Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ VI


Zastanawiam się, czy to był dobry pomysł, aby tak zakradać się do strzeżonej piwnicy. Nie pomyślałam szybciej o tym, że mogłaby kryć coś, czego moje oczy i serce nie będą mogły znieść. A teraz... teraz już nie ma odwrotu.

Stoję tak wpatrzona w ciemność i przez moment się nie ruszam. Przez umysł przebiega mi myśl, że mogłabym odgonić mrok lub go pochłonąć, a on stałby się częścią mnie i już by nie przerażał.

Eleonora ściąga światło księżyca, rozświetlając bardzo długi, niekończący się korytarz. Siostra patrzy się w moją stronę wzrokiem pełnym niepewności, jakby tylko czekała, aż jej powiem, że się wycofujemy i przez pierwszą chwilę marzę stąd zniknąć i nie wiedząc czemu, nie robię tego. Jakbym miała nadzieje, że znajdę rozwiązania na wszystkie moje problemy.

– No dobrze. Pójdę pierwsza. – Eleonora robi krok w przód, a ja puszczam wrota, które zamykają się gwałtownie, robiąc głośny hałas.

– Oby nie zatrzasnęły się na zawsze – mówię, przełykając wielką gule w gardle.

– Skupmy się na razie na tym, co przed nami, a wyjściem zajmiemy się na koniec – uspokaja mnie Eleonora, przyśpieszając kroku. Korytarz dalej ciągnie się w dal, gdzie widać tylko ciemność. – A właściwie to czego szukamy?

– Jak to zobaczymy, to będziemy wiedziały – mówię, rozglądając się naokoło. Brudne, okurzone i okryte ściany pajęczynami, wydają się być zbyt blisko mnie. Ciągle mam wrażenie, że jakiś pająk zeskoczy z jednej z nich i będzie pełzał po ciele. Co jakiś czas wzdrygam się lub poskakuje, czując łaskotanie na skórze.

Nasłuchuje dźwięków, ale nic nie słychać oprócz stukotu naszych obcasów wraz z pośpiesznym oddechem.

– Skąd się znacie ze strażnikiem? – pytam, chcąc zagłuszyć ciszę.

– Z kim?

– Tym strażnikiem, który chronił wrót.

– Mówisz o Kaspianie? – Jej głos przybiera nagle dziwnej barwy. Jakby jednocześnie była przejęta i znudzona. – Znam go od dziecka. Biegaliśmy kiedyś po drzewach i walczyliśmy na kije, gdy byliśmy malcami. A potem, gdy nieco podrośliśmy, dotrzymywał mi towarzystwa jako doradca i przyjaciel, aż w końcu został strażnikiem królewskim – mówi beznamiętnym tonem.
– Nigdy nie zauważyłam, żebyście ze sobą rozmawiali lub spędzali czas. – Eleonora nagle hamuje, a ja w nią wpadam. O mały włos nie padamy na ziemię, ale siostra łapie równowagę i jeszcze zdąża złapać mnie za ramię.

– Lewo czy w prawo? – pyta.

– Prawo? – Bardziej pytam niż mówię.

– Wiesz, czy zgadujesz? – Unosi brew do góry. Obie wiemy, że zna odpowiedź na to pytanie, więc milczę.

– Nie możemy iść w jedną, a potem w drugą stronę?

– Możemy, tylko musimy wziąć pod uwagę, że każdy z nich może być taki długi jak ten, którym właśnie przeszłyśmy i również może się rozwidlać, a nie mamy zbyt wiele czasu, żeby tu krążyć. Niedługo zacznie świtać, a nas nie ma w komnatach – mówi, a ja na moment zamykam oczy, by się skupić. Gdy je otwieram, chcę pozwolić losowi podjąć za nas decyzje, jednak milczę zaskoczona widokiem leżącej Eleonory na posadzce.

– Co robisz? – Nie wiedząc czemu, szepczę.

– W prawo – mówi, stojąc już obok mnie. – Przeciąg zawsze ciągnie się po ziemi, a wraz z nim dźwięk. Gdy przyłożyłam ucho do posadzki poczułam powiew wiatru nie tylko prowadzący do wrót, ale również idąc z innej strony, a wraz z nim usłyszałam kapanie wody – urywa oświetlając nam prawy korytarz. – Kaspian mnie tego nauczył – mówi, widząc zagubienie na mojej twarzy. Jednak nie czeka na moją odpowiedź tylko idzie przed siebie.

Kolejny korytarz również ciągnie się w nieskończoność, choć wydaje się być nieco krótszy niż pozostały. Idziemy w milczeniu, skupione na dźwięku kapiącej wody. Co jakiś czas mijamy odnogi, to z lewej, to z prawej strony, ale nie mamy odwagę zbaczać w ich stronę, ze strachem, że się zgubimy.

Zatrzymujemy się dopiero, gdy słyszymy przed sobą głośny szelest zbroi. Jestem w takim amoku, że nie reaguję w momencie pojawienia się przede mną strażnika. Na szczęście Eleonora w porę chwyta mnie za dłoń i zakrzywia obraz.

Strażnik patrzy się w naszą stronę podejrzliwie, jakby był w stanie zauważyć, że jest coś nie tak. Wyciąga rękę, a my robimy bezszelestny krok w tył, starając się nie oddychać. Mężczyzna marszczy brwi, mruży oczy i odchodzi w kierunku z którego przybyłyśmy.

Próbuję opanować drżenie rąk i zbyt szybkie bicie serca, ale wymalowane przerażenie na twarzy siostry wcale mi w tym nie pomaga. Obie patrzymy się w kierunku przyjścia strażnika i się wahamy, widząc drewniane drzwi.

Eleonora również słyszy wzmagające się kroki, więc nie zastanawiając się długo, chwyta za klamkę od drzwi i je otwiera. Jasność pomieszczenia rozświetla mroczny korytarz i od razu sprawia, że wydaje się bardziej przyjazny. Siostra wchodzi do nowego pomieszczenia, a ja niestety nie zdążam, bo przed samym nosem zatrzaskują mi się drzwi. Nie rozumiem co się dzieję i próbuje je ponownie otworzyć, ale one ani drgną.

– Co tu robisz? – słyszę naglę i już myślę, że strażnik zdążył już wrócić. Jednak te słowa nie są skierowane w moją stronę. One dochodzą zza drzwi.

– Widzę, że musimy poważnie porozmawiać ojcze – słyszę słowa mojej siostry, próbując powstrzymać krzyk przerażenia. Nie boje się już pająków, ani wszechogarniającej mnie ciemności, której nie mogę poskromić. Nie przeraża mnie samotna tułaczka w tych korytarzach. Bo straszniejszym od tego wszystkiego jest mój ojciec stojący za tymi drzwiami.

– Kto cię w ogóle tu wpuścił? Strażnicy? Już ja z nimi porozmawiam. Kto do cholery stoi na warcie!

– To nie ich wina, bo oni nic nie wiedzą. Zakradłam się stosując daru. Ale czy to ważne? Przecież niedługo zostanę ich królową, będę dbać o ich bezpieczeństwo i rządzić tymi ziemiami. Czyż to nie nasze motto rodzinne mówi, że wiedza to potęga, a bez niej jesteśmy niczym? A więc jak mam zadbać o dobrobyt ludu, jak nic nie wiem, co się dzieje w tym miejscu – mówi, a wręcz krzyczy. Pierwszy raz słyszę, że Eleonora daje się ponieść emocją.

– Księżniczko Eleonoro, pozwól że ci wszystko opowiemy na spokojnie i nie w tym miejscu. Ono nie sprzyja rozmową. – Od razu rozpoznaje głos. Mdli mnie.

– Co tu się dzieje? Jakieś puste lochy? – mówi, a ja słyszę stukot stóp.

– Zaczekaj – rozbrzmiewa głos Juliana.

– Co jest za tymi drzwiami? – Siostra pyta twardo.

– Julian ma racje. Ochłońmy trochę i odpocznijmy, a potem porozmawiajmy na spokojnie, jak przystało na monarchów tego kraju – mówi ojciec, a ja wyobrażam sobie jak Eleonora porozumiewawczo kiwa głową.

Słysząc stukot ich stóp i strażnika za moimi plecami, wbiegam w boczny korytarz i idę, tak długo, aż mrok się rozjaśnia przez bijące ze ścian pochodnie. Zafascynowana tym, że znajdują się w tym miejscu, podążam ich śladem, starając się stawiać bezszelestne kroki. Po chwili dostrzegam pierwszą niepokojącą rzecz i już wiem, o czym mówiła siostra.

– Puste lochy – mówię, idąc dalej. Omijam po bokach doszczętnie wyczyszczone, zakratowane przestrzenie. Im kroczę dalej, powietrze wydaje się jakby gęstsze.

Zatrzymuje się na moment, czując trudność w oddychaniu. Nogi mam jak z waty, a ciężar przygniatający moją klatkę piersiową, wzmaga się z każdym wpuszczeniem powietrza do płuc. Opieram się o kraty i wtedy rozumiem, co czuję.

Duszność, ciemność i ból. To wszystko przygniata mnie i tłamsi. W oczach zbierają mi się łzy, a z ust wydobywa bezgłośny krzyk, gdy padam na ziemie przygnieciona uczuciem pustki.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale nie są one puste – słyszę za plecami, gdy próbuję pohamować wymioty.

Mimowolnie odwracam głowę do źródła dźwięku i szybko odskakuje w przeciwnym kierunku, pamiętając, żeby nie dotknąć krat z przeciwnej celi, stworzonych z Wyciszaczy.

– Rzadko miewam gości, a zwłaszcza takie urodziwe damy – mówi mężczyzna, a ja widząc jego wychudzone ciało, poniszczone ubrania i zmęczony wyraz twarzy, nie jestem w stanie wydobyć głosu z gardła. – Przepraszam, gdzie moje maniery. Cornel. – Wyciąga powolnie dłoń w moim kierunku, uważnie przyglądając się kratom i starając się ich nie dotknąć.

– Już nie trzymają więźniów w tych lochach. One są nieczynne od lat. Co tu robisz? – Wyrzucam z siebie potok słów, zaskakując tym Cornela. – I dlaczego do boga Rea te kraty są zrobione z Wyciszaczy? – Moje pytanie coś zmienia. Mężczyzna nie jest już poirytowany moim widokiem, a wręcz wygląda na zaintrygowanego.

– A więc wiesz więcej niż na to wygląda. Chyba nie jesteś zagubioną damą w opałach za którą cię wziąłem. Jak cie zwą? – pyta.

– Lore – mówię, nie wiedząc czemu.

– Szlachetne imię. W moich okolicach Lorre oznacza najjaśniejsza. A więc czemuż tu zbłądziłaś panienko Lorre? – specjalnie przekręca moje imię, ale ja nie wiem, jaki ma ku temu cel.

– Ja już odpowiedziałam na twoje pytanie, teraz ty odpowiedz na moje. Co to za miejsce i co tu robisz? – pytam twardo, przybierając pozę odważnej księżniczki. Po części czuje się pewnie, bo oddzielają nas kraty z Wyciszaczy. Jednak zdaje sobie sprawę, że musi być niebezpieczny skoro trzymają go tu samego w zamknięciu w otoczeniu kilku strażników.

– Miejsce, w którym sprawdzają różne rzeczy – mówi.

– Jakie? – pytam nieco zirytowana, że zrobił się nagle taki mało wylewny.

– Teraz moja kolej.

– Nie – mówię, za nim zdąży zadać pytanie. – Ty stoisz tam, a ja tu i mogę w każdej chwili odejść. A twoja chęć rozmowy świadczy o tym, że bardzo długo tu nikt nie był lub ci co cie odwiedzają, nie są skorzy do rozmów. Więc, albo porozmawiasz ze mną na moich zasadach, albo nie porozmawiasz wcale. – Krzyżuje ręce na piersi. Cornel przewraca oczami. Na jego twarzy dostrzegam cień uporu.

– Dobrze odpowiem ci na wszystkie twoje pytania, ale najpierw wysłuchaj mojej historii od samego początku. Bez oceniania pomiędzy zdaniami. Dopiero na koniec będziesz mogła to zrobić.

– Nie wiem, czy starczy nam tyle czasu.

– Inaczej nie powiem nic – mówi stanowczo, więc kiwam głową, mając nadzieje, że jego opowieść będzie należała do tych krótszych niż tych, którymi raczył mnie Julian.

– Pochodzę ze Spring, a dokładnie z Maribell. Mieszkałem tam ze samą matką do siódmej wiosny. Nie było nam łatwo, bo mieszkaliśmy sami, bez ojca. Ale nigdy nie narzekałem, z resztą, moja ukochania mateńka również. Pamiętam, jak opowiadała mi niestworzone historie przed snem, a rankiem śpiewała wesołe pieśni. Naprawdę byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy co jeść i w co się ubrać, a nie wielu miało takie szczęście. Moja mateńka była śpiewaczką w podrzędnym teatrze na Maribell. Nie zarabiała tam wiele, ale wystarczało dla nas dwóch. Pewnego wieczoru, gdy ja bawiłem się u sąsiadki z jej dziećmi, matka z nerwowym głosem przywitała się ze Svietą i chwyciła mnie pod pachę. Mówiła, że musimy się przeprowadzić. Zaczęła nas pakować, jednak nie zdążyła do końca, bo ktoś zaczął walić do drzwi. Pamiętam dokładnie te słowa, które wydobyły się zza nich: Panno Renato Vorte, nie odpowiedziała pani na wezwanie. Musi pani dostarczyć nam swojego syna – milknie na moment, żeby upić łyk z metalowego kubka. – Nie rozumiałem tych słów i spojrzenia mojej mateńki, która z lękiem w oczach, wzięłam mnie na ręce i wyszła tylnym oknem. Kazała milczeć, a potem biec. Ile sił w nogach. Oni oczywiście nas ścigali, a my byliśmy za wolni. Wiesz miałem tylko siedem lat, a moja matka nie była w stanie nieść mnie przez całą drogę. Byli zbyt blisko, żebyśmy mogli oboje się skryć. Więc matka schowała mnie pod strzechą i dała worek monet. Po dzień dzisiejszy nie wiem, skąd miała ich tak wiele. Musiała sprzedać chyba wszystkie swoje całe odzienie i biżuterię, którą dostawała na występach od wielbicieli. Dała mi wskazówki, gdzie mam iść i kogo szukać i obiecać, że nie wyjdę z kryjówki, do momentu, gdy strażnicy znikną mojego punktu widzenia. Wyobraź sobie, co może poczuć siedmioletnie dziecko, które ma tylko matkę i ona nagle mu mówi takie rzeczy, a potem całuje go i odchodzi, obrzucając błagalnym spojrzeniem, aby nie wyszło spod strzechy. Mateńka odciągnęła strażników, a ja siedziałem do ciemności w kryjówce i płakałem, a gdy wyszedłem z niej, szukałem i nawoływałem ją, aż do świtu. Nie posłuchałem jej. Wróciłem do domu, błądząc po lesie. A gdy zamiast matki ujrzałem za oknem strażników, schowałem się w spiżarni i siedziałem tam dwa lub trzy dni, łkając. Drzwi od spiżarni się otworzyły, a ja ze strachem, że czeka na mnie strażnik, ukryłem się za regałem. Ku mojemu zaskoczeniu była to Svieta. Pomogła mi dostać się tam, gdzie matka mi kazała. Na stateku czekali na mnie przemytnicy, którym oddałem prawie całą zawartość worka. Dziś wiem, że starczyłoby o wiele mniej, a oni mnie orżnęli.

– Nie rozumiem – mówię.

– Dopłynąłem do Summer. Druga część pieniędzy starczyła na łoże w izbę czteroosobowej, gdzie w zamian za pracę w oborze i ogrodzie mogłem mieszkać do dorosłości.

– Dlaczego ci strażnicy cie ścigali? Co stało się z twoją matką? I dlaczego skończyłeś tutaj? Twoja historia brzmi jak coś, co się dobrze kończy.

– Widzisz, bo ja nigdy nie byłem zbyt uczynnym człowiekiem. Nauczony, że ufać nie można nikomu, a i że nikt nie życzy ci dobrze, dużo kradłem i szmuglowałem. Zaprzyjaźniłem się nawet z takimi jednymi co robili ciemne interesy. Okradaliśmy głównie przejezdne powozy. Nie patrz tak na mnie oskarżycielsko! Okradałem tylko bogatych, ani razu biednego, a tym to nawet i dawałem – mówi, widząc mój krzywy wyraz twarzy. – Było nas trzech, ja, Roy i Forner. Żyliśmy jak bracia. Mieliśmy dużo pieniędzy, ale nadal wynajmowaliśmy małą izbę, aby nie wzbudzić podejrzeń. Żyliśmy jak nikt inny. Tygodniami spaliśmy w tawernach, piliśmy, jedliśmy do syta i obcowaliśmy z młodymi dziewojami. – Na moment zamyka oczy, a jego kącik ust lekko drga, choć się nie unosi. – Wszystko było tak jak powinno, aż pewnego razu, gdy król wydał edykt, aby każdy Przeklęty i Odmieniec zgłosił się do zarządcy wioski. – Nie wiedząc czemu, nerwowo drgam. – Nikt nie łapał podstępu, ale ja wiedziałem, że dzieje się to samo, co we Maribell. Zarządca z Dorian dał nawet nagrodę za schwytanie takowych ludzi. Nikt po za Royem i Fornerem nie wiedział, kim jestem. Oni byli braćmi mymi i im ufałem jako jedynym. Następnego dnia, po ogłoszeniu nagrody, gdy ja wierzyłem, że jestem bezpieczny, przyszli po mnie, zakuli w kajdany wykute chyba przez samego pana piekła i zabrali.

Ale po co? – pytam i nie mogę dopuścić do siebie żadnego rozwiązania. Mój ojciec o wszystkim wie. Julian również. Oni torturują go, a widząc inne klatki, jestem pewna, że nie był on jedynym. Co jest niedorzeczne, że jeśli mężczyzna mówi prawdę, to nie uwięzili go za jego uczynki, bo nie byli ich świadomi, a za to kim się urodził. Czy jeśli nie byłabym córką mojego ojca, on również zamknął by mnie tutaj?

– No jak to po co mała panienko? – krzyczy prawie. – Żeby torturować i testować na mnie te przeklęte urządzenia! Byli tu inni tacy jak ja. Podawali im różne napary z tego gówna. Niektórzy wykitowali po jednej dawce, a inni po czterecg. Ja jestem nowy, dlatego ostałem się jako ostatni.

– Ile dawek ci już zaaplikowali? – pytam, choć nie wiem, czy chce znać odpowiedź.

– Cztery – odpowiada, mrożąc mi krew w żyłach. Robi mi się na przemian gorąco i zimno. Oddycham pośpiesznie i chwytam się za głowę, która chyba zaraz eksploduje.

– Kłamiesz. Jesteś oszustem, złodziejem i łgarzem. Nie ufam ci. Nie powinnam w ogóle tutaj schodzić – mówię do niego, chodząc w tą i we w tę. – Muszę się stąd wydostać. Tylko w która stronę, w lewo czy w prawo? – pytam sama siebie.

– Po co miałbym kłamać? Przecież i tak już mi nic nie zostało. Za trzy dni podadzą mi truciznę i umrę.

– Bo chcesz czegoś ode mnie. – Zatrzymuję się przed jego twarzą. Dostrzegam ubytki w jego uzębieniu. Odór z ust, zmusza do zrobienia kroku w tył. – Chcesz, żebym ci pomogła. Uwolniła cię. Dlatego opowiedziałeś mi tą bajkę o swojej matce i swojej tułaczce. – Gdy mówię te słowa, przypomina mi się, co mówił Gared, na temat ucieczki ze jego wioski hutniczej. Uważał, że nie był tam bezpieczny. A jeśli on również nie stawił się do kontroli, bo był Odmieńcem lub bogowie go przeklęli?

– Opowiedziałem ci to, bo jako Odmieniec musisz wiedzieć, jak traktuje się takich po za murami zamku. Musisz wiedzieć, że też jesteśmy ludźmi i cierpimy, tak samo jak ty, a może i gorzej. Musisz wiedzieć mała Loretto z rodu Vallhaj, że jeśli uwolnisz mnie z tego przeklętego więzienia, to ja uwolnię cię z twojego. – Patrzy się na moje nadgarstki, a ja wiem, że on od początku wiedział, kim jestem i do czego służą te kajdanki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro