Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ III

Pokaźnej długości stół pokryty jest pięknym, jedwabnym obrusem. Jego biel i przejrzystość przychodzi mi na myśl śnieg malowany w księdze o Królestwie Winter. Jego widok sam w sobie zachwyca, ale gdy dodać do tego jego łagodny dotyk w momencie przejeżdżania po nim opuszkiem palca, można sobie wyobrazić, że taki właśnie jest ten biały puch. Jednak nie dane jest materiałowi być długo nieskazitelnym. Dokładane nowe dania, które wraz z przesuwaniem i podawaniem sobie z rąk do rąk, wysypują się lub wylewają, w zależności od ich formy, brudzą i plamią obrus. Świeże ryby, gotowane jaja i kasze, pachnący chleb i ugotowane warzywa w różnej formie, przyozdobione surowymi figami, pomarańczami i grejpfrutami w otoczeniu świeżych ziół, kuszą zebranych przy stole. A że jest ich kilkadziesiąt, nie uniknione jest znikanie w szybkim tempie dań.

Widzę, jak część gości zajada zachłannie, nie mogąc nacieszyć się aromatem przypraw, z którego słynie Summer. Kosztują co rusz nowe potrawy, a z ich ust wydobywa się westchnienie. Są też tacy, co nie zjedli nawet kromki chleba, ale zamiast tego, wołają co chwilę służbę o dolewkę wina. Należę do jednych z tych.

– Coś mi stanęło na żołądku Tatiano. – Siedzący naprzeciwko mnie mężczyzna trzyma się za brzuch, a jego blade lico, jest tylko potwierdzeniem jego słów.

– Coś? – prycha jego towarzyszka. – Ja ci powiem, co. To te wino, od którego nie stroniłeś dnia zeszłego. Wstydu mi narobiłeś. Opowiadałeś takie niedorzeczności – mówi oburzona, starając się ściszyć głos, aby nikt nie słyszał. Jednak jest tak zdenerwowana, że jej się to nie udaje i kobieta siedząca obok niej, również jest w stanie przysłuchać się ich wymianie zdań. – Ty durniu. Za każdym razem, gdy dostajemy zaproszenie na uroczystości i bale ośmieszasz nas – kontynuuje swój wywód, ale jej rozmówca przestał ją słuchać. Całe swoje skupienie okazuje kieliszkowi wina i karafce, którą zdążył przywłaszczyć dla samego siebie. – Śmieją się z nas wszędzie. Że też rodzice dali mnie za ciebie. Lorda pijaka. A mogłam poślubić tego miłego szewca. Może i nie kupowałby mi sukien z jedwabiu, ale by mnie szanował – dodaje z obrzydzeniem, ale już nie mówi nic więcej, gdy zauważa, iż głowa jej męża spoczywa na talerzu pełnym jedzenia. Tatiana przewraca oczami i wzdycha, jednak nie wygląda nazbyt przejętą, jakby wcale ją to nie zdziwiło. Woła sługę, a gdy przychodzi dwóch, nakazuje im zabrać męża do komnaty. Sama nie czeka, aż to zrobią, tylko w pośpiesznym kroku opuszcza jadalnie, starając się nie zważać na krzywe spojrzenia i nie słuchać szyderczych szeptów.

– Nikogo już to nie dziwi – mówi Eleonora, nakładając na talerz małże.

– Czyż to nie Lord Bevenury? – szeptam.

– Ojcu nie podoba się, że tak nędznie zarządza ziemiami w Alwarze. Myślę, że to kwestia czasu, kiedy odbierze mu ją wraz z całym jego dobytkiem i tytułami – mówi, a ja myślę o jego żonie Tatianie, która straci wszystko razem z nim.

– I co się z nim stanie? Z jego żoną i dziećmi?

– To co ze wszystkimi, którzy nie podołali tej roli – milknie na moment, żeby zjeść winogrono. – Odnajdzie się w nowej rzeczywistości. Znajdzie jakąś prace i zadba o swoją rodzinę. Albo będzie dalej pić, a cały ciężar spadnie na jego żonę. A jeśli ona i nie podoła, skończą na ulicy – mówi to tak, jakby w ogóle ją to nie ruszało. Jakby nie zależało od tego czyjeś życie.

– Brzmi strasznie, może jest jakieś rozwiązanie tej sytuacji? Może nie trzeba im od razu wszystkiego zabierać?

– Król robi tak od lat Lore. Ci co zasłużą dostają ziemię tytuły, bądź je dziedziczą. Jeśli dobrze sprawują nad powierzonym im zadaniem i potrafią zadbać o swój dobytek i ludzi żyjących na terenie ich ziem, dostają więcej. Summer się wtedy rozwija i staje potężne. A w momencie, gdy zaniedbują swój obowiązek, ziemia marnieje wraz z jej mieszkańcami. Jałowa ziemia to jałowe plony. I wtedy pojawiają się głodni ludzie, a następnie upadek królestwa. To, że jesteśmy potęgą na świecie, nie sprawia nasza łaskawość, a mądrość i podejmowanie dobrych decyzji. Jeśli litowalibyśmy się nad każdym lordem pijakiem czy łajdakiem, to nie zostałoby nic po naszej krainie – kończy tym zdaniem, a ja nie odpowiadam, bo nie wiem, co mogłabym rzec. Jest mi żal Juliany i Gabriela, którzy biegają właśnie wokół swojej niańki. Jeszcze są szczęśliwi, mogąc zapełniać buzię ciasteczkami i figami, ale gdy król im to wszystko odbierze, bo mają ojca nieudacznika, może już nigdy nie będą tak szczęśliwe jak teraz. – To konieczne. Kilka małych poświęceń, aby reszta mogła dobrze żyć – dodaje nieoczekiwanie innym głosem niż dotychczas. Ociężałym i twardym, jakby sama musiała podjąć tą decyzję. – Nie zgadzasz się z tą decyzją? – pyta, widząc wahanie na mojej twarzy. Wkręca we mnie swoje spojrzenie, nalegając, abym w tym momencie odpowiedziała. Nagle wydaje mi się tak bardzo podobna do ojca.

– A czy to ważne, co uważam? Jeśli myślałabym inaczej, to co by to zmieniło?

– Musisz mieć swoje zdanie, Lore. Niedługo poślubisz Logana. Dostaniecie swój pałac, poddanych i ziemie, którymi będziecie władać. Na twoich barkach będzie leżał ciężar dobra tych ludzi. Będziesz się starać robisz wszystko jak najlepiej i to co uważasz za słuszne, ale nie to będzie najważniejsze. Bo nie jest istotne co ty myślisz, ale co uważa twój król. – Tłamszą i przygniatają mnie jej słowa tak bardzo, że na moment zapominam jak się oddycha.

– Muszę wyjść na świeże powietrze – mówię, gdy dłoń mojej siostry ściska moją.

– Nie możesz za każdym razem uciekać, gdy usłyszysz lub zobaczysz coś, co ci się nie podoba. Zostań – mówi stanowczo. Choć jej twarz jest w pełnym napięciu, to w oczach dostrzegam jeszcze odrobinę łagodności, która mnie uspokaja. – Twoje życie przestaje być beztroskie. Za sześć dni wyjedziesz i będziesz zdana tylko na siebie. Nie ochronię już ciebie. Tak bardzo bym chciała, ale nie zdołam – głos jej się łamie, a dolna warga drży. – Dlatego musisz być dzielna Loretto z rodu Vallhaj. Obiecaj mi, że zawsze będziesz robić wszystko, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, nie zważając na innych. – W jej spojrzeniu widzę błaganie. Natomiast ona w moim może dostrzec strach i dezorientację. – Obiecaj mi to – dodaje, ściskając moją dłoń swoimi. Kiwam głową, bo nie jestem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.

Dotychczas czułam złość na myśl o wyjeździe z pałacu. Myślałam tylko o Loganie i o tym, jak bardzo go nienawidzę. Przez swoją frustrację, a zarazem głupotę zapomniałam, że nie tylko on tam będzie, a pałac pełen ludzi, którzy mogą nie zaakceptować tego, że jestem Odmieńcem. A jeśli uda mi się cudem zdobyć ich przychylność, pozostają poddani.

Eleonora ma rację. Nie mogę skupiać się tylko na swojej złości. Muszę zadbać o to, aby pokochali mnie lub osobę, którą będę specjalnie dla nich grać.

*

– Uszyj trzy z tego białego materiału. Będzie ładnie podkreślał karnację Lore. – Nora wskazuje na jedwab, podczas gdy ja stoję od kilku minut wznosząc ręce do góry i na dół. Krawcowa mierzy mnie od stóp do głów tak bardzo wnikliwie i skrupulatnie, że powtarza to kilkukrotnie, nie zapominając pouczyć uczennice, żeby lepiej trzymała miarę. – Trzy zielone. O te. – Wskazuje na barwę, która może kojarzyć się z dwoma rzeczami. Trawą nad nawodnionym terenem oraz szatami Springerczyków.

– Po co mi tyle koszul nocnych. Czy w Springer nie mają praczek? A może krawcowych? – Unoszę brew do góry, słuchając jak krawcowa mówi sama siebie, że znowu schudłam.

– Tobie moja droga? Te co uszyje ci Stefania, nie będą potrzebne. Bo po cóż ci gustowna koronka do spania. One będą dla twego męża – mówi. Na początku nie rozumiem, po co mu moje kuse suknie, ale gdy wyłapuje intonacje słów macochy, czerwienie się soczyście. – Uszyj jedną w kolorze kości słoniowej. Idealnie nada się w noc poślubną – dodaje, a ja nagle zaczynam myśleć o jej słowach, gdy opowiadała nam w Liliową Noc o pszczołach i kwiatkach. Umysł od razu podsyła mi różne obrazy. Persyvalię wraz z kobietą i mężczyzną, którzy w lesie robili coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć. A potem widzę ojca podnoszącego macochę na blat biurka i wznoszącego jej suknie ku górze, gdy ona oplata ręce wokół jego szyi i składa na niej pocałunki.

Wiem, że nie jestem w stanie ominąć zwyczaju, który ponoć pieczętuje małżeństwo w noc poślubną. Będę musiała się z tym zmierzyć, ale gdy nie wiem, z czym dokładnie i o co chodzi z tym zalegnięciu w łożu, boję się tak bardzo, że mam ochotę schować się przed wszystkimi. I choć czuję przerażenie na samą myśl, a pytania wiercą mi dziurę w żołądku, nie pytam o nic Norę, ale nie pozostawiam tego losowi.

– Któż to? – Rozbrzmiewa głos Eleonory za drzwiami podczas mojego nieśmiałego pukania.

– To ja – mówię, ale gdy uświadamiam sobie, że mogłaby nie wiedzieć kim jest ten ja, dodaje: – Lore. – Drzwi się od razu otwierają, a w nich staje rozespana siostra. Ma włosy w nieładzie, senne spojrzenie, a jej suknia jest tak zmechacona, że pozostawia wiele do życzenia. Zza jej plecami dostrzegam na łożu Erica, którego naga klatka piersiowa unosi się w powolnym ruchu. Siostra kieruję swój wzrok w tą samą stronę i czerwieni się na moment. – Przejdźmy się – mówi i chwyta mnie pod pachę starając się, jak najciszej zamknąć drzwi.

– Śpicie o tej porze? Jest południe – mówię, omijając zręcznie opuszczających w powolnym tempie gości weselnych. Ci co zwracają na nas uwagę, kiwają głowami i nas pozdrawiają na pożegnanie. Po dziesięciu ukłonach mam już dość, więc proszę Eleonorę, żeby zakrzywiła obraz i schowała nas. Jednak ona tego nie robi, więc przejście przez korytarz zajmuje nam bardzo dużo czasu i kosztuje wiele skłonów.

– Do końca tygodnia mam wolne, pierwszy raz od dwudziestu pięciu lat i nie wiem, co mogłabym z tym czasem zrobić. Gdy dziś rano przyszłam do Sali Zebrań, ojciec mnie wygonił, każąc spędzić ten czas z mężem. – Nie wiem, czy unika mojego wzroku, czy może po prostu łatwiej jej iść nie patrząc na mnie. Gdy dochodzimy do ogrodu, rozsiadamy się wygodnie pod drzewem. Siedzimy naprzeciwko siebie, jednak Eleonora nadal na mnie nie patrzy, tylko rzuca mi ukradkowe spojrzenia.

– A więc masz męża. Wspólną komnatę i to samo łożę – mówię, wprawiając między nami jeszcze większą niezręczność.

– Strasznie to dziwne, wiem. Rano, gdy wstaje przychodzi służka i szykuje mi kąpiel. I wczoraj też tak zrobiła, gdy już Eric wprowadził się do mnie. A ja nie wiedziałam, co mam zrobić. Eric na szczęście jeszcze spał, więc szybko kazałam jej to zabrać i zeszłam do łaźni, w której nie było ani grama ciepłej wody. – Krzywi się, prostując nogi w kolanach. – Natomiast dzisiaj rano, gdy się obudziłam Eric już nie spał. Gdy wstałam napotkałam go leżącego w bali. Nie wiedziałam co zrobić, to było takie

– Krępujące? – dokańczam za nią myśl, a ona macha głową i marszczy brwi.

– Speszyłam się strasznie. Był nagi. Nie widziałam nic po za głową i szyją, ale to nie zmienia faktu, że pod wodą i mydlinami był nagi. Liczyłam na to, że on również się zaczerwieni i przerazi. Ku mojemu zaskoczeniu uśmiechnął się tylko łagodnie i zaprosił do wspólnej kąpieli.

– A ty się zgodziłaś? – pytam niepewnie.

– Tak – odpowiada krótko, a ja próbuje odegnać myśli, które pokazują mi ten obraz. – Zawsze byłam sama w swojej komnacie i ze swoimi myślami, a od dwóch dni, gdy próbuje coś napisać lub przeczytać, on coś do mnie mówi. – Liczyłam na to, że jej głos nabierze nutki rozgoryczenia, jednak ona wydaje się być tym wyraźnie rozbawiona. – To wszystko jest dziwne – mówi ponownie. – A zarazem takie ciekawe.

– Wyglądasz na szczęśliwą. – Dostrzegam jej rozpromienione i iskrzące radością oczy oraz wiecznie rumiane policzki.

– Strasznie się bałam tego wszystkiego, ale Eric wydaje się być taki dobry. Dużo rozmawiamy. Całą noc opowiadał mi o sobie, a ja mogłam raczyć go swoimi historiami. Myślę, że Matka Ziemia obdarowała mnie nim Lore. Eric jest jej łaską. – Nie mam odwagi powiedzieć, że się myli. Jest taka szczęśliwa i mówi o nim z takim uwielbieniem, że zdaje sobie sprawę, iż straciłam już swój moment na powiedzenie jej prawdy o nim.

– Bardzo się cieszę Eleno. – Ściskam jej dłonie, zastanawiając się, czy policzki nie bolą ją od ciągłego uśmiechania się. – A teraz powiedz mi, o co chodzi z tą nocą poślubną – mówię na wydechu, widząc jak jej już czerwona twarz nabiera na intensywności.

– Nie wiem, jak ubrać to w słowa. W ogóle to nie przypomina tych pszczół i kwiatków. Nie wiem, dlaczego opowiedziała nam o tym Nora. Ciągle miałam to w głowie, a gdy przyszły co do czego, nie umiałam się tego pozbyć z umysły. Jednakże nie masz się czego bać. Na początku może trochę boleć.– Nie patrzy się już na mnie, myślami jest gdzieś daleko. Marszczy nos i lekko się krzywi, jakby zjadła coś kwaśnego. – Jednak później staje się to znośne. Nie trwa to zbyt długo, więc nie musisz się nazbyt do tego przyzwyczajać.

– Jakieś porady. Co mam robić? – pytam bezradnie.

– Nora chwilę przed udaniem się do komnaty zaleciła mi wypić trochę wina, ponoć wtedy jest przyjemniej. – Wzrusza ramionami i nie mówi nic więcej, jakby uważała, że temat jest skończony. Ja jednak rozmyślam nad znaczeniem jej słów. Myślę o bólu, a potem o tym, że trwa to coś krótko. I to mnie pokrzepia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro