six
Niegraficzne streszczenie poprzedniego rozdziału dla osób, które go ominęły:
Ania dostaje ostatnią szansę w szkole, więc Maryla ją tam zawozi. Kiedy próbowała wejść tylnymi drzwiami, zauważa swoich nowych przyjaciół, którzy mają na nią okropny wpływ. Jakub, któremu podoba się Ania, podrywa ją i nie pozwala jej pójść na spotkanie z Dyrektor Stacy.
Kuba i Ania zostali sami, a chłopak próbował ją zgwałcić, ale udało się jej uciec. Po drodze spotyka Gilberta, który zabiera ją do swojego domu, a kiedy ją pocieszał, uświadomił sobie, że nadal mu na niej zależy, chce jej pomóc i nigdy o niej nie zapomniał. Ania wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo jest zakochana w Gilbercie.
Maryla otrzymała telefon od panny Stacy, która powiedziała jej, że Ania już oficjalnie została skreślona z listy uczniów. Kobieta jest zrozpaczona.
TW! wspomnienia o gwałcie i napaści seksualnej
☁
dwa lata temu
Ania, która niedawno skończyła piętnaście lat, leżała do góry nogami na kanapie. Miała na sobie pastelowo różową spódniczkę oraz za dużą koszulkę, jej włosy były rozpuszczone.
Dość głośno żuła żelki-robaki, ku irytacji chłopaka siedzącego obok niej — szesnastoletniego Gilberta Blythe'a. Gilbert zazwyczaj był jedną z najcierpliwszych osób, jakie tylko znała, ale w tamtym momencie Ania naprawdę działała mu na nerwy.
– Musisz żuć tak głośno?! – W końcu krzyknął, odwracając się do rudowłosej, która zaczęła wydawać z siebie jeszcze głośniejsze dźwięki, by zrobić mu na złość.
Nic nie odpowiedziała, a jedynie niewinnie się uśmiechnęła. Gilbert przewrócił oczami i ponownie oparł się o poduszkę. Miał do niej ogromną słabość. Oboje byli zbyt zajęci swoim przekomarzaniem się, by zauważyć irytację reszty paczki. Diana, Ruby, Janka, Tilly, Moody, Cole i Karol siedzieli w różnych miejscach pokoju. Oglądali „Pamiętnik", bo chłopcy ponownie zostali przegłosowani przez dziewczyny. Gilbertowi tak naprawdę podobał się ten film, ale tylko Ania o tym wiedziała.
Rudowłosa kontynuowała głośne żucie, dopóki Diana jej nie przerwała.
– Aniu! Skarbie, zamknij się. Możesz denerwować Gilberta innym razem, ale już prawie czas na pocałunek w deszczu!
Reszta dziewczyn mruknęła coś w odpowiedzi, a Ania się uśmiechnęła i kiwnęła głową. Gilbert podziękował Dianie, po czym uderzył Shirley poduszką.
– Tak, Aniu, już prawie pora na pocałunek w deszczu.
Ania pokazała mu swój niebieski język, a on wyrwał jej paczkę z rąk.
– Ja je zjem.
Dziewczyna westchnęła, a wtedy Ruby uciszyła ich oboje.
– JUŻ JEST! – pisnęła.
Wszyscy siedzieli w milczeniu podczas tej ikonicznej sceny. Gilbert mógł myśleć tylko o tym, jak bardzo chciałby móc pocałować Anię właśnie w taki sposób. Od razu pokręcił głową, próbując wybić sobie z niej myśli o romansie z Anią. Była jego najlepszą przyjaciółką, nikim więcej.
Wtedy na popatrzył na dziewczynę, której twarz była oświetlona przez ekran telewizora, jej usta wyginały się w delikatnym uśmiechu, a oczy błyszczały. Gilbert spodziewał się, że będzie tak samo skupiona na scenie jak pozostali, jednak ona patrzyła prosto na Karola Sloane'a.
Karol? Patrzyła na Karola?
Nie... Tylko tam zerkała.
Próbował myśleć właśnie w taki sposób, ale to było oczywiste, że patrzyła właśnie na niego.
Gilbert próbował zignorować nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Naprawdę nie byłby w stanie funkcjonować, gdyby Ani podobał się Karol. Karol był jego najlepszym przyjacielem i to pogarszało wszystko jeszcze bardziej.
Zbyt pochopnie wyciągam wnioski.
Właśnie ta myśl uspokoiła go na tyle, by mógł dokończyć oglądanie filmu ze względnym spokojem.
Pod koniec produkcji wszyscy płakali, w tym chłopaki. Ania, w której domu wszyscy siedzieli, włączyła światła, a wszyscy rozejrzeli się dookoła rozbawieni.
– Okej, kto ma ochotę na wodę? – zaproponowała, dlatego pozostali podali jej swoje kubki.
Gilbert wstał i pomógł jej zebrać wszystkie naczynia. Oboje ruszyli do kuchni na Zielonym Wzgórzu, a Shirley nieustannie mówiła o tym, jak bardzo romantyczny był ten film. Brunet nie mógł pozbyć się uczucia, wywołanego tym, że Ania patrzyła na Karola w taki sposób.
– Och, Gil, widziałeś? Wybudował jej ten dom, o mój...
– Podoba ci się Karol?
Gilbert zaskoczył Anię, która zawahała się i odstawiła szklanki na blat.
– C-co? – zapytała, cicho chichocząc.
W idealnym świecie Gilberta powiedziałaby mu, że jest głupi i to on jest jej obiektem zainteresowania, a później byliby razem. Ale to było prawdziwe życie, więc Ania powiedziała:
– Tak...
Gilbert mógłby przysiąc, że jego serce przestało bić.
Karol podobał się Ani?
Karol Sloane? Chłopak, który pił wódkę z pępka Moody'ego? Chłopak, który uważał, że nazywanie dziewczyny „baby girl" jest romantyczne? Karol? Który szczerze wierzył w Świętego Mikołaja do trzynastego roku życia? Ten Karol?
– No? Powiedz coś, Gil! – zawołała rudowłosa, szturchając go w ramię.
Gilbert wymusił uśmiech i wypowiedział bardzo bolesne słowa.
– To świetnie...
Ania wywróciła oczami.
– Gil, doskonale wiem, co myślisz. Dlaczego Karol? Ale nie wiem... Ostatnio powiedział, że moje włosy są ładne!
Blythe niemalże krzyknął. Uwielbiał włosy Ani! Przeklinał samego siebie za to, że nie powiedział tego na głos.
– I wiem, że chcesz mnie chronić, ale znamy Karola! Przecież to nie jakiś przypadkowy chłopak! – kontynuowała.
Najbardziej bolało go to, że chodziło o Karola. Karola, jego najlepszego przyjaciela. Karola, który zawsze dostawał wszystko, czego Gilbert chciał.
Gilbert jedynie się uśmiechnął i pokazał jej kciuki w górę.
– Supi! – powiedział, po czym wyszedł z kuchni i opadł na kanapę.
Supi? Czy ja powiedziałem SUPI?
Ukrył twarz w dłoniach.
Karol akurat siłował się na dłonie z Moodym. Typowe.
– Hej, Bert? Gdzie nasze napoje? – zapytał zirytowany Sloane.
Och, Gilbert tak bardzo nienawidził, gdy nazywał go „Bert". A szczególnie w tamtym momencie. Miał ogromną ochotę go uderzyć, ale w zamian jedynie wskazał palcem na kuchnię.
– Może ty pójdziesz pomóc Ani – warknął.
Karol, niczego nieświadomy jak zwykle, podskoczył i ruszył do wymienionego pomieszczenia. Dziewczyny i Cole siedzieli w kółku, rozmawiając o filmie oraz Instagramie, podczas gdy Moody wbijał swój wzrok w Ruby.
Diana przeniosła spojrzenie na zdenerwowanego Gilberta Blythe'a. Nie powiedział jej nic o swoim zauroczeniu Anią, ale doskonale o tym wiedziała.
Och. Dowiedział się o Karolu.
Chciała powiedzieć Ani, jak bardzo lubił ją Gilbert, ale musiała ona uświadomić to sobie sama.
teraźniejszość
– Nie będzie mnie góra dwadzieścia minut! – Gilbert „krzyknął" szeptem do Basha, wkładając swój płaszcz.
– Blythe, znowu coś namieszasz. Widzę to w twoich oczach – stwierdził mężczyzna.
Gilbert zamarł w miejscu i szeroko otworzył oczy.
– Bash, co chcesz, żebym zrobił? Zostawił ją? Nie pomagał? Niewiele brakowało, a zrobiłby jej krzywdę.
Ciemnoskóry mężczyzna westchnął.
– Blythe, martwię się o Anię, ale ona nie jest twoi obowiązkiem. To... – Dłonią nakreślił linię pomiędzy parą. – Problem Ani, nie twój. Nie mówię, żebyś jej nie pomagał. Mówię tylko, żebyś nie namieszał.
Gilbert postanowił zignorować jego głos, wpatrując się w śpiącą Anię na kanapie. Leżała skulona i ubrana w jego ubrania pod kocem.
– Bash, idę na Zielone Wzgórze. Zajmij się Anią i nie mów jej, gdzie jestem, jeśli się obudzi... Okej?
Kiedy Lacroix zauważył desperację na jego twarzy, postanowił dać sobie spokój.
– Okej, ale lepiej, żebyś wrócił nie później niż za pół godziny.
Gilbert posłał mu uśmiech, po czym złapał swoje klucze i wybiegł z budynku. Wiedział, że musi to zrobić.
Maryla wiedziała, że czekanie na Anię nie miało sensu. Czekała na nią już wiele razy, a ona nigdy nie wracała. Postanowiła posiedzieć na parterze, bo i tak nie mogłaby spać — nawet po tabletkach na bezsenność zapisanych przez lekarza.
– Panno Cuthbert, cierpi pani depresję. Czasami ludzie dodatkowo zmagają się z bezsennością, dlatego wypiszę receptę na melatoninę.
Na początku Maryla się tego wypierała. Nie mogła mieć depresji — cóż na nonsens!
Ale bezsenne noce naprawdę zaczynały ją męczyć.
Próbowała wypełnić wolny czas oglądaniem telewizji, lecz nie mogła się na niczym skupić, więc jedynie siedziała na swoim fotelu i wpatrywała się w przestrzeń.
Ten dzień był inny, bo dokładnie o 2:04 w nocy Maryla usłyszała pukanie do drzwi. Od razu pomyślała, że to policja. Nie byłaby zaskoczona, gdyby przyprowadzili Anię do domu. To nie byłby pierwszy raz.
Podeszła do drzwi, po drodze zakładając szlafrok oraz kapcie. Otworzyła drewnianą powłokę i cicho powitała przybysza. Zamiast policjantów, przed nią nie stał nikt inny jak Gilbert Blythe.
– Gilbert? – zapytała, podnosząc wzrok. Chłopak był od niej znacznie wyższy.
– Dobry wieczór, Marylo. Mogę wejść? – zapytał się uprzejmie. Potarł dłonie o siebie. Kanada nie była ciepłym krajem, a w nocy było tam przeraźliwie zimno.
– Och, oczywiście – powiedziała, przepuszczając go obok siebie. Jego dobre wychowanie było miłą odmianą.
Gilbert niemal się popłakał — otoczył go zapach dzieciństwa. Tyle wspomnień wiązało się z tym domem...
Teraz było w nim coś przerażającego, jakby ktoś zebrał z niego całą przytulność. Nie był już pocieszający. Teraz był chłodny i poważny.
Trochę jak Ania.
Próbując się nie rozkleić, popatrzył na Marylę, która niepewnie stała przed nim. Nie podobało mu się to, jak słabo wyglądała. Nigdy w życiu nie opisałby kobiety jako słabej, ale ta przed nim zdecydowanie taka była.
– Gilbercie, co robisz tutaj o drugiej w nocy? – zapytała.
Chłopak wyrwał się z zamyślenia i już otworzył usta, kiedy panna Cuthbert mu przerwała.
– Napijesz się herbaty? Kawę albo colę? – dodała, zmierzając w stronę kuchni.
Gilbert podążył za nią.
– Marylo, czy ty napijesz się herbaty? – spytał z uśmiechem.
– Och, bardzo chętnie, Gilbercie. – Odwzajemniła gest i usiadła przy stole. – Pamiętasz, jaką lubię, prawda?
Blythe jedynie wywrócił oczami. Ruszył w stronę czajnika, który wstawił na kuchenkę, po czym sięgnął po kubek Maryli. Była to porcelana, którą razem z Anią kupił na Dzień Matki, gdy mieli po jedenaście i dwanaście lat.
Popatrzył na wyblakły napis.
Najlepsza mama na świecie!
Naprawdę nią była.
Następnie podszedł do lodówki, by wyjąć z niej mleko. Przez chwilę podziwiał zdjęcia, listy oraz wiersze Ani przyczepione magnesami do metalowej powierzchni. Zdjęcie Ani i Gilberta mokrych po kąpieli w Jeziorze Lśniących Wód. Kolejne, na którym Ania była uśmiechnięta i miała wybrakowane zęby. Ania i Gilbert wystrojeni na dyskotece w szkole.
Odwrócił się od lodówki, potrząsając głową, by wybić sobie z niej te wszystkie wspomnienia.
Maryla bardzo ucieszyła się na widok Gilberta Blythe'a w swoim domu. Praktycznie go wychowała, tak samo jak Anię, bo byli ze sobą nierozłączni. Zwykłe zaproponowanie jej herbaty, było dla niej czymś oszołamiającym. Gilbert przyniósł ze sobą część energii, która niegdyś wypełniała całe Zielone Wzgórze.
Maryla przeklęła siebie samą. Często myślała o Ani, jakby już nie żyła. W taki sposób łatwiej było jej sobie z tym wszystkim poradzić, ale wiedziała, że Ania żyje. Jednak jej Ania już chyba nie.
Gilbert postawił na stole herbatę i usiadł obok kobiety. Trzymał w dłoni swój kubek — niesamowicie zużytą porcelanę z Harrym Potterem, ponieważ miał wręcz obsesję na punkcie tej sagi.
– Marylo, nie martw się o Anię. Jest bezpieczna u mnie – zaczął, a panna Cuthbert głęboko odetchnęła.
– Och, dzięki Bogu. Czekaj, Gilbert, dlaczego jej nie przywiozłeś?!
– Nie wie, że tu jestem. Zasnęła w moim domu.
Upił łyk herbaty, która sparzyła mu język.
– Uważaj, jest gorąca... – powiedziała Maryla.
On zaś postanowił dalej pić i pozwolić jej mówić dalej.
– Dlaczego przyszedłeś o drugiej w nocy? Mogłeś do mnie napisać.
– Nie chciałem mówić tego przez SMSa.
Maryla od razu wyczuła, że chodziło o coś poważnego.
– Co się stało? – zapytała, obawiając się najgorszego.
– No cóż, opowiem z mojej perspektywy...
I to, co usłyszała Maryla, faktycznie było najgorsze.
dwa lata temu
– Jak mam pomóc? Nie znam się na modzie! – jęknął Gilbert, któremu Diana poleciła usiąść.
– Jesteś chłopakiem! A my potrzebujemy męskiej opinii! To pierwsza randka Ani – zauważyła podekscytowana dziewczyna.
Blythe byłby w stanie wymienić dwadzieścia milionów innych miejsc, w których wolałby się znaleźć w tamtym czasie. Wolałby już nawet sprzątać końskie łajno.
– Okej, Aniu, pokaż strój numer jeden! – krzyknęła Diana.
Brunetka posadziła Gilberta na krześle przy ścianie, tym samym zamieniając pokój w wybieg. Shirley wyszła, komicznie odwzorowując wszelkie pozy, jakie widziała na pokazach mody. Miała na sobie żółty golf i niebieskie ogrodniczki.
– No? Co sądzisz, Blythey? – spytała, po raz ostatni pozując.
– Wyglądasz jak minionek – stwierdził ofuczony.
Diana wybuchnęła śmiechem przez jego komentarz.
– O matko, Aniu, faktycznie!
Rudowłosa wywróciła oczami i wróciła do miejsca, z którego wyszła.
– Hejterzy! – krzyknęła przez ramię.
Po pokazie kilku ubrań, które Gilbert tak naprawdę miał gdzieś, nadeszła kolej na ostatnią rundę.
– Gdzie w ogóle zabiera ją Karol? – zapytał, kiedy Ania się przebierała.
Starał się udawać zainteresowanego, ale tak naprawdę chciał tylko dowiedzieć się tylko, co mieli w planach.
– Chyba idą do lasu... – zaczęła Diana, trochę zniżając głos. – Przygotował romantyczny piknik!
Gilbert ponownie wywrócił oczami i oparł się o krzesło. On zrobiłby coś o wiele lepszego.
– Okej, panie i zarazki, ostatni strój! – zawołała Ania zza kulis.
Po chwili wyszła, mając na sobie krótką, zieloną, kopertową sukienkę i conversy, a jej włosy były spięte w niskiego kucyka. Gilbert niemalże wybuchnął. Wyglądała przepięknie. Ania zazwyczaj nigdy się aż tak nie stroiła i rzadko widywał ją w sukience. Dotarła na koniec prowizorycznego wybiegu i przybrała pozę, przy okazji wybuchając śmiechem. Gilbert zaniemówił.
– Więc Gilu z rodu Bertów... Co sądzisz? – spytała, obracając się wokół własnej osi.
– Idealne... – Zdołał jedynie wydusić.
Diana zobaczyła jego reakcje i musiała zdusić śmiech przez to, jak bardzo był oczywisty.
– Och, Aniu, wyglądasz pięknie! – stwierdziła, po czym klasnęła w dłonie.
Rudowłosa również się uśmiechnęła.
– Ja też tak myślę!
Ponownie popatrzyła na Gilberta, który nie odwracał od niej spojrzenia, odkąd tylko wyszła. Nawiązali kontakt wzrokowy. Ania popatrzyła na twarz swojego najlepszego przyjaciela, jego oczy i jego usta. W jej brzuchu zaczęło fruwać stado motylków i po raz pierwszy w życiu pomyślała o tym, że to Gilbert mógłby zabrać ją na randkę.
Oczywiście, zerwała ich kontakt wzrokowy i w zamian popatrzyła na Dianę.
– Di? Zrobisz mi makijaż? Mamy tylko pół godziny.
Brunetka uśmiechnęła się i wskazała dłonią na swoją toaletkę. Gilbert próbował zająć się czymś na swoim telefonie, kiedy dziewczyny rozmawiały o randce. Zazdrość, jaka płynęła w jego żyłach, uświadomiła mu, jak bardzo podobała mu się Ania. I to go przerażało.
– Okej! Uważaj na siebie i napisz do mnie, kiedy tylko wrócisz do domu! – powiedziała Diana, stojąc u boku Gilberta i żegnając rudowłosą.
Ania uśmiechnęła się nerwowo.
– Okej... Okej... Dzięki, Di! – Ucałowała dziewczynę w policzek. – Dzięki, Gil! – Złożyła pocałunek również na jego policzku.
Zawsze, gdy Ania całowała go w policzek, jego serce zaczynało bić niemiłosiernie szybko. Ten moment nie był żadnym wyjątkiem. Czuł jej błyszczyk na boku swojej twarzy. Gilbert uśmiechnął się słabo, a wtedy cała trójka usłyszała klakson samochodu Karola. Ania pobiegła w stronę pojazdu.
Diana poczekała z rozmową, aż odjadą.
– Chyba wrócę do domu, Di... – zaczął Gilbert.
– Od jak dawna podoba ci się Ania? – zapytała, wyglądając zupełnie jak matka. Miała nawet ramiona skrzyżowane na klatce piersiowej.
Chłopak zamarł. Naprawdę myślał, że nikt tego nie widział. Najwidoczniej był w błędzie.
– C-co?
– Słyszałeś mnie, Gil. Nie jesteś mistrzem subtelności.
Gilbert zrobił się cały czerwony.
– N-nie wiem... – wyznał, bo doskonale wiedział, że okłamywanie Diany nie miało sensu. Zawsze jakoś to wyczuwała.
– Blythe, oboje wiemy, że to ty powinieneś zabrać ją na randkę, a nie pieprzony Karol Sloane!
Wbił wzrok w swoje buty. Wiedział, że Diana ma rację.
– Proszę, Diano, nie mów Ani...
– Oczywiście, że nie powiem! Ty też jesteś moim najlepszym przyjacielem.
Gilbert odetchnął z ulgą.
– Diano, ja po prostu... Ona by nigdy... Nie wiem.
Podniósł wzrok.
– Leć do domu, Gil. Lepiej módl się, by ta randka poszła koszmarnie.
teraźniejszość
Ania poczuła znajomy zapach kuchni Sebastiana, przez co zaburczało jej w brzuchu. Była pewna, że jej włosy były całe potargane. Nagle przypomniała sobie wszystkie wydarzenia tego dnia i rozbolała ją głowa.
Wstała, po czym zerknęła na zegar ścienny — wskazywał drugą w nocy. Wyszła z salonu, kierując się zapachem. Otworzyła drzwi do kuchni, a jej oczom ukazał się Bash. Nie widziała go od około roku. Wyglądał dokładnie tak samo, ale był trochę pulchniejszy.
Mieszał curry i nucił pod nosem. Ania stanęła we framudze drzwi, niepewna, co powinna zrobić. Po chwili mężczyzna się odwrócił i podskoczył przerażony.
– Och, Ania! To tylko ty! Prawie przyprawiłaś mnie o zawał serca, moja droga.
– Przepraszam – odezwała się cicho. Założyła włosy za uszy. Widziała, jak bardzo czerwone były kąciki jej oczu i to niesamowicie ją irytowało.
– Przepraszasz? Nie musisz przepraszać! Czemu nie śpisz? Jest po drugiej – zauważył, wracając do mieszania.
– Mogę zapytać cię o to samo – powiedziała, starając się nie okazywać żadnych emocji.
Nie chciała mówić Bashowi, jak bardzo za nim tęskniła. Nie musiał tego wiedzieć.
– Co racja, to racja, kochana. — Zaśmiał się pod nosem.
Rudowłosa usiadła na stołku i zaczęła go obserwować. Na jego szyi była zawieszona elektroniczna niania. Pamiętała, jak pomagała Mary je zrobić.
– Jesteś głodna, Gotko? – zażartował mężczyzna.
Oczy Ani się rozszerzyły. Już zapomniała, jak bardzo Bash lubił się z nią droczyć.
– Gotko?! – zapytała, nie kryjąc zaskoczenia w swoim głosie.
– Jesteś Gotką przez te twoje buty, eyeliner i w ogóle. – Z twarzy Basha ani na chwilę nie znikał uśmiech.
Gdyby to był ktokolwiek inny, Ania zaczęłaby krzyczeć i wybiegłaby wściekła, ale to był Bash. Zawsze jej żartobliwie dokuczał. Miło było wiedzieć, że choć jedna osoba traktowała ją dokładnie tak samo.
– Wolę być Gotką niż frajerem! – stwierdziła, próbując pozbyć się swojego uśmiechu.
— Frajerem! Hm, wiesz, to ty jesteś prawdziwą frajerką. Ostatnio tylko się smucisz.
W końcu ktoś był z nią szczery, a nie chodził obok niej na paluszkach.
– Smucę? Zamknij się, staruszku, i idź po swoją emeryturę.
Bash podszedł bliżej i postawił przed nią miskę z curry, posyłając jej swój popisowy uśmiech, którego Ania nie mogła nie odwzajemnić.
– Napisz do mnie rano i daj znać, jak się ma – poprosiła Maryla, stając we framudze drzwi frontowych Zielonego Wzgórza.
– Oczywiście, Marylo. Może zostać u mnie, ile tylko będzie chciała, ale postaram się zachęcić ją, by wróciła do domu – odparł Gilbert i zaczął bawić się trzymanymi kluczykami do samochodu.
– Może będzie lepiej, jeśli dam jej trochę przestrzeni, to było... Dość intensywne, ale mam nadzieję, że wróci. — Posłała chłopakowi słaby uśmiech.
– Okej, już pójdę. Napiszę rano. – Brunet odwrócił się, po czym ruszył w stronę swojego jeepa.
– Gilbert! – zawołała jeszcze Maryla, więc ponownie stanął twarzą do niej.
Kobieta wyszła z domu i podeszła do wysokiego bruneta. Owinęła ramiona wokół niego, przyciągając do ciasnego uścisku, który on od razu odwzajemnił.
– Dziękuję, Gilbercie. Dziękuję, że zajmujesz się naszą małą dziewczynką – wyszeptała.
Blythe uśmiechnął się, czując łzy napływające mu do oczu, po czym ponownie odwrócił się do swojego samochodu i po raz ostatni pomachał Maryli, zanim wrócił na swoją farmę. Zobaczył, że światła w salonie są zapalone, co oznaczało, że Ania musiała już wstać. Miał tylko nadzieję, że Bash trzymał buzię na kłódkę.
Sprawdził godzinę. 2:34. Mniej więcej na czas.
Otworzył drzwi i natychmiast uderzył w niego zapach curry Basha, ale usłyszał również śmiech. Śmiech Ani. Zakradł się do domu, zamykając drzwi najciszej, jak tylko mógł i przeszedł przez korytarz, próbując wymyślić jakąś wiarygodną historię.
Zajrzał do salonu. Światło było zapalone, a koc leżał na kanapie.
– O matko, pamiętam! Na werandzie nadal jest plama! – Po domu rozległ się głos Basha, a następnie chichot Ani.
Ten dźwięk sprawił, że Gilbert przeniósł się w czasie. Odgłos był zaraźliwy i jak miód na jego uszy.
Złapał klamkę drzwi kuchennych, nie wiedząc, co powinien zrobić. Zajrzał przez szparę, by zobaczyć, jak Ania uśmiecha się przez coś, co mówił Sebastian. Jadła curry i wyglądała na naprawdę spokojną.
Gilbert chciałby zatrzymać ten moment, ale wiedział, że świat tak nie działa. Ania tak nie działa.
Otworzył drzwi, strasząc tym samym dwójkę siedzącą w środku.
– Blythe! – zawołał Bash, odwracając głowę w jego stronę. Wtedy Gilbert uświadomił sobie, że nie ma żadnej wymówki.
Spanikował.
– Tak!
I wyszedł z kuchni, zamykając za sobą drzwi.
Ania była niesamowicie skołowana.
– Co to było? – zapytała mężczyznę, jednak on był za bardzo skupiony na próbie stłumienia śmiechu.
Wymamrotał „gamoń" pod nosem i popatrzył na rudowłosą.
– Leć z nim pogadać. Strasznie się o ciebie martwił.
Ania zdecydowanie nie chciała tego robić, ale nie miała wyboru. Kiedy Bash coś mówił, ty musiałeś to zrobić. Zeskoczyła ze stołka i wyszła z kuchni, idąc w stronę salonu, z którego dobiegały mamrotania. Teraz była kolej Ani, by zamienić się w szpiega.
– Tak? Powiedziałem „tak"? Ugh, Gilbert, nie masz już szesnastu lat! Idiota!
Dziewczyna uśmiechnęła się i delikatnie zapukała do drzwi. Gilbert podszedł do drewnianej powłoki, więc szybko się od niej odsunęła. Otworzył drzwi i popatrzył na Anię, która niemalże tonęła w jego ubraniach.
– Hej – pisnęła.
Była niesamowicie zdenerwowana, nie wiedziała, jak powinna z nim rozmawiać. Uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha i teraz nie mogła nawet na niego patrzeć.
– Hej. – Odetchnął.
On również nie wiedział, co powinien powiedzieć. W tamtym momencie była dla niego jak nieznajoma. Wyglądała jak duch Ani, który nawiedzał go i wszystkich pozostałych.
Rudowłosa przeszła obok niego, wchodząc do salonu, a następnie usiadła na kanapie. Gilbert zrobił to samo. Po chwili włączył telewizor, bezmyślnie zmieniając kanały i próbując zabić niekomfortową ciszę pomiędzy nimi.
Kiedy minęła mniej więcej minuta, Ania westchnęła i pochyliła się w jego stronę, by zabrać mu pilota. Oparła się o jego kolana, a Gilbert poczuł zapach jej włosów umytych jego szamponem. Wyłączyła urządzenie i na niego popatrzyła. Jej oczy były ogromne, przerażone i niczego niepewne.
– Gilbert... – zaczęła.
Odwrócił głowę, by przenieść na nią wzrok. Widział jedynie jej piegi. Tak bardzo za nimi tęsknił. Jej własne gwiazdy, jej własna galaktyka.
– Gilbert, bardzo dziękuję – powiedziała ponownie, ale tym razem jej głos był ledwo głośniejszy od szeptu. – Uratowałeś mi życie.
Brunet pokręcił głową i posłał jej krzywy uśmiech.
– Nie, Aniu. Ty sama uratowałaś swoje życie. Jesteś zajebista – stwierdził, próbując rozluźnić atmosferę. – Ja tylko pomogłem ci uciec.
Uśmiechnęła się i spuściła wzrok na swoje kolana.
– To nie pierwszy raz – wymamrotała, lecz Gilbert nie dosłyszał jej słów.
– Co? – spytał zmieszany.
Dziewczyna podniosła wzrok i się uśmiechnęła.
– Nic.
Wtedy pomiędzy nimi zapadła cisza. Było wiele słów, które oboje chcieli wypowiedzieć, tak wiele tematów do rozmów...
W końcu Ania przerwała ciszę.
– Gilbert, przepraszam. – Popatrzyła na niego załzawionymi oczami. – Traktowałam cię jak gówno przez tak długo i...
– Byłem na Zielonym Wzgórzu – wypalił. Nie chciał już kłamać.
– Co? – spytała rudowłosa.
– Odwiedziłem Marylę. Musiała się dowiedzieć, że nic ci nie jest – wytłumaczył, patrząc jej prosto w oczy.
– Co jej powiedziałeś? – Zachowanie dziewczyny całkowicie się zmieniło. Ponownie postawiła wokół siebie mur.
– Powiedziałem jej o Jakubie...
Twarzy Ani się wykrzywiła. Nie wiedziała, co zrobić. Nie wiedziała, co o tym sądzić.
– Aniu... – Gilbert odwrócił się twarzą do niej. – Powiedziała mi o Karolu. O tym, co się wydarzyło...
O Karolu? Maryla tak po prostu to zrobiła? Ania nie mogła w to uwierzyć.
– Aniu... – zaczął ponownie.
– Nie! Nie „Aniuj" mnie! Nie miałeś prawa mówić o tym Maryli! Ja...
Rudowłosa szybko wstała. Było jej niedobrze, czuła na sobie bród, czuła paznokcie, czuła pot.
– Aniu, przepraszam, ale...
Ukryła twarz w dłoniach. Nie mogła już tego znieść. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, a ona nie mogła oddychać.
Bród, paznokcie, pot.
Karol, Jakub.
– Aniu, masz atak paniki. Proszę, oddychaj. – Gilbert pokierował ją z powrotem na kanapę.
Dziewczyna próbowała oddychać, próbowała to wszystko pojąć.
— Dlaczego? Dlaczego, Gilbercie, dlaczego?
Kucnął, by być z nią na tym samym poziomie, a wtedy uderzyła go w pierś.
– PIEPRZ SIĘ, PIEPRZ SIĘ! – wyszeptała gorzko.
Te uderzenia wcale nie były silne, więc nie bolały.
– Cii, Aniu, już dobrze.
– Dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego...? – powtarzała nieustannie.
W końcu wpadła w jego ramiona z płaczem.
– Dlaczego ja, Gil? Dlaczego ja? – Wyszlochała.
– Nie wiem, kochanie. Nie wiem – mruknął chłopak i gładził jej włosy, kiedy ona moczyła łzami jego koszulkę.
jesteśmy już na bieżąco z oryginałem, ale nie mam pojęcia, kiedy będą pojawiać się nowe rozdziały. będę was na bieżąco informować na mojej tablicy informacyjnej ❤️
EDIT: właśnie chciałam sprawdzić, czy autorka może coś dodała i okazało się, że z jakiegoś powodu usunęła konto na wattpadzie?? albo może zmieniła nazwę? tylko że nigdzie nie mogę znaleźć oryginalnej wersji tego opowiadania. idk, jeśli coś się zmieni, to dam wam znać, ale to chyba już koniec :(
dziękuję za czytanie, bardzo was kocham,
victoria alexandra cornelia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro