Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

deux


               Nie jesteś moją córką.

Nie jesteś moją córką.

Nie jesteś moją córką.

Ania usiadła na łóżku, cała mokra od potu i łez. Nie pamiętała powrotu do domu.

Włączyła lampkę, która stała na szafce nocnej obok łóżka i zobaczyła szklankę wody oraz notatkę.

O Gilbercie pomyślała jako pierwszym. Ale wtedy przypomniała sobie, co wydarzyło się zaledwie kilka godzin wcześniej.

Podniosła kartkę i ją przeczytała, a jej serce zatonęło, gdy rozpoznała charakter pisma Maryli.

Aniu,
Z pewnością nie pamiętasz, co się stało, więc ci to powiem, moja droga. Spróbuj wyobrazić sobie moje przerażenie, gdy o pierwszej w nocy otrzymałam telefon, że moja siedemnastoletnia córka ma PŁUKANIE ŻOŁADKA. Jestem naprawdę obrzydzona twoim zachowaniem. Nawet nie myśl, że nie wiem o tym spotkaniu z dyrektorką.

Zostawiam ci tę notatkę, bo jak zobaczysz, zabrałam ci telefon. Porozmawiamy jutro po szkole.

Maryla

W głowie dziewczyny pojawiło się wspomnienie, jak weszła do klubu i upiła się do nieprzytomności. Jęknęła, po czym zgniotła kartkę, wrzucając ją do kosza.

Potarła skronie — strasznie bolała ją głowa.

Na jej nadgarstku zapięta była opaska identyfikacyjna.

Wstała i przejrzała się w lustrze. Jęknęła, gdy uświadomiła sobie, że w jej ulubionych kabaretkach jest teraz ogromna dziura. Jej włosy były... Jakieś. Teraz to jej oddech był problemem. Nawet nie wiedziała, jak miała następnego dnia pokazać się w szkole.

To łatwe — pomyślała. — Po prostu nie pójdę.





               Gilbert obudził się, gdy usłyszał krzyki Delly dochodzące z elektronicznej niańki — tej sekretnej niańki, którą wziął po tym, jak Bash mu zabronił.

– Blythe, no co ty? Chodzisz do szkoły, nie musi budzić cię krzyczące dziecko.

Chłopak niechętnie się zgodził, ale jeszcze tej samej nocy zakradł się do jego pokoju i zabrał z niego starą niańkę Mary. Patrzył na nią z ogromnym sentymentem.

Tylko Mary mogła zawiązywać na nim pasek, by przez cały czas móc nosić urządzenie na szyi. Tęsknił właśnie za takimi małymi rzeczami. Przykładowo jej rady. Wielkie nieba, Gilbert oddałby wszystko, by ponownie usłyszeć jej słynne, mądre słowa.

Bash był najlepszym przyjacielem jego ojca, bratem od innej matki, jak to mawiali, więc kiedy John zmarł, mężczyzna od razu zaproponował Gilbertowi pomoc w gospodarstwie. Miał zostać tam na miesiąc, góra dwa, ale się zakochał. W taki sposób on, Gil oraz Mary stworzyli dość dziwną, ale szczęśliwą rodzinę.

Trzy lata temu, kiedy Mary zmarła, tylko Ania utrzymywała Gilberta i Basha przy życiu. Odwiedzała ich, gotowała im śniadania, opiekowała się Delly, przynosiła Gilbertowi zeszyty...

Tęsknił właśnie za takimi niewielkimi rzeczami.

Gilbert pokręcił głową, by pozbyć się natarczywych myśli i wszedł do pokoju krzyczącej trzylatki. Włączył światło, by zobaczyć Delly, która wściekle kopała nogami oraz krzyczała, leżąc na podłodze. Przechodziła przez okres, kiedy nocami chodziła po całym domu, przez co zawsze była niesamowicie zmęczona i płakała.

Zobaczyła Gilberta i natychmiast zamilkła. Przytuliła się do jego nogi.

– Gilbur. – Zachichotała.

Nadal nie potrafiła poprawnie wymówić jego imienia i w zasadzie niczego innego.

Nie licząc jednego słowa.

Chłopak wziął ją na ręce, a ona zachichotała.

– Delly, łóżko jest wygodne, skarbie. Proszę, zostań w nim.

Spróbował utulić ją do snu, lecz dziewczynka wierciła się i kopała jak zawodowy karateka. Gilbert przegrywał tę bitwę. Westchnął, po czym ponownie przykrył ją kołdrą. Ku jego zaskoczeniu, została na miejscu, ale zaczęła krzyczeć swoje ulubione słowo.

– Ania, Ania, Ania!

Gilbert westchnął.

– Nie ma już Ani, skarbie.

Ania była jej pierwszym i ulubionym słowem. Jedynym, które tak często powtarzała. Jednak to imię było ostatnim na liście najbardziej lubianych przez Gilberta.

– Ciocia Ania! Ciocia Ania! – skandowała.

Chciała usłyszeć opowieść Ani. Kiedy Ania nocowała u Gilberta, a Delly nie chciała iść spać, dziewczyna używała swojego talentu i uspakajała ją kojącymi historiami.

Gilbert poczuł niecierpliwość do Delly po raz pierwszy w życiu. Za każdym razem, gdy mamrotała „ciocia Ania", niewielki kawałek jego serca pękał.

Minęło piętnaście minut, a dziewczynka nadal krzyczała i biegała po całym pokoju. Ponownie położył ją w łóżku z nadzieją, że już się zmęczyła.

– Ciocia Ania, Gilbur! – zawołała, ponownie siadając.

Przepełniony wściekłością Gilbert w końcu nie wytrzymał.

– NIE MA JUŻ CIOCI ANI!

Przez kilka sekund trwała cisza, aż w końcu trzylatka wybuchła płaczem. Gilbert natychmiast złagodniał.

– Och, kochanie. Bardzo przepraszam, Delly.

Po mniej więcej dwóch minutach prób uciszenia jej krzyków Bash zapukał do drzwi. Brunet przeniósł na niego wzrok.

– Przepraszam, Bash. Po prostu nie przestawała i...

Gilbert niemalże płakał. Mężczyzna jedynie kiwnął głowę i wziął Delly na ręce. Ukołysał ją w swoich ramionach, a po kilku krzykach oraz kopnięciach w końcu się uspokoiła i zasnęła. Przykrył ją kołdrą, a następnie oboje ucałowali ją w policzek.

Bash wskazał palcem na salon, niemo polecając Gilbertowi, by właśnie tam poszedł. Blythe niemrawo powłóczył się do pomieszczenia. Czuł się okropnie. Jak mógł wyżyć się na Delly?! Było mu wstyd i spodziewał się, że Bash go zbeszta, na co całkowicie zasłużył. Sebastian w końcu wszedł do pokoju i usiadł na kanapie obok niego.

– Co stało się z twoją Anią? – zapytał cichym oraz kojącym głosem.

Gilbert spuścił wzrok na swoje kolana, bawiąc się bransoletką, którą Mary podarowała mu na czternaste urodziny.

– Bash, po prostu powiedzmy, że już nie jest moją Anią. I nigdy nią nie była.

Oczywiście, mężczyzna wiedział, że nie była to prawda, lecz Gilbert był co do tego przekonany i wiedział, że w najbliższym czasie to nie ulegnie zmianie. Brunet popatrzył na Basha i zaczął płakać. Był sfrustrowany, miał złamane serce i chciało mu się spać.

– Bash, bardzo przepraszam, że nakrzyczałem na Delly. Nie chciałem. Po prostu ciągle wołała Anię i...

Sebastian owinął ramiona wokół załamanego chłopaka, a Gilbert odwzajemnił uścisk, zaczynając płakać mu na ramieniu. Doskonale go rozumiał. Wiedział, jak bardzo był zakochany w Ani.

Gilbert pozwolił wszystkim łzom wypłynąć — płakał tak samo bardzo, jak wtedy, gdy stracił Mary, bo czuł się, jakby stracił Anię już na zawsze. Tak samo jak Mary.





               Ania przemknęła się przez stare i skrzypiące schody z nadzieją, że będzie w stanie uciec na cały dzień z Zielonego Wzgórza — potrzebowała uciec od wszystkich i wszystkiego. Była siódma rano, a ona była przekonana, że Maryla już jest w pracy, bo w końcu powiedziała, iż porozmawiają, gdy wróci ze szkoły.

Złapała swoją torbę oraz ładowarkę do telefonu, po czym przeszła przez salon do wyjścia z domu. Już miała naciskać klamkę, gdy usłyszała za sobą czyjś kaszel.

– Gdzie się wybierasz?

Jej serce stanęło i poczuła spojrzenie wbijające się w jej plecy. Powoli odwróciła się, by zobaczyć Marylę siedzącą na fotelu w ciemności.

– Och, wychodziłam do szkoły wcześniej, żeby zobaczyć się z dyrektorką Stacy – skłamała z łatwością. Dość dobrze wyćwiczyła tę umiejętność przez ostatni rok.

– Aniu, naprawdę myślisz, że urodziłam się wczoraj? Nie ma mowy. Dzisiaj osobiście odwiozę cię do szkoły. Muszę zobaczyć się z Muriel. – Podniosła się i popatrzyła dziewczynie prosto w twarz. – Podobno powiedziałaś jej, cytując, żeby „ssała ci pałę".

Rudowłosa uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie swojego dramatycznego wyjścia z poprzedniego dnia.

– Nie waż się tak szczerzyć, młoda damo! – zawołała Maryla. Nie była w stanie pojąć, co stało się z Anią. Nie mogła odpocząć ani na chwilę już od miesięcy. – Wracaj do swojego pokoju. Wyjeżdżamy za pół godziny.

Ania nie widziała sensu w kłóceniu się, więc wróciła do wspomnianego pomieszczenia. Miała plan awaryjny. Podeszła do swojego okna, którym wymykała się nocą na spotkania z przyjaciółmi. Ostatnimi czasy nie lubiła go używać, ale uważała, że było lepsze niż pójście do szkoły.

Spróbowała je podnieść, ale nie chciało się ruszyć. Szarpała z całej siły, ale nic z tego. Usłyszała za sobą cichy chichot. Gdy się odwróciła, zobaczyła zadowoloną Marylę stojącą przy framudze drzwi.

– Znam cię, Aniu. Zamknęłam to okno, tak samo jak moje. Jestem o krok przed tobą.

Na twarzy dziewczyny nie było żadnego wyrazu — zawsze widniał na niej choć cień uśmiechu, lecz teraz była pozbawiona emocji.

– Wychodzimy za dziesięć minut. – Kobieta odwróciła się, a Ania zrezygnowana usiadła na łóżku.

Wiedziała, że musi iść do szkoły, przez co zaczęła się stresować. Ostatnie, na co miała ochotę, to zobaczenie jego.





               Ania siedziała w samochodzie Maryli, wpatrując się w tłum uczniów wchodzących do budynku z rozpaczą. Kiedyś uwielbiała szkołę, uwielbiała się uczyć i uwielbiała swoich przyjaciół. Teraz nie miała nic ani nikogo.

Maryla wysiadła z samochodu i otworzyła jej drzwi.

– Wysiadaj. Nie mam nastroju na twoje cholerne wymysły.

Rudowłosa wiedziała, że jej adopcyjna matka mówiła poważnie. Maryla nigdy nie przeklinała, chyba że było naprawdę źle. Więc w milczeniu wzięła swoją torbę i zamknęła za sobą drzwi.

Przeszła przez środek parkingu aż do wejścia — nigdy tamtędy nie chodziła, by uniknąć...

Usłyszała chichot nieopodal siebie, więc odwróciła głowę, by zobaczyć osobę, której nie widziała od ponad roku.

Dianę.

Wyglądała dokładnie tak samo — w długie, kręcone, czarne włosy wplątane były te popisowe niebieskie kokardy, miała na sobie tego samego koloru spódniczkę w kratkę, białą koszulkę bez rękawów i trzymała książkę od rachunkowości.

Nie była sama. Otaczały ją osoby, których widok naprawdę bolał Anię. Szybko odwróciła głowę, modląc się do każdego możliwego boga, by jej nie zauważyli.

Nie podniosła spojrzenia, kiedy Maryla ją wyprzedziła i już prawie dotarła do wejścia, ale nagle ktoś otworzył drzwi.

Karol Sloane. Jej były chłopak.

Poczuła mdłości na sam jego widok. Przez chwilę stał tam bez ruchu, a ona nadal była w szoku. W jej umyśle pojawiło się mnóstwo okropnych wspomnień i nie była w stanie patrzeć na niego już ani sekundę dłużej.

Nagle na niego zwymiotowała.

Nie miała pojęcia, jak to się stało.

Wszyscy się śmiali i słyszała wiwaty, salwy krzyków oraz śmiechu. Odwróciła się, po czym zaczęła biec najszybciej, jak tylko potrafiła.

Zbiegła po schodach, a kiedy mijała Dianę, ich spojrzenia się spotkały. Spodziewała się zobaczyć w jej oczach zadowolenie i rozbawienie, jednak spotkała się z czystym smutkiem i zmartwieniem.

Dalej biegła i biegła. Jednak nie zauważyła, że Gilbert właśnie wjeżdżał na parking. Zobaczył znajomą burzę włosów, która uciekała, jakby od tego miało zależeć jej życie. Podświadomość kazała mu ją gonić. Ale miał dość. Miał to wszystko gdzieś.





               Ruszył w stronę szkoły i zobaczył, że jego przyjaciele żywiołowo do siebie szepczą. Nagle go zauważyli, a Diana machnęła ręką, by do nich podszedł.

– Widziałeś, co się stało? – szepnęła. Wszyscy byli zebrani w jakimś dziwnym kółku.

Chłopak pokręcił głową, a Ruby sapnęła.

– O mój Boże, Gilbert!

Popatrzył na nią, a ona już miała mu wszystko tłumaczyć, kiedy Tillie wcięła jej się w słowo.

– Widziałeś, jak ucieka?

Gilbert kiwnął głową i już miał coś powiedzieć, kiedy Janka również zaczęła mówić.

– Razem z Józią widziałyśmy, jak ucieka. Najwidoczniej nadal jest tak szybka jak wiatr.

Blythe po raz kolejny otworzył usta, ale Moody również musiał dodać swoje trzy grosze.

– Cholera, szkoda, że nie byłem bliżej. To było MAKABRYCZNE.

Diana uderzyła go w ramię, próbując się wtrącić, ale Tillie nie mogła się powstrzymać.

– Widzieliście, co ona na sobie miała? I ten makijaż!

Cała grupa, nie licząc Diany i Gilberta, zaczęła mamrotać jak szalona i wszyscy się przekrzykiwali.

– ZAMKNIJCIE SIĘ! – W końcu Cole przyszedł na ratunek. Wszyscy zamilkli i wbili w niego wzrok. – Na litość boską, dajcie Dianie mówić! Wy zwierzęta!

Przyjaciele wymamrotali przeprosiny, a Diana posłała blondynowi wdzięczny uśmiech.

– Okej, Gilbert, Janka i Józia, właśnie to się stało...

Barry opowiedziała o całym wydarzeniu, w którym Ania i Maryla przyjechały do szkoły, a rudowłosa zwymiotowała na Karola. Specjalnie nie wspomniała o tym, że na sobie popatrzyły.

– A potem odbiegła! – zakończyła. Wszyscy wpatrywali się w nią z zafascynowaniem, nawet ci, którzy byli tego świadkami.

– Przebiegła obok mojego jeepa, gdy parkowałem – powiedział Gilbert.

– Dlaczego nie spróbowałeś z nią porozmawiać? W końcu jesteście takimi jakby wrogami.

Chłopak wbił wzrok w swoje stopy. Nikomu nie powiedział o tym, co wydarzyło się między nim a Anią. Nie mieli pojęcia, że dwa razy się z nią całował.

– Powiedzmy, że dość poważnie się pokłóciliśmy i mam dość. Już na dobre. Ona już nie jest Anią.

Rysy twarzy Diany opadły, gdy przytuliła Gilberta. Rozumiała jego uczucia do niej bardziej niż ktokolwiek inny.

– Och, czyli to się wydarzyło – przerwała im Maryla.

Cała grupa odsunęła się od siebie przerażona, a Moody głośno pisnął.

– Maryla! – Diana owinęła ramiona również wokół drobnej kobiety. Nawet nie była w stanie sobie wyobrazić, ile cierpienia przysporzyła jej ostatnio Ania.

– Och, moja droga Diano! Jak cudownie jest zobaczyć twoją twarz... Twarze was wszystkich. – Wskazała na resztę grupy.

Wtedy popatrzyła na Gilberta. Był dla niej niemal jak syn.

– Och, Gilbert! Chodź tutaj!

Surowa panna Cuthbert zazwyczaj nie przepadała za przytulaniem, ale w tamtym momencie naprawdę tego potrzebowała. Poza tym bardzo za nimi tęskniła.

Gilbert chętnie uścisnął Marylę. Była dla niego jak matka, której nigdy nie miał. Po chwili się od siebie odsunęli, a kobieta złapała go za ramiona.

– Wyglądasz dokładnie jak swój ojciec!

Przeniosła wzrok na resztę grupy i się uśmiechnęła. Swego czasu nie doceniała tego, że odwiedzali ich dom i wprowadzali zamieszanie, lecz teraz naprawdę miło było ujrzeć ich znajome twarze.

– Lepiej zacznę szukać Ani. Bóg jeden wie, co się z nią dzieje. – Spróbowała cicho się zaśmiać, ale do jej oczu i tak napłynęły łzy.

Diana wystąpiła naprzód i ją przytuliła.

– My też za nią tęsknimy, panno Cuthbert.

Brunetka nigdy nie przyznałaby tego na głos, ale tęskniła za Anią bardziej niż za kimkolwiek innym.

– Och, Diano, nie zamartwiaj się Anią. Zrobiłaś, co musiałaś. Nie miałaby dobrego wpływu na nikogo. A szczególnie na samą siebie.

Barry wiedziała, że to prawda, ale to ani trochę nie sprawiało, iż ból zelżał.

– Cześć, dzieci. Cudownie było znowu was zobaczyć! – Pomachała im, po czym odwróciła się i nie odważyła spojrzeć przez ramię, bo nie chciała, by ktoś zobaczył łzy spływające po jej twarzy.

Chciała tylko odzyskać swoją kochaną Anię.

Nie tę nieznajomą.

Nie ten cień.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro