Rozdział 11, cz.1
Zerwałam się, wciągając powietrze głęboko do płuc. Po klatce piersiowej rozchodził się przepotworny, piekący ból. Moje spojrzenie od razu skupiło się na poważnym obliczu Ezry. Złapał mnie za ramiona, zacisnął na nich mocno palce, przytrzymując mnie w miejscu.
– To zaboli – powiedział przez zaciśnięte zęby. Jedną rękę przeniósł na coś przede mną. Spojrzałam w dół. Ogromna strzykawka wystawała z mojego splotu słonecznego. Jej koniec wystawał nawet poza dużą dłoń hakera. Szarpnął nią gwałtownie. Długa igła wysunęła się z mojego ciała szybko, choć miałam wrażenie, że trwa to całą wieczność.
– Kurwa mać – sapnęłam. Przyłożyłam rękę do klatki piersiowej. Nie byłam pewna, czy to moje serce tak mocno biło, czy to skóra wokół wlotu pulsowała wściekle. – Naszprycowałeś mnie?
– To tylko adrenalina. – Ezra wyprostował się i poprawił okulary. – Na wszystkich działa tak samo.
Rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się w lofcie hakera. Jedynym źródłem światła były lampki ledowe, wystające z rur, które ciągnęły się przez całą długość sufitu. Za oknem panowały niemal egipskie ciemności. Domyślałam się, że oprócz tego, że już była noc, na zewnątrz lało bardziej niż przez ostatnie tygodnie. Deszczowe noce nie były niczym nowym w Down Town.
Jedna rzecz nie pasowała do tego obrazka. Nicola Dubois. Siedział na podłodze przy ścianie, opierał głowę o czerwone cegły. Oczy miał przymknięte, a ręce splecione między podkulonymi nogami. Oddychał głęboko przez lekko otwarte usta. Sięgnął dłonią do nosa. Dopiero wtedy zauważyłam, że trzyma w niej zakrwawioną chusteczkę.
Ezra powiódł za mną wzrokiem. Wrócił nim do mnie, po czym ujął mój podbródek w dwa palce i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Mięśnie na jego żuchwie poruszyły się nerwowo, jakby przejechał językiem po zębach.
– Jak się czujesz? – zapytał, ale nie dosłyszałam troski w jego głosie. Pytał z czystej kurtuazji albo zbudował wokół siebie mur. Widziałam, że jest zły. Choć to pewnie za mało powiedziane. Wyglądał na autentycznie wściekłego i tylko jeden puszczony klocek domina dzielił go od wybuchu.
– Jakby przejechał po mnie walec – odparłam zgodnie z prawdą. Głos miałam ochrypnięty, gardło drapało, jakbym próbowała przełknąć szklankę ostrych gwoździ. Wskazałam głową trimisa. To był błąd, od razu pożałowałam, że nią ruszyłam. – Co z nim?
– Zrobiłaś mu papkę z mózgu. – Ezra poprawił okulary i zerknął przez ramię na Nicolę. – Już dochodzi do siebie.
Zmarszczyłam brwi. Próbowałam się skupić na wydarzeniach sprzed ocknięcia się w lofcie, lecz ból głowy wcale tego nie ułatwiał. Ostatnie, co pamiętałam to spotkanie z Nicolą w jego apartamencie. Sprawdzał coś, a potem...
Wspomnienie Duboisa zalało mój umysł w ułamku sekundy. Emocje strzelały we mnie niczym seria z karabinu. Skuliłam się na kanapie i jęknęłam przeciągle. Nie chciałam o tym pamiętać, na Boga!
– Gdzie trafiłaś? – Pytanie dotarło do mnie jak przez mgłę, jednak zrozumiałam jego sens. Podniosłam zaszklony wzrok na trimisa. Wpatrywał się we mnie wypranym z jakichkolwiek emocji spojrzeniem. Nie było mu do śmiechu. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że doskonale wiedział, gdzie byłam i co widziałam.
Wyglądał na potwornie zmęczonego. Całkowicie inaczej, niż przywykłam go widywać. Jakby to, co się wydarzyło, wycisnęło z niego wszystkie pokłady energii, jakie w sobie miał. Gęsta krew powoli wypływała z jego nosa, a on wycierał ją już mechanicznie, nawet nie zastanawiał się nad tym ruchem.
Zerknęłam na Cohena. Mężczyzna posłał mi jedynie cierpki uśmiech. Wstał i podwinął rękaw koszuli. Podszedł do wyspy kuchennej, zgarnął z niej szklaną fiolkę z purpurowym płynem i ruszył ku antresoli. Zrozumiałam, co chciał tym przekazać. Zwyczajnie dawał mi przestrzeń do rozmowy z Duboisem.
Dźwignęłam się i zachwiałam, mięśnie nóg zadrżały, jakbym nie używała ich od bardzo dawna. Od razu przyszedł mi na myśl dzień, w którym obudziłam się w szpitalu. Wtedy też nie mogłam normalnie chodzić. Na trzęsących się nogach podeszłam z wolna do trimisa. Oparłam się plecami o ścianę i osunęłam po niej powoli. Nawet ten ruch sprawiał, że chciało mi się płakać z bólu. Czułam się wymięta, zniszczona, przeżarta do szpiku, bolały mnie nawet cebulki włosów. Migrena stukała mocno o kość czaszkową i byłam pewna, że jeżeli nie prześpię tego, będzie mi towarzyszyć następne kilka dni.
– Więc? – Nicola odwrócił głowę w moją stronę. W kąciku jego ust majaczył słaby uśmiech. Mimo skrajnego zmęczenia wciąż starał się zachować rezon. Tym razem jednak mnie to nie zirytowało. Setki myśli kotłowało się w mojej głowie, niemal tyle samo co pytań. – No dalej, Madeleine. Co dałem ci tym razem?
Zmrużyłam oczy. Cofam to, co powiedziałam. Nicola potrafił mnie zirytować w ułamku sekundy.
– Co się wydarzyło? – zapytałam i naprawdę chciałam, żeby brzmiało to stanowczo, ale było nijakie i bez polotu. Westchnęłam z rezygnacją. Nie było sensu udawać.
– Ciało i umysł trimisa nie lubi próżni – odparł spokojnie. Jeśli wyczuł zmianę mojego nastroju, to nie dał po sobie tego poznać. – Nie posiadasz wspomnień, więc organizm zrobił to, co potrafi najlepiej. Próbował zastąpić je mocą. Nie pamiętasz, jak nad nią panować, więc po pewnym czasie od utraty wspomnień, kiedy ten proces się rozpoczyna, tracisz nad nią kontrolę.
– Czyli co? – Nie rozumiałam.
– Czyli stajesz się tykającą bombą. Niemal atomową.
– A ty poczęstowałeś mnie swoimi wspomnieniami, po to, żeby...? – Nicola uniósł brew. Z cichym stęknięciem zwrócił się w moją stronę całym ciałem i pochylił tak, by nasze spojrzenia były na tej samej wysokości.
– Sama je sobie wzięłaś – szepnął. – I to te, które schowałem tak głęboko w czeluściach swojego umysłu, że nawet ja miałbym problem, żeby się do nich dokopać. – Zacisnął usta w wąską linię, jakby się nad czymś zastanawiał. – Musiałem skręcić ci kark, żeby powstrzymać wyrzut mocy, a potem uderzyć twoją czaszką kilka razy o ziemię. A ty i tak siedziałaś w mojej głowie. Całe godziny katowałaś mnie tym wspomnieniem. Miałem ochotę strzelić sobie w łeb.
To dlatego tak mnie bolała... Nicola zrobił sobie ze mnie worek treningowy. Nawet jeśli tylko po to, żeby powstrzymać coś... nawet nie wiem co, to przyprawiło mnie o gniew. Szybko jednak został przysłonięty zupełnie innym uczuciem. Pamiętałam każdy szczegół, wyrył się w mojej pamięci tak bardzo, że aż bolał. Miałam ochotę wyprostować wszystkie zwoje mózgowe i pomalować je białą farbą, byleby zniknęło.
Czułam się z nim najzwyczajniej źle z tym, co zobaczyłam. Sądziłam, że to z Nicolą było coś nie tak, a wszystko wskazywało na to, że to ja byłam głównym czynnikiem generującym problemy. Mieszałam w głowach dwóch facetów, trzeci ostrzył na mnie swoje szpony, bo mój umysł był bronią, której potrzebował niemal tak bardzo, jak tlenu. Wciąż nie wiedziałam wiele. Jednak najważniejsze dotarło do mnie już dawno – Jean Luc Russeau chciał pozbyć się ludzi.
Co nim kierowało? Jego zamiary były zagadką, do której nie dotarłam, ale byłam bliżej niż dalej. Wystarczyło odzyskać wspomnienia. Choć teraz nie byłam pewna, czy chciałam je z powrotem.
Westchnęłam przeciągle. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć Nicoli. Miałam masę wątpliwości, nawarstwiały się i sprawiały, że nie wiedziałam, jaki ruch wykonać. Czułam, że powoli tracę rezon i pewność siebie.
– Nie chciałam tego widzieć – powiedziałam cicho. Spuściłam wzrok na swoje dłonie.
– Ty nie mogłaś nic zrobić. Wszystko, co czułaś, to moje odczucia. Z teraźniejszości. – Zaskoczona poderwałam głowę do góry. Dubois patrzył na mnie z góry, z głową przechyloną do boku.
– Ja... – Przygryzłam wargę w konsternacji. Co miałam zrobić? Przeprosić? Przecież nie miałam nad tym kontroli. Na usta cisnęło mi się zupełnie co innego. – Jak mogłam być taka...
– Jesteś trimisem, mon cheri – powiedział, a mnie przeszedł dreszcz, kiedy usłyszałam francuski zwrot. Zaczynał mi się źle kojarzyć. – Wszystko czujesz bardziej. Gniew, złość, radość, smutek, pożądanie. I równie silnie możesz zdusić w sobie te emocje w mgnieniu oka. – Sięgnął do mojej twarzy i założył mi kosmyk włosów za ucho. Jego dłoń trzęsła się mocno. – Zrozumiesz to wszystko po wycieczce do Paryża.
Po raz kolejny wytarł nos chusteczką. Posłał mi krzywy uśmiech, po czym dźwignął się, opierając rękami o ścianę i wyciągnął jedną w moją stronę. Podałam mu dłoń bez wahania. Pociągnął mnie delikatnie do góry. Nogi już nie drżały tak mocno, jak wcześniej, widocznie adrenalina powoli zaczynała schodzić. Powinnam czuć przypływ energii, ale miałam wrażenie, że robię się coraz bardziej senna.
Dźwięk stawianych kroków na metalowych schodach odwrócił moją uwagę od Duboisa. Koszula Ezry zniknęła na rzecz czarnej koszulki, która idealnie podkreślała jego umięśnione ciało. Przygryzał wnętrze policzka, przez co zrobił mu się uroczy dołek tuż nad prawym kącikiem. Stanął na ostatnim stopniu i oparł się o barierkę.
– Ile czasu potrzebujesz na regenerację? – mówiąc to, Ezra uniósł nonszalancko brew. Nawet na mnie nie patrzył, więc domyślałam się, że te słowa nie są skierowane do mnie.
– Dwa, góra trzy dni – odparł Dubois. Uniósł moją dłoń i ucałował jej grzbiet. Spojrzałam na niego skonsternowana, lecz nawet nie musiałam pytać. Od razu dostrzegłam maskę, którą zwykle przywdziewał. Stał się w mgnieniu oka takim, jak go poznałam. – Gdyby sytuacja się powtórzyła, strzel jej między oczy.
Rozwarłam powieki w szoku, tak samo, jak usta. Przeskakiwałam spojrzeniem między nim a Ezrą, jednak żaden z nich się nawet nie uśmiechnął. Nicola mówił całkowicie poważnie, a Cohen równie poważnie przyjął to do wiadomości.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, trimis pstryknął palcami. I zniknął tylko na ułamek sekundy. Kiedy pojawił się przy drzwiach, całkiem wyraźnie widziałam, jak je otwiera i wychodzi, choć Ezra w tym czasie nie był w stanie wziąć nawet pełnego oddechu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro