Rozdział 12
Tego ranka spałam naprawdę długo, mimo iż było to do mnie nie podobne. Kiedy wstałam miałam naprawdę dobry humor. Moje późne udanie się na śniadanie nie umknęło jednak uwadze ojczyma, który tego dnia zdecydowanie wstał lewą nogą. Uznał, że skoro mam czas na siedzenie do późna po nocach i czytanie tych, jak to ujął "horrorów dla kryminalistów", to spokojnie mogę wziąć się za naukę i szybko zostałam wysłana do książek. Z kolei Emily, mimo licznych protestów została zawieziona na zajęcia szkolne. Natomiast moi rodzice w niezbyt dobrych nastrojach pojechali na spotkanie biznesowe. Po ich wyjściu od razu zbiegłam na dół.
- Co go ugryzło? - spytałam Johna równocześnie próbując podkraść jedno z ciastek.
- Pewnie stres. - odchrząknął coś pod nosem i wyszedł.
Dziwne. Nie oberwało mi się za wzięcie ciastka. Spojrzałam za nim podejrzliwie. No nic. To się najemy. Wzięłam poranną gazetę ojczyma. "W końcu jest poza domem. Jemu i tak się nie przyda." - pomyślałam i zaczęłam zajadać te pyszności. Kiedy wyszłam z kuchni postanowiłam zawołać pokojówkę i dowiedzieć się czy mogę jej jakoś pomóc.
- Zofia! - krzyknęłam.
Cisza.
- Zofia! - znów ją zawołałam.
Ponownie nikt nie odpowiedział.
- Henry, John, Zofia! -krzyknęłam.
Brak odzewu. Przez moją głowę zaczęły się przetaczać liczne procesy myślowe. Czyżbym została sama? W końcu zazwyczaj o tej porze jestem u siebie w pokoju na zajęciach z moją ukochaną nauczycielką, która przecież je odwołała. John chyba wyszedł wraz z Zofią do miasta po zakupy. Henry jechał z moimi rodzicami na spotkanie i pewnikiem go tam zatrzymali. To była świetna wiadomość. Uwielbiałam być sama w domu. Mogłam wtedy robić wszystko, co mi się podobało, nie patrząc na opinie innych. Skocznym krokiem ruszyłam w kierunku gramofonu i włączyłam jeden z moich ulubionych utworów. Następnie migiem pobiegłam po miotłę. Nie ma to jak małe karaoke o poranku. Zaczęłam sobie wesoło podśpiewywać. Już mówiłam, że nie mam do tego talentu, jednak, gdy zostawałam sama i nie musiałam przejmować się opinią innych na temat mojego śpiewania wychodziło mi to o wiele lepiej. Pewnie w tym momencie musiałam wyglądać przekomicznie, ale ubaw miałam, co nie miara. Bawiłam się tak dobrą godzinę, do czasu, kiedy usłyszałam odgłos kół. W trymiga wyłączyłam muzykę, odrzucając mikrofon w najdalszy kąt. "Koniec tego dobrego." - mruknęłam. Do domu wszedł Henry, a ja ruszyłam, aby go przywitać.
- Dzień dobry. - uśmiechnęłam się - Jak tam spotkanie? - spytałam.
- Ah niech Panienka nie pyta. To nie będzie zbyt wesoły dzień. - westchnął.
- A co się stało? - zapytałam zaniepokojona.
- Panienki rodzice się pokłócili. - odparł lokaj.
- O co? - spytałam.
- Sam do końca nie wiem. Może powiedzą Panience, kiedy wrócą. - odrzekł.
- Henry, czy kiedy wychodziłeś mówili coś o balu? Mam nadzieję, że nie chcą z niego zrezygnować. W innym razie Emily będzie załamana... - wystraszyłam się.
Moja siostra była teraz tak podekscytowana, iż gdybyśmy jednak na niego nie szli, nie dałaby żyć wszystkim w około.
- Nie przypominam sobie niczego takiego. - oznajmił.
- Choć tyle. - powiedziałam.
Usiadłam na kanapie w salonie i zaczęłam rozmyślać nad obecną sytuacją. Postanowiłam na wszelki wypadek przygotować dla nich romantyczny posiłek na zgodę. Miałam nadzieję, że Emily postanowi mi pomóc, kiedy wróci do domu, ponieważ nie wiedziałam, o której mogę się spodziewać Johna i Zofii. Poszłam do kuchni. Plan na ogół był dobry. Postanowiłam przygotować dla nich ciasto czekoladowe, a także sernik truskawkowy. Natomiast wybór herbaty chciałam pozostawić Henremu. Posiadał tylko jedną wagę. Nie miałam bladego pojęcia jak przyrządzić, którekolwiek z tych ciast. Musiałam znaleźć książkę kucharską, ale nie wiedziałam, gdzie może się ona znajdować.
Zaczęłam przetrząsać wszystkie szafki kuchenne z radością upewniając się, że mamy potrzebne mi składniki, a przynajmniej ich większość. W końcu ze złości rzuciłam chochelką, która odbiła się od zlewu i uderzyła mnie w twarz. Aua. Dodatkowo musiała walnąć w coś jeszcze, ponieważ usłyszałam dochodzący zza moich pleców huk upadającego przedmiotu. Odwróciłam się. To była moja zguba. Z istnym szczęściem wymalowanym na mojej buzi od ucha do ucha rzuciłam się po moje małe wybawienie. Po chwili byłam już gotowa, aby zacząć gotować. "Pierwszy krok: Masło pokroić i umieścić wraz z kostkami czekolady w rondelku. Powoli podgrzewać. W misce ubić jajka z cukrem..." - przeczytałam na głos. No dobrze. Podwinęłam rękawy swojej sukni oraz poprawiłam fartuszek. Najpierw masło. Masło, masło... Zaczęłam szukać go wzrokiem. Nigdzie go nie widziałam. No chyba żarty. Przecież jeszcze przed chwilą tu było. Zamierzałam okrążyć stół w celu jego znalezienia, lecz poleciałam na czymś jak długa. "Czyżby.." - pomyślałam z irytacją. Nie na szczęście to nie było mleczny wyrób. Z wielką ulgą odetchnęłam, kiedy zobaczyłam, iż upadłam z winy widelca. W sumie sama nie wiem, jakim cudem. No, ale było minęło. Spokojnie się podniosłam. Rozejrzałam się jeszcze raz. Cóż, chyba jednak nie ma masła.
- Henry! - krzyknęłam - Czy my mamy gdzieś jeszcze masło? - dodałam po chwili.
- Powinno być w maselniczce obok okna! - odpowiedział.
- Dziękuję! - skwitowałam.
W sumie było to całkiem logiczne. Podeszłam we wskazane miejsce. Moja zguba znajdowała się właśnie tam. Świetnie. Na szczęście z jajkami i cukrem nie miałam takiego problemu. Byłam całkiem niezła w gotowaniu. Po pół godzinie ciasto było gotowe do pieczenia. Wstawiłam je do pieca i zapisałam godzinę. Zgodnie z przepisem powinno tam pozostać na 50 min. W tym momencie moja siostra wróciła do domu, co usłyszałam z tego pomieszczenia, gdyż wtarabaniła się całkiem głośno. Skubana, nie mogła przestać cieszyć się z jutrzejszej imprezy. Po chwili weszła do kuchni.
- Ooo. Co tutaj pichcisz? Masz już coś gotowego? Mogę spróbować? - zarzuciła mnie chmarą pytań.
- Twoją przepustkę. Nie. Nie. - rzuciłam krótkie odpowiedzi.
- Jaką przepustkę? - mówiąc to zajrzała do piekarnika.
- Rodzice się pokłócili. - oznajmiłam.
Twarz Emily pobladła. Złapała mnie za ramiona i zaczęła mną potrząsać.
- Ale idziemy tam, tak? Idziemy, prawda? - darła się na mnie równocześnie z niewiadomych przyczyn już wylewając morze łez.
- Uspokój się. Nie wiem. Nic podobno o tym nie mówili, ale tak dla pewności szykuje im desery na pogodzenie. Pomożesz? - spytałam.
- Jasne! - na jej twarz od razu powrócił uśmiech - Daj mi chwilkę, dawno nie gotowałam, więc muszę znaleźć fartuch. Zaraz wracam! - rzuciła i zniknęła za rogiem najwyraźniej zmotywowana moimi słowami.
W ostatnich latach nie miałyśmy zbyt wielu możliwości do gotowania w kuchni, ponieważ John za każdym razem nas z niej wyganiał, sądząc, iż jesteśmy za duże na takie zabawy i powinniśmy się zająć czymś odpowiednim dla dam, a takie rzeczy zostawić mu. Łajdak nie chciał dopuścić nas do dodatkowych łakoci. Wyrwałam się z rozmyślań. Nastała odpowiednia pora, aby wziąć się za sernik.
- Yhymm - mruknęłam patrząc na wstęp.
"Ucieramy żółtka z cukrem na puszystą masę. Ciągle ucierając dodajemy miękkie masło i twaróg..." - nie wydawało się to być takie trudne jak zawsze straszył mnie nasz najukochańszy kucharz.
- Już jestem! - krzyknęła moja siostra podbiegając do mnie.
Zaraz zajrzała mi przez ramię do przepisu.
- No to, co działamy. - zakomenderowała równocześnie zakasując rękawy.
Współpraca wychodziła nam tak dobrze jak w dzieciństwie. Przynajmniej w tym aspekcie. Uwinęłyśmy się raz dwa i z niecierpliwością czekałyśmy, aby ciasto czekoladowe wreszcie było gotowe.
- Może już je wyjmijmy. Takie jakieś ciemne jest. - stwierdziłam.
- Ile czasu było w przepisie? - zapytała.
- Pięćdziesiąt minut. - odrzekłam.
- O której wstawiłaś? - spytała.
- O 13.46 - odparłam.
- To jeszcze chwila. Jak się zbytnio spiecze obetniemy górę. Ważne, aby w środku był dobry. - skwitowała.
- No dobra. - uznałam.
- Ej, a to ciasto się nam nie zepsuje? - zapytała wskazując na sernikową masę.
- Skąd mam wiedzieć, pierwszy raz robię. Zapomniałaś? - oznajmiłam.
- A no faktycznie. - rzuciła i ruszyła do przepisu.
Po kilku minutach ciasto czekoladowe było już gotowe. No prawie. Musiałyśmy jeszcze ułożyć na wierzchu bezy oraz polewę czekoladową. "Całe szczęście, że się nie spaliło." - pomyślałam. Wtedy też wstawiłyśmy sernik, a następnie wzięłyśmy się za sprzątanie. Trzeba było w końcu jakoś zatrzeć ślady zbrodni. Ostatecznie wszystko się nam udało. Teraz wystarczyło tylko nakryć do stołu w pokoju rodziców i czekać na ich powrót.
- Weź sztućce. - ponagliłam Emily niosąc obrus na górę.
Weszłam do ich pokoju i delikatnie rozłożyłam go na stoliku przy dwóch fotelach. Rzadko tu bywałam. Może dlatego, że nie miałam jakiejś specjalnej więzi z ojczymem. To nie tak, że go nie lubiłam. Był miły i bardzo o nas dbał, ale też ciągle pracował i no cóż, nie był moim tatą. Nigdy nie był dla mnie tak kochany jak on. Strasznie za nim tęskniłam. Ale co było, minęło. Wyrwałam się z rozmyślań, które niczym dzikie konie, gnały do mojej głowy. To co stracone nigdy już nie powróci. Ruszyłam na dół po serwetki i kwiaty. Nie ważne, że były to te z salonu. Uznałam, że może nie zauważą. Minęłam moją siostrę na schodach.
- Henry, czy mógłbyś zaparzyć ich ulubioną herbatę? - spytałam lokaja, który akurat odpoczywał najwyraźniej zadowolony z braku zajęcia.
- Ich? - odparł.
- Mamy i Karola. - objaśniłam.
- Zaraz zaparzę. - odrzekł.
Wróciłam do wcześniejszego zajęcia i już po chwili kończyłyśmy z Emily przygotowywać stolik.
- Może dodamy jakiś romantyczny klimat? Wiesz np. zapalony świeczki. - zaproponowała.
- Czy ja wiem. Nie jestem pewna, czy lubią coś takiego. - wzruszyłam ramionami.
- Oj, każdy lubi takie rzeczy. Zaufaj mi. - powiedziała i wyruszyła w poszukiwaniu świec.
W tym momencie rozległo się dość głośne pukanie do drzwi. Pełna entuzjazmu, szybko zbiegłam na dół. W tym czasie lokaj zdążył już otworzyć drzwi. Stał w nich dobrze znany mi kolega.
- O witaj [Reader]. Zastałem Emily? - przywitał się ze mną młody inspektor.
- Cześć Frans. Tak, zaraz ją zawołam. - stwierdziłam - Siostra! Choć tu szybko! Twój książę przyjechał! - krzyknęłam.
Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. W mgnieniu oka pojawiła się przy drzwiach. Z ich rozmowy wynikało, że młody inspektor przyszedł, aby poprosić by udała się z nim na jutrzejszy bal. Widocznie on też się wybierał. Zapowiadało się, iż będzie tam wiele znajomych twarzy. Po chwili Emily wyszła z nim na spacer, zostawiając mnie samą z końcową aranżacją. No cóż, to i tak był od początku mój pomysł, więc cieszyłam się, że choć trochę mi pomogła. Po chwili wszystko było gotowe. Rozsiadłam się obok Henrego na sofie i czekaliśmy. Czekaliśmy i czekaliśmy, a oni nie wracali.
- Czy ty nie miałeś ich czasem odebrać? - zapytałam zaczynając nabierać pewnych podejrzeń.
- Nie, jestem pewien, że Panienki ojczym mówił, że wrócą samodzielnie. - odpowiedział.
- Rozumiem. - mówiąc to wygodnie się przeciągnęłam - Henry, ty również wybierasz się z nami jutro tam na urodziny, prawda? - spytałam z nadzieją.
On chyba jedyny na świecie był w stanie wytrzymywać moje popisy taneczne.
- Niestety nie Panienko. Będzie musiała sobie Panienka znaleźć innego partnera, do jutrzejszego walca. - zaśmiał się.
- A to dlaczego? - zapytałam rozczarowana.
- Wie Panienka, jaki Panienki ojczym jest zapracowany. Muszę zająć się kilkoma rzeczami pod jego nieobecność. Przykro mi. - odrzekł.
Westchnęłam. Jutrzejszy wieczór zapowiadał się naprawdę kiepsko. Już widziałam, jak wszyscy w około mnie będą się świetnie bawić, a ja będę podpierać ściany. Marzyłam o tym, aby gdzieś na miejscu znajdował się jakiś przytulny kącik, gdzie w samotności mogłabym spędzić resztę imprezy. Bywałam wcześniej na urodzinach hrabiny, ale wtedy zawsze było cieplej. Nie było tylu zasp, a wiatr nie wiał tak srogo. Wtedy zawsze chowałam się gdzieś w ogródku i przeczekiwałam huczne tańce i swawole spoglądając w gwiazdy. Może się to wydawać strasznie smutne, ale dobrze wspominam tamten czas.
- Niech się Panienka nie martwi. Nie będzie tak źle. - stwierdził mój dobry przyjaciel, najwyraźniej widząc moje zamyślenie.
- Mam taką nadzieję Henry. Mam taką nadzieję. - skwitowałam.
W tym momencie rozległ się terpęt kopyt. Wreszcie się pojawili. Wraz z lokajem w kilka sekund znaleźliśmy się pod drzwiami z nieukrywaną nadzieją, że udało się im dojść do jakiegoś porozumienia. Henry otworzył drzwi.
- Witaj hrabio, hrabino. Jak było na spotkaniu? - zapytał uprzejmie.
- Ah świetnie, świetnie! - radował się mój ojczym, a matka szczerzyła się od ucha do ucha.
Natomiast ja stałam jak osłupiała. Trąciłam lokaja w ramię.
- Henry, co to ma znaczyć? - zapytałam.
- Cii. - uciszył mnie.
- Kochanie, jak Ci minął dzień? - spytała moja mama najwyraźniej będąca w szampańskim nastroju.
- Bardzo dobrze. Słuchajcie, mam dla was małą niespodziankę. Właściwie ja i Emily, ale ona wyszła z Fransem. - uściśliłam - Chodźcie za mną. - stwierdziłam przechodząc do rzeczy.
- Naprawdę? My też coś dla Ciebie mamy. Ale proszę, dama ma zawsze pierwszeństwo. - uśmiechnął się Karol.
Podążyli za mną do swojego pokoju. Po drodze przeprosiłam ich, że weszłam tam bez pozwolenia, ale najwidoczniej tego dnia w ogóle im to nie przeszkadzało. Bardzo się ucieszyli, kiedy zobaczyli, co dla nich przygotowałam wraz z siostrą. Zasiedli do stołu, a Henry zaraz przyniósł im ciepłą herbatę. Usiadłam obok na nich, gdyż uparli się, abym z nimi została. Nie do końca mi to pasowało, ponieważ chciałam, aby to była romantyczna kolacja dla nich dwojga, ale cóż.
- Wracając do tej niespodzianki. - zaczął ojczym - Opowiadałem Ci już kiedyś o Chesterach, czyż nie? - zapytał.
Skinęłam głową. Wielokrotnie entuzjazmował się transakcjami, jakie z nimi prowadził.
- Tak, więc okazuje się, że oni również zamierzają jutro udać się do Bergów. Nie wspominałem Ci, ale posiadają oni chłopca w twoim wieku. - zaczął.
Już wiedziałam, do czego to zmierza.
- Jestem singielką i w pełni odpowiada mi brak pary na jutrzejszym przyjęciu. - wtrąciłam.
Moi rodzice uśmiechnęli się do mnie zakłopotani. Najwyraźniej było za późno.
- Nie umówiliśmy Ciebie z nim na jutrzejszy bal. Spokojnie. - odparła mama.
Odetchnęłam z ulgą.
- Ale jednak sprawiłoby nam ogromną przyjemność, gdybyście się poznali. Z tego, co opowiadała hrabina Chester macie ze sobą naprawdę dużo wspólnego. - oznajmił - Jutro na pewno was sobie przedstawimy i proszę nie odpychaj go od razu na boczny plan, tak jak to masz w zwyczaju. - dodał.
Przez jego ostatnie słowa poczułam się dość mocno urażona. Wbiłam w niego swój wymowny wzrok.
- Wybacz kochanie. Karol źle to ujął. Wciąż uczy się jak być rodzicem. - mówiąc to moja mama kopnęła go w kostkę - Chodzi nam o to, żebyś dała mu szansę. To naprawdę dobra partia. - sprostowała.
Wyglądało na to, że nie mam wyjścia. Choć całkowicie nie miałam ochoty teraz na zawieranie nowych znajomości. Powiedzmy, że chciałam trochę odpocząć po poprzedniej.
- Nie mam wyboru, prawda? - westchnęłam.
Przytaknęła znacząco głową.
- Niech będzie, ale to ostatnia taka wasza swatka. - powiedziałam - Dobranoc. - pożegnałam się z nimi i ruszyłam w stronę łazienki.
Jakoś nie miałam ochoty na kolacje. Do tego ten chłopak. Ehh. Wspólne zainteresowania? W Londynie była tylko jedna szkoła szermierki, a nikt z mojej grupy nie miał na nazwisko Chester. Chyba, że moim rodzicom się coś pomyliło i mieli na myśli kogoś trochę starszego czy młodszego. W tym wypadku nie mogłam być pewna. Po wieczornej rutynie padłam zmęczona na łóżko. Jednak wykrzesałam z siebie jeszcze resztki sił, aby przygotować sobie strój na jutrzejszy dzień. Zaraz po tym zasnęłam, jak nieżywa. Mimo wszystko to był męczący dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro