Rozdział VII
Po dwu godzinnej jeździe samochodem Mats dotarł do Monachium. Zakwaterował się w tym samym hotelu co Marco. Nie musiał się rozpakowywać. Śpieszył się. Wsiadł po prostu w samochód i przyjechał. Wziął ze sobą tylko portfel z pieniędzmi i dokumentami. Nic innego mu do szczęścia nie było potrzebne. Padł na wielki, małżeńskie łoże wysłane atłasami i wyciągnął z kieszeni jeansów telefon.
Mats: jestem już na miejscu.
Hummels kliknął przycisk wyślij, a po chwili obok wysłanej wiadomości pojawił się znaczek, który symbolizował, że Reus ją odczytał.
Marco: ok. To ty idziesz do mnie, czy ja do ciebie?
Mats: ty do mnie. Pokój 28.
Marco: tzn?
Mats: kretynie! Zakwaterowałem się w tym samym hotelu, co ty!
Marco: aaa... Trzeba było tak od razu.
Mats: z kim ja muszę współpracować?!
Marco: z nieziemsko przystojnym niemieckim piłkarzem?
Mats: no chyba nie... Z pacanem, który nie pamięta tego, co powiedział dwie godziny temu, kiedy wydzwaniał co pięć minut...
Marco: od razu z pacanem?!
Mats: potraktuj to jako komplement...
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Mats delikatnie je uchylił.
— Kto tam? — zapytał czarnowłosy Niemiec.
— Pacan...
Hummels roześmiał się i wpuścił kolegę do pokoju. Po chwili rozmasowywał bark, w który uderzył go Marco.
— Ej, to bolało! — poskarżył się.
— To za nazwanie mnie 'pacanem'.
— Reus, ale z ciebie obrażalska księżniczka.
— Czy ja ci na Cristiano Ronaldo wyglądam?
Oboje wybuchli śmiechem.
— Żarty żartami, ale musimy organizować plan ratowania Roberta...
— Mam pomysł. Zadzwonię do Schweinsteigera, aby wyciągnął Manuela z domu, a my w tym czasie przeszukamy dom. Ja w środku, a ty pogrzebiesz w śmieciach...
— Mars, a jak masz zamiar to dokonać?
— Basti wisi mi przysługę. — Hummels uniósł brwi. — Ana mogłaby się dowiedzieć o jego eskapadach z Klose, Gomezem i Neuerem na dziwki.
— To by się wydało, że Basti nie jest fantasti...
— No.
— Wiesz, co jest najśmieszniejsze?
— Co?
— Że ten twój plan może się powieść. Tylko, jak masz zamiar dostać się do środka?
— Nie bój żaby. Opracowałem już plan. Muszę tylko zadzwonić do Schweinsteigera.
— Nie wiem jak ty, ale nie trawię go.
— Ja też. Co najbardziej prawdopodobne pewnie miał coś wspólnego z zniknięciem Lewego. Dałbym sobie rękę o to uciąć.
— Nie gadaj tyle, bo cie zjedzą krokodyle. Dzwoń do Schweinsteigera. Liczy się każda minuta.
— Już dobrze, Mati.
Hummels pokręcił tylko głową i usiadł na łóżku, przyglądając się, jak poirytowany Marco wybiera numer do kapitana reprezentacji Niemiec.
— Kurwa, nie odbiera. — Reus rzucił komórką o ścianę. — Musimy improwizować...
— Jedziemy na zakupy — oznajmił Mats, ciągnąć przyjaciela za sobą.
— Po co?
— Musimy kupić lornetkę... i inne rzeczy. — Marco popatrzył na ciemnowłosego Niemca z niedowierzaniem. — Musimy jakoś obserwować dom Neuera, żeby wiedzieć, kiedy wychodzi...
— Racja...
— Cieszę się, że się ze mną zgadzasz...
— Ale treningi?
— Na razie nie ma. Przerwa. Dopiero w sierpniu.
— Fakt. — Marco uderzył się w czoło. — Ale mamy lipiec, więc czasu jest mało...
— Dlatego jedziemy na zakupy, a potem obserwujemy dom Neuera.
— Jedziemy twoim autem. On wie, że jestem w Monachium, a o tobie jeszcze nie wie. Chyba.
— Ale ty prowadzisz!
— Ok.
Mężczyźni udali się do samochodu i pojechali do centrum handlowego. Na szczęście, żadnym uchodźcom nie zachciało się dokonać tam zamachu i obaj panowie kupili, to co potrzebowali.
— Mamy wszystko? — zapytał Mats.
— Tak.
— Sprawdź jeszcze raz.
— Ok. — Sprawdził zawartość dużej, czarnej torby sportowej, w której była patelnia, wytrychy, bandaże, latarki, zapałki, lornetki... — Wszystko jest. Możemy jechać.
— Na pewno?
— Tak.
Odjechali z piskiem opon. Zatrzymali się w parku nieopodal domu Neuera. Mats chwycił torbę i ruszyli w kierunku celu, starając się nie zwracać na siebie uwagi.
— Marco?
— Co?!
— Umiesz wchodzić na drzewa?
— Tak.
— To właź na ten dąb. Powinieneś móc z niego obserwować mieszkanie Neuera. — Popatrzył na wspinającego się kolegę. — Tylko się nie zabił.
— Ok.
— Widzisz coś?
— Moje biedne oczy! — krzyknął Marco.
— No mów...
— Manu grzebie sobie w majtkach jak nasz trener. — Marco skrzywił się na samo wspomnienie trenera reprezentacji Niemiec Joachima Loewa.
— Fuj. A ja mu kiedyś rękę podałem.
— Rozumiem twój ból.
— Co tam jeszcze widzisz?
— Trzyma w dłoni pejcz i gdzieś idzie. — Marco z wrażenia niemalże spadł z drzewa.
— Złaź już, bo się zabijesz, kaleko.
— Dobra, dobra. Nie denerwuj się tak Mati, bo pierdząca żyłka w dupie ci pęknie.
— Czy ty mnie obrażasz?!
— No skąd. Zdaję ci się.
— Mars!
— Co znowu?
— Zjedz snickersa.
— Hummels, żarcik ci się trzyma.
Mats pokiwał głową, a Marco zszedł wreszcie z drzewa. Usiedli na trawniku.
— To co robimy? — Czarnowłosy Niemiec podrapał się po brodzie, myśląc jakiej odpowiedzi udzielić koledze. — Ziemia do Hummelsa.
— Nie musisz mi machać ręką przed oczami. Słyszę cię głośno i wyraźnie. Najpierw omówmy, czego się dowiedzieliśmy.
— Neuer nie jest sam. Miał pejcz, więc lubi dziki seks. Możliwe, że kogoś przetrzymuje w charakterze niewolnika seksualnego. Nie wiemy kogo, ale może to być Robert. Lubi sobie grzebać w majtkach i paradować w nich po mieszkaniu — wyrecytował bez zająknięcia Marco.
— Nie wiele, ale musimy podjąć jakiś plan działania.
— Tylko jaki?
— Mam pomysł.
Przysunęli się bliżej do siebie i urządzili burzę mózgów. Mieli wiele pomysłów, ale żadny nie wydawał im się godny uwagi.
— Eureka! — wykrzyknął Mats.
— Mats... Zapomnieliśmy o jednym. Nie kupiliśmy krótkofalówek.
Hummels uderzył się w czoło.
— Kurwa, z kim ja muszę współpracować.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Haha. Polsat i inny TVN mi się włączył. Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Pozdrawiam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro