Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

Emily zaciągnęła młodego inspektora do kuchni, gdzie zrobiłam mu kakao, bowiem moja siostra była zajęta opowiadaniem, jaka to biedna jest w tej sytuacji. Najwyraźniej chciała, aby Frans okazał jej jak najwięcej współczucia.

- Przepraszam, że wam przerwę, ale mamy chyba ważną kwestię do omówienia. Prawda, Emily? - odparłam wręczając inspektorowi gorący napój.
- Ah tak? - spytał.

Siostra posłała mi rozłoszczone spojrzenie. Najwyraźniej zamierzała odwlekać ten moment, jak najdłużej.

- Słuchaj kochanie. Blanca zostawiła nam list, w którym spisała ogólnikowo swoje życie, oraz powody, dla których pracowała dla... - zacięła się, widocznie nie pamiętając nazwy organizacji.
- Buqwest. - pomogłam jej.
- Mogę go zobaczyć? - zapytał.
- Za chwilę. Pozwól, że dokończy. - oznajmiłam, a Frans skinął głową.
- Wynika z niego, że nie jestem spokrewniona, ani z [Reader], ani z kimkolwiek z tej rodziny. Jestem księżniczką Dorothy... - znów się zacięła.
- Agathe Elizabeth Ann. - dopowiedziałam.

Frans z początku wydawał się być zdziwiony, ale następnie na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Tak podejrzewałem. - powiedział.
- Podejrzewałeś?! - wykrzyknęłyśmy obie podnosząc się na równe nogi.
- Kilka lat temu odkryto, że spalona osoba, którą początkowo braliśmy za księżniczkę, nią nie jest. Od tego czasu ja i pięciu innych inspektorów Scotland Yardu zostaliśmy wyznaczeni, do jej odnalezienia. - oznajmił, a my nie wierzyłyśmy własnym uszom.

Również wstał.

- Księżniczko Dorothy - ukłonił się - Muszę Cię poprosić, abyś teraz poszła ze mną. - odrzekł, wysuwając w jej kierunku dłoń, którą jednak szybko odepchnęłam.
- Cały czas starałeś się do niej zbliżyć, tylko po to, aby potwierdzić swoje przypuszczenia? - osądziłam, świdrując go wzrokiem.

Jedno i drugie nie mogło być przypadkiem. Tego nauczyłam się w ciągu ostatnich dni. Spojrzał na mnie chłodno tak, jakby nie chciał odpowiadać na to pytanie.

- Przyznaje, iż z początku tak było. Jednak później moje uczucia, stały się prawdziwe. - stwierdził.
- Weryfikację tych słów muszę już pozostawić tobie, siostro. - skwitowałam.

Nie odpowiednim byłoby mieszanie się bezpośrednio w ich związek. Mimo to, nie mogłam patrzeć, jak entuzjazm spowodowany przebywaniem z inspektorem powoli gaśnie w jej oczach. Bez słowa zaczęła kierować się do drzwi.

- Emily?... - nie wiedziałam, co powinnam zrobić.
- Nie ma sensu odkładać tej chwili. Szybko się z tym uporam i wrócę do domu, siostro. - odpowiedziała wychodząc z pomieszczenia.

Frans podążył za nią. Ja natomiast stałam, jak osłupiała. Nie sądziłam, że Emily potrafi być taka poważna. Spojrzałam na naścienny zegar - 23:38. Sam widok tej godziny przywołał we mnie nagłą senność. W końcu byłam na nogach od samego rana. Pozwalając sprawą toczyć się własnym torem ruszyłam do pokoju, a następnie przebrałam się w piżamę i zatopiłam w miękkiej pościeli. Jedyne, czego teraz chciałam, to jak najszybciej zasnąć. Rano obudziłam się z jakimiś złymi przeczuciami. Pewnie były one wywołane tym wszystkim, co działo się dookoła. Sennie ziewnęłam, a następnie ubrałam się i zwlekłam na dół na śniadanie. Po drodze zajrzałam do pokoju Dorothy. "Jeszcze nie wróciła." - stwierdziłam zmartwiona, zamykając drzwi. Gdy tylko zeszłam po schodach na dół, moim oczom ukazała się osoba, którą aktualnie chciałam udusić.

- Karol. - powiedziałam oschle, kiedy tylko dojrzałam go jedzącego świąteczne śniadanie.
- [Reader]! Siadaj, Johny zrobił przepyszny pasztet. - oznajmił odsuwając dla mnie krzesło.

Naprawdę miałam wielką ochotę zjeść spokojne śniadanie, więc postanowiłam wygarnąć mu wszystko po posiłku. Bez żadnego słowa usiadłam po drugiej stronie stołu. Oboje zjedliśmy śniadanie w całkowitej ciszy. Kiedy ojczym już miał wstać i podziękować za posiłek zatrzymałam go, rzucając nożem, który przeleciał tuż przy jego twarzą, a następnie wbił się w ścianę.

- Mamy do pogadania. - stwierdziłam, wzrokiem wskazując mu, aby z powrotem usiadł.
- [Reader], co ty wyprawiasz? - spytał i jakby lekko przestraszony z powrotem zajął swoje miejsce
- Jak wytłumaczysz mi swoje wczorajsze zaloty do matki Filipa? - zapytałam.

Jednak nie spodziewałam się reakcji, która mi zaserwował. Bowiem posłał mi jedynie arogancki uśmieszek.

- Huh? A więc widziałaś to? W sumie nic dziwnego, nie specjalnie zamierzałem się z tym ukrywać. - odparł.
- Po to były te całe podchody z młodym Chesterem, prawda? - mruknęłam.
- Bystra jesteś. - stwierdził.

Nadal wbijałam w niego wzrok, oczekując, iż zdradzi mi swój motyw.

- No nie patrz tak na mnie. Dawno temu połapałem się, gdzie i dla kogo pracuje twoja matka. Wiedziałem, że w pewnym momencie się przejedzie, a nie zamierzałem być samotny. Po prostu chciałem mieć w razie czego, opcję B. - wzruszył ramionami - Dziękuję za posiłek. - dodał, wstając od stołu.

Następnie skierował się do gabinetu. Ja natomiast pozostałam przy stole. Od zawsze uważałam, iż jest z nim coś nie tak. Po prostu posiadał w sobie jakiś taki czynnik, przez który nie mogłam go do końca go zaakceptować. Dlatego też ból, który powinien mi zadać tą zdradą, nie był tak wielki. Nie w obrębie ostatnich wydarzeń. "Kanalia." - westchnęłam. Powinnam powiedzieć o tym matce, a także dodać, iż poinformowałam o wszystkim księżniczkę. Wstałam i zaczęłam kierować się po płaszcz. Zamierzałam sama udać się do Scotland Yardu, bowiem obawiałam się, że Henry ze względu na swoją troskę, nie puści mnie samej w odwiedziny do zakładu karnego. Jednak mój plan nie wypalił już na samym początku, gdyż lokaj zauważył mnie w holu, kiedy zakładałam buty.

- Wybiera się Panienka dokądś? - spytał.
- Tak. Właśnie miałam Cię poprosić, abyś zawiózł mnie do miasta. - skłamałam, próbując wymyślić, gdzie to tak pilnie musiałam się udać.
- W takim razie już się zbieram. - oznajmił znikając za rogiem.

Ja natomiast wyszłam na zewnątrz. Nie miałam bladego pomysłu, co miałam mu podać za cel wyprawy. Wtedy zauważyłam podjeżdżającego pod naszą posiadłość listonosza. Chłopak, wyglądający na nieco młodszego od Dorothy szybko zsiadł z roweru i podbiegł w moim kierunku.

- Polecony! - wykrzyknął mi w twarz, wyjmując kartki i pióro do potwierdzenia odbioru.

Przejęłam list i podpisałam dokumenty tam, gdzie należało.

- Dziękuję, do widzenia! - skwitował młodzieniec z powrotem wsiadając na swoje narzędzie pracy i odjeżdżając, ile sił w nogach.

Zdezorientowana, otworzyłam kopertę. W środku znajdowała się wiadomość informująca, że szkoła szermierki zostaje chwilowo zamknięta z przyczyny niespodziewanej śmierci dyrektorki na atak serca i wszyscy uczniowie proszeni są o zabranie swoich rzeczy. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Nareszcie życie mi dopomogło. Odpowiedź, której szukałam sama spadła mi pod nogi. Ale atak serca? Stróże prawa mogli wpaść na coś bardziej wiarygodnego zważając, jaką kobietą była Panna Caddy.

- Panienko, już wszystko gotowe. - oznajmił Henry, który w tym momencie podszedł do mnie, aby pomóc mi wsiąść do powozu - Gdzie jedziemy? - dodał.
- Pod moją szkołę. Przed chwilą przysłali wiadomość, że zajęcia szermierki aktualnie zostają przerwane i proszą o zabranie swoich rzeczy. - odparłam.

Skinął głową, a ja wygodnie umościłam się w pojeździe. Kiedy ujrzałam pierwsze znajome uliczki Londynu poprosiłam lokaja, aby odebrał mnie za 3 godziny, gdyż jak skłamałam, chciałam się jeszcze spotkać z moimi rówieśnikami. Gdy znaleźliśmy się na miejscu spokojnie wysiadłam i zaczęłam udawać, ze kieruje się do szkoły, dopóki Henry nie zniknął za rogiem. Wtedy mogłam już obrać właściwą drogę. Pośpiesznie przemierzałam wąskie uliczki miasta, starając się unikać podejrzanych osób. Następnie skierowałam się na nieco bardziej zatłoczone ulice, aż w końcu ujrzałam Scotland Yard. Nie zamierzałam, jednak znów przedostawać się przez cały budynek, dla tego okrążyłam go i udałam się na most, prowadzący bezpośrednio do sekcji więziennej. Jednak przystanęłam w połowie jego długości. Nie byłam gotowa, żeby wkroczyć tam, tak po prostu. Oparłam się o murek. Musiałam zebrać się psychicznie. W końcu, co tak właściwie zamierzałam jej powiedzieć? Mamo, Karol Cię zdradza. Jakie to miało dla niej w tym momencie znaczenie? Czy w ogóle powinnam jej o tym mówić? Zagłębiłam się w tych rozmyślaniach, z których wyrwał mnie dopiero huk otwieranych głównych drzwi. Zza nich wyszedł Phantomhive ze swoim lokajem. Zamarłam. Oznaczało to tylko jedno. Spóźniłam się. W tej sytuacji zapomniałam, że nieubłaganie goni mnie czas. Z irytacją zacisnęłam pięści. Potrafiłam być taka bezmyślna. Hrabia, który widocznie mnie nie zauważył, właśnie zaczął kroczyć w moim kierunku. Nagle przystanął koło mnie.

- Twoja matka nie żyje. - oznajmił.

Widocznie myliłam się sądząc, że znów minie mnie bez słowa.

- Zdążyła odejść z własnej woli, czy ją dopadłeś? - odrzekłam, spoglądając na niego.
- Co za różnica? - odpowiedział.

Uśmiechnęłam się.

- Pamiętasz, co powiedziałeś mi poprzednim razem, Ciel? - zapytałam znów patrząc na Tamizę - Stwierdziłeś, że jeszcze się spotkamy i jak widać miałeś rację. Jednak po tej rozmowie, nie zamierzam zobaczyć Cię już nigdy więcej. Tak, więc pozwól, iż coś Ci powiem, skoro rozmawiamy tak szczerze. Pragnę Ci przypomnieć, że ile osób byś nie zabił, nie wskrzesi to Elizabeth. Powinieneś o tym nie zapominać i opamiętać się we właściwym momencie, bo inaczej może być za późno. - skwitowałam, sama nie będąc pewna, czemu wypowiadam te słowa.

Może w jakiś sposób było mi go żal?

- Naprawdę myślisz, że posłucham twoich pouczeń? - prychnął - Nie wiesz, co czuję. Nie zaznałaś, jak to jest stracić bliskie Ci osoby. - dopowiedział.
- Pewnie bym się z tym zgodziła, gdyby nie to, co ostatnio się wydarzyło. - mruknęłam - Chyba wreszcie rozumiem, o co mi chodzi. Po prostu Ci zazdroszczę. Zazdroszczę, że potrafisz, tak zwyczajnie nienawidzić ludzi. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym zaznać tego uczucia. Jest ono niezliczony miliard razy łatwiejsze od tego, co aktualnie czuję. Wiesz, jak chciałabym po prostu czuć potrzebę zabicia Ciebie? W końcu chciałeś zakończyć lub zakończyłeś żywot mojej matki. - mówiąc to podniosłam się i stanęłam na wprost niego - Więc czemu nie potrafię? - spytałam.

Phantomhive jedynie milczał, najwyraźniej zdziwiony moimi słowami.

- Pewnie teraz myślisz, że dlatego, iż wreszcie się na niej poznałam. Może i masz rację? Jednak mam wrażenie, że posiada to głębsze podłoże. - oznajmiłam.

Przez chwilę zapanowała cisza.

- Co teraz zamierzasz? - zapytał.

Ponownie się uśmiechnęłam.

- Skoro wykorzystałeś mnie już na wszystkie możliwe sposoby, to chyba nie jestem Ci już do niczego potrzebna. Także mogę stwierdzić, iż to nie twój interes. - stwierdziłam, ruszając w stronę drzwi.

Po drodze minęłam Sebastiana, który uporczywie przysłuchiwał się całej naszej wymianie zdań. Kiedy weszłam do budynku poprosiłam jednego z celników, aby zaprowadził mnie do mamy. Mężczyzna wykonał moje polecenie. Gdy kluczem otwierał pomieszczenie, w którym się znajdowała nieubłaganie buzowały we mnie emocje. Czy odeszła sama, czy też hrabia z przyjemnością jej w tym pomógł? Odpowiedź czekała na mnie za tymi ciężkimi drzwiami, a ja nie mogłam wytrzymać z powodu tego napięcia. W końcu drzwi się otworzyły. Ze względu na całkowitą ciemność, jaka panowała w pomieszczeniu, poprosiłam celnika o lampę. Gdy przyświecił, z jego gardła wydobył się okrzyk grozy. Zajrzałam do środka. Moja mama powiesiła się na łańcuchach, które najwyraźniej udało jej się zamocować na suficie. Widząc to poczułam ulgę, a po moich policzkach zaczęły spływać niepochamowane łzy.

- Do zobaczenia po drugiej stronie, mamo. - szepnęłam.

Nagle poczułam, że zaczynam tracić siłę w nogach i mimowolnie upadłam na kolana. Celnik otrząsnąwszy się z szoku pobiegł do przełożonych poinformować o całym zdarzeniu. Natomiast ja nadal siedziałam na podłodze, ukrywając twarz w dłoniach. W pewnym momencie poczułam uścisk na swoim ramieniu. Zaszklonym wzrokiem spojrzałam w górę i w słabym świetle ujrzałam również płaczącą Emily. Obie przytuliłyśmy się do siebie i szlochając próbowałyśmy się pozbierać. W końcu ja pierwsza znalazłam siłę, żeby zabrać głos.

- Chodźmy już stąd. - stwierdziłam.

Kiwnęła głową i łapiąc mnie za dłoń pociągnęła za sobą. Zaprowadziła mnie na wieżyczkę budynku, gdzie znajdowała się ławka. Przysiadłyśmy na niej.

- Jak z Fransem? - spytałam ocierając łzy i próbując, choć na chwilę oddalić ten ciężki temat.
- Dobrze. Wierzę mu. - odparła.
- Cieszę się, że masz go przy sobie. Zawsze dobrze jest mieć kogoś takiego, w tej sytuacji. - stwierdziłam.
- A u was? - zapytała.
- U nas? - nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- Ciebie i Phantomhive'a. - skwitowała.

Nie miałam bladego pojęcia, na jakiej podstawie wysnuła takie wnioski. Może to przez wpływ babci?

- Nie ma żadnych "nas". Między nami nigdy niczego nie było. Zresztą to wszystko, co teraz przeżywamy, to jego wina. - wzruszyłam ramionami, starając się brzmieć, jak najbardziej obojętnie.
- Mówisz tak, żeby było Ci łatwiej. - fuknęła, a ja musiałam przyznać jej rację.

Tak bardzo chciałam go nienawidzić.

- Jak trzyma się tata? - spytała nagle moja siostra.
- Ta kanalia? Świetnie. - mruknęłam.
- Czemu tak o nim mówisz? - zapytała.
- Ponieważ aktualnie siedzi w posiadłości i z pewnością zabawia się z matką Chestera. Tak jak wczoraj po powrocie z odwiedzin. - odrzekłam.

Emily chyba zamurowało. Widząc to postarałam się zmienić temat. Ostatniego czasu, wszystko się odmieniło i nic już nie było takie same. Nie chciałam dodatkowo jej dobijać. Tak jakoś mi się wyrwało.

- A jak na zamku, Wasza Wysokość? - zażartowałam, próbując rozluźnić atmosferę.

Księżniczka zachichotała.

- Mam 5 sióstr i 4 braci. Wszyscy są strasznie kochani. Dzięki nim powoli wszystko sobie przypominam. - uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłam gest.

Wyjęłam z torebki kieszonkowy zegarek, aby sprawdzić godzinę.

- Muszę już wracać. Henry zaraz będzie czekał na mnie pod szkoła szermierki, a jeszcze muszę zabrać stamtąd swoje rzeczy. - oznajmiłam.

Emily odprowadziła mnie do głównych drzwi Scotland Yardu, przy których jak się okazało czekała na nią jej rodzina. Pożegnałam się z Dorothy i ruszyłam do wyjścia. Wszyscy minęli mnie bez słowa i podbiegli do niej, aby zamknąć ją w szczelnym uścisku. Wyszłam na zewnątrz chwilę oglądając się za siebie. Chyba trochę jej zazdrościłam, że w tej sytuacji ma ich, ale w końcu ja też nie byłam sama. Miałam ją i służbę. Nie potrzebowałam nikogo więcej. Westchnęłam i poszłam dalej. Migiem przedostałam się uliczkami pod szkolny budynek i odebrałam swoje rzeczy. Swoją drogą nie przypuszczałam, iż miałam ich, aż tyle. Z trzema pudłami broni oczekiwałam na lokaja kilka minut. Kiedy wreszcie podjechał pomógł mi włożyć rzeczy do środka. Usiadłam wygodnie w powozie i zagłębiłam się w swoich myślach. Czemu to wszystko musiało być takie trudne? Dlaczego nie mogło być po staremu? Było wtedy tak dobrze. Nasz dom może i był szalony, a awantury zazwyczaj bywały na porządku dziennym, ale kochałam to wszystko. Każdy z tych drobnych elementów był częścią mnie. Przez to, kiedy spoglądałam w przeszłość czułam, jak boli mnie serce. Jeszcze Ciel... Sama nie wiedziałam, dlaczego akurat w stosunku do niego bywałam zawsze taka naiwna. Mimowolnie chyba chciałam od niego czegoś więcej, mimo że wiedziałam, iż nie ma na to szans. Powinnam była nigdy go nie spotkać, ale to on mnie znalazł, a nie ja jego. W końcu za każdym razem, gdy myślałam o tym, jak mnie przytulał, czułam się nie fair w stosunku do Elizabeth. Nawet, jeśli już nie żyła. "AAA!" - odruchowo złapałam się za głowę, to wszystko było takie skomplikowane.

- Wszystko w porządku Panienko? - spytał Henry, widocznie widząc moje dziwne zachowanie.
- Tak, tak. Po prostu ta sytuacja przyprawia mnie o ból głowy. - ponownie westchnęłam.
- Na pewno wszystko jakoś się ułoży. W końcu życie prowadzi nas tylko w dobrą stronę. - spróbował mnie pocieszyć.
- Wieczny optymista z Ciebie. - skwitowałam.
- Tylko dziś tak wyjątkowo. - odrzekł.
- A cóż to? Stało się coś szczególnego? - zaciekawiłam się.
- Jakby to... - zaczął, lecz wtedy usłyszałam huk rewolweru.

Pojazd z całej siły zahamował, a lokaj wydał przerażający okrzyk i ucichł.

- Henry, co się stało? - spytałam zachowując stalowe nerwy.

Ale mój ukochany członek rodziny już nie odpowiedział. Chciało mi się płakać, ale wiedziałam, że nie ma nawet takiej opcji. Nie trudno było zrozumieć, że nie żył. Ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz i zaraz tego pożałowałam, gdyż tuż przy mojej głowie świsnął pocisk z broni palnej. Szybko schowałam się do środka. Znów się zaczęło. Tym razem, jednak wyglądało na to, że nie będę walczyć o życie innych, a o swoje. Całe szczęście, iż odebrałam ze szkoły szable, florety i miecze. Przynajmniej miałam się czym bronić, choć wątpiłam, ile tym zdziałam przeciwko rewolwerom. Pochwyciłam w obie ręce szable. Wtedy usłyszałam kroki. Wstrzymałam oddech i starałam się ocenić, jak wielu przeciwników dąży w moim kierunku. Dziesięciu? Dwudziestu? Na pewno nie mniej. Nie mogłam ukryć się w skrytce, gdyż na 100% dla pewności przestrzeliliby cały wóz na wylot. Było tylko jedno wyjście. Zgrabna ucieczka. Musiałam dotrzeć do domu, jak najszybciej i stamtąd wezwać pomoc. Z tego, co się orientowałam byłam już blisko. Maksymalnie kilometr od posiadłości. Zdjęłam buty, aby poruszać się ciszej, a następnie zebrałam w sobie całą odwagę, jaką posiadałam i otworzyłam tylną szybę, zaraz po tym przez nią wyskakując. Powóz zatrzymał się tuż przy wielkim krzaku, więc nie zauważenie mogłam się za niego przedostać. Następnie zaczęłam posuwać się coraz bardziej w zarośla, wciąż starając się być bezszelestna. Gdy oddaliłam się już na w miarę bezpieczną odległość, a przynajmniej tak mi się zdawało ponownie rozcięłam suknię, abym w przypadku ataku mogła swobodniej walczyć. Powoli zaczęłam poruszać się w kierunku drogi, jednak im bardziej się zbliżałam, tym bardziej czułam zapach dymu, co wywoływało we mnie niepokój. Kiedy w końcu dojrzałam to, co się stało byłam przerażona.

Cała posiadłość stała w płomieniach, nie wydawało się, aby ktokolwiek przeżył, bowiem na podwórzu leżały dwa martwe konie, które widocznie ktoś przestrzelił. Pytanie brzmiało, kto? Jednak nie tak trudno było się tego domyślić. Wtedy dotarło do mnie, że straciłam już wszystko. Ból, żal i wściekłość zaczynały przejmować nade mną kontrolę. Najprawdopodobniej wybiegłabym tam na środek, jak najprawdziwsza idiotka i zaczęłabym płakać, gdyby nie Ci ludzie podążający drogą. Każdy z nich trzymał w ręku broń. Niektórzy posiadali sztylety, inni rewolwery, a pozostali szable. Jednak jedna z tych osób wydawała mi się wyjątkowo znajoma. Wyglądała kropla w kroplę, jak Matilda, gdyby ta szumowina miała szansę dożyć osiemnastu lat. Z zaintrygowaniem przyglądałam się owej grupce, która teraz czyhała na skraju drogi. Widocznie wiedzieli, że wrócę w to miejsce, a przynajmniej tak przypuszczali. Sądzili pewnie, iż widząc płonącą posiadłość pogrążę się w rozpaczy, a wtedy zabicie mnie nie będzie stanowiło problemu. Niedoczekanie. Zamierzałam się już oddalić, kiedy posłyszałam ciekawa rozmowę.

- ...że też musieli złapać Blance. - fuknął jeden z nich.
- Pamiętajcie, nie możemy pozostawić żadnych śladów jej egzystencji. Inaczej z pewnością znajdą do nas dojście. - oznajmiła rudowłosa kobieta.
- Słyszałam, że to jej córka jest winna śmierci mojej siostry. Z przyjemnością rozpruję jej skórę, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. - zachichotała około osiemnastoletnia blondynka.

"Więc jest jej siostrą." - pomyślałam. To dużo wyjaśniało. Jednakże posiadała błędne informacje. To nie ja ją zabiłam, a hrabia. Ich dyskusja nie pozostawiała wątpliwości. Z pewnością byli jednym z oddziałów Buqwest, który jak widać było, miał za zadanie wyeliminować wszystkie ślady życia mojej matki. Musiałam uciekać. Natychmiast. Ostrożnie zaczęłam wycofywać się do tyłu, jednak rudowłosa, jakimś cudem mnie usłyszała.

- Tam jest! - wykrzyknęła, wskazując wprost na mnie.

Nie czekając na ich reakcję rzuciłam się do ucieczki. Wszyscy ruszyli wprost za mną. Obok mnie zaczęły przelatywać pociski. Biegłam ile sił w nogach starając się ich unikać, aż w końcu zapędzili mnie przed resztki palącego się domu. Znajdowałam się na otwartej przestrzeni. Dodatkowo byłam osaczona z każdej strony. Sytuacja malowała się naprawdę źle. Siostra zołzy zaczęła się do mnie przybliżać z chytrym uśmieszkiem na twarzy.

- Pozwólcie, że chwilę się z nią zabawie. - zaśmiała się, wyciągając w moim kierunku szpadę - Okazałaś się być lepsza, od mojej małej siostrzyczki w szermierce, tak? Sprawdźmy, więc czy ode mnie też będziesz zdolniejsza. - skwitowała nacierając.

Zatrzymałam jej atak krzyżując bronie. W tym momencie ktoś zaczął niebezpiecznie blisko zbliżać się w moim kierunku od tyłu. Chcieli mnie zasztyletować. Choć mogli też równie dobrze, zwyczajnie strzelić. Jednak widocznie uznali to, za bardziej zabawna opcję.

- [Reader]! - usłyszałam nagle krzyk.

Czy to mógł być Phantomhive? Rozproszona spojrzałam w stronę, z której dobiegało wołanie. Tak, to był on!

- Ciel! - wykrzyknęłam i nagle poczułam ostry, przeszywający ból.

Spojrzałam na swój brzuch, z którego teraz wylewało się morze krwi. Widocznie uznali obecność hrabi, za zbyt niebezpieczną i postanowili szybciej zakończyć zadanie. Przestałam zwracać uwagę na to, co działo się dookoła. W tym momencie poczułam, jak jeszcze jeden nabój przebija mi prawe ramię, a następny rani mnie w nogę. Zaczęłam robić się strasznie słaba. Nie miałam siły, dużej zatrzymywać natarcia blondynki. Wtedy, nagle Phantomhive przestrzelił jej głowę. Dziewczyna bezwładnie upadła na ziemię. Nie potrafiąc dłużej utrzymać się na nogach również się osunęłam. Później słyszałam już wszystko, jak przez mgłę.

- [Reader], [Reader]! - nagle doleciały do mnie słowa Ciela.

Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że znajduje się w jego ramionach.

- Patrz na mnie! - krzyknął, a ja tylko się uśmiechnęłam.

Wiedziałam, że z tego nie wyjdę. Czułam, jak moje ciało z każda sekundą pozbawiane jest sił. Podniosłam do góry lewą dłoń i przyłożyłam ją do jego policzka. Pochwycił ją, a miałam wrażenie, iż jego oczy zaczynają robić się szklane. W tej chwili poczułam przeszywający ból. Zakasłałam, wypluwając krew. Nie pozostało mi zbyt wiele czasu. Wykrwawiałam się. Wtedy, zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam. Po policzku Phantomhive zaczęła płynąć łza.

- Nigdy nie sądziłam, że zobaczę, jak płaczesz. - stwierdziłam resztkami sił ocierając ją z jego policzka - A tym bardziej z mojego powodu. - dodałam.

Nic nie odpowiedział, a może to tylko, ja nie posłyszałam jego odpowiedzi? Miałam wrażenie, jakby odrzekł - "Też nie sądziłem, że mnie do tego zmusisz". Jednak nie byłam już w stanie określić, czy naprawdę to powiedział. Zaczynałam tracić czucie w całym ciele, a każdy oddech stawał się coraz trudniejszy.

- Przepraszam. - wyszeptałam, a potem była już tylko nicość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro