ROZDZIAŁ X
Rozjuszona rozmową z Eleonorą, idę żwawym i w pełni naładowanym złością krokiem. Logan będzie żałował, że nie pozwolił mi samej dotrzeć do Springer. Im dłużej podążam do jadalni, tym bardziej emocję ze mnie opadają, a poczucie żalu i zmęczenia przygniata. Stojąc przed drzwiami i zalecając strażnikom by je otworzyli, czuję się beznadziejnie bezsilna, a widok strażników przypominających mi o losie Rona, Kaspiana i Cedrica, zabiera mi dech. Mam ochotę się rozpłakać.
Jednak, gdy wrota się otwierają, a ja dostrzegam plecy Logana, a po chwili słyszę jego rozmawiającego swobodnie z Norą, wypełnia mnie furia.
– Sama dotarłabym do Maribelli – mówię, zapominając o dotychczasowych niepewnościach. Księże odwraca się w moją stronę i uśmiecha, przecierając usta jedwabnym materiałem.
– Ciebie również dobrze widzieć Pani – mówi, a ja marszczę brwi.
– Loretto – mówi macocha miażdżąc mnie spojrzeniem. Wiem, co ma ochotę dodać: Tak nie zachowuje się księżniczka. Więc, nie denerwując jej, kłaniam się, pozwalając, aby Logan zrobił to samo.
– Jakże miło cię widzieć książę Logan. Jak minęła ci podróż? – pytam słodko, starając się usatysfakcjonować macochę.
– Dłużyła się nieco, ale była spokojna – odpowiada, odsuwają mi krzesło obok siebie. Siadam niechętnie. Najwidoczniej mężczyzna nie wyczuł, że cały czas kpię z niego i jego manier. Nie wierzę w szczerość jego zachowania, bo wiem, że potrafi być prawdziwym łajdakiem.
– Wiem, że nie powinnam, ale zostawię was na moment samych. Strażnik będzie miał na was oko. – Nora opuszcza jedną powiekę na dół i uśmiecha się, wstając od stołu.
– Królowo – Logan podnosi się z krzesła i lekko kłaniając się w pas, pozdrawia siostrę, gdy ta przechodzi obok nas i opuszcza jadalnie.
Gdy w pomieszczeniu nie ma macochy, rozsiadam sięnieelegancką na krześle, odwracając się w stronę księcia.
– Dlaczego przyjechałeś? – mój głos przesiąknięty jest jadem. Mam ochotę rzucićsię na Logana i podrapać mu ten szeroki uśmiech, aby już nigdy nie pojawił sięna jego twarzy.
– Po ciebie przyjechałem – mówi, a ja prycham.
– Pojadę swoją karocą – dodaje, wstając od stołu.
– Razem będzie przyjemniej. Podróż ciągnie się nieskończenie długo. To aż pięćdni.
– Lubię siedzieć w ciszy, a ty kompletnie się do tego nie nadajesz – rzucam naodchodne. – Kiedy wyruszamy? – pytam.
– Jutro o świecie. Może moglibyśmy porozmawiać na spokojnie, skoro jesteśmy sami?Wyjaśnilibyśmy sobie pewne konwenanse – mówi, również wstając od stołu ipodchodząc do mnie. Widzę, że stojący strażnik w kącie, drga.
– Nienawidzę ciebie Logan. Ciebie i wszystko to, co reprezentujesz. Więc odpuśćsobie, bo nigdy nie zmienię zdania – mówię, a gdy widzę, że chce cośpowiedzieć, dodaje: – Owszem, zostanę twoją żoną, ale nigdy się niezaprzyjaźnimy. Każdego dnia, gdy będziesz chciał znaleźć w moim spojrzeniu choćnutę przyjaznych uczuć, dostrzeżesz tylko jad, który cię zatruję w momencie,gdy stracisz czujność.
– Lore. – Chwyta mnie za dłoń, a ja ją odrzucam.
– Wybacz, ale muszę się spakować. – Wychodzę, zostawiając go samego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro