Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Rano, gdy tylko wstałam miałam dziwne uczucie, że coś przegapiłam. Postanowiłam je zignorować i jeszcze raz po przyglądać się kuli. Wzięłam ją w dłonie i wtedy zauważyłam szczegół, którego w mroku wieczoru nie dostrzegłam. Zaspa miała ogon, a na jej drugim końcu znajdował się pysk ogromnego psa. Spojrzałam jeszcze raz z niedowierzaniem. Jednak zdecydował się powiedzieć mi łaskawie na czym stałam. Byłam pewna, że już nigdy nie poznam odpowiedzi. Swoją droga ciekawiło mnie, w jaki sposób tak szybko udało mu się wykonać taką kulę. Wiem, że niby prowadzi firmę zabawkarską, ale mimo to było to dziwne. "Może zapytam go o to następnym razem?" - pomyślałam. Chociaż nie powinno się zaglądać darowanemu koniowi w zęby, a przynajmniej tak się mówi. Po chwili niestety musiałam zakończyć swoje rozważania, gdyż za półtorej godziny miała się rozpocząć kolejna lekcja szermierki. Zwlokłam się z łóżka, chwyciłam wcześniej przygotowane ubranie i poszłam do łazienki. Po około 20 minutach byłam gotowa do wyjścia. Gdy znalazłam się na miejscu do rozpoczęcia zajęć pozostało jeszcze dobre pół godziny. Ruszyłam do szatni by się przebrać. W środku na zajęcia czekała już Matilda. Oprócz nas na szermierkę chodziła tylko jedna dziewczyna, Georgie. Była 2 lata starsza. Z tego powodu rzadko miałyśmy przyjemność się z nią widywać.

- Dzień dobry. - rzuciłam szybko kładąc torbę na ziemi i zamykając drzwi.
- Dzień dobry. - odparła.

Zaczęłam wypakowywać ubrania z torby i się przebierać. Miałam wrażenie, że dziwnie mi się przygląda.

- O co chodzi? - nie wytrzymałam w końcu, gdy po raz kolejny poczułam na sobie jej wzrok.
- O nic. - odpowiedziała i wyszła z szatni.

To zachowanie było dosyć dziwne nawet jak na nią. "Pewnie coś kombinuje." - uznałam i postanowiłam być dziś bardziej ostrożna niż zwykle. Gdy tylko skończyłam się ubierać ruszyłam na salę, gdzie stanęłam za resztą uczniów.

- No dobrze. Dzisiaj poćwiczymy pojedynki 1:1. Podejdźcie do pudełka i wylosujcie numerki. A ja zaraz wrócę. - powiedział instruktor, Pan Finn jednocześnie wskazując skrzynię na stoliku w kącie sali i z zalotnym uśmiechem ruszył w kierunku dyrektorki, Pani Caddy.

Moja grupa z gromkim okrzykiem pobiegła po losy. Ja natomiast spokojnie zaczekałam, aż skończą się przepychanki po numerki i podeszłam do pudełka. Wyciągnęłam numer siedem. Spojrzałam na resztę. Każdy miał parę. Zajrzałam do skrzyni. Na dole pozostał tylko drugi numerek siedem. No oczywiście. Pan Finn musiał być tak zaaferowany dyrektorką, że nie przeliczył nas i nie zauważył, iż nie ma Calvina. Poszłam po floret. Perspektywa walki samej ze sobą nie wydawała się zbyt kusząca. Teoretycznie mogłam się do kogoś dołączyć, ale nie za bardzo wiedziałam do kogo. W jednej dwójce była Matilda z Johnem, co od razu wykluczało ten wybór. W drugiej był Patrick i Matias. Z Patrickiem też nie dogadywałam się zbyt dobrze. Kiedyś nasz kontakt był świetny, ale to było zanim pojawiła się ta zołza. (Odkąd się z nią zaprzyjaźnił nasze dialogi polegały głównie na słuchaniu przeze mnie obelg i wzajemnym unikaniu się). Kolejne pary stanowili Roberts i Albert oraz Andy i Dawid. Oni skolei potrafili zachowywać się jak idioci i często się wygłupiali, ale perspektywa dołączenia do jednej z tych dwójek nie wydawała się taka zła. Już ruszyłam w ich kierunku, gdy nagle ktoś złapał mnie za nadgarstek. Zobaczyłam osobę, trochę niższą ode mnie z twarzą zakrytą maską do fechtunku, która ukazywała mi numerek siedem.

- Calvin! Już myślałam, że ciebie nie będzie! - uśmiechnęłam się do niego.
- Zaczynajmy. - wymruczał pod nosem i przyjął pozycję początkową.
- Dobrze. - odrzekłam zakładając maskę.

Przyjęłam pozycję do walki i zaczekałam na jego pierwszy ruch. Natarł na mnie od lewej, ale zgrabnie uniknęłam ciosu odchylając się w bok i trafiając go szpikulcem.

- 1:0 - stwierdziłam.

Nic nie odpowiedział. Tym razem to ja spróbowałam zaatakować go z prawej. Również go uniknął. Nasze bronie starły się ze sobą. Odskoczyłam do tyłu, a on ponownie na mnie natarł. Zaczął się zacięty pojedynek. Ciągle na zmianę wytaczaliśmy ciosy i robiliśmy uniki. W końcu w pewnym momencie wykorzystałam jego nie uwagę. Dosłownie sekunda, gdy spojrzał w innym kierunku wystarczyła, abym tknęła go szpikulcem. Na sali rozległy się brawa. Spojrzałam zdziwiona na tłum, który się w około nas zebrał.

- Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Wyśmienicie! - chwalił nas Pan Finn.
- Dziękuję. - odpowiedziałam i zdjęłam maskę.
- Calvin naprawdę poprawiłeś swoje natarcia. Bardzo dobrze. Poinformuję twoich rodziców o wielkich postępach jakie zrobiłeś. - aferował się nadal nasz instruktor.
- Nie trzeba. Przepraszam, muszę na chwilę wyjść. - powiedział, jakby trochę przychrypniętym głosem i ruszył do szatni.

Dziwne. Zawsze uwielbiał pochwały. Spojrzałam za nim podejrzliwie. "Może jest chory." - pomyślałam.

- No cóż na dzisiaj to będzie już koniec. Mam do załatwienia kilka ważnych spraw i niestety zajęcia muszą się skończyć wcześniej. Do zobaczenia w piątek. - odparł Pan Finn i ruszył w stronę gabinetu dyrektorki.

"Jest niereformowalny." - uśmiechnęłam się pod nosem i poszłam się przebrać. Zaraz za mną do środka weszła Matilda, która najwyraźniej miała problem, że to nie ona była dziś w centrum zainteresowania.

- Nie afiszuj się tak. Nie zrobiłaś nic wielkiego. Po prostu miałaś farta. - odrzekła zdejmując strój.
- Ty nawet tego nie masz. - skwitowałam.

Już chciała mi coś wygarnąć, gdy ni stąd ni zowąd otworzyły się drzwi od szatni i do środka wparował Ciel. Mimo, iż był w przebraniu rozpoznałam go bez większego problemu. Popatrzyłyśmy na niego z przerażeniem i obie równocześnie pisnęłyśmy rzucając w jego kierunku swoje obuwie. Gdy tylko młody Phantomhive zorientował się, gdzie wszedł zrobił się cały czerwony i wybiegł zamykając drzwi.

- Co to niby było?! - wykrzyczała rozwścieczona zołza.
- A skąd ja niby mam wiedzieć?! Czy te drzwi nie mają jakiegoś zamka? Powinny mieć! - zarzuciłam na siebie suknię i zaczęłam oglądać okolice dziurki na klucz.
- Jakby miały to bym przecież je zamknęła! - odpowiedziała.
- A skąd mam to wiedzieć? - odrzekłam.
- Sugerujesz coś? - niski koczkodan najwyraźniej szukał zaczepki do starcia.
- Ja? Nigdy w życiu. - odparłam szybko kończąc się ubierać, następnie wychodząc.

"Jak tylko zobaczę Ciela, to go chyba zamorduję."- przez moją głowę przesunęła się jedna z wielu myśli, które przebiegały mi przez psychikę po tym zdarzeniu. Ruszyłam właśnie w kierunku wyjścia, gdy ktoś wciągnął mnie za rękę wprost do kantorka ze sprzętem. Chciałam zacząć krzyczeć, ale zatkał mi usta, więc instynktownie ugryzłam go w dłoń.

- Aua. Co ty wyprawiasz? - spytał młody Phantomhive.
- Ty się mnie pytasz co ja wyprawiam? Lepiej sam odpowiedz mi na to pytanie! Czemu wszedłeś do damskiej szatni?! - odskoczyłam od niego strasznie zawstydzona tym, iż widział mnie w bieliźnie.

Ciel najwyraźniej nie wiedział jak mi to do końca wytłumaczyć, więc po prostu spojrzał w bok i zrobił się cały czerwony.

- Jeśli Cię to pocieszy, to nie patrzyłem na Ciebie. - odpowiedział.

Spoliczkowałam go. To nie było dla mnie praktycznie żadne pocieszenie.

- To za Matilde. - odparłam, nie cierpię jej, ale współczuje jej jako dziewczyna i czułam obowiązek wykonania tego czynu - A teraz, wytłumacz się. - stwierdziłam.

Spojrzałam mu prosto w oczy, a on zrobił to samo.

- Potrzebowałem zdobyć informacje o pewnej osobie, która tu pracuje. Najlepszym sposobem było przebranie się za jednego z uczniów. Jednak zostałem nakryty i szybko musiałem się gdzieś ukryć, a niestety pomyliłem drzwi do kantorka z tymi od damskiej szatni... - powiedział lekko zakłopotany.
- Masz wybaczone. - uśmiechnęłam się - Ale jeśli taka sytuacja zdarzy się jeszcze raz to Ciebie ukatrupię, rozumiesz? - zapytałam.

Nie widziałam sensu pytania się o kim chciał zdobyć informacje i którym z uczniów był. Calvin był dziś na tyle dziwny, że śmiało mogłam stwierdzić, iż to za niego się przebrał. Zresztą to by do niego pasowało. Jeśli natomiast chodzi o śledzenie kogoś to i tak nie zdradził by mi o kogo chodziło. Odpuszczenie w tej sytuacji uznałam za najlepsze rozwiązanie. Natomiast Ciel wydawał się lekko zdziwiony.

- Nie zapytasz kogo śledziłem? - spytał.
- Nie. Jeśli będziesz chciał to sam mi powiesz. Na tym polega zaufanie. - odpowiedziałam.

Zamierzałam wyjść z kantorka, lecz znów chwycił mnie za dłoń.

- Co znowu? - zapytałam trochę nie uprzejmie, ale byłam mimo wszystko zirytowana i chciałam już wrócić do domu.
- Ciii. - uciszył mnie przykładając palec do swoich ust.

W tym samym czasie otworzyły się drzwi od szatni. Wyszła z nich Matilda, a do niej podszedł Patrick. Rozpoznałam ich po głosach. Usłyszałam chlipanie.

- Znowu Ci dokuczała? - zapytał mój dawny kolega.
- Tak, ona jest okropna! Ja naprawdę jej nic nie zrobiłam. - pociągnęła nosem.
- Jak ja ją kiedyś dorwę... Nie obchodzi mnie to, że jest dziewczyną. Po prostu jej coś zrobię. Nie może Ciebie tak traktować. Za kogo ona się uważa?! - odparł.

Miałam wrażenie jakby rozmawiali o mnie. Młody Phantomhive puścił moją rękę i też zaczął wsłuchiwać się w rozmowę.

- Ja naprawdę nie wiem. Pogratulowałam jej dziś tylko świetnego pojedynku. Jakby tego jeszcze było mało, jakiś chłopak wbiegł do naszej szatni i widział mnie w bieliźnie... Jestem taka załamana! Czuję jakbym straciła całą godność! - ponownie zachlipała.

Nerwy zaczęły mi puszczać. "No godności to ty na pewno nie masz." - pomyślałam i zacisnęłam dłoń w pięść.

- Tak mi przykro. Poszukam jej zaraz i sobie z nią porozmawiam. A ty jedź już do siebie i odpocznij. Odprowadzę Cię do powozu. - odrzekł.
- Dziękuję. - chlipnęła Matilda, a następnie szybkim krokiem odeszli w głąb korytarza.

"Ja ją zabije, że niby ja ją atakuje?! Jeszcze czego. Niech tylko zobaczę tą zołzę na następnej lekcji. Dadzą mi kolejny tydzień zawieszenia. Trudno nie dbam o to. Ale jak ja słucham, co rozgaduje na mój temat ludziom to mnie po prostu nerwy biorą." - byłam wściekła. Jednym ruchem otworzyłam drzwi i ruszyłam za nimi. Dogoniłam Patricka, ale Matilda zdążyła już odjechać.

- No proszę, kogo ja widzę. - uśmiechnął się ironicznie na mój widok.
- Też się wielce cieszę, że Cię spotykam, ale mamy chyba kilka kwestii do wyjaśnienia. - odpowiedziałam.
- No popatrz choć raz się zgadzamy. - odparł.
- Ty naprawdę jej wierzysz? - spytałam - Wierzysz jej w te wszystkie kłamstwa?
- No proszę. Przyszłaś mnie przekabacać na swoją stronę? - zapytał.
- Chyba żartujesz. Nie potrzebuję Ciebie. Chcę tylko wyjaśnić oszczerstwa rzucane na mój temat. - uśmiechnęłam się słodko.
- Oszczerstwa? Chcesz wyprzeć się tego co zrobiłaś? Nie jestem pierwszym lepszym półgłówkiem żebym Ci w to uwierzył. - odrzekł.
- Jak widać jesteś, skoro się tak zachowujesz. - rzuciłam szybko - Słuchaj. Ta twoja "ukochana" Matilda zacząła mi dziś dogryzać w szatni. Wierz komu tam chcesz. Nie zamierzam się nad sobą użalać, tak jak ona. Chcę tylko żebyś jej przekazał, że mam dosyć plotek, które rozpowiada na mój temat i jak to się nie skończy to pójdę z tym do dyrektorki. - odparłam, co najwyraźniej go zdenerwowało.

Wcale nie zamierzałam tego nikomu zgłaszać. Po prostu wiedziałam, iż taka groźba ją wystraszy. Odwróciłam się i już zamierzałam odejść, gdy nagle usłyszałam gwałtowny chłyst powietrza i przez ramie ujrzałam, że Patrick pod wpływem impulsu unosi na mnie rękę. Podniosłam szybko łokieć do góry w celu uniknięcia ataku, lecz nagle ktoś go zatrzymał.

- W co ty się pakujesz? - usłyszałam głos Ciela.

Spojrzałam na nich. Młody Phantomhive mocno ściskał nadgarstek Patricka.

- Szczerze to sama nie wiem. Dziękuję. - oznajmiłam z ulgą.

Nic nie odpowiedział.

- A co do Ciebie... - przyjrzał się Patrickowi uważnie i puścił jego rękę - Powinieneś być na tyle dobrze wychowany by wiedzieć, iż takie zachowanie wobec damy jest niedopuszczalne. - tym razem popatrzył na mnie - Idziemy. - odparł i zaczął się oddalać.

Podążyłam za nim jeszcze przez chwile spoglądając na osłupiałego Patricka. Dobrze mu tak było. Jednak czułam się głupio w związku z tym, że Ciel musiał mnie ratować.

- Przepraszam za problem. - powiedziałam.
- Nie szkodzi. - odparł chłodno.

Szliśmy przez chwilę w milczeniu.

- Gdzie jest Sebastian? - zapytałam, dopiero teraz zorientowałam się, że przez ten cały czas nie było go w pobliżu, co jest nie podobne do lokaja hrabi.
- Wysłałem go by załatwił kilka formalności. - skwitował.
- Rozumiem. - odrzekłam.

Znów zapanowała cisza. Szliśmy już dobre kilka minut, a ja nadal nie wiedziałam gdzie mnie prowadzi.

- Gdzie idziemy? - spytałam.
- Odwiozę Cię do domu. - odparł.

"O cholipka. Jak się z tego wykręcić? Mama by mnie chyba zabiła jakby zobaczyła, że nie wracam z Henrym. Zresztą Henry też by mnie ukatrupił." - pomyślałam.

- Słuchaj, to chyba nie jest najlepszy pomysł. Mój lokaj będzie po mnie za kilkanaście minut pod szkołą i będzie się okropnie martwił, gdy mnie tam nie za stanie. - powiedziałam i przystanęłam.

Obrócił się i popatrzył na mnie z uwagą.

- W takim razie idź. Ja muszę coś jeszcze załatwić. - odparł i ruszył we wcześniejszym kierunku.

Skierowałam się w stronę szkoły. Byłam trochę zawiedziona bo miałam nadzieję, że mnie odprowadzi. Chociaż z pewnością przesadzałam, w końcu znamy się jakieś kilka dni. Nie mam prawa od niego wymagać takich zachowań. Po drodze rozmyślałam nad tym jak bardzo mi się oberwie, jeśli rozejdzie się plotka, iż jestem znajomą podglądacza z szatni, czy coś takiego. "Oby Patrick i ta zołza trzymali język za zębami." - westchnęłam. Byłam na miejscu. Ujrzałam nadjeżdżający rodzinny powóz. Ale oprócz Henrego w środku był ktoś jeszcze.

- Witaj Panienko. Jak lekcja? - spytał lokaj pomagając mi wsiąść.
- Dobrze. - stwierdziłam.

Było tak jak mi się wydawało. W środku siedział mój ojczym. Uśmiechnęłam się do niego. Pierwszy raz odbierał mnie z szermierki.

- Coś się stało? - spytałam, gdyż z jego oczu wyczytałam, że coś jest nie tak.
- Słuchaj [Reader], mogła byś porozmawiać z Emily? Nie mam pojęcia jak do niej dotrzeć. Uparła się, iż za żadną cenę nie pójdzie na przyjęcie u hrabiego Berga. Porozmawiaj z nią, dobrze? Musimy tam pójść wszyscy. Inaczej Berg uzna to za obrazę i nasze interesy mogą się pokomplikować. - odpowiedział.
- Jak tylko będziemy w posiadłości to z nią porozmawiam. Nie ma sprawy. - odparłam.
- Chętnie pojechał bym z tobą do domu, ale muszę załatwić jeszcze kilka interesów na mieście. Zobaczymy się później dobrze? - oznajmił i po chwili wysiadł z powozu, a następnie udał się w stronę odległej kawiarni.

Zaniepokoiło mnie to, gdyż wydawało mi się, że w środku jest Ciel. "Pewnie mam przewidzenia." - pomyślałam. Z resztą młody hrabia powinien bardziej uważać, dziś z łatwością mógł zostać rozpoznany. "Głupek." - prychnęłam. Kiedy wreszcie znalazłam się na miejscu panowała względna cisza.

- Spodziewałam się jakiejś awantury. Podałeś Emily zioła uspokajające? - spytałam Henrego.
- Nie, nic takiego nie zrobiłem Panienko. - odparł.

Udałam się na górę i zapukałam do drzwi pokoju siostry. Cisza. Weszłam do środka. Emily leżała na łóżku wpatrując się w sufit. Położyłam się obok niej.

- Ciekawe rysy. - powiedziałam wskazując palcem na dwie kreski od kredek, które powstały, gdy pewnego dnia biłyśmy się na poduszki.

Spojrzała na mnie.

- [Reader], nie próbuj mnie przekonać, żebym poszła. To dla mnie zbyt trudne. Będzie tam Ricky i Anna. Nie jestem jeszcze gotowa, aby ich ponownie widzieć. - powiedziała.

Wszystko nagle stało się jasne. Ricky i Anna to dawni przyjaciele Emily z czasów dzieciństwa. Gdy moja siostra miała 11 lat ona i Ricky zostali parą, ale mimo to tworzyli super paczkę przyjaciół. Po pięciu latach związku dowiedziała się, iż chłopak ją zdradził, z Anną. Później całkowicie porzucił Emily i zostali parą. Wielokrotnie przychodzili, aby ją przepraszać, ale nigdy nie miała ochoty z nimi rozmawiać. Nie dziwie się jej. Z jednej strony ktoś powiedział by "No trudno jedna miłość się kończy, druga zaczyna. Skoro są szczęśliwi, a są jej przyjaciółmi to powinna im wybaczyć i na to pozwolić." Ale nie uwzględnia jednego aspektu. Tego bólu, który przeszywa całą psychikę. Uczucia, które mówi, że jesteś na tyle beznadziejny, iż nawet twoi przyjaciele nie mogli być z tobą szczerzy. Które mówi, że osoba która Ciebie kochała już odeszła. Już nie będziesz mógł się do niej przytulić, czuć w niej wsparcia, zaufać jej. To po prostu boli. Nie każdy jest na tyle silny, by wyjść z tego bez szwanku i cieszyć się czyimś szczęściem kosztem swojego. Po prostu nie każdy tak umie.

- Nie będę Ciebie zmuszać. Ale uważam, że powinnaś iść. Nie możesz ich unikać do końca życia. Zresztą to dobra okazja, aby pokazać im jak cenną i wartościową osobą jesteś. - uśmiechnęłam się do niej - Choć siostra. Pokażemy im jaką wspaniałą osobę stracili. - wyciągając ku niej dłoń.
- No nie wiem. - wyszeptała zakrywając oczy ręką.
- Chodź. Cały czas będę przy tobie. Jak będziesz chciała wyjść to wyjdziemy. - odparłam.

Spojrzała nam nie jakby trochę rozweselonymi oczami.

- No niech Ci będzie. - podała mi dłoń.

Leżałyśmy tak przez chwilę w spokoju wpatrując się w sufit.

- Bitwa na łaskotki! - wykrzyknęła nagle Emily, zaczynając łaskotać mnie po brzuchu.

Zaczęłam się śmiać. Jednak nie pozostałam gorsza i też zaczęłam ją łaskotać. Zaczęła się wojna na całego. Gdy siostra próbowała mnie podejść odpędzałam ją poduszkami i vice versa. Tą bitwę przerwała nam Zofia, która nieoczekiwanie weszła do pokoju.

- Panienko [Reader], czy mogę Panienkę na chwilę prosić? - spytała.
- Tak, tak. - odparłam rzucając ostatnią poduszką, która została mi pod ręką w Emily.

Wyszłyśmy z pomieszczenia.

- Panienko, chodzi o to, że w powozie przed domem czeka były Panienki Emily. Ricky Fostveller. Koniecznie chce z Panienką porozmawiać. Proszę, niech Panienka do niego pójdzie zanim Panienka Emily go zobaczy. Pewnie jego widok sprawił by jej przykrość. - rzekła zmartwiona.
- A czego on ode mnie może chcieć? - zadałam retoryczne pytanie i zeszłam na dół.

Szybko się ubrałam i wyszłam. Przed domem faktycznie stał młody Fostveller. Uśmiechnął się na mój widok, ale nie zamierzałam odwzajemniać tego gestu.

- Po co tu przyjechałeś? - zapytałam - Przecież dobrze wiesz, że moja siostra nie chce Cię widzieć. Zresztą mi też specjalnie na tym nie zależy. - stwierdziłam zakładając rękawiczki.
- Ah mała [Reader]. Zawsze byłaś taka dorosła jak na swój wiek. Dobrze Cię znów widzieć. Pamiętam jeszcze, jak byłaś małym brzdącem i bawiłaś się ze mną oraz z siostrą lalkami. - znów się uśmiechnął.
- Dawno i nie prawda. Mów po co przyjechałeś. Nie chcę, aby Emily mnie z tobą zobaczyła. - mówiąc to spojrzałam w stronę jej okna.

Firanka na szczęście szczelnie zasłaniała szybę.

- Dobrze, a więc nie będę owijał w bawełnę. Chciałem Ciebie poprosić, abyś porozmawiała z siostrą, żeby przyszła na bal. Doszły mnie słuchy, iż nie chce iść ze względu na mnie i na Annę. Nie chcemy jej psuć zabawy. Nie będziemy się do niej zbliżać, ani robić czegokolwiek co mogłoby sprawić jej przykrość. Namów ją, aby poszła. - poprosił.
- Już to zrobiłam, ale nie ze względu na was. Po prostu uważam, że powinna zacząć uczyć się żyć z tym, co się stało. Jeśli to wszystko to idź już. - obróciłam się napięcie w kierunku domu.
- Rozumiem. Wydoroślałaś przez ten czas jeszcze bardziej [Reader]. Jesteś piękną młodą damą. Do zobaczenia na balu. - odrzekł.
- Do zobaczenia. - odparłam - Trzymajcie się. - dodałam i szybko weszłam do holu.

Rozmowy z Rickim dla mnie też nie były łatwe. Zawsze traktowałam go jak starszego brata, a Annę jak drugą siostrę. Gdy to wszystko się zdarzyło nie poczułam, iż zdradzili tylko Emily, ale mnie również. Niby mnie to nie dotyczyło i nadal ich lubiłam, ale nie mogłam się wyzbyć w ich obecności tego nieprzyjemnego uczucia, które przypominało mi o wszystkim.

- Wszystko dobrze Panienko? - spytał Henry, który właśnie niósł kwiaty do salonu.
- Tak, tak. Po prostu spotkałam młodego Fostvellera. - odpowiedziałam - Dla kogo te kwiaty?
- Ah te? Panienki ojczym przywiózł je dziś ze spotkania. Białe róże. - odparł.
- Są śliczne. - stwierdziłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro