Rozdział 13
Rano obudziłam się dosyć wcześnie, ale gdy tylko wyszłam z pokoju zostałam wygoniona z powrotem do łóżka. Moja mama nakazała Zofii dopilnować, abym nie usnęła na balu przed północą, tak więc nie mając wielkiego wyboru, musiałam usłuchać jej rozkazów. Choć i tak większość czasu przeleżałam. Jak widać nigdy nie można dogodzić mojej rodzinie. Wstajesz późno - źle, wstajesz wcześniej - też źle. Tak czy siak, gdy wreszcie pozwolono mi łaskawie wydostać się na zewnątrz, było już koło 11.00. Wszystko co prawda, rozpoczynało się oficjalnie o 17.00, ale na miejsce jechało się jakieś trzy godziny, a przecież wypadało pojawić się tam przed wyznaczonym czasem. Trzeba było się jeszcze wyszykować, więc z leniwego poranka, szybko zrobił się nagły wyścig z czasem. Zofia pomagała mojej mamie i siostrze ubrać się i uczesać. Henry, ojczymowi. John biegał w tą i we w tą przenosząc do wozu podarki. Natomiast ja ze stoickim spokojem udałam się do łazienki. W przeciwieństwie do nich przyszykowałam sobie wszystko poprzedniego wieczoru. Tak więc, kiedy tylko się wykąpałam, elegancko narzuciłam na siebie sukienkę. Ostatecznie zdecydowałam się na te buty posiadające obcas. "Najwyżej się ośmieszę. Może w ten sposób uda mi się odstraszyć tego gościa od swatki." - pomyślałam. Jeżeli chodzi o fryzurę, to nie była ona jakaś specjalna. W rozpuszczonych włosach czułam się najlepiej. Jednak zadbałam, aby tego dnia wyglądały o wiele bardziej okrzesanie niż zwykle. Kiedy skończyłam się szykować byłam odstawiona niczym lalka z wystawy firmy Funthom, a przynajmniej tak uważałam. Miałam nadzieję, że mojej mamie to wystarczy. Kiedy tylko wyszłam z pomieszczenia usłyszałam wrzask. Obejrzałam się i ujrzałam moją siostrę.
- Mamo, ktoś porwał [Reader] i zamienił ją na tę dziewczynę z gustem! - krzyknęła Emily, równocześnie przykładając dłoń do czoła i udając, że mdleje.
- Bardzo śmieszne. - odparłam, patrząc na nią znacząco.
- Nie no, a tak serio siostra to jestem z Ciebie dumna. Wyglądasz prześlicznie. - uznała, wywołując na mojej twarzy rumieńce.
- Dziękuję. - wydukałam.
W tym momencie porwała ją jednak zdenerwowana pokojówka, mówiąc, że natychmiast ma wracać do łazienki, bo jeszcze z nią nie skończyła. Chyba tego ranka, a raczej południa marzyła o tym, aby się rozdwoić. Postanowiłam zaczekać w swoim pokoju, lecz okazało się to nie możliwe. Ciągle ktoś tam wbiegał, brał coś i wybiegał. Nie do końca rozumiałam, po co i dlaczego moje rzeczy, ale co poradzić. Chwyciłam tom Sherlocka Holmesa oraz płaszcz i ruszyłam do powozu czekać, aż wreszcie doprowadzą się do ładu. Gdy nareszcie byli gotowi, była jakaś 13, więc o śniadaniu na miejscu nie było już mowy. Otrzymaliśmy od Henrego prowiant i wyruszyliśmy w drogę. Chociaż sądząc po minach, dla nich była to tylko formalność. Marzyli już o usłyszeniu głośnej muzyki i widoku tłumu gości, na czym mi samej, osobiście, specjalnie nie zależało. Spojrzałam na koszyk z jedzeniem od lokaja.
- Jeśli nikt nic nie je, to wezmę jednego cottaga pie. - stwierdziłam na głos, sięgając po przekąskę.
- Mamo ja już tak bardzo nie mogę się doczekać! - ekscytowała się moja siostra - Będziemy na miejscu dopiero za trzy godziny, prawda? - westchnęła.
- Czasu nie przyśpieszymy. - odpowiedziała jej dobrotliwym tonem.
- [Reader] może w czasie podróży zechcesz dowiedzieć się czegoś o synu Chesterów? - zapytał ojczym, na co od razu przeszedł mnie dreszcz.
- Chyba sobie odpuszczę. - skwitowałam.
Moja kochana rodzinka pogrążyła się w dyskusji na temat tego, co może się wydarzyć za kilka godzin. Z kolei ja spokojnie zjadłam zapiekankę. Musiałam to zrobić, ponieważ poruszanie się czymkolwiek z pustym żołądkiem wywoływało u mnie mdłości. Następnie oddałam się podziwianiu widoków, całkowicie odłączając się od rozmowy toczącej się tuż obok mnie. Kiedy dojechaliśmy na miejsce byliśmy dobre pół godziny przed czasem. Woźnica pomógł nam wysiąść, po czym od razu skierowali się ku nam hrabia Berg wraz z hrabiną. Byli to bardzo ciepli ludzie, jednak nie posiadali żadnych dzieci. Szkoda, gdyż uważałam, że byliby idealnymi rodzicami.
- Karol, ty stary pawianie! - wykrzyknął hrabia poklepując mojego ojczyma po plecach.
- Witaj Victorze. - odpowiedział, również go klepiąc.
Taki to mieli swój dziwny zwyczaj. Po tylu latach wciąż nie rozumiałam skąd pawiany.
- Blanca, Emily, [Reader], moje drogie! - przywitała się z każdą z nas po kolei hrabina, wymieniając przy okazji stos cmoknięć w policzek.
Czy tylko dla mnie takie powitanie było dość ohydne? Nie cierpiałam dostawać całusów.
- Kochana jak dobrze Cię widzieć. Nie spotkałyśmy się chyba od urodzin mojej starszej córki. Opowiadaj zaraz, co tam u Ciebie, nim porwie Cię nadjeżdżający tłum. - oznajmiła moja mama.
Z kolei Emily, zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu Fransa.
- Z pewnością gdzieś tu się zaraz pojawi. - szepnęłam w jej stronę.
- A wy, co? Nie zamienicie słówka z ciotką? - rzuciła żartobliwie hrabina.
- Ależ oczywiście ciociu, że zamienimy. Cioteczka musi wiedzieć, że kogoś poznałam. - moja siostra z dumą, wydała to orzeczenie.
- Naprawdę?! Kogo takiego przygruchałaś sobie kochanie? - spytała entuzjastycznie.
- A przedstawię go cioteczce, gdy tylko się tu zjawi. - odparła, widocznie również radosna na samą myśl Emily.
- A ty kochanieńka? - zapytała mnie znienacka.
- Ja...- nie wiedziałam, zbytnio co odpowiedzieć.
- Zamierzamy dziś zapoznać [Reader] z młodym Filipem Chesterem. - oznajmiła moja mama.
- Naprawdę? A skąd.. - zaczęła ciotka.
- Drogie Panie zapraszamy do środka. - przerwał jej hrabia, równocześnie kłaniając się nisko na powitanie.
W tym czasie ojczym powitał hrabinę. Zaraz po tym moja mama i "ciotka" zaczęły kontynuować przerwaną rozmowę i nareszcie kierować się ku ciepłemu pomieszczeniu. Pozostała część rodziny, łącznie ze mną, bez protestów za nimi podążyła.
Sala, w której to wszystko miało się odbyć była przeogromna, a jej ściany posiadały kolor najczystszego, jasnego złota. Z jednej strony znajdowały się wielkie szklane okna oraz wyjście na taras, a z drugiej ogromne schody, z których z pewnością Bergowie zamierzali powitać wszystkich przybyłych gości. Pod sufitami wisiały wielkie, diamentowe żyrandole, a w około stały setki bufetów z jedzeniem. Poza tym wszystko było dokładnie doświetlone. Na miejscu, mimo wczesnej pory, zdążyło zgromadzić się już spore grono gości, dlatego trudno było mi przyjrzeć się wszystkiemu. Kiedy znaleźliśmy się w środku, chciałam złożyć cioteczce życzenia, czego zapomniałam zrobić przedtem, ale kiedy tylko się obróciłam nie było już przy mnie nikogo znajomego. "Zostawili mnie?!" - wykrzyknęłam w myślach. Zostałam pozostawiona sama jak palec w tłumie wygłodniałych wilków. Pewnie nawet nie zauważyli, kiedy zgubili mnie w tłumie. Tak czy siak stanowiło to dla mnie pewną szansę. Mogłam dzięki temu spokojnie przeczekać bal w jakimś ukryciu. Tylko, jakim? Rozejrzałam się w około. Lekką przesadą byłoby włazić pod stół.
- Hej! - krzyknął ktoś znienacka.
Odruchowo rozejrzałam się wokół, ale nikogo nie zauważyłam. Pewnie to nie było do mnie. Postanowiłam schować się chwilowo w łazience, zanim ktoś znajomy mnie znajdzie.
- Powiedziałem hej. - stwierdził Patrick, wyrastając tuż przede mną.
Wzdrygnęłam się.
- No cześć. - skwitowałam.
Miałam pecha, że to akurat na niego trafiłam. W jego pobliżu z pewnością znajdowała się gdzieś Loststeft.
- Jak Ci się podoba? - zapytał.
- Jesteś ciekawy mojego zdania? - zadrwiłam.
- Nie, zapytałem z grzeczności. - odrzekł, wywracając oczami.
- Ej, czy gdzieś tu jest... - nie zdążyłam do kończyć.
- Patrick, Patrick! - wykrzyczała biegnąca już w jego kierunku zołza.
- Wiesz, co muszę iść do łazienki. Do zobaczenia! - szybko się wykręciłam, natychmiastowo znikając w tłumie.
Nie miałam bladego pojęcia, gdzie tu może być toaleta. Jednak posiadałam pewne podejrzenia. Dzięki Emily miałam nie małą wprawę w przedzierania się przez tłum. Jednak sama obecność tylu osób powodowała, że robiło mi się duszno. Na szczęście udało mi się dotrzeć do okien przy wyjściu na taras. Odetchnęłam z ulgą zaczerpując powietrza.
- Sebastian. - usłyszałam znajomy głos.
Nie wierzyłam własnym uszom. Obróciłam się napięcie i wyglądając zza drzwi. Był tam. Cholera. Skąd on się tu wziął?! Hrabina chyba całkowicie przestała sprawdzać, kto przychodzi na jej przyjęcie. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Jeszcze nie teraz. Nie wiele myśląc, spróbowałam się wycofać. Jednak w tym momencie Phantomhive spojrzał w moją stronę. Nasze oczy się spotkały. Przestraszona niczym mysz po zobaczeniu kota wskoczyłam z powrotem w tłum, oddalając się w najbliższym możliwym kierunku. Jakimś cudem po kilkunastu minutach udało mi się dobiec do schodów. "Nigdy więcej żadnych bali." - postanowiłam, z trudem łapiąc oddech.
- [Reader] tu jesteś! - usłyszałam głos Karola.
Wpadłam z deszczu pod rynnę. Przeklęty Ciel. Musiał udać się akurat tam. Podeszłam do ojczyma z rezygnacją. "Może później uda mi się wymknąć." - pomyślałam z nadzieją.
- To właśnie hrabina Chester. A to jej syn. Droga Katie, Filipie, to właśnie moja córka [Reader]. - przedstawił nas.
- Miło mi. - uśmiechnęłam się, umierając psychicznie.
- Witaj. - ucałował moją dłoń młody Chester.
Chłopak był nieco wyższy ode mnie, posiadał brązowe włosy i zielone oczy.
- Karolu, pozwolisz, że zostawimy młodych samych. - stwierdziła hrabina, po czym zagłębili się w morzu ludzi.
- Słyszałam, że mamy wiele wspólnego. - z rezygnacją zaczęłam rozmowę.
Nieuprzejmie byłoby się teraz wycofać.
- Ah tak. Twój ojciec powiedział moim rodzicom, że podobno interesujesz się kryminałami. Szczególnie tymi Arthura Conana Doyle'a. - stwierdził.
Ożywiłam się.
- Tak, to prawda. Są to moje ulubione książki. - odpowiedziałam, zgodnie ze szczerą prawdą.
- Również je uwielbiam. - uśmiechnął się życzliwie.
Moje negatywne nastawienie spowodowane próbą wymuszenia schadzki, nagle niespodziewanie zniknęło. Pierwszy raz faktycznie udało mi się spotkać osobę lubiącą ten sam typ literatury. Ten gość był całkiem w porządku.
- Słyszałem również, że chodzisz na lekcje szermierki. - odrzekł.
- A tak. Ale ciebie nigdy nie widziałam na tamtejszych zajęciach. - stwierdziłam.
- Uczę się prywatnie w domu. - oznajmił.
- Rozumiem. - skwitowałam.
- Słuchaj, uczęszczasz do grupy z Matildą Loststeft, prawda? - zapytał.
- Tak, owszem. - potwierdziłam.
Już czułam, do czego to zmierza.
- Nie mogłabyś mi pomóc jakoś się z nią zapoznać? - spytał, lekko się rumieniąc.
Westchnęłam. Kolejny, który nie mógł oprzeć się jej urokom. Chociaż pomysł ich wspólnego poznania wydawał się kuszący. W końcu Patrick był na balu wraz z tą zołzą. Gdyby tak go wmieszać pomiędzy nich... Zaczęłam knuć diabelskie plany. Z jednej strony trochę głupio było wtaczać tego biedaka w łapska tej bestii, ale najprawdopodobniej i tak by do tego doszło. Prędzej czy później.
- Da się załatwić. Ale ona przyszła dziś z przyjacielem. - sprostowałam.
- Nie szkodzi. Umiem sobie radzić z konkurencją. - uznał, najwyraźniej pewny siebie.
- Skoro tak uważasz. - stwierdziłam.
Zaczęłam rozglądać się w około w celu dostrzeżenia owej dwójki. Zajęło mi to kilka minut, ale w końcu ich znalazłam.
- Choć. - chwyciłam go za nadgarstek i ciągnąc go w ich kierunku - A i może nie wspominaj, o tym, że jesteśmy do siebie podobni. Ona nie za bardzo za mną przepada. - dodałam, wbijając do środka koła wzajemnej adoracji, stworzonego przez tamtą dwójkę.
- Matilda, Patrick. Przedstawiam wam hrabiego Filipa Chestera. - specjalnie wtrąciłam tytuł szlachecki, by wzbudzić większe zainteresowanie zołzy - Uczy się on samodzielnie szermierki, ale kilka razy widział nasze treningi i chciał zaczerpnąć od Ciebie kilku rad. - popatrzyłam na nią znacząco.
Mój wierny kolega z kursu wydawał się być całkowicie zdezorientowany.
- Ależ oczywiście, że mu pomogę. Dzięki [Reader]. Choć, porozmawiamy gdzieś na osobności. - powiedziała biorąc go pod ramię i prowadząc na bok.
- Czemu to zrobiłaś?! - krzyknął wściekły na mnie Patrick, który najwyraźniej dopiero co, pooprawiał w ramki całą sytuację.
- Uuu. Koleżka zazdrosny? Przepraszam, nie wiedziałam, że aż tak Ci na niej zależy. No cóż. Chyba wasz związek przejdzie mały kryzys. Musisz iść i teraz o nią zawalczyć, książę. - oznajmiłam złośliwie, trącając go w ramię.
Posłał mi nienawistne spojrzenie.
Zaśmiałam się cicho, widząc jak zbulwersowany podąża w ich kierunku. Musiałam mu jakoś zagrać na nosie za tą sytuację, kiedy chciał mnie uderzyć. W ten sposób znów zostałam sama. Nastał najwyższy czas, aby odnaleźć jakieś spokojne miejsce. Już zamierzałam to zrobić, gdy przede mną pojawił się znikąd Ricky z Anną. Powoli cofnęłam się do tyłu mając iskierkę nadziei, że mnie nie dojrzeli. Na szczęście obrócili się w innym kierunku. Odetchnęłam z ulgą. Na tym balu było zdecydowanie za dużo znajomych osób. W tym momencie rozległa się głośna muzyka, a na schodach pojawili się Bergowie.
- Witajcie, moi kochani! Serdecznie cieszymy się, że tak licznie przybyliście na urodziny mojej kochanej małżonki. Co prawda, byliśmy zmuszeni zmienić termin tej zacnej uroczystości na wcześniejszy, ale mamy nadzieję, że nie sprawiło wam to zbyt dużych problemów. - stwierdził Berg.
Życzymy miłej zabawy! - dodała hrabina.
W około rozległy się brawa. Małżeństwo zaczęło kierować się w kierunku parkietu, a ku nim, zaraz popędziła chmara gości, którzy jeszcze nie zdążyli przywitać się osobiście. To była wręcz niepowtarzalna okazja. Miałam całkowicie wolną drogę do drzwi, które wydawały się prowadzić do wnętrza posiadłości. Po cichutku zaczęłam kierować się w tamtą stronę.
- Emily! - doszedł mnie nagły okrzyk zachwytu Anny.
"Że co?" - zdryblałam, okręcając się na pięcie. Obawiałam się, że będę musiała wybawiać siostrę z opresji, ale o dziwo sama do nich podeszła. Cud?! Przystanęłam za doniczką z jakimś ozdobnym drzewkiem i zaczynając wnikliwie przyglądać się sytuacji. Moja ucieczka mogła w tym wypadku trochę zaczekać.
- Witaj Anno. Ricky. To mój chłopak Frans. - oznajmiła.
- Miło mi. - przywitał się młody inspektor.
Były Emily popatrzył na niego jakoś dziwnie. Znali się? Zaczęłam wyczuwać w powietrzu jakieś napięcie.
- Emily. Tak dawno nie rozmawiałyśmy... Dobrze cię znów widzieć. - stwierdziła dawna przyjaciółka mojej siostry.
- Tęskniłam za wami. - powiedziała moja siostra.
- Opowiadaj jak się poznaliście! - uśmiechnęła się Anna.
- Och. To nie były najprzyjemniejsze okoliczności. Widzicie, Frans, jest inspektorem w Scotland Yardzie... - zaczęła opowiadać.
- Zadajesz się z psem? - wtrącił złośliwie Ricky.
- Ej. Uważaj na słowa. - odrzekł urażony Frans.
- Bo, co? - odpyskował.
Zanosiło się, że za chwilę może dojść do rękoczynów. Byłam podekscytowana. Czyżby były mojej siostry poczuł zazdrość, kiedy zobaczył ją z innym? Jeśli tak to, kto wygra. On czy Frans. Obstawiałam inspektora. Jednak praca w policji powinna robić swoje, co nie? Chłopaki zaczęli skakać sobie do gardeł, a Emily i Anna były zmuszone ich rozdzielać. No takiego przedstawienia tego wieczoru to się nie spodziewałam.
- Interesują Cię takie prostackie zachowania? - spytał Ciel.
- Cii. - uciszyłam go, nadal obserwując ów spektakl.
Po chwili dotarło do mnie kto stoi obok i odskoczyłam jak poparzona. Spojrzał na mnie ze swoim jakże stoickim spokojem.
- No, co? - głupio się spytał.
- Jeszcze się pytasz? Dziwię się, że tak po prostu do mnie podchodzisz po naszej poprzedniej rozmowie. - odparłam.
- A jak mam podchodzić? Robiłem o wiele gorsze rzeczy i dobrze o tym wiesz. - stwierdził.
- Nawet, jeśli to nie dotyczyły one, ani mnie, ani nikogo mi bliskiego. - odrzekłam.
Zbył mnie odwracając wzrok.
- Jak już do mnie podszedłeś to, chociaż wyjaśnij po co. - skwitowałam, lekko obrażona.
- Przecież nasz układ był tylko czystą fikcją. Nie muszę Ci o niczym mówić. Poza tym czy muszę mieć jakiś specjalny pretekst do rozmowy z tobą? - zapytał.
- Chyba tak skoro udałeś się tu bez przebrania. Może wypiłeś zbyt dużo? - nachyliłam się ku niemu, aby sprawdzić czy czuć od niego alkohol.
Najwyraźniej coś to w nim ruszyło.
- Nic nie piłem. - obruszył się, urażony.
Właśnie w tej chwili zorientowałam się, że grupka, którą obserwowałam gdzieś znikła.
- Świetnie. Przez Ciebie ich zgubiłam. - westchnęłam.
- Przeze mnie? - spytał.
- No tak. Rozproszyłeś mnie. - mówiąc to, skrzyżowałam ręce.
W tym momencie podszedł do nas lokaj Ciela.
- Panienko [Reader]. - ukłonił się.
- Witaj Sebastianie. - odparłam.
- Pozwoli Panienka, że na chwilę porwę Panicza. - powiedział.
- Oczywiście. Nie ma problemu. - oznajmiłam.
Oddaliłam się od nich i poszłam we wcześniej obranym kierunku. Nareszcie ulotniłam się z sali balowej. Teraz należało tylko znaleźć jakiś pokój, w którym mogłabym się ukryć i wszystko przeczekać. Czułam, że muszę się uspokoić. Nie wiedziałam, dlaczego, ale widok Phantomhive'a naprawdę mnie poruszył. Wstyd było mi to przyznać, ale w jakimś sensie stęskniłam się za nim. Potrząsnęłam głową. Naprawdę zaczynało mi odbijać. Ruszyłam w głąb korytarza. Na jego końcu znajdowały się jedynie dwie pary drzwi, oznaczone znaczkami. Ciężko westchnęłam. Mimo wszystko liczyłam, że znajdę jakieś wejście do wnętrza posiadłości, a nie jedynie łazienki, ale no cóż. Weszłam do damskiej i zamknęłam się w jednej z kabin. Było tam dosyć ciasno, co nie podobało mi się ze względu na wielkość mojej sukni. "Mogłam wszyć tu sobie jakąś książkę." - rzuciłam w myślach, w tym momencie orientując się, że ktoś prócz mnie wszedł do pomieszczenia.
- Uderzamy punkt północ. Nie zapomnij i nie gap się tak w tego bruneta. Pamiętaj, że masz inny cel. - powiedziała jakaś kobieta, o znajomym głosie.
Na wszelki wypadek wstrzymałam oddech. Te słowa wydały mi się przynajmniej niepokojące.
- Pamiętam. Ty też pilnuj swojej roboty. - dodała dość ostro druga osoba.
Gdyby nie to, że dźwięki w takich wykafelkowanych łazienkach rozchodzą się trochę inaczej, dałabym sobie rękę uciąć, że to Matilda.
- Wracamy. - oznajmił jakiś mężczyzna, nagle uchylając drzwi.
Obie kobiety wyszły z pomieszczenia. Odetchnęłam z ulgą. Czułam, że zostanie tu nie będzie jednak tak dobrym pomysłem, jak tego sobie życzyłam, gdyż pewnie ponownie zostałabym w coś wmieszana. O ile już mi się to nie udało. Odczekałam kilka minut, również udając się na zewnątrz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro