Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9, cz.1


– Umarła? – Usłyszałam jak przez szklaną ścianę.

– Czy tobie już do końca odjebało? – Dotarł do mnie drugi, równie przytłumiony głos. – Oczywiście, że nie, idioto. Zemdlała.

– Nowe. Nie znałem.

– Nie mogę... Pojebie mnie.

Poczułam chłód na twarzy. Najpierw pojawił się na czole, by następnie zsunąć się niżej, na policzek i szyję. Zimno w połączeniu z moją rozgrzaną skórą sprawiło, że wstrząsnął mną dreszcz. Uchyliłam powieki, ostre światło zakuło mnie w oczy, więc natychmiast je zamknęłam i zacisnęłam najmocniej, jak tylko mogłam.

– Maddie? – Głos Ezry był już znacznie wyraźniejszy. Ponownie spróbowałam otworzyć oczy. Zamrugałam kilkakrotnie, by przyzwyczaić je do światła. Ezra zaczął nabierać kształtów, a po chwili nie był jedynie rozmazaną plamą na jasnym tle, tylko człowiekiem z krwi i kości. Przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, w spojrzeniu błyszczało coś na wzór zmartwienia, jednak chłód w nim zawarty kazał mi mieć się na baczności i nie ufać do końca przeczuciu.

Tuż za pochylonym Ezrą stał sam Nicola Dubois. Spoglądał na mnie z góry beznamiętnie, kąciki jego ust drgały co chwilę, jakby powstrzymywał uśmiech, który się na nie cisnął bez względu na powagę sytuacji.

W pierwszej chwili nie za bardzo docierało do mnie, co się wydarzyło. Ból w czaszce rozprzestrzeniał się z niesamowitą prędkością. Uniemożliwiał pełne skupienie, zaglądał odważnie w każdy zakamarek i rozpychał się, nie bacząc na to, czy jest tam dla niego miejsce.

Wspomnienia ostatniej godziny powoli wychodziły na pierwszy plan. Mózg mielił na nowo przyswojone informacje. Żołądek kurczył się, przesuwał zawartość do góry. Gwałtownie podniosłam się do siadu. To nie był najlepszy pomysł. Świat zawirował, a ból zakuł jeszcze bardziej.

– Będę rzygać – sapnęłam i przyłożyłam dłoń do ust.

Nicola wystrzelił w moją stronę, złapał za nadgarstek i świat, w mgnieniu oka zawirował. W moje nozdrza uderzył ostry zapach cytrusów wymieszanych z czymś orzeźwiającym, jednak nie miałam zbyt wiele czasu się nad nim zastanowić. Wylądowałam na kolanach. Dubois przytrzymał mnie jedną ręką w pasie, a drugą chwycił za włosy i przerzucił je do tyłu. Przechylił mnie tak, by moja głowa znalazła się tuż nad muszlą.

Torsje wstrząsnęły mną od razu. Łzy spływały po moich policzkach niekontrolowanie, kiedy pozbywałam się treści żołądka. Nie byłam pewna, jak długo to trwało, ale przez cały ten czas czułam, jak Nicola spina się przy każdym kolejnym ataku. Jego dłoń początkowo zaciskała się mocno na moich włosach, jednak po czasie poluźnił ucisk i zaczął gładzić mnie po plecach. Gdybym nie wiedziała, kto znajduje się ze mną w pomieszczeniu, uznałabym ten gest za czuły.

W końcu moje ramiona opadły. Podparłam się dłońmi o kolana i ostatkiem sił wyprostowałam. Białe plamki migały przed moimi oczami, świat kołysał się niebezpiecznie. Wciąż było mi niedobrze, choć nie miałam pojęcia, czy mogłabym wyrzucić z siebie choćby gram więcej. Moja klatka piersiowa poruszała się wraz z głębokimi oddechami. Puls szalał, dlatego brałam spore wdechy i wypuszczałam je przez nos, by go wyrównać.

– Całkiem ludzki odruch – mruknął Nicola, po czym podniósł się z podłogi. Spojrzałam na niego i od razu tego pożałowałam. Przestrzeń zatańczyła tango bez ostrzeżenia. Trimis przewrócił oczami, złapał mnie za ramiona i podciągnął do góry. Przyjrzał się mojej twarzy. – Jesteś zielona.

– Spierdalaj – sarknęłam. Próbowałam wyszarpać się z jego uścisku, lecz nie miałam na to siły. Czułam się otępiona, bez energii, wymioty skutecznie wyciągnęły ze mnie wszystko, co mogły, a ból głowy wcale nie ułatwiał zadania.

Dubois wyczuł moje kiepskie samopoczucie i niechęć do niego. Poluźnił uścisk, upewnił się, że stoję twardo na ziemi, po czym puścił moje ramiona, a jego ręce zniknęły splecione za plecami. Zerknęłam na niego przelotnie. Twarz wykrzywiał grymas, przypominający uśmiech, lecz moją uwagę bardziej przykuła cienka, sina linia, ciągnąca się niemal pośrodku szyi mężczyzny.

Przez mój umysł przelotnie przesunęło się poczucie winy, jednak szybko się go pozbyłam. Kutasowi zwyczajnie się należało, za to, jak mnie traktował do tej pory. Gniew powoli kiełkował w moich trzewiach. Powinien się cieszyć, że nie urwałam mu tego zakutego łba.

Pukanie do drzwi przerwało natłok coraz gorszych myśli i wizji tego, co mogłabym mu zrobić. Ezra nacisnął klamkę i wszedł do łazienki.

Dopiero teraz pozwoliłam sobie rozejrzeć nieśmiało po pomieszczeniu i kiedy wisiałam nad sedesem, pozbywając się swoich wnętrzności, wydawała się zdecydowanie mniejsza niż była w rzeczywistości. Po przeciwnej stronie do muszli i umywalki stała ogromna, narożna wanna. Byłam pewna, że zaświeciły mi się oczy, gdy tylko mój wzrok na nią padł. Żaden z mężczyzn jednak nie dał po sobie poznać, że zauważył tę nagłą ekscytację.

– Wszystko w porządku? – Ezra patrzył na mnie znad srebrnych oprawek. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego jakby przy trimisie zamieniał się w marmurowy posąg. Musiałam spojrzeć mu w oczy, by odczytać jego nastrój.

– Za dużo informacji – powiedział Nicola, nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch. Zmrużyłam oczy i wycelowałam palec w jego klatkę piersiową.

– Jak mogę odzyskać wspomnienia? – zapytałam bez ogródek. Starałam się skupić na twarzy trimisa, jego nagi tors wciąż mnie rozpraszał. Wzrok mimowolnie zjeżdżał niżej, na podłużną bliznę na środku klatki piersiowej.

– Pozwól, że najpierw...

– Nie – warknęłam. – Chcę wiedzieć to już, teraz, i wyjść.

Nicola przechylił głowę na bok. Spojrzałam mu w oczy. Wydawały się ciemnieć z każdą sekundą coraz bardziej. Czarne, gęste rzęsy drgały wraz z powiekami. Zdecydowanie zastanawiał się, jak ubrać swoją odpowiedź w odpowiednie słowa.

– To będzie skomplikowana operacja, Maddie – odezwał się Ezra, łapiąc mnie za ramię. Znów ogarnęła mnie swoista bariera. – Pracuję nad tym, by złamać zabezpieczenia w miejscu, w którym się znajdują.

Spojrzałam na niego i zamrugałam zaskoczona. Przez myśl przetoczyło się... coś. Nie byłam w stanie tego określić, ale nasiliło ból, który kotłował się pod sklepieniem czaszki od momentu, kiedy odzyskałam przytomność.

– Co znaczy: miejsce, w którym się znajdują? – powtórzyłam za nim trochę bezwiednie. Słowa same opuściły moje usta.

Cohen i Dubois wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Trwało to zdecydowanie dłużej niż zwykłe zerknięcie. Zaczynałam się denerwować. Nie podobała mi się sytuacja, w której znalazła się nasza trójka. Stanie między trimisem, który twierdził, że należę do niego a człowiekiem, z którym sypiałam od lat, było jak położenie się w imadle i czekanie, aż zgniecie mnie na miazgę.

– To znaczy, że straciłaś wspomnienia w nienaturalny sposób, skarbie. – Nicola mówił powoli, wciąż wpatrując się w twarz Ezry. Mięśnie szczęki hakera się zacisnęły. – I znajdują się w pewnym miejscu w Paryżu.

***

Ezra przekręcił klucz w zamku, po czym pchnął drzwi do swojego mieszkania. Chwycił mnie za rękę i poprowadził w głąb ciemnego korytarza. Szłam za nim niczym w transie. W mojej głowie kotłowały się cały czas słowa Nicoli. Mieliłam zdobyte informacje, próbowałam jakoś je poukładać, ale wciąż miałam wrażenie, że wiele rzeczy mi umyka.

Dubois nie powiedział zbyt dużo. Mogłam z tego wyciągnąć trochę wniosków, jednak wolałam usłyszeć to od któregoś z mężczyzn. Chciałam, by rozwiali moje wątpliwości w jakiejkolwiek sprawie dotyczącej Jean Luca, mnie i pochodzenia trimisów. Miałam nadzieję, że odpowiedzi Ezry będą mniej wymijające.

Cohen wymacał włącznik światła na ścianie. Ciche kliknięcie rozeszło się wraz z jasnością ledowych żarówek rozsianych po całym suficie loftowego mieszkania hakera. Puścił moją dłoń, podszedł do wyspy kuchennej i rzucił klucze na blat. Nerwowym ruchem zdjął z siebie płaszcz, po czym wyciągnął colta z kabury przewieszonej przez klatkę piersiową i zabezpieczył pistolet. Sięgnął do kołnierza koszuli i odpiął dwa guziki.

– Wyglądasz na zdenerwowanego – stwierdziłam monotonnym tonem. Szok wciąż mnie trzymał. Ezra gwałtownie odwrócił się do mnie. Otworzył usta, by po chwili je zamknąć, mięśnie jego szczęki poruszyły się, kiedy zaciskał zęby.

Zaciskające się pięści również nie uszły mojej uwadze.

– Kurwa mać, Madeleine – sapnął. Zdjął okulary, po czym przetarł twarz dłonią. Z jego klatki piersiowej wymsknęło się zrezygnowane westchnięcie. – Jak mam nie być zdenerwowany, kiedy wszystko się popierdoliło?

Zmarszczyłam brwi i założyłam ręce na piersi. Podeszłam do niego pewnym krokiem i zadarłam głowę do góry. Czułam, że mój umysł wraca na właściwe tory.

– Bo co? Bo się dowiedziałam, że współpracujecie? – warknęłam, ciskając w jego klatkę piersiową palec wskazujący. – Jesteś niemożliwy, wiesz? Od początku wiedziałeś o Duboisie i nic mi nie powiedziałeś!

– A co miałem ci powiedzieć? Hej, Maddie, jestem podwójnym agentem, zamierzam sprzątnąć Russeau, wchodzisz w to? – odbił piłeczkę. Pochylił się, by móc spojrzeć mi w oczy. Jego głos był niski i lodowaty, ale spojrzenie mówiło zupełnie co innego. Patrzył na mnie miękko z nieukrywaną troską, jakby obawiał się mojej reakcji.

Właściwie miał rację. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, byłam pewna, że gdyby powiedział mi wcześniej o współpracy z Nicolą, od razu posłałabym mu kulkę między oczy. Przeklinałam sama siebie za to, jak ślepo wierzyłam w Jean Luca, jednocześnie nie wiedząc, kim i czym tak naprawdę jest, czym się zajmuje, jaki jest jego cel. Zrobił wszystko, bym była posłuszna jego rozkazom i nie zadawała zbędnych pytań odnośnie do handlu narkotykami.

Opuściłam ramiona i wzięłam głęboki wdech. Rozluźniłam dłoń, po czym położyłam ją płasko na klatce piersiowej mężczyzny.

– Opowiedz mi o tym – poprosiłam już mniej groźnym tonem niż wcześniej. Wciąż byłam zła, ale miałam nadzieję, że to, co ma do przekazania Ezra, rozjaśni trochę sytuację.

Cohen wyminął mnie, podszedł do sofy i rozsiadł się na niej niedbale. Poklepał miejsce obok siebie. Bez słowa wykonałam polecenie. Położył rękę na moim udzie i zaczął gładzić je delikatnie, jakby ten gest pomagał mu zebrać myśli. Mnie z kolei zaczynał irytować. Chwyciłam go i zacisnęłam palce. Ezra zerknął na mnie, kącik jego ust drgnął nieznacznie.

– Nicola przyszedł do mnie jakieś trzydzieści lat temu z propozycją współpracy. Już wtedy od wielu lat hakowałem dla Russeau, ale nigdy wcześniej nie zostałem zaangażowany w akcję w terenie – zaczął. Patrzył w jakiś punkt przed sobą, jakby był myślami gdzieś bardzo daleko.

– Zaraz, zaraz, stop. Trzydzieści lat temu? Znaczy...

– Że mam więcej lat, niż możesz przypuszczać. – Uśmiechnął się gorzko. Zamrugałam i już chciałam zadać kolejne pytanie, jednak mnie uprzedził. – Nie, nie jestem trimisem. Ani demonem.

Zasznurowałam usta.

– Więc czym...

– Człowiekiem – powiedział, zanim dokończyłam pytanie. – Przynajmniej jeszcze.

Obrócił się przodem do mnie i zaczął podwijać mankiet lewego rękawa. Cały czas intensywnie wpatrywał się w moją twarz, czekał na reakcję. Spuściłam wzrok na jego przedramię. Otworzyłam usta w zdziwieniu, ale w moim przełyku w mgnieniu oka uformowała się ogromna gula, której nie byłam w stanie przełknąć.

Rękę Ezry, od nadgarstka aż ponad łokieć, zdobiła siatka czarnych żył. Zamrugałam, wydawało mi się, że pulsują wściekle, byłam pewna, że przed moimi oczami migają złote nitki. Złote, niemal w kolorze płynnego miodu. Wszystkie moje mięśnie spięły się natychmiast, a trimis szarpnął niespokojnie. Zdusiłam w sobie gotowość do walki. Domyślałam się, co stało się z Ezrą, ale nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli.

– Co to jest? – Mój głos zadrżał niespodziewanie.

– Prawdopodobne wynik nieudanego eksperymentu. – Cohen uśmiechnął się, ale nie było w tym grymasie nic radosnego. Iskra w jego oczach przygasła. – Byłem szczeniakiem. Sześć lat po wojnie wygłupiałem się z kolegami nad jednym z kraterów, które pozostały po zrzucie. Zachwiałem się i wpadłem do niego. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to był jeden z tych, do których wojsko wrzucało radioaktywne odpady. Wyciągnęli mnie, ale szybko się okazało, że choroba popromienna rozprzestrzeniała się po moim organizmie w zawrotnym tempie.

– Chryste... Ezra...

– Nie dawali mi żadnych szans. Z dnia na dzień czułem się coraz gorzej. A potem... – Oparł się bokiem o zagłówek sofy. Cały czas gładził moją dłoń, jakby obawiał się, że jeśli mnie puści to ucieknę. Podniósł głowę i spojrzał na mnie z determinacją. – A potem przyszłaś do szpitala razem z Russeau. – Otworzyłam szeroko oczy, a szczęka opadła mi chyba na samą podłogę. – Powiedzieliście, że możecie mi pomóc i mogę przeżyć.

Wpatrywałam się w niego oniemiała. Krew w moich żyłach stanęła, serce na moment przestało bić. Plecy oblał zimny pot. Czułam, że zaczynam drżeć. Każde jego słowo odbijało się echem od sklepienia mojej czaszki i wracało z podwójną mocą.

Smutny uśmiech nie schodził z twarzy mężczyzny. Podniósł się ociężale, po czym podszedł do konsoli przy oknie. Stało na niej kilka butelek, część była napoczęta. Sięgnął po szklankę i nalał sobie whisky. Wrócił na sofę, pochylił się, po czym oparł łokcie o kolana.

– Chciałem żyć, więc bez wahania się zgodziłem. – Zamieszał trunek i upił łyk. – Miałem wziąć udział w programie, który był twoim autorskim pomysłem. Lata później dowiedziałem się, że stworzyłaś go razem z Nicolą Duboisem. Niwelował skutki choroby popromiennej.

– Byłam... naukowcem? – Szok nie odpuszczał. Ledwo wydusiłam z siebie te słowa.

– Tak. – Ezra pokiwał głową. – Projekt był ściśle tajny. Dlatego Jean Luc nie wiedział, że kiedy wymiesza się substancję czynną z eterem, ta zacznie mutować i zamieniać ludzi w...

– ... potwory – dokończyłam za niego. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro