XXVI
Lothal - Tarkin Town (miasto dla uchodźców) Kannan
Przechadzam się już po tym obozie już od ponad chyba godziny i próbuję sobie wszystko poukładać. Od jakiegoś czasu ponosimy praktycznie same klęski. Nie jesteśmy w stanie rozwalić nawet jednego małego słabo bronionego konwoju. A zaczęło się od Ezry. Początkowo gdy do nas dołączył wszystko szło dobrze a nawet lepiej niż zwykle. Ale nie trwało to długo bo zaraz zaczęła się seria naszych klęsk zwieńczona klęską pod Kessel. Rebelia też jest w defensywie. Mało który dowódca jakiejkolwiek komórki ma odwagę na jakąkolwiek większą akcje przeciwko Imperium. I mam wrażenie że to wszystko moja wina. To od nas się zaczęło. Gdybym wówczas nie przygarną Ezry... Gdybym go w tedy nie ścigał... Gdybym po prostu go nie spotkał... Może wszystko potoczyło by się inaczej. On jest powodem naszych obecnych problemów. I jeszcze nasza Sabin. Gdzie ona może być? Pewnie w jakimś obskurnym Imperialnym kompleksie i żyje o wodzie i suchym chlebie. Słyszę charakterystyczny dźwięk i szum. Patrzę w górę. Nad nami przelatuje Imperialny niszczyciel. To oznacza że ktoś ważny przybył. Ciekawe po co. Czyżby ktoś kto ponownie ma skopać nam i tak obolałe tyłki? Eh lepiej już wrócę...Ktoś we mnie wpada. Patrzę w dół i widzę chłopca na oko 10-11 lat. Ma bardzo czarne włosy i zielone oczy. Niemal błyszczące. Wydaje się być w bardzo dobrej kondycji jak na swój wiek. Na sobie ma stare brązowe spodnie, szarą podkoszulkę i czarną bluzę.
- Przepraszam pana - Powiedział z lekkim przestrachem w oczach. Uśmiechnąłem się do niego uspokajająco
- Nic się nie stało młody, gdzie ci tak śpieszno? - Spojrzał na mnie trochę nie pewnie - Spokojnie nic ci nie zrobię - Zapewniłem go
- Wielu tak mówi proszę pana, a potem robią różne rzeczy - Spojrzał na mnie z wielką dozą nieufności a nawet wrogości. Uroki bycia sierotą i do tego bezdomną
- No nic młody, jak nie to nie, będę się zbierał - Pożegnałem się wiedząc że dalsza rozmowa nie miała by sensu i skierowałem się w stronę Ducha
Wtem dopadło mnie dziwne złe przeczucie. Spojrzałem się w kierunku z którego przyszedłem. Coś złego miało nie długo się stać.
Stolica - Tua
Gdy dostałam informacje o przybyciu ważnego Imperialnego dostojnika nie spodziewałam się chłopaka który na oko miał może z 15 lat a tym bardziej że będzie to sam Ezra Bridger! Towarzyszyła mu już bardziej mi znana Kapitan Sloane i jej adiutant. Kątem oka spojrzałam na komendanta Cumberlayna który wydawał się całkiem zdezorientowany i nie wiedział jak zareagować. Jakby nie patrzeć ten chłopak całkiem niedawno udawał nie dość że rebelianta to jeszcze szpiegował ten kompleks pod nosem Komendanta. Oczywiście wszystko to było ściemą ale mimo to Komendant dostał nie małą reprymendę od przełożonych, w tym ode mnie , za to że nic a nic nie zauważył. Niepewnie podeszłam do Ezry i przywołałam swój reprezentatywny wyraz twarzy.
- Witam was na Lothal, jestem Minister Tua, ale pan pewnie mnie już zna - Zwróciłam się do Ezry. Zaraz... Kallus coś wspominał że woli kiedy mówi się do niego Cień
- Prawda i przepraszam za kłopoty w przeszłości - Odpowiedział z nutką nonszalancji i bardzo przyjaznym uśmiechem. Spojrzał na Komendanta - Witam pana - Komendant miał chyba wielką ochotę by prychnąć ale się powstrzymywał - Dalej jest mi za złe za tamto
- Ależ skąd - Wszyscy zrozumieli iluzje w jego głosie i oskarżycielskim wzroku. W tym momencie swoją uwagę zwrucila na siebie Sloane odchrząknąć
- Proszę wybaczyć ale przybyliśmy to z konkretnego powodu - Oznajmiła
- Oczywiście, rozumiem ale czy nie wolelibyście omówić to w moim gabinecie lub innym bardziej stosownym pomieszczeniu - Zaproponowałam
- W porządku ale jak tak dopiero o ósmej - Odparł Ez...Cień ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu
- Ale dlaczego tak późno? - Spytał za mnie Komendant
- Po drodze dowiedziałem się czegoś, co muszę zrobić jak najszybciej poza miastem - Odparł i zwrócił się do adiutanta - Przygotować wyznaczone siły - Rozkazał a adiutant tylko zasalutował i wrócił do promu
- Jakie siły? - Spytałam zaniepokojona - Co pan zamierza? - Spojrzał na mnie z uśmiechem ale w oczach nie widziałam już tych pozytywnych iskierek
- Lecimy... troszkę się zabawić - Odrzekł i ruszył, pozostawiając nas i panią Kapitan która wydawała się w ogóle niczym niewzruszona, w stronę kanonierki która akurat lądowała w hangarze po czym do niej wsiadł i odleciał. Spojrzałam na panią kapitan
- Gdzie on poleciał?! - Spytałam bojąc się tego co zaraz mogę usłyszeć. Ta spojrzała na mnie obojętnie
- Powiedział.... Zabawić się
TarkinTown - X-15
Wraz z Zebem segregowaliśmy skrzynie w których była pomoc dla mieszkańców tego obozu. On chyba za mną nie przepada. W ogóle ze mną nie rozmawia a jak już to kończy si to wyzwiskami a teraz cały czas mnie obserwuje. Powinno mnie to obejść bokiem ale ten gościu jest strasznie irytujący! Do przedziału wszedł Kannan. Ten cały czas nic tylko rozmyśla. Pomógł by trochę.
- Co jest Kannan? - Spytał się go Zeb
- Hm? A nic, nic... - Odparł
- Nie udawaj, widać że coś cię gryzie - Ludzie ja tu teraz sam robię, hallo
- Mam przeczucie - Odparł niechętnie a ta informacja nie była dla mnie nowością
- A mianowicie? - Spytał ponownie i w tym momencie odezwała się Hera przez głośniki na statku
- Chłopaki! Mamy problem!
- Co się dzieje? - Spytał Kannan
- Imperium! - Więcej nie trzeba było mówić
Wybiegliśmy w trójkę z przedziału. Włączyłem w swoim Chełmie funkcje lornetki i spojrzałem w niebo. Nie jest dobrze.
- Bombowce w eskorcie myśliwców plus kanonierki - Powiadomiłem go
- Co!? Ale po co im bombowce? - Głupio spytał się Zeb
- Eee... do bombardowań? - Spytałem retorycznie a on spojrzał na mnie wściekle
- Chłopaki dosyć! - Rozkazał Huks przez komunikator i w tym momencie na miasto spady pierwsze bomby
- WSZYSCY UCIEKAĆ! UCIEKAJCIE! JUŻ - Krzyczał Kannan. Trochę za późno. Bombowce szybko wykonały swoje zadanie i spora część miasta w krótkim czasie płonęła. Kilka bomb spadło tuż obok Ducha cudem go nie trafiając
- Co robimy?! - Spytał Alex pojawiając się nie wiadomo skąd
- Hera! Ty spróbuj z Zebem i Huksem zrobić coś z tymi myśliwcami a ja z X-em i Alexsem zajmiemy się tymi na dole! - Rozkazał zdeterminowany Kannan
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Wyciągnąłem swój blaster i ruszyliśmy we trójkę na szturmowców którzy szturmowali obóz. Duch tym czasem wystartował i odciągał wrogie myśliwce.
Przebiegliśmy kilka metrów niemal pod granice obozu. Tam spotkaliśmy pierwszych szturmowców. Gdy tylko nas zobaczyli rozpoczęli ostrzał na co odpowiedzieliśmy. Cywile w tym czasie uciekali w popłochu choć kilku również przyłączyło się do waliki. Skryliśmy się za budynkami. Szturmowcy po czasie uznali że lepiej będzie jak też to zrobią ale do tego czasu połowa z nich leżała już martwa. Wszędzie latały strzały i czasami granaty. Z innych części miasta słychać było jak szturmowcy je zajmują niemal bez trudu. Okrążają nas!
- Kannan! Okrążają nas! - Krzyknąłem mu
Ten jedynie kiwną głową i zaszarżował na wroga odbijając pociski swoim mieczem. Gdy do nich podbiegł po kolei zaczął ich eliminować. Część ogłuszył a część pociął.
- Droga wolna! - Oznajmił z uśmiechem
Już chciałem mu dopiec i do niego podchodziłem ale za nim zobaczyłem ciemną postać. Znałem ją. Wyszczerzyłem oczy. To oznaczało kłopoty. Wyciągnąłem lewą rękę przed siebie i pokazałem palcem na tą osobę.
- Kannan...? - Odwrócił się i mina mu zrzedła
- Ezra... - Ten posłał nam szeroki, jak dla mnie psychiczny, uśmiech
- Konbanwa - Przywitał się w jakimś języku coraz szerzej się uśmiechając, jednocześnie dobywając swego miecza - I Sayonara - Odpalił swój miecz tuż koło swojej twarzy co dało przerażający efekt. Do tego ten szaleńczy błysk w oku. Tak ,ewidentnie ten chłopak ma coś w sobie z demona
- Mamy przejebabe...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro