Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII

Po dwu godzinnej jeździe samochodem Mats dotarł do Monachium. Zakwaterował się w tym samym hotelu co Marco. Nie musiał się rozpakowywać. Śpieszył się. Wsiadł po prostu w samochód i przyjechał. Wziął ze sobą tylko portfel z pieniędzmi i dokumentami. Nic innego mu do szczęścia nie było potrzebne. Padł na wielki, małżeńskie łoże wysłane atłasami i wyciągnął z kieszeni jeansów telefon. 

Mats: jestem już na miejscu.

Hummels kliknął przycisk wyślij, a po chwili obok wysłanej wiadomości pojawił się znaczek, który symbolizował, że Reus ją odczytał.

Marco: ok. To ty idziesz do mnie, czy ja do ciebie?

Mats: ty do mnie. Pokój 28.

Marco: tzn?

Mats: kretynie! Zakwaterowałem się w tym samym hotelu, co ty! 

Marco: aaa... Trzeba było tak od razu. 

Mats: z kim ja muszę współpracować?!

Marco: z nieziemsko przystojnym niemieckim piłkarzem?

Mats: no chyba nie... Z pacanem, który nie pamięta tego, co powiedział dwie godziny temu, kiedy wydzwaniał co pięć minut...

Marco: od razu z pacanem?! 

Mats: potraktuj to jako komplement...

Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Mats delikatnie je uchylił.

— Kto tam? — zapytał czarnowłosy Niemiec.

— Pacan...

Hummels roześmiał się i wpuścił kolegę do pokoju. Po chwili rozmasowywał bark, w który uderzył go Marco.

— Ej, to bolało! — poskarżył się.

— To za nazwanie mnie 'pacanem'.

— Reus, ale z ciebie obrażalska księżniczka. 

— Czy ja ci na Cristiano Ronaldo wyglądam?

Oboje wybuchli śmiechem.

— Żarty żartami, ale musimy organizować plan ratowania Roberta...

— Mam pomysł. Zadzwonię do Schweinsteigera, aby wyciągnął Manuela z domu, a my w tym czasie przeszukamy dom. Ja w środku, a ty pogrzebiesz w śmieciach...

— Mars, a jak masz zamiar to dokonać?

— Basti wisi mi przysługę. — Hummels uniósł brwi. — Ana mogłaby się dowiedzieć o jego eskapadach z Klose, Gomezem i Neuerem na dziwki.

— To by się wydało, że Basti nie jest fantasti...

— No.

— Wiesz, co jest najśmieszniejsze?

— Co?

— Że ten twój plan może się powieść. Tylko, jak masz zamiar dostać się do środka?

— Nie bój żaby. Opracowałem już plan. Muszę tylko zadzwonić do Schweinsteigera.

— Nie wiem jak ty, ale nie trawię go.

— Ja też. Co najbardziej prawdopodobne pewnie miał coś wspólnego z zniknięciem Lewego. Dałbym sobie rękę o to uciąć.

— Nie gadaj tyle, bo cie zjedzą krokodyle. Dzwoń do Schweinsteigera. Liczy się każda minuta.

— Już dobrze, Mati.

Hummels pokręcił tylko głową i usiadł na łóżku, przyglądając się, jak poirytowany Marco wybiera numer do kapitana reprezentacji Niemiec. 

— Kurwa, nie odbiera. — Reus rzucił komórką o ścianę. — Musimy improwizować...

— Jedziemy na zakupy — oznajmił Mats, ciągnąć przyjaciela za sobą.

— Po co?

— Musimy kupić lornetkę... i inne rzeczy. — Marco popatrzył na ciemnowłosego Niemca z niedowierzaniem. — Musimy jakoś obserwować dom Neuera, żeby wiedzieć, kiedy wychodzi...

— Racja...

— Cieszę się, że się ze mną zgadzasz...

— Ale treningi?

— Na razie nie ma. Przerwa. Dopiero w sierpniu.

— Fakt. — Marco uderzył się w czoło. — Ale mamy lipiec, więc czasu jest mało...

— Dlatego jedziemy na zakupy, a potem obserwujemy dom Neuera.

— Jedziemy twoim autem. On wie, że jestem w Monachium, a o tobie jeszcze nie wie. Chyba.

— Ale ty prowadzisz!

— Ok.

Mężczyźni udali się do samochodu i pojechali do centrum handlowego. Na szczęście, żadnym uchodźcom nie zachciało się dokonać tam zamachu i obaj panowie kupili, to co potrzebowali.

— Mamy wszystko? — zapytał Mats.

— Tak. 

— Sprawdź jeszcze raz.

— Ok. — Sprawdził zawartość dużej, czarnej torby sportowej, w której była patelnia, wytrychy, bandaże, latarki, zapałki, lornetki... — Wszystko jest. Możemy jechać.

— Na pewno?

— Tak.

Odjechali z piskiem opon. Zatrzymali się w parku nieopodal domu Neuera. Mats chwycił torbę i ruszyli w kierunku celu, starając się nie zwracać na siebie uwagi.

— Marco?

— Co?!

— Umiesz wchodzić na drzewa?

— Tak.

— To właź na ten dąb. Powinieneś móc z niego obserwować mieszkanie Neuera. — Popatrzył na wspinającego się kolegę. — Tylko się nie zabił.

— Ok.

— Widzisz coś?

— Moje biedne oczy! — krzyknął Marco.

— No mów...

— Manu grzebie sobie w majtkach jak nasz trener. — Marco skrzywił się na samo wspomnienie trenera reprezentacji Niemiec Joachima Loewa.

— Fuj. A ja mu kiedyś rękę podałem.

— Rozumiem twój ból.

— Co tam jeszcze widzisz?

— Trzyma w dłoni pejcz i gdzieś idzie. — Marco z wrażenia niemalże spadł z drzewa.

— Złaź już, bo się zabijesz, kaleko.

— Dobra, dobra. Nie denerwuj się tak Mati, bo pierdząca żyłka w dupie ci pęknie.

— Czy ty mnie obrażasz?!

— No skąd. Zdaję  ci się.

— Mars!

— Co znowu?

— Zjedz snickersa.

— Hummels, żarcik ci się trzyma.

Mats pokiwał głową, a Marco zszedł wreszcie z drzewa. Usiedli na trawniku.

— To co robimy? — Czarnowłosy Niemiec podrapał się po brodzie, myśląc jakiej odpowiedzi udzielić koledze. — Ziemia do Hummelsa. 

— Nie musisz mi machać ręką przed oczami. Słyszę cię głośno i wyraźnie. Najpierw omówmy, czego się dowiedzieliśmy.

— Neuer nie jest sam. Miał pejcz, więc lubi dziki seks. Możliwe, że kogoś przetrzymuje w charakterze niewolnika seksualnego. Nie wiemy kogo, ale może to być Robert. Lubi sobie grzebać w majtkach i paradować w nich po mieszkaniu — wyrecytował bez zająknięcia Marco.

—  Nie wiele, ale musimy podjąć jakiś plan działania.

— Tylko jaki? 

— Mam pomysł.

Przysunęli się bliżej do siebie i urządzili burzę mózgów. Mieli wiele pomysłów, ale żadny nie wydawał im się godny uwagi.

— Eureka! — wykrzyknął Mats.

— Mats... Zapomnieliśmy o jednym. Nie kupiliśmy krótkofalówek.

Hummels uderzył się w czoło.

— Kurwa, z kim ja muszę współpracować. 

-----------------------------------------------------------------------------------------

Haha. Polsat i inny TVN mi się włączył. Mam nadzieję, że Wam się podoba.

Pozdrawiam.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro