoich pragnień wyżej cenie twoje zdanie.

– Nienawidzę kiedy mówisz wierszem, ty głupku – warknął, ściskają moje krocze przez spodnie. – Po prostu pozwól mi cię dzisiaj zdominować, karaluchu.

– Pragnę cokolwiek chcesz mi dać – zatopiłem nos w jego szyi, czując jedne z moich ulubionych perfumów, które używał brunet. – Chcę, żebyś się ze mną kochał – zachichotałem, odchylając się. – Jesteś strasznie gorący. Tam było za dużo ludzi, którzy to widzieli.

– Oni postrzegali mnie tam jedynie jako manekina na ciuchy, Lou. Ta sala była wypełniona największymi szychami w branży modowej.

– Powinieneś kiedyś zrobić pokaz specjalny tylko dla mnie – zaproponowałem, patrząc na niego zahipnotyzowany. Zwróciłem uwagę na jego złoty łańcuszek, zaczynając bawić się krzyżykiem. – Pokazać mi się w różnych rzeczach.

– Mogę zrobić ci go w domu, ale zamiast zapozować mogę na końcu się rozebrać – zaproponował. Zacząłem wiercić się niespokojnie.

– To brzmi jak plan. Oops, już jesteśmy – pocałowałem czule policzek Harry'ego. Wyjąłem z kieszeni trochę zwiniętych pieniędzy, pośpiesznie opuszczając samochód u boku Harry'ego.

Westchnąłem głośno, nie spodziewając się, że brunet weźmie mnie nagle na ręce w stylu panny młodej, zwracając tym uwagę bawiących się na podwórku dzieci w wieku maks jedenastu lat.

– Jest dziesiąta! Powinniście być w domu! – zawołałem do nich, zabawnie uwieszając się na swoim narzeczonym. – Będziemy mieć kiedyś dzieci, Harold?

– Po pierwsze, jest dziewiąta, a nie dziesiąta – uśmiechnął się cwaniacko, kierując się ze mną do windy – a po drugie, dobrze wiesz, że z całego serca pragnę mieć z tobą dzieci.

– A tak naprawdę poważnie... – zagaiłem, orientując się, iż stoimy w małej, zamkniętej kopsule – jeśli któryś z nas mógłby mieć możliwość zajścia w ciążę, to jakbyś zdecydował? Chciałbyś być w ciąży, czy może ja miałbym urodzić nam dzieci? – zdecydowanie szampan, który wypiłem był zbyt mocny, co teraz zaczęło dawać się we znaki.

– Ja chciałbym być w ciąży i tak ubolewam nad tym, że nie mogę! – westchnął smutno. – To musi być wspaniałe.

– Jesteś dziwakiem – spojrzałem w lustro, śmiejąc się z tego jak komicznie wyglądamy. – Gdy już weźmiemy ślub mam cię podnieść, czy ty podniesiesz mnie, tak jak teraz? – wygramoliłem się z jego objęć, stając na równe nogi.

– Jesteś mniejszy i łatwiej mi cię objąć – sarknął, przyszpilając mnie do ściany windy i przycisnął swój policzek do mojej twarzy.

– Pamiętasz jak zrzędziłem na to, ilekroć musiałem stawać na palcach, by cię pocałować? Na początku naszego związku miałem ogromny kompleks na tym punkcie – widząc, że zbliżamy się na piąte piętro, przyciągnąłem go jeszcze bliżej siebie.

– Teraz to lubisz? – dopytał, chwytając moje nabrzmiałe krocze i uśmiechnął się, gdy jęknąłem cicho.

– To jest jedna z lepszych rzeczy kiedykolwiek – szarpnąłem za jego włosy, a gdy musnąłem ustami jego dolną wargę, drzwi windy otworzyły się z charakterystycznym dźwiękiem. Sapnąłem naprzeciw twarzy Harry'ego.

Oboje zerknęliśmy w bok, aby zobaczyć, czy nikogo tam nie ma i gdy zastaliśmy pustkę, brunet ponownie wziął mnie na ręce, agresywnie wpijając w moje wargi. Owinąłem łydki wokół jego bioder, by móc przygnieść swoje ciało bardziej do ciała mojego ukochanego, który starał się całować mnie naprawdę dobrze nawet wtedy, gdy nieudolnie próbował otworzyć drzwi kluczykiem. W końcu i tak musiałem się od niego oderwać by włożył klucz w tą irytującą dziurkę.

– Ten klucz nie umie trafić.

– A co z twoim kluczykiem? – zapytałem, patrząc na niego spod rzęs, gdy on wybuchł śmiechem na to określenie.

– On zawsze odnajduje właściwą drogę – uniósł wysoko brwi, a ja ryknąłem śmiechem na cały korytarz wiedząc, że usłyszą mnie wszyscy sąsiedzi. Odchyliłem się w tył, gdy Harry otworzył mieszkanie. Znów zacząłem wyciskać na jego spłonionej szyi intensywne pocałunki.

– Dzisiaj rządzisz. Hmm?

– Nie wyglądasz jakbyś się specjalnie sprzeciwiał – warknął, zrzucając ze mnie marynarkę, podczas kierowania się do sypialni. Pociągnąłem jego kołnierz, przysysając się do szyi. Ukąsiłem miejsce blisko pulsującej żyły, dysząc na kark. Harry pchnął mnie wgłąb sypialni

– A ty?

Patrzyłem na niego w zaczarowaniu, pomagając w rozebraniu mnie, kiedy leżałem na puszystym materacu w oczekiwaniu na jego dalsze ruchy.

– Rzadko mogę być po tej stronie łóżka, więc pokażę ci dzisiaj na co mnie stać.

– Ja natomiast pobawię się w słodkiego kotka, jakim ty jesteś zawsze – pokazałem mu język, odpinając pasek spodni. – Czekaj, to wygląda tak – rozłożyłem ręce, kładąc je nad głową, a nogi splotłem, wijąc się na materacu seksownie. – Oh, dalej. Bierz mnie już, jesteś taki piękny Lou! – jęknąłem, udając Harry'ego.

– Nie przedrzeźniaj mnie, bo dobrze wiesz, że jestem od ciebie silniejszy i możesz tego pożałować – pogroził mi, mocno trzepiąc w udo, przez co mój penis drgnął. Poczułem jak ląduje po drugiej stronie mojej pachwiny swoją ciężkością.

– Chcę tego pożałować – kopnąłem go w kolano, przewracając oczami na to, że zawsze używał tych samych argumentów. Też jestem silny! – Rób już rzeczy, Harry.

– Jakie rzeczy mam robić? – przybliżył się na tak małą odległość sprawiając, że z ciężkością mogłem przełknąć ślinę.

– Całuj mnie. Całą noc. Możesz mnie też ssać.

***

Harry oddychał miarowo zawinięty w biały kocyk, gdy uparł się, że to właśnie pod tym miękkim materiałem będzie spał tej nocy. Ja natomiast opierałem się o etażerkę, obserwując jego spokojną twarz i unoszącą się z każdym oddechem klatkę piersiową. Patrzyłem na jego odkryte ramię, z jednym kolanem przyciągniętym do mojego torsu. Spoglądałem naprzemiennie na księżyc, który dostrzegałem w oknie. Sięgając po telefon z szafki nocnej, na wyświetlaczu zobaczyłem godzinę, wskazującą kilka godzin po pierwszej. Objąłem się ramionami, bijąc się z natłokiem niemoralnych myśli.

Niesłychanie żałowałem tego, że się nie pochamowałem. Nie miało nawet dla mnie znaczenia to, że Harry i tak szybko po tym pokazie rzuciłby mi się do rozporka, miałem straszliwe wyrzuty sumienia. Wstydziłem się tego i nagle zwyczajnie robiło mi się niedobrze i strasznie przykro, a ból w plecach i niższych partiach tylko przypominał mi o tym, jak skrzywdziłem swojego narzeczonego. W końcu chcę wyjść z tego zła dla niego, a zrobiłem to, co nie jest wcale krokiem do zwalczania choroby. Wzdychałem niezbyt głośno, by nie zbudzić Harry'ego, odpoczynek należał mu się po tak udanym pokazie. Zmniejszyłem jasność wyświetlacza w moim telefonie i zacząłem szukać pomocy dla swojej przypadłości.

Po przeczytaniu co najmniej trzech artykułów o hiperseksualności, z gulą w gardle zacząłem googlować najlepszych, najbardziej polecanych seksuologów w mieście.

Nakryłem bardziej swoje ciało do pasa poprawiając delikatnie moją pozycję. Oblizałem suche ze zdenerwowania usta, gdy wydawało mi się, że natrafiłem na coś w porządku po wczytaniu się dłuższego artykułu na temat tego... terapeuty. Postanowiłem napisać wiadomość do kliniki, umawiając się na wizytę, która miała odbyć się we wtorek, następnego tygodnia. Po tej czynności chciałem rozwalić swój telefon.

– Ja pierdolę... – wymamrotałem bardzo cichym szeptem, chwytają się przy tym za skronie. Czułem się brudny.

Spojrzałem na przesuwającą się po materacu dłoń Harry'ego, widocznie szukał mojego ciała zatracony w śnie. Chciałem uśmiechnąć się lekko, ale nie mogłem wskrzesić w kącikach moich ust uniesienia. Zamiast tego pogłaskałem jego dłoń, kciukiem zarysowując złotą obrączkę, nim podniosłem się z łóżka. Postanowiłem zapalić, ponieważ wiedziałem, że próba zaśnięcia bez tego nic mi nie da. Zwłaszcza, iż czułem się niesłychanie sobą obrzydzony.

Położyłem stopy na podłodze, krzywiąc się na to jak zimne były drewniane panele. Przecierając powiekę podszedłem do szafy z utęsknieniem sięgając po jedną z moich ulubionych części garderoby. No dobra, koszula należała do Harry'ego. Ale była duża, wręcz ogromna i przyjemnie ciepła. Zatopiłem nos w materiale tak szybko, jak ten pojawił się na moich ramionach przykrywając moją sylwetkę do jednej trzeciej grubego uda. Zapiąłem jej guziki, rękawy jednak zostawiając rozkloszowane, bowiem kto by się nimi przejmował o tej porze nocy? Ruszyłem do kuchni precyzyjnie i powoli otwierając drzwi, by uciec z sypialni, gdzie chyba czułem się najgorzej.

Po drodze zabrałem pozostawione na stoliku w salonie papierosy oraz zapalniczkę, zatrzymując się przy dużym oknie w pomieszczeniu, które otworzyłem, kiedy zapaliłem skręt tytoniu i zaciągnąłem się.

Nachyliłem się nad parapetem, obserwując goniące się, bezpańskie koty na podwórku. Nawet nie zauważyłem, gdy moja lewa skroń całkowicie opierała się o szklane okno. Czułem ulgę i senność, kiedy zimne powietrze łaskotało mnie po twarzy, a niezbyt mocny wiatr bez mojej zgody jeszcze bardziej niszczył rozczapirzoną fryzurę. Wszystko wydawało się spokojne i takie delikatne, bezproblemowe, beztroskie. Dlatego właśnie tak strasznie kocham noce. To ta pora, gdy latarnie to jedyne oświetlenie, kontrastujące z całkowitą czernią i mgłą jaka spłowiła ulice. Jest tak cicho, tak ładnie, tylko te myśli krzyczące w mojej głowie nie są wcale przyjemne, ale i ich stopniowo mógłbym się ich pozbyć.

Zaciągałem się z zamkniętymi oczyma, wzdychając po wypuszczeniu błękitno-szarego dymu spomiędzy warg. Głęboko liberowałem nad tym, co powinienem zrobić, jak zacząć działać przed wizytą u terapeuty.

Zmarszczyłem brwi przez głos w mojej głowie, który mówił mi jak straszny jestem z moim uzależnieniem. Jak okropnym trzeba być, by czuć to, co czuję ja? Tak obrzydliwa desperacja seksualna nie jest normalna, a ja tak bardzo tego nie chcę. Znów poczułem się bezsilny tak, jak dawno temu z jakimiś głupimi, nastoletnimi problemami, gdy wypłakiwałem oczy za byle drobnostką. To od tamtego czasu postanowiłem sobie, że będę silny i nie dam się emocjom, dotychczas to wychodziło.

Seks nie powinien polegać tylko na zaspokojeniu własnych, fizycznych potrzeb i doznania przyjemności. Nie taki, który ma miejsce ze stałym partnerem, z którym chcesz spędzić resztę życia.

Zgniotłem papierosa w palcach uważając na palącą się końcówkę, by uniknąć poparzeń, nim wypuściłem go z dłoni daleko poza okno. Pyłek popiołu, który wylądował na moich dłoniach rozdrobniłem między dwoma palcami, obserwując jak znika.

– Z-zimno, Lou. Co robisz?

Wystraszyłem się, gdy silne ramiona objęły mój pas, dając dużą ilość ciepła, której mi brakowało. Ramiona Harry'ego przykryte były jego białym szlafroczkiem, gdy złapałem za jego nadgarstek, spuszczając lekko głowę.

– Nie mogę spać – powiedziałem zgodnie z prawdą, uśmiechając do niego najautentyczniej jak tylko mogłem.

– Co jest nie tak? Nie masz problemów ze snem – oparł sennie czoło na moim barku. Pogłaskałem jego dłonie, powstrzymując się od ukazania słabości przed samym sobą.

– To po prostu... – westchnąłem. – To na pewno ten szampan. To była mała ilość alkoholu, ale sam wiesz, w jaki sposób reaguję na to, zrobiło mi się trochę niedobrze.

– Więc dlaczego stoisz tutaj, a nie ma cię w toalecie? – dopytał dociekliwie.

– Już byłem w łazience – skłamałem. – A teraz boli mnie głowa i uznałem, że posiedzę przy otwartym oknie aż przejdzie.

– Lou, to nieprawda. Sam gubisz się w tym, co mówisz. – Harry odchylił się, by na mnie spojrzeć. Nie mówił z wyrzutem, po prostu wiedział kiedy kłamie, a ja poczułem się jak największy oszust. – Powiedz mi, gdzie leży problem. Postaram się ci pomóc.

Westchnąłem, wypuszczając niewielką ilość powietrza spomiędzy swoich warg. Bawiłem się materiałem ubrania narzeczonego w zamyśleniu.

– To jest jak- po prostu... – jąkałem się, nie potrafiąc złożyć nic mądrego w zdanie. – Nie mogę spać, bo tyle myśli pojawiło się w mojej głowie, Harry. Jak- tyle pytań, na które nie znam odpowiedzi, wiesz?

– Jakie pytania? – dopytał zmartwiony, a ja zacząłem w małej panice powtarzać "idź spać, nie dociekaj i idź spać". – Jakie, Lou? Nie denerwuj się, porozmawiaj ze mną – pocałował czule mój policzek.

– No... Bo ja tak naprawdę nie wiem wielu rzeczy, Harry. Robię coś, ale nie wiem czy dobrze. Nie wiem, czy mnie zrozumiesz – oparłem się na nim delikatnie. – Pracuję, fajnie, że mam pracę i się spełniam, ale nie wiem, czy robię to wszystko dobrze, czy każdego dnia decyzje, które podejmuję, ponieważ jestem do nich zmuszony są trafne, czy któregoś dnia nie dowiem się, jakie błędy popełniłem. Jestem pracownikiem, ale nie wiem czy dobrze wykonuje swój zawód. Jestem przyjacielem, ale nie wiem czy godnym posiadania, czy nie mógłbym być lepszym? Kiedy ostatnio odwiedziłem swoją rodzinę? Czy jestem dobrym synem i dobrym bratem? Czy nie zawodzę ludzi, gdy coś mi nie wychodzi? Czy naprawdę zostaniesz ze mną na zawsze, bo przecież jestem tak ciągle dziecinny i irytujący? Nie wiem, czy sam wytrzymałabym z kimś takim, więc jak ktoś tak wspaniały jak ty, byłby w stanie? Nie wiem, Harry.

Przez chwilkę mężczyzna nie odzywał się, a ja widziałem to, jak bardzo zaskoczyło go moje niecodzienne wyznanie. W końcu jednak położył dłonie na moich policzkach nim rzekł:

– Jesteś najwspanialszym mężczyzną, jakiego miałem okazję kiedykowiek poznać, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie i nie jestem prawie w stanie przypomnieć sobie jak wyglądało ono wcześniej. To normalne, że kiedy miewasz gorsze dni, możesz myśleć, że ty jako ty nie jesteś wystarczalny dla samego siebie jak i twoich bliskich, czy po prostu otaczajacych cię osób, na przykład w pracy. Powiem tylko tyle, że nie powinieneś kompletnie przejmować się tym, co mówią, albo myślą o tobie ludzie, którym na tobie nie zależy. Bo ci którzy cię kochają jak ja, w pełni doceniają ciebie jako całokształt.

– A co z tym, jak ja o sobie myślę? – spytałem, patrząc w jego oczy z przygaszeniem.

– Nie wiem dlaczego teraz nagle masz o sobie takie złe zdanie, kochanie, ponieważ przez znaczną większość czasu twoja samoocena zawsze była całkiem wysoka – zauważył. – Więc myślę, że to tylko chwilowe.

– To pewnie przez ten beznadziejny dzień – wzruszyłem lekko ramionami, przecierając dłonią swój policzek. Harry przyciągnął mnie do uścisku, a ja zacisnąłem mocno oczy, obejmując jego ramiona i szyję całkiem mocno, potrzebując tego jak najbardziej. Szepnął do mojego ucha kilka naprawdę miłych słów, chwilę później prosząc byśmy wrócili do łóżka. Posłałem mu uśmiech, w zamian otrzymując cudowny, lekki pocałunek.

Ten pocałunek stał się dla mnie wielkim kopem motywacji, którego potrzebowałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro