Rozdział 27
- Lizzy! - wykrzyknęłam podnosząc się gwałtownie i przypadkowo uderzając nachylonego nade mną Phantomhive'a.
Pod wpływem rozmachu przywaliłam mu na tyle intensywnie, że z impetem spadł z łóżka.
- Ciel! - pisnęłam spoglądając w miejscu, w którym upadł - Nic Ci nie jest? - spytałam.
- To się nazywa gorące powitanie. - zaśmiał się mężczyzna, o blond włosach, a zaraz po tym wyszedł z pomieszczenia.
Jego strój świadczył o tym, iż najprawdopodobniej był kucharzem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, najwyraźniej Phantomhive zabrał mnie do swojej posiadłości. Poznawałam ten pokój.
- Pytasz mnie czy mi nic nie jest? Przecież to ty przed chwilą umierałaś. - podsumował mnie hrabia, równocześnie się otrzepując.
Popatrzyłam na swoje dłonie. No właśnie. Jakim cudem żyłam? Ta czarna maź... To chyba nie mogło być to, o czym myślałam. Ze zdenerwowaniem odrzuciłam kołdrę i popatrzyłam na miejsce, gdzie przestrzelono mi łydkę. Po ranie nie było nawet śladu. Z niedowierzaniem zerwałam się na równe nogi.
- Ej, uważaj! Czekaj! Gdzie ty idziesz?! - Phantomhive próbował mnie jakoś zatrzymać.
Chyba się o mnie martwił, jednak musiałam się upewnić, że nie stało się to, co pomyślałam. W miarę, jak zbliżałam się do lustra, robiłam się coraz bardziej przerażona. W końcu, gdy dojrzałam w nim swoje odbicie stanęłam, jak wryta. Moje tęczówki nagle zmieniły kolor i zrobiły się czerwone. Zaczęłam się trząść. Przyłożyłam dygoczącą dłoń do klatki piersiowej. Moje serce nie biło, a przynajmniej nie mogłam go wyczuć.
- Co mi zrobiłeś? - zapytałam w końcu, mimo iż wiedziałam, że nie chcę poznać odpowiedzi.
- Co masz na myśli? - spytał powoli się do mnie zbliżając.
- Zostań! - krzyknęłam - Zostań tam, gdzie jesteś! - nie chciałam, aby podchodził bliżej.
Nie, jeśli stałam się demonem. Zapanowała cisza.
- Ciel, ja wiem, że umarłam! Chcę wiedzieć, dlaczego znów tu jestem! I czym jestem...? - moja psychika zaczynała nie radzić sobie z natłokiem zdarzeń.
Tego wszystkiego było zbyt dużo na raz. Denerwowało mnie, iż wciąż milczał.
- Czy naprawdę, za każdym razem muszę wyduszać z Ciebie wszystkie ważne odpowiedzi?! Nie mógłbyś raz powiedzieć mi czegoś wprost?! - byłam roztrzęsiona.
Jednocześnie tak bardzo pragnęłam wtulić się w jego ramiona, ale zdawałam sobie sprawę, że jeśli jakimś sposobem stałam się tą okropną kreaturą, mogłam zrobić mu krzywdę. Nie mogłam wyzbyć się uczucia, że tamta maź wyglądała dokładnie, jak ta, która oplotła Tobiego, czy tatę. Pamiętałam emanujące od nich mordercze szaleństwo. Bałam się siebie. Aktualnie nie znałam swojego ciała. Mimo to, cieszyłam się, że znów go widzę. Nawet jeśli po raz kolejny, posiadał przede mną jakiś sekret. Przed oczami stanęła mi ta chwila, gdy zaczął płakać. To wszystko stało się przeze mnie. W tym momencie Phantomhive, jakby ze złością zacisnął pięści. Szybkim krokiem zaczął iść w moim kierunku, mimo mojej wcześniejszej prośby. Stanął przede mną patrząc mi prosto w oczy. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Nagle jego oko również zmieniło barwę na czerwoną. Omal nie krzyknęłam, zakrywając swoje usta dłońmi. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa.
- Ja też kiedyś prawie umarłem. - powiedział.
- Czy ty...? Czy my...? - nie umiałam powiedzieć tego na głos.
- Oboje jesteśmy demonami, [Reader]. - oznajmił, zdejmując swoją przepaskę.
Pierwszy raz mogłam ujrzeć to, co zawsze pod nią skrywał. Jednak pentagram, który znajdował się na jego tęczówce, wywoływał we mnie dreszcze. A więc była to prawda.
- Dawno temu zawarłem kontrakt z Sebastianem. - dodał, a ja nie chciałam wiedzieć, już niczego więcej.
- Proszę, wyjdź. - odparłam, odsuwając się od niego.
Jeszcze przez moment stał przede mną i nie ruszał się z miejsca, lecz w końcu bez słowa odwrócił wzrok i skierował się do wyjścia. Za chwilę zamknęły się za nim drzwi. Wtedy moje kolana ugięły się pode mną i upadłam na ziemię. Zaczęłam płakać. Nie mogłam się z tym wszystkim, tak po prostu pogodzić. Nienawidziłam ich. Nienawidziłam wszystkich tych diabelskich kreatur. A teraz sama stałam się jedną z nich. Na dodatek pokochałam demona. "Dlaczego ja?" - ryczałam, nieustannie wpatrując się w podłogę. Nie mogłam znieść, że miałam w sobie tą krew, która zabiła moją siostrę. Która doprowadziła do szaleństwa mojego tatę. Która tworzyła z ludzi maszyny do zabijania. Która sprzedawała dusze ciemności. Na dodatek oznaczało to, że nigdy ich już nie zobaczę. Nie będę mogła już, ani razu śmiać się z Henrym, Zofią, Johnem, czy Emily, a przecież dopiero ją odzyskałam. Czy byłam teraz wstanie wypełnić prośbę Elizabeth? To wszystko mnie przytłaczało. Klęczałam na podłodze, a łzy wypływały ze mnie hektolitrami. Nie mam pojęcia, ile tak siedziałam. Ale z każdą minutą zaczynałam coraz bardziej nienawidzić siebie. Gdybym nie kontynuowała znajomości z Phantomhivem, nikomu nic by się nie stało. Oni wszyscy zginęli przeze mnie.
Kiedy zrobiło się już ciemno, Sebastian przyniósł mi do pokoju kolację, jednak nie byłam wstanie nic przełknąć. Jedzenie, które pachniało, tak dziwnie, a było odpowiednie dla tego, czym teraz byłam, stało na stole i powoli stygło. Natomiast ja siedziałam niedbale na parapecie i podpuchniętymi oczami wyglądałam za okno. Próbowałam się uspokoić,
lecz w dalszym ciągu się trzęsłam. Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi i kroki. Do pokoju wszedł hrabia. Bez odwracania się w jego kierunku, byłam wstanie stwierdzić, że to on.
- Nawet nie tknęłaś. - ocenił, podchodząc do mnie.
- Nie jestem głodna. - skwitowałam.
- Musisz jeść. - odparł.
- Demony nie muszą się odżywiać. Czego by nie zrobiły, będą trwać w wieczności, nawet z przeżerającym je od środka głodem. - mruknęłam ironicznie.
- Dlaczego, tak bardzo nie możesz się z tym pogodzić? - spytał.
- Za dużo, aby wyjaśniać. Zresztą chyba sam znasz odpowiedź. W końcu, wiesz o Apollown i o wszystkim, co się niedawno wydarzyło. - oznajmiłam.
- Jaki to ma związek z nie jedzeniem kolacji? - burknął.
Cisza. Postanowiłam pozostawić jego pytanie bez odpowiedzi.
- Dobra rób, co chcesz. - zirytowany opuścił pokój.
Nie chciałam go drażnić. Po prostu czułam się pusta. Aktualnie nie czułam nic. Jak bardzo bym nie chciała, nie mogłam wydobyć z siebie więcej, prócz przerażenia, tęsknoty i smutku. Przesiedziałam tak, aż chyba do północy, a następnie mimowolnie przysnęłam. Z rana obudziła mnie wystraszona Mey. Biedaczka, obawiała się, że spadnę, a dłuższą chwilę nie mogła mnie dobudzić. Przeprosiłam ją, a następnie nakłoniła mnie, abym odbyła poranną toaletę, przebrała się i zeszła na śniadanie. Kiedy wkroczyłam do jadalni, Phantomhive siedział już przy stole.
- Dzień dobry. - odrzekł, gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia.
- Dzień dobry. - wyszeptałam, a Sebastian odsunął mi krzesło.
Zasiadłam na przeciw Ciela. Znów podano mi, jakieś potrawy dla kreatur z piekielnych czeluści, ale ja tylko spoglądałam na nie niemrawo. Wciąż nie byłam wstanie nic przełknąć.
- Nadal zamierzasz kontynuować tę swoją głodówkę? - prychnął hrabia.
Cały czas bezustannie świdrował mnie wzrokiem. Chyba się martwił.
- Przepraszam, jakoś nie mam apetytu. Mogę się przejść? - zapytałam.
- Oprowadzić Panienkę po ogrodzie? - zaproponował lokaj.
- Dziękuje, ale chcę być sama. - stwierdziłam, wstając i kierując się na zewnątrz.
Po chwili znalazłam się w ogrodzie. Wyglądało na to, że aktualnie panował dość ciepły, jak na zimę poranek. Co prawda była mi zimno, gdyż wyszłam bez płaszcza, ale wiedziałam, iż się nie rozchoruje. W końcu byłam demonem. Ciężko westchnęłam nabierając w płuca mroźnego powietrza, a następnie ruszyłam przed siebie. Mijałam wydobywające się z pod stopniałego śniegu krzewy i drzewa, pozwalając sobie nie myśleć o niczym. W końcu dotarłam do niewielkiego strumyka. Widocznie oddaliłam się już jakiś kawałek od posiadłości, gdyż nie pamiętałam, aby jakiś się tam znajdował. Nagle usłyszałam śpiew ptaka. Spojrzałam do góry. Wystraszony rudzik szybko poderwał się z gałęzi i odleciał. Wtedy spostrzegłam, że obok miejsca, w którym przed chwilą siedział zawieszona jest lina.
---------------------------------------------------------
Ciel Phantomhive
Od czasu, gdy [Reader] wyszła na spacer minęło już parę ładnych godzin. Zaczynałem się niepokoić. Jej aktualny stan psychiczny pozostawiał wiele dorzeczenia.
- Sebastian wychodzę. - oznajmiłem kierując się do przedpokoju - Przynieść mi płaszcz. - dodałem.
- Yes, my lord. - odpowiedział.
Szybko zszedłem na dół po schodach. Obawiałem się, że zbytnio się oddaliła i aktualnie nie mogła znaleźć drogi powrotnej. A może wcale nie chciała tu wracać? Trudno było stwierdzić. Po chwili byłem już gotowy, aby ruszyć na poszukiwania. Wraz z moim lokajem intensywnie przeszukiwaliśmy ogród, dopóki nie natknęliśmy się na jej ślady w pozostałościach rannego śniegu. Doprowadziły nas one w stronę niewielkiego strumyka, a następnie się urwały.
- Co teraz? - spytałem.
- Sądzę, że mogła udać się nad wodę. - stwierdził Sebastian.
- Możliwe. - mruknąłem.
Uważnie się rozglądając ruszyliśmy w tamtym kierunku, dopóki nagle nie ujrzałem czegoś dużego, zwisającego z gałęzi drzewa. Szybko zacząłem biec w tamto miejsce.
- [Reader]! - wrzasnąłem z przerażeniem, kiedy wreszcie znalazłem się pod dębem i zobaczyłem, że nie zwisa z niego "coś", tylko ona.
Co ta idiotka sobie myślała?!
---------------------------------------------------------
[Reader]
- [Reader]! - usłyszałam nagłe wołanie Ciela.
- Hmm? - otworzyłam oczy i niemrawo spojrzałam w dół.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął widocznie podenerwowany.
- Wieszam się, nie widać? - spytałam zirytowana.
- Złaź tu natychmiast! - wydarł się - Sebastian, zdejmij ją! - nakazał.
- Od 4 godzin tutaj wiszę i nic się nie dzieje! Cztery godziny rozumiesz?! Na początku chciałam się wydostać, jak zrozumiałam, że nic mi z tego nie wyjdzie, ale nie mogłam dosięgnąć do gałęzi! Nawet zabić się nie umiem. Czemu jestem taka niska?! - zaczęłam marudzić, kiedy jego lokaj ostrożnie ściągał mnie na dół.
Gdy tylko odstawiono mnie na ziemię, usiadłam pod drzewem, a Phantomhive podbiegł do mnie i zaczął przyglądać się mojej szyi.
- Przez te twoje durne zabawy odcisnęła Ci się pętla. - zganił mnie.
- Co z tego? - mruknęłam.
- Przestań się wreszcie zachowywać, jak jakaś wielka pokrzywdzona! - hrabia naprawdę zaczął się irytować, zresztą ja też.
Pochwyciłam go za kołnierz.
- A jak mam się zachowywać, po tym wszystkim?! Nie rozumiesz?! Nie umiem poradzić sobie z tym, tak szybko! Dlaczego mnie ożywiłeś?! Dlaczego skazałeś mnie na takie cierpienia?! - pękłam, a z moich oczu poleciały łzy.
- Bo nie mogłem wyobrazić sobie życia bez Ciebie, głupia! Gdyby był jakikolwiek inny sposób, aby Cię przywrócić zrobiłbym to! Ale nie było, rozumiesz?! - wybuchł.
Zatkało mnie. Nadal trzymając jego ubranie patrzyłam zdumiona na jego oko. Odbijała się w nim prawdziwa złość i rozżalenie. On też cierpiał, a to wszystko było moją winą. Powoli puściłam jego kołnierz.
- Dlaczego ożywiłeś mnie, a nie Midford? - spytałam.
- Dla niej było już za późno. - odrzekł.
Uśmiechnęłam się sarkastycznie.
- Gdyby tu była, nie mówiłbyś mi takich rzeczy. - skwitowałam.
- A co ona ma wspólnego z naszą relacją?! Ona jest tylko i wyłącznie nasza. - burknął, równocześnie podnosząc się.
- Paniczu...? - Sebastian najwyraźniej chciał się wtrącić.
- Idę się przejść. - odparł, ruszając przed siebie
Nie zatrzymując go patrzyłam, jak powoli się oddala. "Ona jest tylko i wyłącznie nasza." - Co przez to rozumiał? Miałam wrażenie, że nie chcący zraniłam go i czułam, że muszę, jakoś to naprawić. Przez ostatnią dobę zachowywałam się, jak histeryczka i zdawałam sobie z tego sprawę, ale robiłam to, dlatego że naprawdę było mi ciężko. Wstałam, a Sebastian zaprowadził mnie z powrotem do posiadłości. Po drodze poprosił mnie, abym więcej nie opuszczała sama domu, gdyż może być to niebezpieczne, ze względu na moją nową formę. Kiedy znalazłam się na górze wzięłam gorącą kąpiel, a następnie przysiadłam na łóżku. "Jakby go tu przeprosić?" - myślałam, aż w końcu wpadłam na pomysł. Ciel w końcu uwielbiał słodycze, więc mogłam upiec dla niego ciastka. Stwierdziłam, że z pewnością się z nich ucieszy. Zeszłam na dół i trochę mi zajęło, nim znalazłam kuchnię, jednakże ostatecznie dotarłam do ów pomieszczenia. Jak łatwo można się domyśleć, zastałam w niej kucharza.
- Przepraszam, czy sprawiło by problem, gdybym upiekła tu kilka ciastek? - spytałam grzecznie, zaglądając do środka.
- Ooo. Panienka wreszcie zaczyna powracać do życia. Śmiało gotuj, co chcesz, jak coś z chęcią służę pomocą. - stwierdził.
- Dziękuję. - odpowiedziałam, posyłając mu uśmiech.
Okazało się, że gotowanie w obcej kuchni, jest o wiele trudniejsze, gdy nie wiesz, gdzie co się znajduje. Tak, więc musiałam poprosić go, aby podał mi kilka rzeczy. Przy okazji dowiedziałam się, że ma na imię Bard. W swoim sposobie bycia bardzo różnił się od Johna, gdyż on starał się wszystko robić powoli i dokładnie, natomiast Bard przyśpieszał wszystko, jak tylko było można. Kiedy wyrobiliśmy razem masę na ciasteczka i pomęczyliśmy się z wycinaniem z nich kółek, a następnie formowaniem ich na kształt kwiatów przyszła pora na pieczenie. Wtedy kucharz wyjął wielki miotacz ognia.
- Stój! - wykrzyknęłam, ale było już za późno.
Cała nasza robota uległa zwęgleniu, zresztą tak samo, jak szafka kuchenna. Zaraz po tym zdarzeniu do kuchni wparował Sebastian, który od razu zaczął pouczać Barda. W tej kwestii ta dwójka, nie różniła się nic, a nic od Henrego i mojej kucharzyny. Po dłuższym czasie udało nam się w końcu przyrządzić ciasteczka i wraz z zaparzoną przez lokaja Phantomhive'a herbatą ruszyłam na górę do jego gabinetu. Niepewnie stanęłam przed drzwiami i ostrożnie w nie zapukałam. Cisza. Zdziwiona nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka. Gdy tylko to zrobiłam, ujrzałam Ciela przysypiającego na fotelu. Ostrożnie, aby nie spowodować hałasu wślizgnęłam się do pomieszczenia. Z uśmiechem na ustach postawiłam na biurku tacę z podwieczorkiem. Wyglądał tak słodko, gdy spał. Ostrożnie wyciągnęłam rękę, aby dotknąć jego włosów. Po prostu nie mogłam się oprzeć. Kiedy już prawie to zrobiłam, Phantomhive pochwycił mnie za nadgarstek i zadziornie się uśmiechnął. Jednym ruchem przyciągnął mnie do siebie tak, że wylądowałam na jego kolanach.
- Ej! - obruszyłam się.
- To dla mnie? - zapytał zbywając mnie i wskazując na posiłek, który mu przyniosłam.
- A widzisz tu kogoś innego? - burknęłam, próbując wstać, ale uniemożliwił mi to - Puść mnie. - mruknęłam.
- Ani mi się śni. - odrzekł.
Oboje patrzyliśmy wyłącznie na siebie, a ja wreszcie poczułam się spokojna i bezpieczna.
- Ciel, przepraszam. - powiedziałam odwracając wzrok.
Narobiłam mu w końcu tyle przykrości. Wtedy on delikatnie musnął mój policzek dłonią, odgarniając moje włosy.
- Cieszę się, że znów mogę Cię widzieć całą i zdrową. - stwierdził wypuszczając moją rękę z uścisku.
Energicznie podniosłam się i odwróciłam do niego tyłem, po czym zaraz spłonęłam rumieńcem.
- Smacznego! - wykrzyknęłam chcąc, jak najszybciej wyjść z pokoju, aby tylko tego nie zauważył.
- A ty, gdzie? - zapytał.
- Eee, Bard podpalił szafkę kuchenną i uznałam, że może przyda mu się pomoc w sprzątaniu. - skwitowałam, wymyślają wymówkę na poczekaniu.
- Siadaj. - nakazał mi Phantomhive.
- Gdzie? - odparłam.
Ale kiedy nasze oczy znów się spotkały i zrozumiałam, że przed chwilą siedziałam u niego na kolanach, szybko przysiadłam na tapczanie naprzeciw biurka.
- Słuchaj, nie jestem pewien, czy do końca orientujesz się w sytuacji, dlatego pozwól, że objaśnię Ci kilka rzeczy. - powiedział sięgając po herbatę.
Ja tymczasem zaczęłam intensywnie świdrować go wzrokiem. "A ciastka to przepraszam bardzo, po co tyle piekłam?" - fuknęłam w myślach.
- Twój dom spłonął, a wszyscy którzy przebywali w środku zginęli. Teraz znajdujesz się w mojej posiadłości i chcę, aby tak pozostało. Ludzie są przekonani, że nie żyjesz. Aktualnie o twoim "zmartwychwstaniu" wie jedynie Grell, Undertaker, ja i Sebastian. Pomijając oczywiśćie służbę. Dla Ciebie samej najlepszą opcją będzie, jeśli ta sytuacja się nie zmieni. - skwitował.
Osłupiałam. W tym całym zamieszaniu zapomniałam o mojej przyszywanej siostrze. Przecież aktualnie stała się księżniczką, co sprawiało, że Buqwest tym bardziej nie miał do niej dostępu.
- A co będzie z Dorothy? - spytałam.
- Kim? - odparł, sięgając po ciastko.
No wreszcie, już myślałam, że ich nie spróbuje.
- Z moją siostrą. - objaśniłam.
- Ah no tak. - mruknął i już zamierzał coś odpowiedzieć, gdy nagle strasznie się skrzywił.
Następnie wypluł kawałek ciastka na talerz i zakaszlał.
- Kto to posolił? - prychnął.
- Co? - wykrzyknęłam, wstając i podrywając do góry talerz z deserem - Bard musiał pomylić słoiki... - westchnęłam.
Powinnam była najpierw sprawdzić, czy są dobre, ale byłam taka padnięta po przygotowaniu ich po raz drugi. Zmarkotniałam.
- Wybacz. Następnym razem będę bardziej uważna. - mruknęłam, kierując się ku drzwiom.
- A więc zamierzasz dla mnie gotować? - odparł.
Znów sobie ze mną pogrywał.
- Chciałbyś. - odrzekłam lekko się dąsając i wychodząc z pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro