Rozdział XX
― Ja w przeciwieństwie do ciebie miałam rodziców, imię oraz nazwisko. Jolanta Górka. Miałam siedem lat, gdy znalazłam się w sierocińcu, bo moi rodzice pili i sąd wreszcie uznał, że nie są w stanie się mną należycie zajmować. Byłam brudna, zaniedbana i głodna, kiedy pierwszy raz stanęłam na progu tego budynku, jedynie z malutkim tobołkiem z ubraniami i pluszowym misiem bez prawego oka. Chociaż w domu nikt za mną nie tęsknił, a matka z ojcem prawdopodobnie nawet nie zauważyli mojego zniknięcia, uporczywie chciałam tam wrócić. Nienawidziłam tego miejsca, kobiet, które tam pracowały i dzieci, które dzieliły mój parszywy los.
Wszyscy to wyczuwali, więc starali się mieć ze mną jak najmniej do czynienia. Nawet te młode wolontariuszki, które przychodziły do sierocińca, udając wielką miłość do każdego niechcianego dziecka, by tylko poczuć się lepszym człowiekiem, trzymały się ode mnie z daleka. Zajmowano się mną z czystego obowiązku, nikt mnie nigdy nie przytulił ani nie ucałował. Dotyczyło mnie tylko to, co było ściśle wypunktowane w zakresie zajęć pracownic sierocińca ― nigdy żadna z nich nie okazała mi nawet odrobiny serca, chociaż były przecież dzieci, które często obdarowywały buziakiem czy miłym słowem. Ty byłaś jednym z nich. Siedmioletnia dziewczynka z tymi swoimi złotymi, lekko falowanymi włosami i niebieskimi oczkami ― do tego owiana kuszącym obłoczkiem tajemnicy.
Mogłaś być każdym. Podczas gdy ja byłam jedynie niechcianą córką dwójki pijaków, ty w poniedziałek byłaś zaginioną księżniczką, w środę córką podróżników, którzy zostawili cię w tym podłym miejscu na przechowanie, byś nie zawadzała im w wojażach, a w piątek zakładniczką, którą dzielne pracownice sierocińca odbiły z ręki piratów. Umiałaś wymyślać historie i czasem tworzył się wokół ciebie wianuszek zasłuchanych dzieci, które spijały każde słowo z twoich ust, a co najśmieszniejsze, wierzyły w nie ― bo przecież taka mała dziewczynka z buzią aniołka nie mogłaby kłamać!
Ja też słuchałam tych twoich opowieści, chociaż zawsze udawałam, że jestem zajęta zabawą w pojedynkę. Ja i mój stary miś byliśmy nierozłączni ― opowiadałam mu moje najskrytsze sekrety, przydzielałam mu różne role w zabawach; czasem był moim mężem, innym razem ukochanym synkiem, by wreszcie zamienić się w wiernego psa, z którym przemierzałam cały świat. Dzieciaki do nas nie podchodziły, chociaż na początku niektóre dziewczynki starały się pozyskać sobie we mnie nową przyjaciółkę, a chłopcy wyśmiewali się z moich rudych włosów, piegowatego nosa i kościstych kolan. Jednak wystarczyło kilka kopniaków i wyzwisk, byśmy ― ja i mój jedyny przyjaciel ― mieli wreszcie święty spokój.
To nie trwało długo. W sierocińcu nie jest dobrze widziane, jeśli jakiś dzieciak ma coś na własność i się z tym za bardzo obnosi, nawet gdyby miała to być puszka po coli czy stara, pluszowa maskotka. Pewnego ranka po prostu obudziłam się sama w łóżku, a moim gorączkowym poszukiwaniom misia po całym pokoju towarzyszyły ciche chichoty innych dziewczynek. Nie dałam im tej satysfakcji i popłakałam trochę w samotności. Cały czas miałam wrażenie, że wszyscy się ze mnie śmieją i spiskują przeciw mnie ― nawet te starsze dzieciaki, które zazwyczaj ignorowały maluchy.
Nie wiem, po co ci to wszystko opowiadam, przecież to nie ma nic wspólnego z twoim pytaniem... Jednak chcę, byś wiedziała, jak się zaczęła nasza znajomość, która potem przerodziła się w najpiękniejszą przyjaźń. Jeśli nie pamiętasz, jak umarłaś, to być może nie pamiętasz nawet, kim jestem. A ja dalej jestem tą samą, małą Jolą, która przez lata nie miała nikogo do kochania prócz ciebie ― aż nie zjawił się w moim życiu mój mąż, a potem syn. Jednak dalej cię kocham, Basiu, kocham twoje wspomnienie wiecznie uśmiechniętej, wesołej dziewczyny! I nie mówię tego wcale dlatego, byś mnie oszczędziła ― możesz zrobić, co zechcesz...
W tym momencie kobieta zaczęła spazmatycznie płakać i ukryła twarz w dłoniach. Nagle uderzyła mnie świadomość, że ona i Basia były przecież w jednym wieku! Jak potoczyłoby się jej życie, gdyby nie zginęła w wieku szesnastu lat? Czy dzisiaj też byłaby zaniedbaną czterdziestokilkulatką z krnąbrnym dzieckiem na karku, które (to wprost nie do uwierzenia!) ― mogłoby mieć tyle lat, co ja w dniu śmierci?
Czułem, że to dobry moment, by coś powiedzieć, jednak zanim coś błyskotliwego wpadło mi do głowy, kobieta podjęła na nowo swoją opowieść.
― Dwa dni później, kiedy ja już zdążyłam przeboleć jakoś swoją stratę i pogrzebać w pamięci jedyną rzecz, jaka została mi z rodzinnego domu, ty po prostu stanęłaś przede mną i zwróciłaś mi mojego pluszaka. Naraziłaś się innym dzieciom, bo istniała przecież niepisana koalicja przeciw mnie, ale ty miałaś to w nosie. Od tamtej pory otwarcie przystąpiłam do grona twoich słuchaczy, a dzieciaki nawet nie protestowały.
Na początku bardzo się kłóciłyśmy. Czasem ci zazdrościłam, że nie masz pojęcia, kim byli twoi rodzice i mogłaś wymyślać o sobie niesamowite historie. Ja z kolei cały czas musiałam żyć z poczuciem odrzucenia i świadomością, że gdyby sąd nie ustanowił tego sierocińca moim nowym domem, być może nadszedłby dzień, gdy ojciec lub matka sprzedaliby mnie byle komu za dwie flaszki. Ty natomiast upierałaś się, że lepsi tacy rodzice niż żadni i że twoi mogli być jeszcze gorsi. Gdy ponosiła cię wyobraźnia, a ja wcześniej wprawiłam cię w zły nastrój, tworzyłaś straszne historie o swojej rodzinie jako szajce złodziei i morderców, po których niektóre dzieciaki ze strachu moczyły nocą prześcieradła.
Mimo tych częstych kłótni i wielu różnic byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Gdy zaczęłyśmy dorastać, nagle poczułam się gorsza. Nikt mnie nie dostrzegał ― zawsze byłam tylko twoją brzydką koleżanką, tłem, na którym ty mogłaś błyszczeć jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Nie wyglądałaś ani nie zachowywałaś się jak stereotypowa sierotka. Zawsze życzliwa i uśmiechnięta, chociaż tylko ja wiedziałam, że w głębi twoja duszy krzyczy z rozpaczy i tęsknoty za miłością i prawdziwą rodziną. Moja dusza płakała za czymś zupełnie innym ― ponieważ miałam już kiedyś swoją rodzinę i czas w niej spędzony nie kojarzył mi się z niczym dobrym, chciałam po prostu być taka ładna i miła jak ty.
Wiedząc, że nie mogę być nawet w połowie tak piękna, postanowiłam być chociaż miła, jednak nikt nie ufał ciepłym uśmiechom rudej, piegowatej pokraki, którą się czułam jako nastolatka.
Ty jedna mi mówiłaś, że jestem śliczna. Zaplatałaś mi włosy w warkocze, chciałaś koniecznie, bym zakładała czasem twoją jedyną sukienkę, upominałaś, bym nie chodziła wiecznie zgarbiona.
― Zobacz tylko, ile dziewczyn ma takie jasne włosy jak ja! ― mówiłaś mi zawsze. ― Niebieskie oczy też nie należą do wyjątków... Ile ja bym dała za twoje ciemne oczy! I te gęste włosy! Ostatnio ci trochę ściemniały i nie są już wcale takie marchewkowe jak kiedyś, są naprawdę bardzo, bardzo ładne!
Wtedy wypinałam pierś do przodu i przez moment czułam się piękna, aż ktoś znowu nie zachwycił się twoją urodą, mnie nie zaszczycając nawet spojrzeniem.
Miłość i nienawiść do ciebie przeplatały się we mnie. Za każdym razem, gdy nienawiść przeważała, czułam obrzydzenie do samej siebie, bo przecież nie zasługiwałaś na żadne negatywne uczucia z mojej strony. Jednak zazdrość rosła we mnie coraz bardziej i zakorzeniła się w mojej duszy na tyle, że żadne twoje piękne słowa nie umiały jej już stamtąd wyrzucić.
Chciałam za wszelką cenę wszystkim udowodnić, że ja także jestem coś warta. Oprócz tego, że pełnię rolę „przyjaciółki tej ładnej i miłej Basi" jestem przecież także zupełnie samodzielnym organizmem, mam własny mózg, który myśli i własne serce, które czuje. Robiłam wszystko, by prześcignąć cię w nauce i choć rzeczywiście mi się to udawało, ty cieszyłaś się z moich dobrych ocen, jakbyś to ty zbierała same piątki. Widziałam podstęp w każdym twoim uśmiechu, w każdym miłym słowie. Coraz rzadsze były te momenty, kiedy patrzyłam na ciebie i przepełniała mnie niczym niezmącona miłość, przez większość czasu czułam jedynie nienawiść.
Skoro moje sukcesy w nauce nie robiły na tobie spodziewanego wrażenia, postanowiłam koniecznie prześcignąć cię w jakiejś innej dziedzinie. Okazja sama wpadła mi w ręce, gdy pewnego lata nasza dyrektorka postanowiła zorganizować publiczne przedstawienie, by zebrać pieniądze na sierociniec. Ubzdurałam sobie, że jestem w stanie zrobić wszystko ― każdą chwilę samotności wykorzystywałam, by śpiewać, tańczyć albo recytować. Dałam z siebie ile mogłam, zebrałam mnóstwo pochwał i gdy już myślałam, że mam wreszcie swoje pięć minut, zjawiłaś się nagle ty, z włosami niedbale zebranymi w kucyk, w starych ogrodniczkach i poplamionej bluzce. Z rozbiegu zaczęłaś śpiewać i wszyscy byli wprost zachwyceni... Wybacz, że to mówię, ale nawet teraz czuję iskrę zazdrości i nie potrafię o tym opowiadać bez emocji. Miałam wtedy wrażenie, że coś mi ukradłaś. Pracownice sierocińca i dzieciaki biły ci brawo bez opamiętania, a ja rzuciłam na podłogę błękitną wstążkę, którą obwiązałam włosy i niezauważona przez nikogo wyszłam z sali.
― Będę Panią Lato ― zawołałaś uradowana, gdy znalazłaś mnie potem przed budynkiem.
― To świetnie ― mruknęłam tylko, nawet się nie odwracając.
― Dyrektorka powiedziała, że pożyczy mi sukienkę swojej córki i że nasze przedstawienie na pewno zrobi furorę! ― ekscytowałaś się, opierając nonszalancko o metalowe ogrodzenie, za które nie wolno nam było wychodzić bez pozwolenia. ― Aha, i jeszcze jedno! Ty będziesz Panią Jesień; twoja uroda tak pasuje do jesieni! Anka będzie Zimą, a Dorota Wiosną.
― I co robią pozostałe pory roku? ― zapytałam z delikatną nadzieją w głosie. Być może nie uda mi się prześcignąć tym razem pięknej i uzdolnionej panny Basi, ale przynajmniej będę odgrywała podobną rolę.
― Są chórkiem Pani Lato.
― Ale to ty jesteś Panią Lato ― zauważyłam trochę bez sensu.
― Wiem! ― niemalże podskoczyłaś z radości, chwytając mnie za ręce. ― Czy to nie cudownie?!
Wyrwałam dłonie z twoich objęć i pobiegłam z powrotem do budynku; byle dalej od ciebie. Płakałam na schodach prowadzących na strych aż do wieczora. Czułam tak potworny żal, że powinien mnie zabić, a z drugiej strony wstyd, że szesnastolatka przejmuje się jakimś głupim przedstawieniem. Powinnam się cieszyć przecież szczęściem mojej przyjaciółki, która radowała się każdym moim sukcesem... Obie byłyśmy w tej samej sytuacji ― bez rodziny i miłości. Ty być może nawet w gorszej ― nie wiedziałaś o sobie niczego, a tymczasem wyrosłaś na piękną, wesołą i lubianą młodą dziewczynę. Byłaś istnym cudem niczym kolorowy, pachnący kwiat, który zakwitł wśród kamieni w zupełnej ciemności. Ja nie zaprzeczałam prawom natury ― wiecznie zgarbiona, ponura i brzydka ― doskonale wpasowująca się w warunki, w jakich przyszło mi dorastać.
Następne kilka tygodni były dla mnie istną męczarnią. Setki prób, poskramianie dzieciaków i przygotowywanie strojów drzewek, ptaszków oraz stokrotek... Moja rola polegała jedynie na tym, że przystrojona w sznur jarzębinowych korali, w brązowej szacie i pomarańczowymi listkami we włosach miałam od czasu do czasu nucić „Na na na na" razem z Panią Wiosną i Panią Zimą, podczas gdy Pani Lato mogła w pełni popisać się swoimi zdolnościami. Przysięgam, nienawidziłam cię wtedy. Wpatrywałam się w twoje jasne włosy i marzyłam, że kiedyś ci je w nocy po prostu zetnę, a rano zbudzi mnie twój wrzask z łazienki. Ta zazdrość niszczyła mnie i naszą przyjaźń. Zagryzałam sobie policzki do krwi, wyobrażając sobie, jaką mogłabym ci zrobić krzywdę, a potem przychodziło opamiętanie i wyrzuty sumienia.
Po raz kolejny byłaś gwiazdą i ulubienicą wszystkich. Miałam wrażenie, że pławisz się w moim blasku i że ukradłaś mi tamten dzień.
― Wiesz, że podobno mogę sobie zatrzymać tę sukienkę?! ― zawołałaś uradowana, tuż po tym, jak uprosiłaś fotografa z lokalnej gazety, by zrobił nam to zdjęcie we dwójkę.
― To świetnie ― mruknęłam, jednym ruchem zrywając z szyi sznur wyschniętej jarzębiny. Czerwone owoce potoczyły się w trawę i kilka sekund później dołączyły do nich trzy pożółkłe, klonowe liście, które osobiście wplotłaś mi we włosy.
― Nie chcesz wrócić do środka...? ― zapytałaś rozczarowana, oglądając się na budynek sierocińca. Nawet na pustym dziedzińcu słychać było krzyki tak rzadko rozradowanych dzieci.
― Nie. Jeśli chcesz, to wracaj.
Czemu wtedy nie wróciłaś?! Powiedz mi, dlaczego po prostu nie odwróciłaś się na pięcie, tylko zmusiłaś mnie, bym spojrzała na ciebie moimi załzawionymi oczami?
― Nie mogę! ― zaczęłaś głupio chichotać. ― Jola jest zazdrosna! Mała Jolcia jest zazdrosna! ZAZ-DROS-NA! Hej, jeśli chcesz, oddam ci tę sukienkę!
― Mam w nosie twoją głupią różową sukienkę! ― wrzasnęłam, wybuchając płaczem. Próbowałaś mnie przytulić, ale tylko cię odepchnęłam.
― Nie jest różowa, jest łososiowa ― mruknęłaś, mnąc w prawej dłoni miękki, zwiewny materiał.
― Niech będzie sobie, jaka chce! Nigdy bym jej nie włożyła!
Nie byłaś na mnie ani trochę zła, a ja chciałam, żebyś krzyczała, biła mnie i wyzywała, tak abym miała choć jeden powód, by móc cię słusznie nienawidzić. Musisz wiedzieć, że niełatwo nienawidzić kogoś, kto jest dla ciebie taki dobry ― to świadczy jedynie o twojej podłości i nikczemności. Brzydziłam się sobą, że potrafię gardzić kimś tak dobrodusznym jak ty.
― Ej, nie złość się na mnie ― powiedziałaś, patrząc mi głęboko w oczy. ― Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, tak?
Były dwie Jole ― jedna krzyczała wesoło „Tak, oczywiście, że tak!", ale druga szeptała do ucha szyderstwa pod moim adresem. „Nigdy nie poczujesz się naprawdę czegoś warta, jeśli się od niej nie uwolnisz..."
― Nie! ― ryknęłam, odwracając się na pięcie. Zanim zdążyłam odejść chociażby kilka kroków, ty chwyciłaś mnie mocno za ramię.
― Nie wiedziałam, że tak ci zależy na tym idiotycznym przedstawieniu! Mogłaś mi powiedzieć, a tymczasem zachowujesz się jak pięciolatka!
― I to mówi osoba, która od kilku tygodni nie mówi o niczym innym! Tylko ty, ty i TY! Mam już tego dosyć, rozumiesz? Do-syć!
To ci zamknęło usta na kilkanaście sekund. Raz w naszym życiu ktoś się nami zainteresował, czy to tak dziwne, że chociaż raz pragnęłam poczuć namiastkę tego, co czuły dzieci wypychane przez swoich rodziców do recytowania wierszyków w towarzystwie? Podobno to nic miłego, ale dzięki tobie nie miałam okazji się o tym przekonać...
Ogarnęła mnie potworna furia ― czując, że dłużej już nie zniosę widoku twojej ślicznej i smutnej twarzyczki, zaczęłam cię bić, drapać i ciągnąć za włosy. Przez chwilę przyglądałaś się jedynie mojemu atakowi wściekłości z lekkim oszołomieniem, potem zaczęłaś nieśmiało zasłaniać się rękoma, by wreszcie po jednym z moich najbardziej bolesnych ciosów dać mi w twarz.
Natychmiast skurczyłaś się z poczucia winy. Przytknęłaś do ust palce prawej dłoni, których dotyk palił mnie jeszcze na lewym policzku.
― Przepraszam, Jola... Ale zrozum, ja... Ja nie chciałam, przysięgam!
― Ja też nie chciałam! ― wrzasnęłam, popychając cię z całej siły. Zaczęłam biec w przeciwnym kierunku, licząc na to, że wstaniesz, podążysz za mną i znów zaczniesz mnie przepraszać. Jednak ty nie nadchodziłaś ― mimo że zwolniłam, nie słyszałam za sobą twoich kroków ani nawoływań. Gdy się obróciłam, ujrzałam cię kilkadziesiąt metrów za sobą ― leżałaś bezwładnie na trawie w tej swojej śmiesznej sukience, którą targał wiatr. Gdyby nie czerwona opaska w twoich włosach, złociste kosmyki pewnie także wymknęłyby się spod kontroli.
― Znowu odstawia jakiś teatr ― mruknęłam do siebie, a w twoją stronę krzyknęłam: ― Wstawaj, Baśka, to wcale nie jest śmieszne!
Oczywiście znałam ten numer ― ledwo się nad tobą nachylę, ty zaczniesz wrzeszczeć i mnie łaskotać. Chociaż wiedziałam, czym to się może skończyć, podeszłam do ciebie powoli, po czym klęknęłam tuż obok.
― Wstawaj ― poprosiłam, zerkając w stronę budynku. Jedna z pracownic wyszła właśnie na papierosa i wyraźnie zmierzała w naszą stronę. ― Dostaniesz niezłą burę, jeśli ktoś przyłapie Panią Lato w takiej dziwacznej pozycji.
Jakaś cząstka mojej świadomości wiedziała już, co się stało. Ta właśnie cząstka sprawiła, że mój głos zaczął się łamać, a oczy zaszkliły się ze zdenerwowania. Ujęłam twoją głowę lewą ręką, podczas gdy prawą mocno uderzałam cię w policzek. Czułam coś ciepłego i gęstego, co przeciekało mi szybko przez palce, ale uparcie wmawiałam sobie, że to nie może być TO. Kobieta z papierosem była coraz bliżej. W panice puściłam twoją głowę, która bezwładnie opadła ci na prawe ramię. Od tej sekundy nie dało się zaprzeczyć, że miałam na dłoni twoją krew... A wyglądałaś przecież tak słodko! Przymknięte oczy, które nie chciały się otworzyć, choć byłaś jeszcze żywa, rumieńce na policzkach i lekko rozchylone usta w kształcie serduszka... Tylko jedna rzecz mnie martwiła ― krew, która wyciekała z ciebie raz szybciej, raz wolniej ― w rytm ostatnich uderzeń twojego serca. Gdyby nie ten mały szczegół ― ta rana w twojej głowie i ostra krawędź kamienia tuż pod nią ― wszystko byłoby w idealnym porządku! Uciekłam szybko do budynku, prawie nie patrząc pod nogi ― tam wyszorowałam dokładnie ręce, a potem dołączyłam do reszty dzieciaków.
Nikt nie zauważył zniknięcia Pani Jesień, ale o Panią Lato zapytały mnie trzy osoby. Cały czas łudziłam się nadzieją, że ktoś sprowadzi cię z powrotem z opatrunkiem na głowie, ale ty uparcie nie nadchodziłaś. Dopiero wieczorem jedna z pracownic wzięła mnie na stronę i powiedziała do mnie z ciepłym uśmiechem:
― Ty i Basia się przyjaźniłyście, prawda?
― Tak, bardzo ― odparłam, czując, że zbiera mi się na płacz. Nie chciałam dopuścić do siebie możliwości, że ta rana była czymś więcej niż tylko zwykłym draśnięciem. Nawet opcja ze szwami nie wchodziła dla mnie w grę. Choć przecież nadal czułam na palcach twoją życiową energię wyciekającą silnym strumieniem, naiwnie myślałam, że wszystko będzie w porządku. Byłam pewna, że na mnie naskarżyłaś i nie miałam wątpliwości, że zrobiłaś to całkiem słusznie. Już chciałam do wszystkiego się przyznać i dobrowolnie poddać się nawet najsurowszej karze, gdy kobieta ścisnęła pocieszająco moje ramię i wyszeptała:
― Basia miała dzisiaj wypadek na dziedzińcu. Upadła tak nieszczęśliwie, że uderzyła głową o kamień. Właśnie zawiadomiono nas, że zmarła w szpitalu.
― Nie, nie, nie... ― krzyczałam, ale na każde moje rozpaczliwe „Nie" przypadało tylko jedno smutne kiwnięcie głową.
Nikt nikogo o nic nie podejrzewał. Tak było z pewnością łatwiej dla wszystkich ― w końcu nieszczęśliwe wypadki się zdarzają i czasem po prostu nie da się im zapobiec, ale morderstwo...? Moja żałoba nie wzbudziła niczyich podejrzeń, bo przecież straciłam właśnie najlepszą przyjaciółkę... Jednak nie płakałam tylko za tobą, rozpaczałam także nad sobą, bo już do końca życia miałam chodzić z twoją krwią na rękach. Nikt nie da mi rozgrzeszenia, a co najgorsze ― nigdy nie będę miała okazji, by się przed tobą pokajać, przeprosić cię i znów się z tobą przyjaźnić.
O niczym innym tak bardzo nie marzyłam, jak o spotkaniu z tobą. Dzieliłyśmy tyle dobrych wspomnień, a dzięki tobie mój pobyt w bidulu nie był tak koszmarny, jak można było sobie wyobrażać... Przy tobie mój żywot był niemalże do zniesienia i nie mogłam ścierpieć myśli, że moja zazdrość zabiła naszą przyjaźń... że zabiła ciebie.
― Skoro teraz mam taką okazję, to błagam... ― szepnęła kobieta, padając nagle przede mną na kolana. ― Pozwól mi prosić się o wybaczenie. Zrobisz co zechcesz, oczywiście zrozumiem, jeśli... ― tu urwała, zanosząc się głośnym płaczem i kiwając się w przód i tył.
Poczułem się zupełnie nie na miejscu. Teraz znałem już całą prawdę ― nie miałem wątpliwości co do słów tej kobiety. To Basia powinna jako pierwsza tego wysłuchać ― powinienem był pozwolić jej iść ze mną, bo choć nie wiem, jakbym się starał, nigdy nie uda mi się tej opowieści streścić w ten sam poruszający sposób. Nie wyobrażałem sobie opuścić tego miejsca, nie mówiąc wcześniej kobiecie, że tak naprawdę to wcale nie jej najlepsza przyjaciółka zdemolowała jej mieszkanie. Zapamiętała przecież Basię jako serdeczną, dobrą dziewczynę, a tymczasem ja po latach wkraczam w jej życie niczym czołg, niszcząc tak miłe wspomnienie! Przez ten czas Basia wcale się nie zmieniła ― to nadal ta sama osoba, uczynna, dobroduszna i żywa (no, może nie w każdym tego słowa znaczeniu), stale pragnąca być w centrum uwagi. Nie mogłem pozwolić, by od dzisiaj miała być kojarzona z gwałtem, agresją i przemocą. Na pewno by sobie tego nie życzyła.
Chwyciłem za czarny flamaster, a kobieta śledziła nieprzytomnym wzrokiem jego lot w powietrzu, jakby czekała na wyrok.
DZIĘKUJĘ ― napisałem najpierw, ale czułem, że potrzeba o wiele więcej słów, których tu i ówdzie zabazgrana ściana nie zdoła udźwignąć.
― Nie, muszę to zrobić jak należy ― mruknąłem do siebie, znajdując pod stołem trochę pomięty, ale czysty arkusz. Przysunąłem sobie nawet krzesło i usiadłem wygodnie przy drewnianym blacie, między pękniętą misą z pierogami a połową talerza z rybą w galarecie. Poczułem się jak wtedy, dwudziestego piątego czerwca, kiedy po raz ostatni ściskałem w dłoni coś do pisania, mając identyczną pustkę w głowie.
Jola przypatrywała mi się z ciekawością, ale nie podchodziła, by na bieżąco śledzić, co powstaje na kartce. Wygładziła swoją kwiecistą spódnicę i siedziała cierpliwie niczym posąg, póki na papierze nie padła ostatnia kropka.
Droga Jolu! ― napisałem w nagłówku i zaraz zapragnąłem to skreślić, ale w porę przypomniałem sobie, że resztę kartek zalałem w furii sokiem porzeczkowym.
Okłamałem Cię, pozwalając Ci sądzić, że dziś wieczorem odwiedziła Cię przyjaciółka z lat młodości. Nie przyznałem się do niczego od razu z obawy, że nie zechcesz powiedzieć mi prawdy.
Basia jest dokładnie taka, jak ją zapamiętałaś. Nasza znajomość zaczęła się prawie identycznie ― ciągle się kłóciliśmy i nawet nie zauważyłem, kiedy ta dziewczyna z mojego największego wroga stała się nagle najdroższą mi osobą. Jedno tylko ją martwi ― już od ponad dwudziestu lat pragnie poznać tajemnicę własnej śmierci. Ten sekret sprawił, że utknęła tu, na ziemi, chociaż jej dusza na pewno zasługuje na o wiele lepsze miejsce. Niewiedza o sobie drażni ją tak bardzo, że nie może wyruszyć nigdzie dalej, choć to z pewnością nie jest miejsce, w którym powinna zostać na zawsze. Najpierw chciałem rozwiązać tę zagadkę tylko po to, by się Basi stąd pozbyć, teraz chcę odwdzięczyć się jej za wszystko, co dla mnie zrobiła. Z nią odważyłem się na rzeczy, których sam nigdy bym nie dokonał.
Przepraszam Cię za wszystko, co zrobiłem Tobie i Twojemu synowi. Basia na pewno nie chciałaby, bym zwalił to na nią i nie byłaby zadowolona z niektórych metod, jakie zastosowałem w moim małym „śledztwie". W jej imieniu dziękuję Ci za Twoją opowieść ― żałuję jedynie, że Basia nie miała okazji, by jej razem ze mną wysłuchać. Jestem przekonany, że by Ci przebaczyła ― przecież tak naprawdę nie chciałaś wcale jej skrzywdzić...
Wiem, ile Cię kosztowało przeżywanie tego raz jeszcze, ale pomyśl proszę, jaką przysługę oddałaś swojej przyjaciółce. Po krótkim życiu bez prawdziwej rodziny i miłości oraz po prawie ćwierć wieku niepewności, zazna wreszcie spokoju. To będzie oznaczało dla mnie i dla reszty jej przyjaciół wieczną rozłąkę, ale tego sobie właśnie życzyła ― poznania prawdy o ostatnich chwilach swojego życia.
Dziękuję Ci raz jeszcze. Twój syn może bezpiecznie wrócić do domu, nie będę Was już więcej niepokoił.
Wiktor
PS. Wiem, że zrobiłem wszystko, by te święta Bożego Narodzenia nie zapisały się najlepiej w Waszej pamięci, ale mimo to postarajcie cieszyć się każdą minutą spędzoną razem. Nawet nie wiecie, jak bardzo Wam zazdroszczę!
PPS. Przepraszam za ten cały bałagan ― najmocniej za sok porzeczkowy i pobazgrane ściany. Z chęcią bym posprzątał, ale domyślam się, że wolałabyś pozbyć się mnie ze swojego mieszkania jak najszybciej. Nie martw się ― już sobie idę. Egzorcysta nie będzie Wam potrzebny!
Odłożyłem powoli flamaster na znak, że już skończyłem. Jola wstała i podbiegła szybko do kartki, a ja stanąłem z boku, by w spokoju obserwować emocje, jakie na jej twarzy wywoływały moje słowa. Gdy jej ciemne oczy przebiegły przez pierwszą linijkę tekstu, otworzyła ze zdziwieniem usta i zmarszczyła brwi, ale szybko się uspokoiła dostrzegłwszy imię Basi. Kilka łez potoczyło się po jej policzkach i zniknęło pomiędzy przytkniętymi do warg palcami. Przy ostatnich linijkach kobieta uśmiechnęła się nawet delikatnie ― to ledwo zauważalne drgnięcie ust było dla mnie niczym dar z niebios i trochę ukoiło moje wyrzuty sumienia.
― Jesteś tu jeszcze, Wiktorze? ― zapytała cicho, odkładając na stół kartkę.
W odpowiedzi przesunąłem mebel na jego dawne miejsce, starając się nie strącić tego, co jeszcze na nim zostało.
― Nie gniewam się na ciebie. Cieszę się, że dzięki tobie miałam okazję, by jej pomóc. Żegnaj.
Nie chcąc bazgrać seledynowych ścian bardziej niż to było koniecznie, złożyłem jedynie niewidzialny dla niej ukłon i opuściłem mieszkanie. Nie tak jak zazwyczaj ― przechodząc przez drzwi, lecz otwierając je, a potem teatralnie nimi trzaskając ― mam nadzieję, że pierwszy i ostatni raz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro