Piosenka z kąpieli
Dzięki dwóm dodatkowym zleceniom udało mi się zarobić dość sporo pieniędzy. Zgodnie z prośbą Gyuli, zamierzam kupić sobie nową koszulę i spódnicę, przydadzą mi się też pończochy. Pojutrze będę mieć wolny dzień, a także kolejny, bowiem główny kelner uznał, że przez nieobecność Peka i Csáby pracowałam zdecydowanie za dużo i za ciężko, a fakt że nie rozchorowałam się po tej ulewie w zeszłym tygodniu zakrawało na cud.
Gazety uparcie twierdziły, że tegoroczny lipiec jest najgorętszym w historii i musiałam zgodzić się z tym stwierdzeniem. W swoim osiemnastoletnim życiu nie pamiętałam tak upalnego lata.
Leżałam na łóżku, z oknem otwartym na całą szerokość, by lekka bryza znad Dunaju wpadała do mojego pokoju, ale to nic nie dawało. Nawet zupełnie pozbawiona ubrań byłam jedną, wielką, klejącą się od potu masą. Tylko podczas snu upał aż tak mi nie doskwierał, ale nie mogłam tak po prostu przespać całego dnia. Muszę iść do pracy.
Zanim opuściłam swoje parne i duszne poddasze umyłam się i szybko zeszłam na dół, by chłodne mury budynku na parterze ostudziły mnie, zanim wyjdę na skwar. Dotarcie do kawiarni trwa jednak kilka minut i byłam pewna, że gdy zamkną się za mną zdobione drzwi, znów będę przegrzana i przepocona. Powinnam też kupić jakiś kapelusz, żeby słońce aż tak nie grzało mnie w głowę i zasłoniło trochę moją buzię przed słońcem. Nie chciałam wyglądać jak jakaś wiejska dziewucha, tym bardziej pracując w takim miejscu.
Gyula powitał mnie zadowolony, gdyż wreszcie miał komplet pracowników i poraz pierwszy od kilku dni praca szła sprawnie, a nie zamieniała się w szaloną bieganinę po sali. Każdy mógł zaopiekować się właściwie swoimi stolikami. Dziś znowu czekałam na tego jednego gościa.
Pan Király po incydencie w toalecie dość skutecznie odgonił pana pisarza, który już nawet nie wodził za mną więcej wzrokiem po sali. W pewnym sensie tajemniczy mężczyzna sam mianował się moim protektorem, co zresztą zauważył także Gyula. Główny kelner był sceptycznie nastawiony wobec młodego arystokraty, który codziennie zajmował ten sam stolik, zamawiał tylko alkohol i na zmianę czytał książki, gazety, rysował coś i obserwował mnie. Nie wiedziałam, jakie są jego zamiary, ale czułam się bezpieczniej, kiedy wiedziałam, że jest na swoim miejscu. Jak anioł stróż.
Tego dnia jednak czekałam na próżno. Pan Király nie pojawił się, a ja z trudem ukrywałam swój zawód z tego powodu. Brakowało mi go, miałam uczucie, jakbym zapomniała wziąć z domu bardzo ważnej rzeczy. To nieprzyjemne wrażenie tylko potęgowało się z każdą godziną, bo zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem coś się nie stało. Może się rozchorował?
Opuszczając kawiarnię około czwartej rano byłam nie tylko zmęczona, ale zaniepokojona. Nie tylko wciąż nosiłam w sobie to dziwne uczucie wybrakowania, ale dołączyło do niego nowe, bardzo złowrogie.
Ktoś mnie obserwował.
Stukot obcasów niósł się ulicą, niemal pustą, bo przecież był już poniedziałek rano. Wielu ludzi wstawało do pracy, podczas gdy ja z niej wracałam. Ale nie tylko moje kroki odbijały się od ścian kamienic przed świtem. Kątem oka dostrzegłam podążających za mną dwóch mężczyzn. Przyspieszyłam kroku, a strach zagnieździł się nieprzyjemną próżnią w moim brzuchu.
Z mojej prawej strony, z wnęki prowadzącej do jednej z kamienic wynurzył się wysoki cień. Nie zdążyłam nawet krzyknąć.
- Nie bój się, Orálio, to ja, Avenár. Chodź.
Zrównał ze mną krok, a lewą ręką oplótł mnie w talii. Zatrzymał nas na chwilę i zupełnie nieoczekiwanie, jego chłodne wargi musnęły moje usta. Było to tak delikatne i przelotne, że moje ciało nie zarejestrowałoby tego, gdyby nie mrowienie, które pozostawił ten dotyk i dreszcz przebiegajacy moje plecy.
- Przepraszam kochanie, za spóźnienie! Odprowadzę cię!
Powiedział to podniesionym głosem, zerkając kątem oka ku mężczyznom, którzy za mną szli. Pociągnął mnie i wznowił marsz. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.
- Widziałem już ulicę temu, że cię śledzą - powiedział, choć przecież nie pytałam. - Zmierzałem ku kawiarni, miałem nadzieję, że cię tam zastanę. Musiałem dziś być gdzieś indziej.
- Rozumiem.
Tylko tyle mogłam wydukać z siebie w odpowiedzi. Wciąż byłam oszołomiona, wszystko działo się naraz. Śledzący mężczyźni, wyskakujący znikąd pan Király, który nieoczekiwanie mnie całuje. Tak właściwie, to był mój pierwszy pocałunek, a przyswojenie tego faktu sprawiło, że uderzył mnie gorąc i policzki oblał rumieniec.
- Daleko mieszkasz? - spytał nagle.
- Na Pozsonyi út. Dlaczego oni idą za mną?
Pan Király obejrzał się i spochmurniał widząc, że pościg wcale nie spowolnił, ani się nie wycofał. Zacisnął dłoń na mojej talii.
- Ciekawe miejsce jak na kelnerkę - orzekł sucho, po czym zwrócił na mnie swe ciemne oczy. - Jak to dlaczego? Na pewno wiedzą, że często wracasz sama w nocy. Ładna dziewczyna samotnie przemierzająca ulice Budapesztu w ciemnościach? Idealny kąsek.
- Kąsek? Ma pan na myśli, że chcą mnie skrzywdzić?
- To właśnie myślę.
Nagle zatrzymał się i odwrócił ku śledzącym nas mężczyznom. Gestem dłoni nakazał mi zostać w miejscu, a sam poszedł prosto ku nim. Ci kontynuowali spacer, jakby udawali, że wcale nie podążają za nami. Pan Király powiedział coś do nich, ale do moich uszu nie dotarły żadne słowa, a jednynie ton wypowiedzi. Nie czekając na odpowiedź, uderzył jednego z nich prosto w twarz pięścią. Ten zatoczył się i upadł, a kiedy jego towarzysz rzucił się na mojego obrońcę, ten zdzielił go dwukrotnie w brzuch, a gdy mężczyzna się zgiął z bólu, poprawił kolanem w twarz. Jego bezwględność i brutalność zaskoczyły mnie.
Wrócił do mnie, ale nie był roztrzęsiony czy zdenerwowany, a skupiony i wydawało się, że odczuł ulgę, gdy napastnicy leżeli poobijani na ulicy. Jego ramię ponownie otoczyło moją talię i wznowił spacer, nie mówiąc nic. Szliśmy tak w milczeniu aż pod drzwi mojej kamienicy. Zatrzymałam się pod właściwym numerem.
- Dziękuję, panie Király. Wygląda na to, że tym razem ocalił pan nie tylko moją reputację.
Wyślizngęłam się spod jego ramienia i stanęłam naprzeciw niego, oczekując jakiejś reakcji. Mężczyzna wcisnął dłonie do kieszeni, zrobił krok bliżej i nagle się uśmiechnął.
- Avenár. Mów mi Avenár. Skoro wiem już, jak smakują twoje usta, możemy pozwolić sobie na odrobinę zażyłości.
Moje ciało zawibrowało pod wpływem jego głosu i na wspomnienie przelotnej pieszczoty jego warg. Uniosłam palce do ust, dotykając ich. Spłoniłam się.
- Dziękuję, Avenárze.
- Od razu lepiej - pochylił się ku mnie. - Cieszę się, że zdążyłem, zanim naprawdę coś by ci się stało.
Wysunął jedną dłoń z kieszeni spodni i ujął moją twarz. Jego skóra była przyjemnie chłodna i gładka. Świadomie lub nie, przybliżyłam się do niego. Wpatrywałam się w jego oczy z bezrozumnym wyrazem twarzy.
- Dlaczego? - spytałam, bo naprawdę nie mogłam tego zrozumieć. - Dlaczego tak panu... Tobie...
- Zależy? - dokończył za mnie niemal szeptem. - Orálio, mam powody przypuszczać, że lubisz czytać, bo widzę jakim tęsknym wzrokiem wodzisz po grzbietach woluminów w kawiarni czy po okładkach książek, które przynoszę ze sobą. Powiedz, kiedy w powieściach mężczyzna bierze na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo kobiety? Kiedy chce ją chronić? Kiedy całuje?
Wciagnęłam powietrze powoli bo miałam wrażenie, że dotąd wcale nie oddychałam i
jeśli zbyt szybko napełnię płuca, zakręci mi się w głowie. Smukłe, chłodne palce Avenára gładziły mój rozpalony policzek. Głos uwiązł mi w gardle i nie potrafiłam odpowiedzieć na jego pytanie. Nie chciałam na nie odpowiadać, ani też wygłaszać przypuszczeń co do jego motywacji. Wolałam tkwić w tym słodkim oczekiwaniu, aż słowa te padną z jego ust, w które wpatrywałam się wyczekująco.
- Orálio, czy pozwolisz, że znów cię pocałuję? - spytał cichutko, szeptem przeznaczonym tylko dla moich uszu.
Czułam się pijana. Pijana od wrażeń wieczoru, otumaniona waniliowym zapachem Avenára, jego subtelnym dotykiem, ciepłym, uwodzicielskim głosem. Całe moje ciało krzyczało, udzielając mu zgody, choć nie powinnam na to pozwolić, nie znałam przecież tego mężczyzny, a dopiero co dwóch napastników śledziło mnie w drodze do domu.
- Nie sądzę, by było to właściwe - powiedziałam.
- Przepraszam, wygląda na to, że się pospieszyłem - wyszeptał. - Mam chociaż nadzieję, że możesz wliczyć ten przelotny pocałunek do tych lepszych w życiu.
- Jak na pierwszy to chyba... był całkiem....
- Pierwszy?
Avenár odsunął się nieco, by mi się przyjrzeć. Byłam zarumieniona, dygotałam z emocji. Nagle uśmiech zniknął z jego przystojnej twarzy.
- Boże - powiedział poważnie. - Bezczelnie przywłaszczyłem sobie prawo do twojego pierwszego pocałunku. Jestem idiotą. Skończonym.
- Nie wiem, jak powinien wyglądać, ale nie sądzę, bym miała powody do narzekania.
Moja nagła pewność w głosie i odwaga zaskoczyły mnie samą. Jednak czy mówiłam nieprawdę? Oczywiście, że nie. Choć czytałam tyle książek, nigdy nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak czują się bohaterki, gdy wreszcie ich ukochany je pocałuje. Teraz już nie będę musiała sobie wyobrażać, bo to się... wydarzyło. Tak po prostu.
Bardziej już chyba nie mogłam się rumienić. Powoli szarzejące niebo nie kryło dłużej mojego zawstydzenia chustą nocy. Oczy Avenára obserwowały mnie dokładnie. Powoli odzyskiwałam pełnię władzy nad swoim ciałem i uczuciami.
- Orálio, zaskakujesz mnie. Za każdym razem, gdy cię spotykam, zaskakujesz mnie.
- Siebie samą też - odparłam zgodnie z prawdą, wywołując uśmiech na jego twarzy.
- Masz rację, nie znasz mnie. Ale chcę, żebyś poznała i ja ciebie też chcę znać. Wiedzieć co lubisz, czego nie znosisz, od której strony zaplatasz warkocz i co śpiewasz podczas kąpieli. Jeśli mi pozwolisz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro