PROLOG
*Zane*
Jest dość późno, za chwilę muszę zamykać moją restauracje. Goście już po woli wychodzą.
Jest już prawie pusto, nikt już nie wchodzi. No właśnie nikt, przed chwilą weszła do środka jakaś dziewczyna.
Ma raczej niski wzrost, gdzieś tak na oko metr sześćdziesiąt, jak nie więcej. (k/w) włosy, jest ubrana w lekkie ciuszki, co jest dość dziwne jak na tą porę dnia.
Dwudziesta. Muszę zamykać, ale ona jeszcze nie wyszła. Zacząłem do niej podchodzić. Usiadłem na krześle na przeciwko niej. Jej wzrok utkwił w jakimś wisiorku. Obracała nim w ręce.
- Hej, nie chcę być nie uprzejmy, ale już jest dwudziesta i muszę zamykać - powiedziałem, a ona nawet na mnie nie spojrzała.
- Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego? -odpowiedziała chowając wisiorek do kieszeni.
Podniosła oczy w górę i spojrzała na mnie. Jej oczy są błękitne. Coś pięknego.
- N-nie. To dla tego jesteś taka smutna? Opowiesz co się stało?
- To stało się nie dawno. Byłam wtedy na wojnie po za Ninjago. Moja siostra też tam była. Najlepsza osoba w moim życiu. Była ode mnie starsza o dwa lata, a troszczyła się o mnie jak o własne dziecko. Kiedy to się stało otoczyli mnie. Moja siostra przybiegła mi z pomocą, lecz sama na tym ucierpiała. Zastrzelili ją... - w tym momencie z jej oczu zaczęły płynąć łzy- Dała mi ten nieśmiertelnik z napisem "Możesz znacznie więcej, niż ci się wydaje". Ja też mam podobny, tylko cytat się różni. "Nie ma POTEM. Jest TERAZ i JUŻ" - ucichła.
Po jej poliku spływały łzy. Miała bardzo ciężko. Wstałem i ją przytuliłem. Ona też wstała i odwzajemniła uścisk.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - szeptałem.
- Co to jest? To pomaga.
- Nikt nigdy cię nie przytulał?
- Wychowałam się w bazie wojskowej. Tam nikt nie okazywał żadnych czułości. Niby moja siostra robiła to w jakiś sposób, ale nie tak.
- Miałaś ciężkie dzieciństwo.
- Tak. Bardzo - wtuliła się w moją szyję.
- Tak w ogóle jestem Zane, a ty?
- (t/i).
- Ładnie.
- Dzięki.
Puściłem ją i spojrzałem w jej oczy. Już nie były błękitne, teraz są żółte. O co tu chodzi?
- Mogę o coś zapytać - usiadłem na miejsce.
- Pewnie - też usiadła.
- Czemu twoje oczy na początku były błękitne, a teraz są żółte?
- Wyrażają moje uczucia. Błękitny smutek, żółty szczęście, czerwony złość, fioletowy strach, szary jest neutralny.
- Masz jakieś moce, typu lód?
- Ty masz moc lodu, co nie?
- Tak.
- Ja mam moc przemiany. W sensie, że mogę zmienić się na przykład w ciebie lub w jakieś zwierzę.
Spojrzałem na zegarek. Była już dwudziesta trzydzieści.
- Em... Chyba muszę już zamykać.
- Tak, jasne.
- Masz gdzie iść, czy nie za bardzo?
- Nie, nie mam gdzie iść - posmutniała.
- To może przenocujesz u mnie?
- A mogę?
- Pewnie.
Zdjąłem fartuch i założyłem białą, puchową kurtkę. Wyszliśmy na zewnątrz, a ja zamknąłem lokal.
Szliśmy kawałek. No do perły jest kawałek drogi, jest "zaparkowana" kawałek za parkiem.
Weszliśmy do parku, zerknąłem na (z/i). Trzęsła się z zimna. Zdjąłem swoją kurtkę i zarzuciłem ją na ramiona, teraz, szarookiej.
Spojrzała na mnie i się lekko uśmiechnęła, szepcząc ciche "Dziękuję". Odwzajemniłem uśmiech.
Po długim i zimnym spacerze w końcu dotarliśmy. Wpuściłem do środka (k/w)włosą. Zdążyłem zdjąć tylko buty, a już przywitał mnie Jay.
- Zane! Pomocy! Cole zaczął gotować i zrobił toksyczny kapuśniak, a teraz karze mam go zjeść! - Cole i gotowanie to złe połączenie.
- Już spokojnie, zaraz się tym zajmę.
- A kto to?
- Wejdziemy do salonu to wam wszystkim od razu powiem.
Weszliśmy do salonu. Tam na kanapie siedzieli wszyscy, oprócz Cole'a, który oczywiście był w kuchni. Kai wstał i podszedł do dziewczyny.
- Cześć, śliczna - pocałował jej rękę.
Poczułem takie dziwne uczucie coś w stylu zazdrości.
- Chłopaki to jest (t/i) - przedstawiłem ją.
- No ślicznie, ślicznie - usłyszałem głos Cole'a za sobą.
Odwróciłem się spojrzałem w jego stronę. Stał w drzwiach oparty o framugę.
- (t/i). To jest Kai, Lloyd, Jay, Cole i jeszcze jest Nya, ale chyba jest u siebie.
- Cześć - pomachała do nich.
- Hej - powiedzieli chórem.
- Dobra Cole, wyjazd z kuchni - rozkazał Jay.
- Dobrze - poszedł do mnie i dał mi fartuch. - Trzymaj.
Zawiązałem fartuch i poszedłem do kuchni. Posprzątałem po Cole'u i zabrałem się za robienie naleśników.
*ty*
To było bardzo miłe ze strony Zane'a, że pozwolił mi tu przenocować.
Na początku jego kumple wydają się trochę dziwni, ale są spoko. Oprowadzili mnie po całym statku. Kiedy już mniej więcej ogarnęłam, gdzie, co i jak. Weszłam do kuchni zobaczyć co robi białowłosy.
- Cześć, Zane - usiadłam na blacie.
- Hej, hej - powiedział nie odrywając się od tego co robił.
- Co tam pichcisz?
- Naleśniki z czekoladą. Możesz, proszę, podać mi tamtą łyżkę?
- Pewnie - wstałam i podałam mu upragnioną rzecz.
- Dzięki.
Wrócił do mieszania składników. Usiadłam z powrotem na blat i przyglądałam się kucharzowi. Z jaką precyzją i sercem robił to danie. Coś cudnego.
Może będę odwiedzać go codziennie w jego pracy. Podoba mi się to jak gotuję. Może nawet będę mogła mu pomagać w pracy?
Z moich zamyśleń wyrwał mnie głośny krzyk.
- Pomocy! Cole chce mnie zjeść!
- (z/i), czy mogła byś sprawdzić, co tam się dzieje?
- Spoko.
Zeszłam z blatu i udałam się do salonu. To co tam teraz widzę zamurowało mnie. Mianowicie Cole gonił Jay'a, a Kai i Lloyd trzymali czarnowłosego. Była też Nya tarzała się po podłodze ze śmiechu. A co jest z tego najlepsze, że Kai i Lloyd w ogóle nie spowolniają Cole'a.
- (t/i). Weź krzyknij, żeby przestali - usłyszałam głos Zane'a.
- Ej, spokój ma być! - wydarłam się.
Przestali uspokoili się i stanęli, tak jakby, na baczność. Nya przestała się śmiać i wstała ze łzami w oczach.
- To wszystko wina Cole'a! - powiedział Jay, wskazując palcem na czarnowłosego.
- Nie prawda, przykurczu - odezwał się Cole.
- Dobra, spokój. Powiecie co się stało?
- Bo, Jay ukradł mi moją ostatnią paczkę ciastek...
- I je zjadłem, bo ten dryblas nie chciał się podzielić... - wtrącił się Jay.
- I mu powiedziałem, że go zjem. A ten zaczął jak mała dziewczynka panikować... - Cole.
- No i uciekłem - odpowiedział Jay.
- Jak dzieci - szepłam do siebie i weszłam do kuchni.
Tam spotkałam białowłosego nakładającego na talerze, przepięknie pachnące danie.
- Poszło ci nawet szybko - mruknął.
- Oni tak zawsze?
- Nie zawsze, ale tak.
- Masakra.
- No - zaśmiał się. - Kolacja! - krzyknął, a wszyscy w jednym momencie już siedzieli przy stole po drugiej stronie kuchni.
- Poczekaj, zaraz ci przyniosę krzesło - to był Kai.
- Dzięki.
Czekałam chwilę i zauważyłam idącego Kai'a z krzesłem, na którym była puchata poduszka.
Usiadłam i dostałam kolacje. Powiedzieliśmy sobie "Smacznego" i zaczęliśmy jeść. Powiem, że na prawdę były dobre.
Po skończonej kolacji pomagałam im posprzątać. Zostałam tylko ja i Zane. Reszta poszła już się myć i spać. No właśnie spać, a gdzie ja będę spała?
Zane włączył radio, by umilić trochę czas. W pewnym momencie zaczęła lecieć piosenka Elvisa Presley'a "Falling in love".
Zane zaprzestał to co robił podszedł do mnie i wyciągną rękę.
- Zatańczysz ze mną? - zapytał, drugą ręką robiąc głośniej radio.
- Z przyjemnością - chwyciła jego rękę.
Przysunął mnie do siebie i chwycił w tali. Ja natomiast położyłam swoje dłonie na jego ramionach. Zaczęliśmy delikatnie się obracać, truptając przy tym. Chwycił moją prawą dłoń i obrócił mną wokół własnej osi. Przykręciłam się do niego, a on skrzyżował moje ręce i je chwycił. Stałam tyłem do niego. Puścił moją lewą dłoń i mnie odkręcił. Znowu miał swoje dłonie na moim pasie. Oplotłam ręce wokół szyi niebieskookiego i wtuliłam się w jego tors.
*Zane*
Jej oczy zmieniły kolor na żółty, czyli jest szczęśliwa. Biedna malutka ma trochę problem, ma metr sześćdziesiąt, a musi sięgać rękoma na ramiona chłopaka z metrem siedemdziesiąt pięć.
Schyliłem się jej do ucha.
- Chodź, pokażę Ci gdzie jest mój pokój, dam ci ręcznik jakieś ciuchy robiące za piżamie i możemy spać - szeptałem.
- A gdzie będę spała?
- W moim pokoju, ja pójdę na kanapę.
- Nie serio, nie musisz, ja mogę iść na kanapę.
- Nie. Śpisz u mnie i nie masz co do gadania - zachichotałem.
- Dobrze. A co z resztą brudnych naczyń?
- Jutro się nimi zajmę, teraz jest już późno.
- Okej.
Puściłem (k/w)włosą i zaprowadziłem ją do mojego pokoju. Wyciągnąłem z szafy czysty, biały ręcznik i moją białą koszulkę, dałem jej jeszcze nowe, niedawno kupione, skarpetki.
(z/i) ruszyła do łazienki, a ja poszedłem do salonu. Rozłożyłem koc i poduszki. Wróciłem jeszcze do pokoju po mój ręcznik i piżamie.
Kiedy tak sapcerowałem po korytarzu zauważyłem (t/i) w mojej koszuli. Wyglądała tak słodko. Weszliśmy do pokoju. Wziąłem potrzebne rzeczy i ruszyłem ku wyjściu.
- Dobranoc - szepnęła już w połowie śpiącą - dalej; żółtooką.
- Dobranoc - zamknąłem drzwi.
Pospacerowałem do łazienki, umysłem się i poszedłem spać.
Jutro zapowiada się ciekawie.
™™™™™™™™™™™™™™™
26.02.2018r.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro