Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O jednego Czecha za daleko

Podręcznik, jak sama nazwa wskazuje, powinien być pod ręką. Dlatego wcisnęłam go pod łokieć, aby położyć się na ławce.

Trzy godziny snu to nigdy nie jest dobra decyzja, ale czy to moja wina, że akurat wczoraj w nocy zachciało mi się zostać mechanikiem motoszybowców i dobrze po pierwszej zaczęłam szukać dokumentacji technicznej samolotów osobowych czechosłowackich masonów w dwudziestoleciu międzywojennym zarejestrowanych na Haiti?

No w sumie moja.

Teraz po zamknięciu powiek widziałam kolorowe mroczki w kształcie śmigieł i nitów, a gdy patrzyłam na jakikolwiek tekst literki przestawiały się przed moimi oczami, zamieniając w na v i wszędzie wstawiając te śmieszne kreseczki i ptaszki nad znakami zamiast normalnych, ludzkich ogonków.

Pół lekcji walczyłam, skupiając się z całej siły na bełkocie wypowiadanym przez fizyka, tworząc rachityczne notatki i z trudem wyłapując pojedyncze słowa wywodu Morderskiego, który wbrew pozornej monotonii co rusz skręcał i zmieniał wątki, tak że pominięcie dwóch zdań gubiło sens wypowiedzi. Zakładając, oczywiście, że takowy sens w ogóle istniał.

Nie mnie oceniać, bo czeski lektor dalej dudnił w mojej głowie przesuwając akcenty i zniekształcając każdy słyszany głos. Choć znając Morderskiego - nie, nie było sensu.

Dlatego poddałam się. Nie wzywałam rozmywającego się obrazu do porządku, ani nie próbowałam zbierać latających wokół mnie głosek. Głowa skierowała się w dół. Najpierw ku rozdwajającym się końcówkom przeżartych farbą włosów, które mechanicznie urywałam paznokciami, potem, (gdy przypomniałam sobie głos babci, oznajmiający, że odrywanie to nie to samo co podcinanie i że tylko je bardziej niszczę i za chwilę wszystkie mi wypadną i będę łysa, co dalej byłoby lepsze od tego paskudnego koloru) położyłam się na tym diabelnym wydaniu Hallidaya.

Nienawidzę Hallidaya. Z całego serca.

Połowa tej nienawiści wynikała z tego, że książka niezależnie od ilości spędzonych nad nią godzin ciągle sama się zamykała w niespodziewanych momentach, druga połowa, z tego, że gdy już się zamknęła doprowadzając mnie tym do furii albo gdy sama zamierzałam rzucić nią w kąt, bo znalazłam kolejny błąd w odpowiedziach, (ja się przecież nie mogłam mylić, prawda? Nie czwarty raz z rzędu, prawda?) wtedy, zawsze pokazywała mi się okładka z wesołymi, śmiejącymi się ludźmi na tym wstrętnym, pędzącym biało-czerwonym roller coasterze. Ludzi, którzy na wieki zostali zamknięci w dobrej zabawie, gdy ja cierpiałam najgorsze katusze tego świata - błędy obliczeniowe.

Tak, powinnam sobie obłożyć ten podręcznik. Dłużej by przetrwał, rzadziej rzucałabym nim o ściany. Ale przynajmniej jego dziwny format szerokości A4, długości A5 idealnie nadawał się na poduszkę.

Więc położyłam się, przymykając oczy, gotowa przez następne dwadzieścia minut pozostałe do końca lekcji nie istnieć, jedynie zerkając co jakiś czas na męki siedzącej obok mnie Kai, która, jako jedna z niewielu, machała swoim piórem wiecznym, próbując przekaligrafować do zeszytu hieroglificznie nabazgrane na tablicy bohomazy. Kaja posłała mi spojrzenie pełne nagany, bólu i zazdrości jednocześnie. Bidulka czuła się zobowiązana do spisywania tego wszystkiego, bo cała klasa później żerowała na jej notatkach. Chciałam ją kiedyś nauczyć asertywności, ale przy pierwszej rozmowie wytknęła mi, że jestem jej najbardziej krwiożerczym pasożytem, więc teraz tylko uśmiechnęłam się do niej, wiedząc, że za tydzień, będę błagać ją o zeszyt.

I tak leżałam, powoli czując jak stapiam się z ławką, jak tracę kontakt z tą rzeczywistością, a poczucie tożsamości się rozpływa, sklejone jedynie tym pustym bólem za oczami i niezrozumiałą udręką istnienia, gdy gdzieś w tle rozwijały się strzępki myśli, a lektor programu edukacyjnego tłumaczy, że turbína se otáčí*. Gdzieś daleko, daleko Morderski bajał o prawie załamania, ale jedyne prawo jakie ja znałam, było tym, mówiącym, że każdy ma prawo się czasem załamać, na przykład ja w tej chwili.

Bo po co mi to właściwie było? Czy ja kiedyś zyskam swój własny samolot, w którym turbína se otáčí? Czy zdobędę choć pół samolotu, choć skrzydło, sam silnik, samą turbinę chociaż? Czy będę mogła tę turbinę wywieść na Haiti unikając podatku od dóbr luksusowych? Czy masoni płacą podatki? Czemu mam płacić podatki? Czy przetrwałabym, gdyby podatki nie istniały, a sprawy dobra publicznego zostały oddane niewidzialnej ręce rynku? Jak uciec przed niszczącą presją kapitalizmu? Czemu uciekać? Czemu całe życie to jedna wielka ucieczka?

Po co ta wieczna pogoń? Ta walka o przetrwanie, nie sięgająca dalej niż chwili obecnej? Teraz chcę spać więc leżę na ławce, za tydzień będzie kartkówka, więc przepiszę notatki. Tylko po co?

To nawet nie jest spełnianie potrzeb. Leżenie to nie sen. Przepisywanie to nie nauka. Ale nie zasnę, bo nie mogę, bo jestem na lekcji. Jestem na lekcji, żebym się nauczyć, ale się nie uczę, bo próbuję zasnąć. Później też  się nie nauczę, bo tylko przepiszę, a przepiszę, bo nie będę umieć. Zamknięta w iluzji snu, iluzji nauki, iluzji życia.

Życie, życie. Gdzie jest życie? Gdzie zaczyna się życie, a gdzie tylko przetrwanie?

Życie zaczyna się od pierwszego samolotu. Tego byłam całkiem pewna. No bo jak być nieszczęśliwym mając samolot. Przecież masz samolot. To lepsze niż kamper. Zawsze chciałam mieć kamper albo chociaż vana, jeździć nim jak w amerykańskich filmach mieszkając na rozdrożach i spotykając niedźwiedzie. A nawet jeśli można cierpieć na depresję w samolocie, w co wątpiłam, bo chyba poważnie kamper rozwiązałby wszystkie moje problemy, albo może nie kamper tylko porządna terenówa, którą mogłabym dojeżdżać do mojego domku w Karpatach, skrytego przed ludzką wiedzą, żyjąc z dala od społeczeństwa i współczesnej cywilizacji, w każdym razie przecież powszechnie wiadomo że lepiej płakać w swoim prywatnym Airbus A330 (ewentualnie nawet w Boeingu) wycierając łzy dolarami niż pod mostem w Chrząszczyżewoszycach.

Kaja musiała mnie kopnąć, żebym zrozumiała, że wcale nie z nudów od dwóch minut dźga mnie palcem.

Westchnęłam, pobudzona bodźcem bólowym wysuwając się ze swoich głębokich jak talerz do zupy przemyśleń, a w zaciągniętym w westchnięciu powietrzu czuć było woń fajek. I dopiero wtedy w moim sercu zakwitła prawdziwa groza.

Powoli, bardzo powoli podniosłam głowę. Nade mną stał nie kto inny jak sam profesor magister inżynier Alfons Morderski. Stał mrużąc swoje małe, ciemne jak czeluści piekieł oczy i uśmiechając się wąskim uśmiechem tak kpijnym, że aż zabójczym.

- No proszę, czyli jednak nie trzeba dzwonić na pogotowie dla naszej śpiącej królewny - oznajmił z teatralną ulgą nauczyciel. Parę osób uprzejmie zachichotało.

- Tak? - pisnęłam, zdecydowanie zbyt wysoko, na kogoś, kto przed chwilą życzył sobie wymordowania elit rządzących i urządzenie nowego porządku świata. Teraz, gdy w końcu zauważyłam, że gapi się na mnie cała klasa, a fizyk niczym smok wawelski zionął we mnie swoim tytoniowym oddechem, chciałam jedynie zapaść się w podłodze i spaść przez sufit do sali poniżej. Tylko jakoś szare linoleum wcale nie chciało się pode mną zapadać.

Morderski podniósł wysoko brwi, a jego uśmiech rozszerzył się entuzjastycznie, gdy usta układały w te trzy przeklęte słowa.

- Zapraszam do tablicy.

I choć było to do przewidzenia i tak serce zatrzymało się na sekundę w mojej piersi, zanim nie przepchnęło chyba całej krwi w policzki, a ja wydukałam:

- Nie... Nie trzeba... Naprawdę. Ja nie mogę, bo ten...

Szukając ratunku obejrzałam się błagalnie po klasie, ale spotkałam jedynie litosne i szydercze spojrzenia.

- Jak nie możesz? Dwie nogi masz, dwie ręce też, a wystarczyłaby nawet jedna. W drogę, królewno.

Jęknęłam przymykając oczy. Królewny trzeba ratować, niech się ktoś zgłosi. Dałabym za to nawet mój drewniany manekin ręki i pół obiadu.

Ale instytucja księcia na białym koniu najwyraźniej upadła albo niedobre obiady przynoszę do szkoły. Jedynie Kaja wykazała się umiejętnościami pierwszej pomocy, podsuwając mi pod nos zeszyt z rozpisanymi wzorami, gdy wstawałam z krzesła. Zagapiłam się na nie, ale ponaglające chrząknięcie, uniemożliwiło mi odczytanie notatek. Do tablicy szłam jak na rozstrzelanie.

- Co mam policzyć? - zapytałam słabo już godząc się, że z tym tygodniowym kieszonkowym to mogę się pożegnać.

- Mówiłem.

- Może pan powtórzyć?

- Nie.

Aha.

Spojrzałam na fizyka, który stał niewzruszony w tym samym miejscu, dysząc na kark biednej Kai. Dziad chciał bym go na kolanach błagała o wybaczenie, czy co? Na kolana to może i zaraz padnę, ale raczej przez kręcenie się w głowie. Jedyne na czym mogłam się skupić, to to, że skaczące cienie przed moimi oczami układały się na coś na kształt rogów wokół głowy mężczyzny i że chyba powinnam o tym powiedzieć szkolnej katechetce.

Spojrzałam ponownie na tablicę. Zrozumiałam mniej więcej tyle, że po dwóch przekształceniach po prawej stronie równania powstałoby xd co całkiem trafnie określało przebieg mojej edukacji jak i obecne położenie.

- Czy ktoś powie królewnie co ma policzyć?

- Parametry siatki dyfrakcyjnej - odparł ktoś cicho.

Przepraszam, czego?

Zmrużyłam oczy patrząc na rysunek poglądowy. Zbyt poglądowy. Nie było żadnej siatki, tylko parę kresek w przypadkowych miejscach.

Po chwili wahania, z braku laku wyprowadziłam moje xd. Przynajmniej rozśmieszyłam chłopaka w pierwszej ławce, który prychnął na ten widok.

Morderski westchnął z politowaniem.

- Co ty chcesz studiować dziewczyno?

- Aerodynamikę i inżynierię lotniczą - mruknęłam.

Jakieś 12 godzin temu byłam zapaloną fanką tego pomysłu, choć w tej chwili raczej rozważałam pracę na hurtowni ubrań w Niemczech.

- Nie za ambitnie?

- Spawacz podwodny też podobno dużo zarabia. Choć krótko żyje przez ciągłe zmiany ciśnień.

- A może lepiej jakiś kurs manicure?

Zapatrzyłam się w ścianę za Morderskim. Jego cień również zdecydowanie miał rogi. Całą siłą woli powstrzymałam się, przed pokazaniem mu lakieru na moim środkowym palcu.

Mężczyzna uznał moje milczenie za swój triumf. Wykrzywił się i westchnął jeszcze teatralniej niż wcześniej.

- Powiedz mi dziewczyno, co wiesz o załamaniu przy polaryzacji.

Przez głowę przebiegło mi tysiąc myśli, żadna nie związana z emitowaniem wiązek, za to sporo o tym, że mogłam w tej chwili spać w domu, niesprawiedliwości układów rządzących światem, illuminati oraz alfabetycznych list ulubionych przekleństw. I że mam dość tych lekcji, a życie jest niesprawiedliwe.

W przypływie durnej odwagi, spojrzałam Morderskiemu prosto w oczy.

- Krach na giełdzie powoduje polaryzację w społeczeństwie szukającym stabilizacji w podążaniu za charyzmatycznymi przywódcami radykalnych ruchów, co pozwala na rozrost wpływów big pharmy oraz innych korporacji ingerujących w politykę międzynarodową oraz wpływa na rozpad lokalnych społeczności, ponieważ samotnych ludzi łatwiej jest kontrolować do momentu w którym powstaje pytanie czym jest człowieczeństwo i czy to rzeczywiście uniwersalna wartość.

Zapadła cisza.

- Słucham?

- Jak na zużycie silników wpływa materiał pokrywający powierzchnię skrzydeł samolotu i jak ma się to w stosunku do potrzebnego przekroju dyszy wylotowe, proszę pana?

Gapił się na mnie jak na wariatkę.

Zadzwonił dzwonek.

Mordewski wypuścił wszystkich z sali nie odpowiadając.

Nie sprawdzałam e-dziennika.

Jeśli wstawił mi pałę to wina czeskich masonów.

Na długiej przerwie wyszłam z Kają do pobliskiej Biedry kupić Kofolo i najtańszy czarny lakier do paznokci.

A potem poszłam spać.

***

*turbina się obraca

[15.05.24, 1647 słów]
[Dzisiaj wcześniej pójdę spać...]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro