Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Większości osób udało się wydostać na zewnątrz, niestety niektórych trafiły wystrzelone wcześniej kule i teraz zwijali się z bólu na podłodze. Oczywiście Ci, którzy jeszcze żyli. Ponad połowa z nich była postrzelona w brzuch, a pozostali w głowę, więc nie było możliwości ich ratunku. Mimo to chciałam do nich podbiec, coś zrobić, ale póki co stałam jak zamurowana i nie poruszyłam się, ani o centymetr. Niczym zahipnotyzowana wolnym krokiem podeszłam do ciotki. Dotknęłam jej delikatnie. Była jeszcze ciepła. Jaki potwór musiał to zrobić? Otarłam łzę z jej martwego policzka. Byłam oszołomiona całą tą sytuacją. Jednak udało mi się do końca nie stracić głowy. Rozejrzałam się w około w poszukiwaniu broni. Wysoko na ścianach wisiały ozdobne miecze czy szpady, które w tym wypadku mogły się okazać całkiem przydatne. Problem był tylko jeden. Znajdowały się o wiele za wysoko. Jedyną możliwością, która przyszła mi do głowy, aby się do nich dostać, było wspięcie się po ogromnych zasłonach. Przełknęłam ślinę. Rozejrzałam się w celu znalezienia innego rozwiązania. W tym momencie ujrzałam znajomą, szyderczą twarz. Matilda stała na balkonie i wyraźnie szczerzyła się w moim kierunku. W ręku trzymała zakrwawioną broń - coś na wzór floretu. W mig zrozumiałam, o co biega. Musiałam się pospieszyć. Zdjęłam niewygodne buty i ile sił w rękach, niewiele myśląc zaczęłam piąć się ku górze. Owe zasłony z pewnością nie były przeznaczone do wspinaczki, więc gdy wreszcie dosięgnęłam do pierwszego lepszego miecza, porwały się i spadłam w dół. Całe szczęście, że miałam tak wielką suknię, gdyż w jakiś sposób zamortyzowała ona upadek. Mój odwieczny wróg zaśmiał się tylko głośno na ten widok, kierując się ku mnie po schodach. Nie miałam wyboru, w takich falbanach nie byłam wstanie wykorzystać pełni swoich umiejętności. Złapałam większość sukni w ręce i odcięłam ją, pozbywając się tyle materiału, na ile mogłam sobie pozwolić. W przeciwieństwie do tej zołzy posiadałam godność i przyzwoitość.

- Ostrzegałam Cię. - odparła stając naprzeciw mnie.
- A ja mówiłam Ci, że się Ciebie nie boję. Coś ty narobiła dziewczyno?! Po co odebrałaś tym ludziom życie? - zapytałam kierując ku niej miecz.
- Po co? Ah to tak tylko w ramach dalszej części planu. Ciel nic Ci nie powiedział? Nic dziwnego. Pewnie uznał, że dzisiejszy bal będzie dobrą okazją na pozbycie się problemu. - skwitowała.
- Jakiego planu? O czym ty mówisz? - spytałam nadal czekając na jakiś ruch z jej strony.

Zaczęła się śmiać.

- Pamiętasz tę wielką tragedię z przed pięciu lat, prawda? No jasne, jak mogłabyś zapomnieć. - zaczęłyśmy chodzić w kółko kierując ku sobie broń - To ja zabiłam Elizabeth Midford. - oznajmiła, najwyraźniej dumna ze swojego czynu.

Zdryblałam. Wszystko zaczynało układać się w całość. Ta zemsta, o której mówił Ciel... Śmierć młodej Midford... Teraz wszystko nagle nabrało sensu. Jednak nadal nie rozumiałam, co i dlaczego, oraz jaki związek miała z tym hrabina Berga. Matilda widząc moje skołowanie oparła się o barierkę od schodów i najwyraźniej łaskawie postanowiła objaśnić mi sytuację.

- Oj nie patrz tak na mnie. Przecież dobrze wiedziałaś od początku jaka jestem. W końcu ty jedyna się nie nabrałaś. - stwierdziła, wywracając oczami.
- Miałam Ciebie za szmatę i krętaczkę, nie za morderczynię. - wydusiłam.

Ponownie się uśmiechnęła.

- Ludzie są naprawdę łatwowierni, nieprawdaż? Elizabeth wystarczyło podsypać jedynie małej dawki ziół osłabiających akcję serca do herbaty... że też akurat wypiła ją na kilka minut przed nadejściem wiadomości o "śmierci" młodego Phantomhive'a. Żałuj, że nie widziałaś wtedy jej miny. Ten obraz istnej rozpaczy. - roześmiała się na wspomnienie tamtego widoku - Była żałosna. - dodała na koniec.
- Dlaczego to zrobiłaś? To wszystko? - spytałam, powstrzymując kotłujące się wewnątrz emocje.
- A czy to ważne? Zresztą i tak nie powinno Cię to interesować, ponieważ za chwilę się z nią spotkasz. Może sama ją wtedy zapytasz? - odrzekła próbując natrzeć na mnie od prawej.

Zatrzymałam jej atak czołowo.

- Nie bądź śmieszna. - odparłam.

Próbowała natrzeć na mnie ponownie, ale tym razem się uchyliłam i rozcięłam jej kawałek ramienia. Syknęła. Wreszcie nie musiałam się hamować podczas walki z nią.

- Nie myśl, że pójdzie Ci tak łatwo. - prychnęła znów próbując mnie zaatakować, ale ponownie odparłam uderzenie.

Zaczęłyśmy wymieniać ciosy i kierować się ku górze. Widziałam w jej oczach tę pustkę i determinację. Nie miałam pojęcia, co nią motywowało, ale też nie za bardzo mnie to obchodziło. Wymiany ciosów między nami stawały się coraz bardziej zacięte i agresywne. Po chwili zrozumiałam, że ta droga donikąd nas nie zaprowadzi. Szanse były zbyt wyrównane. Skubana podszkoliła się w ostatnim czasie. Teraz nie było mi już tak łatwo sprać ją na kwaśne jabłko. Zobaczyłam, iż Matilda uważnie przygląda się mojej lewej nodze. Najwyraźniej wpadł jej do głowy pomysł, aby mnie zranić przy najmniejszej nie uwadze. Zdecydowałam się pozwolić jej na zrealizowanie tego planu. To była jedyna okazja, żeby wytoczyć atak z zaskoczenia. Udałam, iż pośliznęłam się na płytce, a ona od razu przeszła do działania. Poczułam ogromny ból, a z mojej łydki zaczęła wypływać strumieniem krew. Zacisnęłam zęby. Gdy wyjmowała ostrze z mojej nogi, chwyciłam za jej rękojeść. Nim zdążyła cokolwiek zrobić przygwoździłam ją do podłogi. Mieczem przebiłam jej ramię, drugą bronią, część boku. W jej oczach malowała się wściekłość i żal.

- Czemu to zrobiłaś? - powtórzyłam pytanie.
- Idź do piekła. - plunęła mi w twarz.

Wytarłam jej ohydne wydzieliny rękawem sukni.

- Odpowiedz! - krzyknęłam.

Zapanowała cisza. Nagle z jej policzków popłynęły łzy. Nie miałam pojęcia co działo się teraz w jej umyśle, jakie uczucie przez nią przepływały i choć może to okrutne, nie za bardzo mnie to obchodziło.

- Elizabeth była kluczem do jego serca. Chcieliśmy włączyć go w nasze szeregi. Przydałby się nam. Ten cholerny pies... Gdybyśmy udowodnili mu, że za tym wszystkim stoją rządzący, nie trudno byłoby obalić królową.... - zakaszlała.
- Ale co z tym wspólnego miała hrabina Berga? - zapytałam czując narastającą wściekłość.
- Hrabina miała bardzo dobre stosunki z księciem Albanym. Wielokrotnie namawialiśmy ją, aby do nas dołączyła. Gdybyśmy mieli ją po swojej stronie, z łatwością moglibyśmy go zabić... Głupia nie chciała się zgodzić. Mówiliśmy jej, iż tego pożałuje. - wzięła głęboki wdech - Ostatecznie chciała nas jutro wydać. Nie mieliśmy wyboru. - dodała.

Przez chwilę milczałam. Elizabeth może była żałosna podczas śmierci, ale Matilda była dla mnie tak obrzydzająca, że nawet gdyby w tym momencie umierała, nie mogłabym wykrzesać z siebie dla niej choć krzty współczucia. Mimo wszystko nie czułam się z tym dobrze. Moje dłonie zacisnęły się na rękojeści. Miałam okropną ochotę zakończyć teraz jej żywot. Pozbyć się z tego świata tego okropnego cholerstwa, ale wiedziałam, że za to nie ma odkupienia.

- Wy? - spytałam w końcu.

Spojrzała na mnie jakby nie pewna czy powinna mówić.

- Bu.. - wykrztusiła z siebie po czym ponownie się zawahała.
- Że co? But? - nic nie zrozumiałam.

Zapadła cisza.

- No gadaj wreszcie! - krzyknęłam.
- Przestań! Zaczekaj! - nagle usłyszałam głos Patricka który, ile sił w nogach biegł w naszym kierunku.
- Lepiej nie podchodź. Prawda o niej może Cię zbytnio zaboleć. Zresztą tu jest niebezpiecznie. Po prostu stąd idź. - stwierdziłam spoglądając na niego chłodno.

Mimo to podbiegł i odepchnął mnie od Loststeft. Słyszałam jak nie może uspokoić oddechu.

- Nie zabijaj jej. Proszę. Nie zabijaj jej! - wykrzyczał, garnąc ją do siebie.

Moje serce się skroiło. On naprawdę ją pokochał, choć nie miałam pojęcia za co. Najwidoczniej byłam zbyt mało dojrzała czy... samej trudno było mi stwierdzić. Jednak, gdy patrzyłam na nich oboje, nie miałam serca zrobić cokolwiek więcej. Ciężko westchnęłam.

- Dobrze. Zajmij się nią. - powiedziałam, podnosząc się z podłogi.

W tym momencie usłyszałam, że ktoś mnie woła. Obróciłam się do nich tyłem. W moim kierunku biegł Ciel. Był cały zdyszany, jak gdyby nigdy tego nie robił. Nim się zorientowałam pochwycił mnie w ramiona. Po moich policzkach pociekły łzy. Dopiero, gdy w tej chwili oprzytomniałam i doszło do mnie, co najlepszego chciałam zrobić. Zacisnęłam w dłoni jego koszulę. Czułam się taka bezsilna. Nie wiedziałam, co powinnam dalej począć. Z tej rozpaczy wyrwały mnie dwa głośne strzały, które rozległy się tuż obok mnie. Byłam rozgoryczona. Zaczęłam wyrywać się z jego uścisku. Przeczuwałam, co się wydarzyło. Wreszcie udało mi się spojrzeć za siebie. Patrick i Matilda leżeli martwi. Zabił ich. Popatrzyłam na niego z przerażeniem w oczach.

- Dlaczego? - zapytałam, jakby z rezygnacją, lecz po moich policzkach płynął potok niemożliwych do pohamowania łez.
- Jesteś naiwna. - skwitował wskazując mi palcem kamizelkę martwego kolegi.

Z kieszeni wystawał mu pistolet, a na spuście leżał wyraźnie zaciśnięty nadgarstek. Widać było, że sięgał po broń.

- Chciał Cię zabić. Ja po prostu go uprzedziłem. - odparł.
- Może zwyczajnie chciał się bronić. - stwierdziłam chłodno.
- Jesteś naiwna. - powtórzył.

Z nieznanych mi przyczyn nie mogłam się uspokoić. Zazwyczaj nie mam z tym problemu. Lecz teraz moje serce biło tak szybko jak nigdy wcześniej. Emocje buzowały we mnie w środku, choć na zewnątrz wyglądałam na całkowicie spokojną i opanowaną. Miałam wrażenie, że zaraz zabraknie mi tlenu. Oparłam się o barierkę i wtedy zobaczyłam to, co wcześniej umknęło mojej uwadze. Niżej, na podłodze leżało kilkanaście martwych ciał. Ale to nie były tylko te osoby, które postrzelony wtedy, gdy zabito hrabinę. Wśród nich znajdowało się wiele znajomych twarzy. Zdryblałam na widok Pani Caddy. Nie miałam pojęcia co ona tutaj robiła. Zaraz obok niej dostrzegłam Pana Finna. Poczułam, że nogi się pode mną uginają.

- Usiądź. - oznajmił hrabia.

Pokręciłam głową. Wolałam stać. W tym momencie jednak moja noga sama się pode mną zgięła i upadłam. No tak. Zapomniałam, że zraniła mnie w łydkę. Z powodu adrenaliny przez jakiś czas nie odczuwałam tego przeszywającego bólu. Phantomhive podszedł do mnie. Rozerwał kawałek swojej koszuli i zrobił z niej opatrunek.

- Dziękuję. - odparłam z trudem łapiąc oddech.

W tym momencie obok nas znikąd pojawił się Sebastian. Rozejrzał się dookoła.

- To by było na tyle. - stwierdził.

Ciel przytaknął skinieniem głowy.

- Jesteś zadowolony, prawda? Dokonałeś zemsty. Zabiłeś tą, która pozbawiła, życia twoją ukochaną i przy okazji kilka osób, które miały z tym związek. - spróbowałam się podnieść - Wiedziałeś co planują. Dlaczego, tego nie zatrzymałeś?! Oni wszyscy nie musieli ginąć! - wskazałam palcem na przypadkowe ofiary.

Nic nie odpowiedział. Rozdygotana przebiegiem wydarzeń powoli zaczęłam kuśtykać na dół, opierając się o barierkę. W tym momencie na sali po raz kolejny tego wieczoru rozległ się śmiech. Moje serce prawie stanęło. To było dla mnie zbyt wiele jak na jeden wieczór. Z bólem spojrzałam w kierunku, z którego dochodził ten obrzydliwy odgłos. Na środku sali z wyraźnym zadowoleniem podskakiwał mój instruktor szermierki.

- Wreszcie! Wreszcie! Wreszcie! - darł się w niebogłosy - Wreszcie Cię spotykam hrabio! Któż by pomyślał, że tego wieczoru, będzie mi dane pozbawić życia demona i córkę Bagurlassa? - krzyknął, ostatnie słowa kierując w moją stronę.

"Córka Bagurlassa?" - do mojej głowy dotarł jedynie ten zwrot, ignorując całą pozostałą część jego wypowiedzi. Od dawna nie miałam już przyjemności słyszeć tego haniebnego zwrotu. "Skąd on..?" - pomyślałam i wtedy to dojrzałam. Przez jego pociachany strój, mogłam dostrzec tatuaż, który nosił jeden z mieszkańców mojej rodzinnej wsi. To był Toby. Toby Frencers. "Gdy widziałam go ostatnim razem.." - przed oczami przebiegły mi wszystkie wydarzenia z tamtego dnia. Przez to, ledwo co trzymałam się na nogach. Cała drżałam. Najwyraźniej bardzo cieszył go ten widok. Z szaleństwem na twarzy zaczął biec w naszym kierunku. Nim zdążył wejść, na schodek, a ja zdążyłam jakkolwiek zareagować, przeprosić, Sebastian przebił go włócznią, którą wyrwał cioteczce z serca. Biedna osunęła się na podłogę. Nie tak powinna skończyć. Jednak nie to w tym momencie było najgorsze. Frencers mimo ciosu w serce bez większego wzruszenia wstał. Wyjął z siebie broń i przekręcił głowę o 360°. To było przerażające. Jego oczy zmieniły kolor na czerwony. Skóra zaczęła czernieć. Wiedziałam co się działo, w końcu dobrze znałam ten widok - przemieniał się w demona. W tym momencie otrząsnęłam się, przestając się nad sobą użalać. Ile sił w nogach wbiegłam po schodach i wyjęłam z martwego ciała zołzy szpadę, natychmiast rzucając ją Cielowi. Sama dobyłam miecza.

- Sebastian. - odrzekł Phantomhive.
- Yes, my lord. - odpadł lokaj i przejmując broń od hrabi, pobiegł w kierunku Tobiego.

Tymczasem Ciel ni stąd nie zowąd nagle znalazł się przy mnie. Podniósł mnie i z całej siły zasłonił mi oczy.

- Co ty wyprawiasz? - spytałam ze złością.

Nie było szans, aby Sebastian sam poradził sobie z demonem. Nie odpowiedział. Nagle usłyszałam gwałtowny ryk, który brzmiał dokładnie jak z tamtego dnia. Ponownie zacisnęłam w dłoniach koszulę Phantomhive'a. Nareszcie nastał koniec tego okropnego balu. Hrabia ostrożnie odstawił mnie na ziemię. Szczerze, mało mnie obchodziło w jaki sposób Sebastianowi udało się tak łatwo i szybko zabić Frencersa. Byłam po prostu szczęśliwa, że już go nie ma, ponieważ nienawidzę demonów. "Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę." - myśląc to z całej siły zaciskałam pięści. W tym momencie, Sebastian nagle pochwycił mnie i hrabiego w pasie i przerzucił nas przez ramiona.

- Musimy stąd iść. Podłożyli ładunek wybuchowy. - oznajmił.

Zaczął biec. Wyskoczył przez taras. Minęliśmy ogród, letnią altankę, w której tak niedawno rozmawiałam z ciotką i Emily. W końcu wybiegliśmy przez bramę wyjściową. Po chwili byliśmy już przy jeziorze, z dala od posiadłości. Wtedy też usłyszeliśmy wybuch, a na niebie pojawił się wyraźny zarys dymu.

- O mały włos. - skwitowałam, kiedy Sebastian postawił mnie na ziemi.

Usiadłam na kamieniu przy tafli, tak aby móc spojrzeć na odbijające się w wodzie gwiazdy. Cisza leśnej polany wreszcie pozwoliła mi się choć w połowie uspokoić. W tym momencie Ciel nagle zaczął ostro kaszleć. Dokuśtykałam do niego.

- Nic Ci nie jest? - zapytałam z obawą, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- To tylko astma. Zaraz mi przejdzie. - odparł.
- No dobrze. - stwierdziłam.

Chciałam wrócić na kamień, ale Phantomhive złapał mnie za nadgarstek.

- Siedź i się nie ruszaj. Inaczej będziesz miała prawdziwe problemy z tą nogą. - stwierdził biorąc głęboki wdech.

Skinęłam głową. W tym momencie usłyszeliśmy, że ktoś przedziera się przez las. Pełni napięcia czekaliśmy na dalszy rozwój sytuacji.

- [Reader]! - usłyszałam nagły krzyk mojej siostry.
- Emily! - wykrzyknęłam.

Za moją siostrą szedł cały tłum ludzi, którym udało się w porę wybiec.

- Czy nie powinniśmy... - zaczął Sebastian.
- Zostaw. Jestem zmęczony. Zresztą i tak... - nie usłyszałam do końca, co powiedział Ciel.

Moje ciało i psychika były tak przemęczone, że po prostu osunęłam się bezwładnie w ramiona Emily.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro