Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kryzys wieku młodego

- Te okręgi mnie kiedyś zabiją - mruknęłam, skreślając całą stronę notatek.

- Szubienica jest raczej elipsą - stwierdziła Kaja, nie odrywając się od zeszytu. Zmarszczyłam brwi w zafrapowaniu.

- Jak to owalna. Przecież pętla ma kształt jaja. Zwęża się na górze przy węźle.

- Ale gdy założysz ją na szyje, robi się owalna. Okrągła, ale tak trochę wydłużona bo pod kątem.

- Czy ja wiem. Zależy od szyi.

Kaja pokiwała głową na me mądre słowa, choć wydawała się znacznie bardziej zainteresowana swoim zeszytem.

- Arleta, tobie też wyszła ujemna długość promienia?

- Aha. Może ten okrąg jest urojony. Istnieje jedynie w wyobraźni autora.

- Adaś rzadko robi błędy w zadaniach - zauważyła.

- Adaś rzadko na trzeźwo robi błędy w zadaniach - poprawiłam. - Już kiedyś nam robił sprawdzian na kacu po kawalerskim, pamiętasz?

Osobiście pamiętałam to bardzo dobrze. Adaś, a raczej młody programista i matematyk, profesor Adam Karolewski, wszedł w tamten pamiętny poniedziałkowy poranek do sali z miną męczennika na katordze. Brak mu było zwyczajnej energii i zaangażowania w walkę z przeciwnościami losu (naszymi wymysłami), wręcz przeciwnie, trzymał dłoń przy skroni i mrużył oczy przed zapalonym światłem. Nawet jego lichy, acz zawadiacki wąsik - jedyna cecha szczególna odróżniająca go od maturzysty - wisiał niemrawo nad ustami, jakby pamiętał lepsze czasy. Mężczyzna teatralnie rzucił plik niewyraźnie odbitych kserówek na pierwszą ławkę, po czym zasiadł przy biurku, wpatrując się melancholijnym wzrokiem za okno, kontemplując tragizm ludzkiej egzystencji i ironię życia człowieczego. A ja zmarnowałam pół godziny na rozkładaniu wielomianu, który okazał się nie mieć rozwiązań.

Na szczęście, nie była jedyną niewystarczająco genialną jednostką dla zadań układanych o 6 rano w autobusie. Wyniki sprawdzianu zostały anulowane, ponieważ, jak profesor powiedział "nawet mi się nie chciało tego sprawdzać, gdy ponownie przeczytałem polecenie" i w ramach przeprosin Adaś pozwolił nam następny sprawdzian pisać w parach. Ławkę dzielę z Kają, więc wystarczy powiedzieć, że było to zbawienne wydarzenie, dla mojej średniej.

Tymczasem Kaja z furią zaczęła kreślić po kartce, rozmazując pod ręką fiołkowy atrament pióra wiecznego.

- Skróciła mi się niewiadoma, a równanie stycznej mam sprzeczne z założeniami - prychnęła chowając twarz w dłoniach. - Zaraz się rozpłaczę.

Zerknęłam w brudnopis blondynki, całą stronę starannych, acz przekreślonych notatek, by zaraz potem przenieść wzrok, na moje kilka marnych, krzywo nabazgranych linijek. Zamknęłam zeszyt.

- Jeśli nawet ty tego nie umiesz, to ja nawet nie chcę próbować. Adaś żyje w świecie ułudy, jeśli myśli, że dziś napiszemy ten test.

- Spokojnie, nic nie będziemy pisać, mamy z chłopakami plan - odezwał się głos gdzieś nad nami.

Podniosłam głowę i sceptycznie zlustrowałam pełną optymizmu twarz Piotra. Ten się zawsze szczerzy jak głupi do sera.

- Niby jaki?

- Zamienimy tą lekcję w godzinę wychowawczą.

- Trzeci raz w tym tygodniu? Bez szans.

- Uwierz mi, mamy temat, któremu nie da się oprzeć - oznajmił z dumą chłopak.

Prychnęłam, lecz nie udało mi się dowiedzieć szczegółów tego genialnego planu, ponieważ rozbrzmiał metaliczny dźwięk dzwonka. Wstałam z podłogi otrzepując spodnie (no bo po co na korytarzu jakiekolwiek ławki?) i podałam dłoń Kai, po czym skierowałyśmy się ku otwartym wrotom Sezamu.

Adaś już czekał w sali, grzebiąc w komputerze w linijkach kodu. Mężczyzna wyglądał naprawdę majestatycznie pochylając się nad ekranem i marszcząc bujne brwi z nogami podkulonymi w sposób zdecydowanie krzywdzący dla kręgosłupa. Biła od niego aura geniuszu przy pracy.

Gdyż Adaś nie był osobą zwyczajnej postury. Wyjątkowo wysoki, dobrze zbudowany blondyn, o mocno zarysowanej żuchwie i inteligentnej twarzy, której urody nie psuły nawet blizny potrądzikowe ani sterczące na bok uszy. Oczy o błękicie tak głębokim, że można się utopić, no i prawie codziennie zmieniał t-shirt. W skrócie: największe ciacho jakie ta szkoła widziała, powód maślanych oczu wielu uczennic, punkt zazdrości i admiracji uczniów, muza skrytych fantazji pierwszorocznic, tak niepoprawnych, że za sam fakt bycia dla nich inspiracją powinien dostać dożywotni zakaz pracy z nieletnimi. Gdy dodało się do tego wyjątkową wrodzoną błyskotliwość i mądrość życiową zadziwiająco szeroką, jak na jego młody wiek, aż zaczynało dziwić, że taki człowiek znalazł powołanie w nauczaniu.

No bo nie znalazł. Wicedyrektorka była jego babcią. Bardzo starała namówić wnuka na pedagogikę, jednak młody buntownik wybrał informatykę. Myślał, że ucieczka do akademika uchroni go od dalszej presji rodzinnej, jednak na jego nieszczęście, obrona licencjatu zeszła się z brakami kadrowymi w naszym wspaniałym liceum. Babcia zmusiła go do ukończenia studium nauczycielskiego.Jak to sam nam kiedyś powiedział "mogłem odmówić, ale to byłyby bardzo niezręczne obiady w niedzielę". I tak oto młody intelektualista skończył zamknięty z bandą nieokiełznanych nastolatków na pół etatu zajmując się załamywaniem się nad naszym poziomem intelektualnym oraz opowiadając o najsmaczniejszej herbacie, jaką ostatnio pił. Niestety, dziś jego termos wydawał się smutnie pusty.

Na widok wpływającego do klasy tłumu wstał, wyciągnął z szuflady stos kartek i położył na biurku.

- Dzień dobry, drodzy państwo. To sprawdzian dzisiaj piszemy, tak?

- Może nie - zaproponowałam, zasiadając w strategicznej trzeciej ławce. Wystarczająco daleko, by nie było widać co się robi, wystarczająco blisko, by nie wzbudzać podejrzeń.

- Może jednak tak - odparł Adaś uśmiechając się wyjątkowo czarująco. Nie mógł wiedzieć, że ten uśmiech łamał mi serce. - Proszę państwa, ja mam własną robotę, którą muszę skończyć. Uwierzcie, będę się równie mocno męczyć co wy, jeśli nie bardziej.

- To pan może się nią zająć, a my cicho posiedzimy i nie będziemy przeszkadzać.

- O, nie. Jeśli ja mam cierpieć, to państwo też muszą - oznajmił nieprzejednany i wyciągnął swą umięśnioną rękę w stronę testów.

- Proszę pana, bo my mamy ważną sprawę wychowawczą. Ale bardzo ważną - oznajmił Piotr.

Dłoń Adama zatrzymała się w połowie drogi.

- Jeśli rzeczywiście jest, aż tak ważna - westchnął i zbliżył się do nas, siadając na pustej pierwszej ławce. - Słucham państwa.

Wśród chłopaków powstało poruszenie, szeptali między sobą, a nawet ktoś zachichotał. W końcu Piotr odchrząknął.

- Jako klasa planujemy zorganizować turniej e-sportowy grania w ligę legend. Zastanawialiśmy się czy pan jako profesjonalny gracz z doświadczeniem chciałby...

- Nigdy w życiu, nie kończ tego zdania! - Adaś otworzył szeroko oczy i złapał się za serce.

- Ale potrzebujemy nadzoru nauczyciela, a poza tym każdy by zabił by być z panem w drużynie.

- Piotr, czy ty Boga w sercu nie masz? Już mówiłem, rzuciłem nałóg pięć lat temu, nigdy do ligi nie wrócę. Proponowanie mi takich rzeczy jest równie moralne, co darowanie wódki panu spod biedronki. Ile godzin na to poszło... Też powinniście to rzucić, bo skończycie tak jak ja...

- Rowów jakoś pan nie kopie - zauważyła Sara.

- Właśnie. A może gdybym od razu po maturze wyjechał kopać rowy w Szwecji lub Holandii, teraz awansował bym już na zastępcę nadzorcy prac melioracyjnych i nie musiałbym nosić ze sobą kalkulatora, podczas porannego wyjścia po bułki do sklepu. Ale nie wyjechałem, więc jeśli chcę się najeść w tym miesiącu, muszę oddać projekt, czyli wy musicie pisać test, bym mógł się skupić.

- Ale to ostatnia lekcja, my tego dobrze nie napiszemy!

- Proszę państwa, ja naprawdę serce bym wam oddał, ale ja mam terminy, mnie goni czas. Ulitujcie się nad człowiekiem, ja mam rodzinę do wykarmienia...

- Przecież pan ma tylko kota - przypomniałam.

- No właśnie. Wiecie państwo jak droga jest karma? Moi znajomi kupują mieszkanie do którego wprowadzą się po ślubie, a ja pół godziny stoję w alejce z puszkami próbując nie zbankrutować... - węstchnął, tęsknie zapatrując się gdzieś w dal. - Pamiętajcie, życie jest niesprawiedliwe. Jeśli nie ma prawdziwych problemów wychowawczych, to pozwólcie, że rozdam - mężczyzna niebezpiecznie zbliżył się do biurka. Kaja wyciągnęła dłoń do góry.

- Proszę pana, bo jest pewien problem z fizyką i profesorem Morderskim.

Po sali przetoczył się rumor zgody i aprobaty. Adaś usiadł ponownie i potarł dłonią czoło.

- Proszę państwa, litości... Czemu to jest zawsze fizyka? Fizyka to, fizyka tamto. Państwo cały czas tylko o tym rozmawiają. W tej klasie nie ma ani jednego matematyka z pasji.

- Wiem, że obecnie wychodzi mi trója z matmy, ale osobiście utożsamiam się raczej jako matematyczka niż fizyczka - wtrąciłam.

- Wszyscy się tak utożsamiamy i dlatego Morderski nas nienawidzi - stwierdził Piotr.

- Po pierwsze, pan profesor Morderski. Po drugie, to są bardzo mocne słowa. Zapewniam państwa, że żadnemu nauczycielowi nie chce się tak angażować emocjonalnie, aby kogokolwiek nienawidzić. Przecież to tylko skraca życie, nie płacą nam wystarczająco na to.

- Tak, ale mamy pisać w przyszłym tygodniu próbną maturę... - kontynuowała Kaja.

- Po to państwo poszli do liceum, by pisać maturę. Dalej możecie się przenieść do zawodówki. Mi się też nigdy nie chciało uczyć, jednak czasem trzeba.

- Tak, ale mamy ją napisać w jedną godzinę, bez tablic, bez drugiego terminu czy możliwości poprawy i ocena będzie miała najwyższą wagę.

Brwi Adasia poszybowały w górę.

- Serio? To rzeczywiście was nienawidzi.

Prychnęłam pod nosem. Ponury pomruk przytaknął, na tą oczywistą i powszechnie znaną prawdę.

- To pójdzie pan z nim porozmawiać?

Adaś skrzywił się.

- A muszę? - zapytał, z błagalną nutą w głosie.

- Prosilibyśmy. Jest pan naszym wychowawcą.

- Nie z własnej woli, proszę państwa. Nie żeby coś, ja was wszystkich lubię, ale ja jestem niekonfliktowym człowiekiem... ja tak nie umiem... pójść do starszego pana i mu mówić, co ma robić... on się mnie nie posłucha i mnie zwyzywa - jęknął żałośnie mężczyzna.

- Da pan radę, w końcu zna się pan z profesorem od lat...

- I w tym jest problem, proszę państwa. Morderski przychodził do mojej babci na kawę, gdy ja na chleb mówiłem peb i rzygałem połkniętymi kredkami na jego oczach. On mnie uważa za gorszego gówniarza, niż któregokolwiek z was...

- Może pan poprosić panią wicedyrektor, by za pana porozmawiała - zaproponowałam. Adaś ponownie westchnął.

- Babcia ostatnio mi powiedziała, że mam dorosnąć i przestać się nią wysługiwać, gdy tylko trzeba podjąć jakąś intereakcje społeczną. Tragedia.

- Ale pójdzie pan dla nas? Prosimy - powtórzyła grzecznie Kaja.

Na twarzy nauczyciela malowała się szczera boleść.

- Pójdę, pójdę - zaskomlał. - Na tym polega odpowiedzialność. Jednak niczego państwu gwarantować nie mogę... - zerknął na zegarek i ponownie fuknął. - Teraz już jest za późno byście zaczynali pisać. I co ja mam z wami zrobić? - zapytał, wodząc wzrokiem, po raczej mało zmartwionej tym faktem klasie. Podniosłam rękę.

- Proszę pana, a jak rozwinęła się sytuacja z Behemotem i gołębiem, który defekował się panu na balkon.

Twarz Adasia rozjaśniła się.

- A wiecie, to jest bardzo ciekawa sprawa. Behemot potrafi godzinami siedzieć przy oknie czekając na tego drania, a jak go widzi to skacze na szybę. Mam to nawet nagrane jeśli chcecie zobaczyć...

W sali rozległy się głosy aprobaty i ciche gratulacje triumfu. Mężczyzna poderwał się z miejsce i zaczął grzebać w komputerze, by zaraz zacząć wyświetlać na rzutniku zdjęcia swojego kota i zacząć opowiadać historie z puchatym czarnym diabłem w roli głównej. Spokojnie rozłożyłam się na ławce, gotowa resztę lekcji spędzić w błogim zanurzeniu, gdzieś pomiędzy jawą, a niebytem, jednym uchem słuchając o zrzuconej paprotce i szale narkotykowym po kocimiętce. Reszta uczniów, również przeszła w lekki letarg. Kilka jednostek, pilnowało właściwego toku zajęć, głośno komentując anegdotki i dopytując o szczegóły. Inni pokładli się na ławkach wyjmując komórki lub prace domowe z innych przedmiotów. Życie zdawało się znów być piękne i beztroskie. Aż do momentu otwarcia drzwi przez wicedyrektorkę.

- Adasiu, jest sprawa... A co się tu dzieje? - ostry ton kobiety od razu wszystkich obudził. Głowy się podniosły, rozmowy ucichły, o podłogę głośno uderzył chowany w panice telefon. Adaś zbladł na widok wściekłej babci i nawet nie przełączył widniejącego na ekranie zdjęcia Behemota stojącego okrakiem nad deską klozetową.

- Adamie, czemu wyświetlasz zdjęcia swojego kota na lekcji? - powtórzyła pytanie nauczycielka, gdy cisza się wydłużała.

- Ponieważ... mamy lekcję o zastosowaniach matematyki w praktyce. Obliczamy jaka karma jest najbardziej opłacalna, biorąc pod uwagę jej cenę i jakość - wybrnął dzielnie mężczyzna, uciekając przed wzrokiem swojej przodkini.

- I dlaczego potrzebujesz do tego fotografii Behemota? - dopytywała. Adam zakaszlał dwuznacznie. Błagalnie spojrzał w naszym kierunku, jakby szukał wybawienia. Dyrektorka podążyła za nim wzrokiem, zatrzymując się akurat na mnie. Nie lubię być pod presją, nawet niemą, więc bez pomyślunku wypaliłam:

- Aby obliczyć objętość kota.

Kobieta podniosła brwi.

- Objętość? - powtórzyła.

Kiwnęłam głową.

- Na tej podstawie liczymy ile kot zje. Zakładając, że kot jest walcem, dostajemy jego wymiary porównując jego rozmiar na zdjęciu do rozmiaru toalety, której wymiary znamy ze strony producenta. To jest trudne, bo trzeba przeanalizować jeszcze kąt ustawienia kamery. Może pani zobaczyć - oznajmiłam jak głupia, machając zeszytem otwartym na przypadkowej stronie. Na szczęście tych bazgrołów nawet grafolog, by nie odczytał.

Nauczycielka okazała się bardziej zdumiona tym wywodem ode mnie. Ponownie spojrzała na wnuka, ale jakby z dozą szacunku.

- Och, skoro tak... Nie będę wam już przeszkadzać. Bardzo się cieszę, że umiesz zainteresować uczniów tematem, Adasiu. Mówiłam, że się nadajesz do tej pracy - uśmiechnęła się lekko. - Przyszłam tylko powiedzieć, że w dwójce rzutnik się zepsuł. Zerknij na to po lekcji, proszę.

- Babciu, jestem programistą, nie serwisantem - zaprotestował cicho mężczyzna.

Kobieta machnęła lekceważąco ręką.

- To prąd, to prąd, dasz sobie radę. Zdolny z ciebie chłopak. O, i przyjdź do mnie jutro, drukarkę mi naprawisz - oznajmiła, po czym odwróciła się i wyszła z sali.

Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, Adam padł na krzesło i głośno wypuścił z siebie powietrze.

- Praca po znajomości, to najlepsze co może ci się trafić, mówili. Same zyski, mówili - jęknął żałośnie. - Nigdy nie dajcie się wpakować w pracę z rodziną - westchnął. - Arleta, dostajesz plusa z aktywności.

Zamierzałam targować się, gdyż mój wysiłek intelektualny był wart więcej, niż jeden marny plus, jednak rozbrzmiewający dzwonek w połączeniu z natychmiastowym hukiem odsuwanych krzeseł skutecznie zagłuszył moje protesty. Zresztą sama zerwałam się z miejsca i zaczęłam wpychać rzeczy do plecaka.

- W przyszłym tygodniu już naprawdę napiszecie ten sprawdzian - krzyknął mężczyzna za wychodzącymi. - I odpłacicie mi za to, że muszę zarywać noc by kończyć ten durny program.

- Pożyjemy zobaczymy - stwierdził mijający mnie akurat Piotr, puszczając mi oczko. - Za tydzień będzie turniej ligi. Przetestujemy abstynencję Adasia.

Uśmiechnęłam się pod nosem i wybiegłam z sali.

***

[31.01.25 2230 słów]

[smacznej kawusi życzę]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro