Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10, cz.1


Pożegnałam się z Ezrą przed apartamentowcem, w którym mieszkał. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę siedziby Jean Luca. Już niemal zapomniałam, że wciąż dla niego pracował. Nie miałam pojęcia, czy Russeau próbował się ze mną kontaktować. Zgubiłam telefon, nawet sama nie pamiętałam gdzie i kiedy.

Na moje szczęście, w mieszkaniu Ezry nie brakowało żadnych urządzeń, szczególnie telefonów. Pracownicy Jean Luca gubili i niszczyli je notorycznie, a on jako dobry szef – cóż za ironia – zawsze miał nadmiar sprzętu na podorędziu. Właściwie to Cohen miał. On zajmował się dostawami i zamówieniami, jeżeli chodziło o tego typu rzeczy. Dopiero teraz dostrzegałam, jak wiele zaufania ma do hakera Jean Luc. Ezra wiedział niemal o każdym ruchu narkotykowego giganta. Jedyne, czego Cohen nie kontrolował to dostawy eteru do Down Town. Od tego był ktoś inny. Nieznany. Zakładałam, że to sam Russeau trzyma pieczę nad zamówieniami. Był równie uzależniony od tego gówna, co jego klienci, dlatego nie byłam w stanie wskazać nikogo, komu mógłby powierzyć to zadanie.

Jean Luc był wygodny. Miał ludzi od wszystkiego. Na niektóre zlecenia pracowały dziesiątki osób, ale jeżeli chodziło o eter – nikt nie wiedział o tym tak dużo, jak sam Russeau. Dokąd sięgałam pamięcią, przy każdym telefonie o problemach z czymkolwiek rozkładał zadania na innych pracowników, lecz jeżeli chodziło o narkotyk, wracał do swojego kurewskiego gabinetu i zamykał się tam na długie godziny, dopóki temat nie został ogarnięty do końca.

Wyciągnęłam nowe urządzenie z kieszeni i weszłam w listę kontaktów. Miałam zapisane dwa, według Ezry najważniejsze – do niego samego i do Nicoli Duboisa. Wpatrywałam się w nazwisko trimisa na wyświetlaczu dobre kilka minut. Wydęłam usta w niezadowoleniu. Po rewelacjach sprzedanych mi przez hakera nie widziałam absolutnie żadnej możliwości na owocną współpracę z tym palantem.

Jeśli naprawdę byliśmy małżeństwem, wcale mnie nie dziwiło, że ta relacja nie przetrwała. Nicola Dubois był zbyt pewny siebie, arogancki, chamski i doprowadzał mnie tym swoim złośliwym uśmieszkiem do szału. Ostatnie, czego chciałam to wchodzić z nim w jakiekolwiek interakcje. Jednak Ezra wyjaśnił, że bez Duboisa nie odzyskam wspomnień, a on beze mnie nie pozbędzie się Russeau.

Westchnęłam i wybrałam numer Nicoli. Przyłożyłam telefon do ucha w oczekiwaniu na połączenie. Już po pierwszym sygnale w słuchawce usłyszałam wyprany z emocji głos trimisa.

– Musimy pogadać – oznajmiłam bez żadnego powitania. – Gdzie cię znajdę?

– Tutaj. – Usłyszałam tuż przy drugim uchu.

Odruch bezwarunkowy zadziałał od razu. Wszystkie moje mięśnie spięły się, a trimis we wnętrzu wybuchł niczym wulkan podczas erupcji. Mój łokieć wbił się nieco poniżej splotu słonecznego mężczyzny. Nicola zgiął się wpół, tracąc dech w piersiach, przez co jego twarz spotkała się z moim kolanem, które wyszło mu naprzeciw niemal w tym samym czasie. Zatoczył się do tyłu, chwytając oburącz za nos. Między palcami pojawiły się szkarłatne plamy, by po chwili w formie kropli zacząć kapać na szary chodnik.

– Ja pieprzę, Dubois – sapnęłam, próbując rozluźnić ciało gotowe do walki. – Ty nie masz w sobie ani krzty instynktu samozachowawczego.

– Podoba mi się taka gra wstępna – wymamrotał. Powoli wyprostował się, stękając głośno. Przetarł twarz tą samą ręką i otrzepał ją niedbale z posoki. Spojrzał na mnie z błyskiem w oku i tym szelmowskim uśmieszkiem, którego nie cierpiałam. – Niezły cios, Madeleine.

Założyłam ręce na piersi i posłałam mu beznamiętne spojrzenie. Trimis w moim wnętrzu powoli cofał się do splotu słonecznego, a puls stabilizował, choć wciąż był szybki, napędzony nagłym wyrzutem adrenaliny.

– Czy ty zawsze za mną łazisz? – zapytałam z przekąsem.

– Nie muszę, mon cheri. Zawsze cię znajdę.

Wydawało mi się, że przez jego twarz przetoczyła się emocja, która całkowicie nie pasowała do zawadiackiego uśmiechu i błyszczących oczu. Przechyliłam lekko głowę i zmarszczyłam brwi, wpatrując się uważnie w jego oblicze. Nie mogłam w żaden sposób nazwać tego grymasu, ale był tak odmienny od ustawień fabrycznych jego twarzy, że nie zostawał przeze mnie niezauważony.

Nicola parsknął, widząc moją minę. Raz jeszcze przetarł miejsce między ustami a nosem. Z dziurek wciąż sączyła się krew, ale wydawało się, że nieszczególnie się tym przejmował. Wyciągnął drugą dłoń w moją stronę. Uniosłam brwi w konsternacji.

– Chyba nie będziemy rozmawiać na środku ulicy – mruknął, przewracając przy tym oczami. – Poza tym, wiem, czego chcesz, a nie mam tego przy sobie.

Antidotum.

Opuściłam nieznacznie ramiona i wzięłam głęboki wdech. Ezra potrzebował antidotum, więc musiałam schować dumę i złość do kieszeni, jeśli chciałam je dostać. Byłam pewna, że sam w końcu spotkałby się z Nicolą i je otrzymał, lecz biorąc pod uwagę, jaki nerwowy zrobił się po telefonie Russeau, obowiązki mogły mu zająć więcej czasu, niż w rzeczywistości miał.

A czułam, że miał go niewiele. Moc trimisa krzyczała w moim wnętrzu, wyczuwając zagrożenie ze strony hakera. Zmieniał się, choć wcale nie było widać tego po jego oczach. Z tego, co wiedziałam, umysł jako ostatni był infekowany przez mutację. Zastanawiałam się, jak mogłam nigdy tego nie wyczuć. Czyżby lek działał dłużej, niż się znaliśmy?

Podałam Nicoli swoją dłoń. Mężczyzna przyciągnął mnie do siebie i objął mocno w talii. Z jego ust wymsknęło się ciche parsknięcie, na które jedynie przewróciłam oczami, po czym zacisnęłam mocno powieki. Poczułam to nieznośne uczucie przenoszenia z miejsce na miejsce. Żołądek zawiązał się w ciasny supeł, chcąc wypchnąć przez przełyk jego treść, choć i tak nie znajdowało się tam wiele.

Dłoń Duboisa zniknęła z mojego ciała. Stałam stabilne na twardym podłożu, bez strachu otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Znajdowaliśmy się w salonie, z którego dzień wcześniej wyszłam w towarzystwie Cohena. Wszystko stało na swoim miejscu, tak zwyczajnie, jakby wczoraj nic się nie wydarzyło.

Nicola podszedł do kanapy i usadowił się na niej wygodnie. Zarzucił ramiona na oparcie i przechylił głowę do boku.

– Więc? – Uniósł jedną brew. Miałam wrażenie, że przeżywam deja vu. Jakbyśmy znów byli w Abbys.

– Po pierwsze: lek. – Podniosłam palec wskazujący do góry.

– Jest w lodówce w kuchni – odparł wypranym z emocji tonem. Uśmiech z jego ust natychmiast znikł. – Skoro wiesz o tym, to wiesz również o...

– Małżeństwie – dokończyłam za niego. – Tak.

Nicola zabębnił palcami o oparcie kanapy. Spojrzał w stronę okna. Jego oblicze było poważne, byłam pewna, że nad czymś się zastanawia, ale nie byłam w stanie wyczytać nic z jego postawy. Podobno potrafiłam włazić innym do głowy, tak jak on, jednak nie miałam pojęcia, jak to robić.

Podeszłam do fotela i również usiadłam. Splotłam palce na kolanach, w moim organizmie krążyła dziwna emocja, której w pierwszej chwili nie byłam w stanie określić. Oczekiwanie, wymieszane z odrobiną zdenerwowania i niepewności. Jakby milczenie Nicoli zwiastowało kolejną bombę, którą zamierzał na mnie zrzucić.

– Byłem taki głupi – powiedział w końcu, a mnie przeszedł dreszcz. Natychmiast się wyprostowałam.

– Nie, żebyś teraz był mądrzejszy – skomentowałam. Nicola spojrzał na mnie spode łba i uśmiechnął się kącikiem ust. Pochylił się do przodu, ułożył łokcie na kolanach i splótł dłonie między nimi.

– Widzisz, Madeleine, nasze rozstanie było dobrze przemyślaną strategią Russeau. Wiedział, że nie pozwolę na to, byś odkryła przed nim wszystkie nasze badania, dlatego postarał się, byś przestała mi ufać. – Zacisnęłam usta w wąską linię. Nie chciałam mu przerywać, chciałam wiedzieć, co ma mi do powiedzenia. – Jedno mu się udało: poróżnić nas. Gdyby nie Cohen, pewnie wrócilibyśmy do siebie po tym powojennym zawirowaniu.

– Nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić – mruknęłam, odwracając wzrok. Dziwne uczucie osiadało w moim żołądku, kiedy słuchałam, jak Nicola mówi o naszym małżeństwie. Wciąż nie docierało do mnie, że mogliśmy być tak blisko. Właściwie to chciałam wyprzeć tę informację z pamięci, tak bardzo do siebie nie pasowaliśmy, że dziwiłam się, że kiedykolwiek mogłam poczuć do niego coś więcej oprócz niechęci.

– A jednak łączy nas więcej, niż byś chciała. – Oblizał usta. Przełknęłam ślinę, ten gest nie działał na mnie zbyt... dobrze. – Wbrew pozorom byliśmy dobraną parą i chętnie bym ci to pokazał. Gdyby nie ciągnął się za tobą zapach tego człowieka.

– Do rzeczy – sapnęłam. Nie chciałam, żeby poruszał temat Ezry. Wolałam sama w końcu dowiedzieć się, jak wyglądało moje życie. – Wspomnienia.

– Ach, tak. – Przeczesał włosy palcami. – Ja ci je odebrałem, Madeleine. Twoim własnym urządzeniem.

Otworzyłam szeroko oczy. Opadłam na oparcie fotela, nie dowierzając jego słowom. Zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno, że poczułam, jak paznokcie wbijają się w ich wnętrze.

– Jak... – Nie byłam w stanie dokończyć pytania. Sparaliżowało mnie, szok odebrał zdolność składania słów w zdania.

– Poprosiłaś mnie o to. Bałaś się, że Russeau wykorzysta tę wiedzę przeciwko ludzkości i nie odbiegałaś swoimi przypuszczeniami od prawdy. Wiedziałaś, że ze mną twoje wspomnienia będą bezpieczne. – Czułam, jak mój puls przyspiesza. Szum krwi zagłuszył wszystkie dźwięki dookoła. Nicola podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do mnie. Kucnął obok i położył rękę na moim kolanie. – Problem polegał na tym, że po całej operacji rząd wpadł do laboratorium. Byłaś tam tylko z kilkoma pomocnikami, którzy mieli monitorować twój stan, dopóki nie ukryję fiolek ze wspomnieniami. Żołnierze zabrali cię do specjalnego więzienia dla trimisów. Mogłem cię wykupić, gdybym tylko miał środki. Ale wszystkie pieniądze pakowaliśmy w badania. W przeciwieństwie do Russeau.

– Wykupił mnie... – wydukałam. Nicola kiwnął głową

– Russeau zawarł ze mną umowę. Odzyskasz wolność, jeśli uda mi się przekonać cię do pozbycia się go bez zwracania ci wspomnień. Za każdym razem nie kończyło się to zbyt dobrze, ale nie przeze mnie. Dlatego od wieków gramy wciąż w tę samą grę.

– Przecież mogłeś go zabić, tak po prostu. – Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Nicola pokręcił głową. Cofnął się i usiadł na stoliku kawowym.

– Według mojej wiedzy na świecie jest tylko jeden trimis, który wie, jak zabić innego trimisa. I to jesteś ty. – Wyciągnął oskarżycielsko palec w moją stronę. – Ale nawet dla ciebie Russeau jest zbyt silny i jest potrzebna do tego nasza dwójka.

Ja?

Jak to mogłam być ja, skoro... Niemal od razu mój umysł zalały wszystkie momenty, w których dostawałam zlecenie na zamordowanie trimisa. Każde z nich miało lukę w pamięci. Choćbym nie wiem, jak bardzo się starała, nie mogłam przypomnieć sobie momentu, w którym pozbawiam swojego pobratymca życia. Próbowałam wysilić każdą szarą komórkę, jaka krążyła po moim umyśle, jednak wciąż natrafiałam na czarną otchłań, wpadałam w nią i wracałam z coraz silniejszym bólem, ćmiącym z tyłu głowy.

– Czyli, podsumowując – zaczęłam powoli – odebrałeś mi wspomnienia na moją prośbę i są gdzieś ukryte, ale żeby je odzyskać to musimy...

– Wybrać się do Paryża, skarbie. – Uśmiechnął się. Zignorowałam kolejne słodkie przezwisko, od którego zaczynało mnie powoli mdlić. – Zanim jednak ruszymy po walizkę, musimy się włamać do laboratorium.

– Po co?

– Po kod.

– Kod – powtórzyłam za nim bezwiednie. Nicola kiwnął głową. – Jaki znowu kod?

– Zabezpieczyłaś walizkę z fiolkami kodem, zapisałaś go na pewnym dokumencie i ukryłaś w naszym laboratorium. Jeśli chcemy dostać się do zawartości i przeżyć, musimy wpisać ten kod.

Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi ustami. Nicola żartował? Nabijał się ze mnie? Zastanawiałam się nad tym przez kilka następnych sekund, szukając jakichkolwiek oznak żartu, jednak trimis nie wyglądał, jakby żartował. Nawet mimo tego przeklętego uśmieszku, jego spojrzenie pozostawało poważne.

– Jak mamy znaleźć coś, o czym nie pamiętam? – jęknęłam zrezygnowana i ukryłam twarz w dłoniach.

Nicola wsparł się na rękach. Przechylił głowę nieco w bok i lustrował mnie równie uważnie, co ja jego. Czułam, jak jego macki próbują dostać się do mojej głowy, jednak w ostatnim czasie dużo ćwiczyłam i postawiłam solidny mur wokół swojego umysłu. Nie chciałam, by w nim grzebał, znał moje myśli, nie chciałam, by mówił do mnie telepatycznie. Odnosiłam wtedy wrażenie, że dotykał tych sfer mojego jestestwa, które powinny być zarezerwowane dla kogoś wyjątkowego.

Ogarnął mnie nieprzyjemny chłód. Objęłam się ramionami, spuściłam głowę, byleby tylko na niego nie patrzeć. Znów czułam się tak, jakby Dubois zdejmował ze mnie ubranie, jedną część po drugiej, powoli, z rozmysłem i taką precyzją, że nie byłam się w stanie przed tym obronić.

Kątem oka dostrzegłam ruch. Podniosłam głowę i rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu. Trimis w moim wnętrzu poruszył się nerwowo.

– Nicola? – krzyknęłam w eter, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi.

Znów to zrobił. Bez jakichkolwiek wyjaśnień zostawił mnie samą z milionem myśli, kotłujących się pod sklepieniem czaszki. W dodatku nie dał mi antidotum.

Podniosłam się z miejsca ze zrezygnowanym westchnięciem. Spojrzałam w stronę drzwi. Dubois mówił, że jest w lodówce, więc bez zastanowienia ruszyłam ku wejściu, którego jeszcze nie znałam. Sięgnęłam do klamki i w tym samym momencie skrzydło otworzyło się gwałtownie.

Podskoczyłam zaskoczona. Spięłam wszystkie mięśnie i uniosłam ręce zaciśnięte w pięści jak najbliżej twarzy, by ochronić ją w razie ataku. Nicola zmarszczył brwi i przechylił głowę w bok.

– Co ty robisz? – zapytał, uniósłszy jedną brew.

– Możesz przestać tak znikać i się pojawiać nagle?! – sarknęłam rozeźlona. Znów próbowałam rozluźnić mięśnie przygotowane do walki. – Do kuchni nie mogłeś wejść przez drzwi, tylko musiałeś tak raptownie znikać?

– Przecież wszedłem. – Wzruszył ramionami.

– Nie! Zniknąłeś i... – Nie wiedziałam właściwie, po co ciągnę tę konwersację. – Ach, nieważne! Po prostu daj mi tę fiolkę. – Wyciągnęłam rękę w jego stronę. Nicola znów zlustrował mnie z tym nieodgadnionym wyrazem twarzy. Milczał dobre kilka minut, a ja powoli traciłam cierpliwość. Zaczynało się to robić bardzo niekomfortowe. – Co?

Uśmiechnął się i uniósł rękę do góry. Pstryknął palcami i zniknął sprzed moich oczu. Warknęłam, zaciskając dłonie w pięści. Wzniosłam oczy ku górze. Przysięgam, że w tamtym momencie miałam ochotę zrobić mu krzywdę.

Odwróciłam się na pięcie i rozejrzałam ponownie po pomieszczeniu. Próbowałam wyczuć jego energię, jednak nigdzie nie było nawet cząstki. Chwilę później drzwi do łazienki otworzyły się, a w nich stanął trimis.

– Co ty wyprawiasz? – Położyłam ręce na biodrach.

– Nie powinnaś widzieć, że otwieram drzwi – oznajmił, kręcąc głową. Uniosłam brew.

– To jakaś nowa gierka, w którą zamierzasz się bawić?

– Nie. – Podszedł do mnie szybkim krokiem. Ujął mój podbródek w dwa palce i uniósł do góry. Pochylił się tak, by nasze oczy były na tej samej wysokości i wejrzał w nie, mrużąc własne. – Widziałaś, jak do ciebie podchodzę?

– Tak! – Wyrwałam się z jego uścisku i cofnęłam o krok. – Możesz powiedzieć, o co ci chodzi?

Milczał. Wodził spojrzeniem po mojej twarzy. Przejechał językiem po zębach. Trimis w moim wnętrzu drgnął nerwowo po raz kolejny. Rozwinął swoje macki i rozpierzchnął się w każdą możliwą stronę. Obraz przed moimi oczami pokrył się złotą łuną. Nicola wyprostował się i zrobił krok do przodu. Stał tak blisko, że musiałam zadrzeć głowę do góry. Owiała mnie świeża, morska bryza.

– Co widzisz, Madeleine? – powiedział, ale miałam wrażenie, że jego głos dochodzi zza grubej szyby. Jego poważny ton przeszył mnie aż do szpiku. Zadrżałam. Coraz mniej mi się to podobało. – Madeleine.

– Co się dzieje? – W moim głosie pobrzmiewała nuta desperacji. Nagle poczułam się zdezorientowana. Dubois kołysał się do przodu i do tyłu albo może mi się wydawało? Rozejrzałam się niepewnie. Moc gotowała się we mnie już od dobrych kilku minut, a ja w głowie miałam jedynie... pustkę. Powoli zaczynał ogarniać mnie strach i dziwne uczucie niepokoju. Trimis w moim wnętrzu szarpnął się, żądając wypuszczenia go na zewnątrz.

Spojrzałam na Nicolę. Obraz rozmazał się niebezpiecznie mocno, zmrużyłam oczy, żeby widzieć go wyraźniej, jednak zamiast ostrych kształtów, przestrzeń zaczęła się zakrzywiać. Ściany przechyliły się do wewnątrz, Dubois odsunął się kilka centymetrów, po chwili znów stal dalej, aż w końcu odjechał całkowicie, stając się niebotycznie mały.

Wyciągnęłam rękę w jego stronę. Nawet jeśli za nim nie przepadałam, nie chciałam, aby w tym momencie gdziekolwiek znikał. Próbowałam go złapać, jednak na nic to się nie zdało. Trafiłam w pustkę. Czułam, jak zaczynam się trząść, adrenalina coraz śmielej krążyła w moich żyłach. Było mi na przemian zimno i gorąco. Stróżka potu spłynęła po moim kręgosłupie. Nie byłam pewna, czy rozglądałam się, czy to może świat tak wirował. Nie wiedziałam, czy tracę równowagę, czy stoję jak słup soli. Ogarniało mnie coraz większe odrealnienie, czułam się, jakbym zapadała się w sobie głęboko, a trimis przejmował nade mną kontrolę.

– Nicola? – jęknęłam desperacko, choć nie otworzyłam nawet ust. Żołądek podjechał mi do gardła. Poczułam, jak coś oplata mnie mocno i przyciska ręce do ciała. Osunęłam się powoli, chyba po ścianie, nie mogłam się skupić nawet w najmniejszym stopniu. – C-co się dzieje?

Czas nam się kończy. – Usłyszałam. Potrząsnęłam głową.

– Wyjdź z mojej głowy – sapnęłam. Trudno było mi zebrać myśli i byłam niemal przekonana, że to, co wyszło z moich ust, wcale nie brzmiało tak, jak chciałam.

Nie siedzę w niej, Madeleine. To ty siedzisz w mojej.

Zachłysnęłam się. Otworzyłam szerzej oczy, ale jedyne co widziałam to czyste złoto. Ciasny węzeł coraz mocniej oplatał moje ramiona, zaciskał się, miażdżąc klatkę piersiową. Chciałam się wyszarpać, ale trzymał wyjątkowo mocno, jakby Nicola oplótł wokół mnie żelazny, gruby łańcuch. Do moich nozdrzy wdarła się ostra woń cytrusów i morskiej bryzy.

– Co się dzieje? – załkałam po raz kolejny. Coraz trudniej było mi oddychać. Panika wdarła się do mojego umysłu i tańczyła salsę, nie zważając na to, że świat wokół niej płonie. Miałam wrażenie, że trawi mnie ogień.

To będzie bolało – szepnął Dubois wprost do mojego ucha, choć coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nawet nie otwierał ust. – Ale nie zamierzam wrócić do punktu wyjścia.

Coś szarpnęło mną niespodziewanie. Poczułam, jakby cienkie ostrze rozrywało moje trzewia. Z ust wydarł się potworny ryk, nie mogłam nad tym zapanować. A potem...

Ciemność. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro