Rozdział 8
Wspomnienia.
Prawda była taka, że jedyne, czego pragnęłam, to zapełnienie tych przeklętych, białych kartek fruwających swobodnie po całym moim umyśle. Mogłam oszukiwać samą siebie, że miałam jakiś cel, że interesowała mnie moja praca, że chciałabym mieć hobby. Mogłam sobie wmawiać to wszystko, patrzeć w lustro i kłamać bez mrugnięcia okiem, ale jedyne, czego chciałam, to pamiętać swoje życie.
Chciałam wiedzieć, jaka byłam, co mnie cieszyło, przez co płakałam. Kiedy miałam urodziny, z kim spędzałam czas i czy był w moim życiu ktoś, komu mogłam powierzyć wszystkie swoje problemy. Byłam pewna, że nie ograniczało się jedynie do mordowania tych, którzy narazili się innym. Czułam, że przeżyłam więcej lat, niż mój wygląd sugerował. Chciałam wiedzieć, co sprawiło, że na mojej skroni pojawiła się podłużna blizna. I czy znałam Nicolę i Jean Luca wcześniej.
Na moje usta cisnęło się tak wiele pytań, których w tamtej chwili nie mogłam zadać. Miotałam się między tym, co chciałam, a tym, co powinnam zrobić. Poczucie obowiązku wobec Russeau wciąż nie wygasło. Próbowało ustawić mnie na poprzednie tory, zmusić do spacyfikowania Nicoli i zaciągnięcia go prosto do siedziby mojego dawnego szefa. Problem polegał na tym, że nie mogłam ufać Jean Lucowi. To, że kłamał w wielu kwestiach, czułam nawet w zakończeniach nerwowych. Nasze ostatnie spotkanie tylko potwierdziło moje przypuszczenia.
Nicola Dubois wpatrywał się we mnie intensywnie, jakby chciał przejrzeć mnie na wylot. Na jego twarzy majaczył delikatny uśmiech, a na szyi kwitł siny, cienki krwiak po stalowej lince.
Myślałam, że będę w stanie pozbawić go głowy w mgnieniu oka. Jednak trimis w moim wnętrzu skutecznie to uniemożliwiał. Hamował mnie, stopował, szarpał za ramię w próbach przepędzenia z moich myśli tego pomysłu. Czułam, jak stawia opór, sprawia, że puls przyspiesza, a serce wali w zawrotnym tempie. Sprzeczne emocje targały moim ciałem niczym sztorm morzem.
– Madeleine – odezwał się, kiedy moje milczenie się przeciągało. Zamrugałam, czując pod powiekami napływające łzy. Wyrwałam się z jego uścisku i odsunęłam o krok.
– Co z tobą jest nie tak? – warknęłam rozzłoszczona kolejnym niepowodzeniem. Miejsce, w którym Nicola wcześniej trzymał dłoń, paliło niemiłosiernie. Byłam tak bardzo sfrustrowana, że miałam ochotę odwrócić się na pięcie i nigdy więcej nie wchodzić w drogę temu człowiekowi. – Czym ty jesteś? Wiem, że trimisem, ale jakim? Co to za mutacja?
Nicola zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Schował ręce w kieszenie płaszcza i wyprostował ramiona. Przez chwilę błądził gdzieś myślami, morska bryza docierała do nas z nabrzeża, rozwiewała kosmyki ciemnej grzywki mężczyzny, mimo że część włosów przykleiła się do ubrudzonego krwią czoła.
– Trimis nie jest mutacją, skarbie – odpowiedział, ważąc każde słowo.
Przechyliłam głowę, nie rozumiałam, co powiedział. Słyszałam zdanie, jakie wyszło z jego ust, lecz sens tej wypowiedzi mi umykał. Miałam straszny mętlik w głowie.
– Co? – To jedyne, co udało mi się wydusić. Nicola westchnął i spojrzał w niebo. Uśmiech zniknął z jego twarzy, dziwnie było oglądać go takiego... poważnego, zamyślonego. Jego usta były delikatnie rozchylone, a powieki przymknięte, jakby jego mózg pracował na najwyższych obrotach.
Oblizałam dolną wargę. Wciąż czułam posmak miętowej pasty do zębów wymieszanej z metaliczną nutą posoki. Była przesiąknięta eterem tak bardzo, że wyczuwałam narkotyk na języku. Musiałam przemyśleć swoje postępowanie. Ten pocałunek nie powinien wywołać we mnie żadnych emocji, a mimo to cały czas, gdzieś z tyłu głowy, czaiła się myśl, co by się wydarzyło, gdybym miała mniej samozaparcia, a silna wola istniała jedynie w teorii.
Dubois wyciągnął rękę w moją stronę. Spojrzałam na nią, a potem wróciłam wzrokiem do poważnego oblicza mężczyzny. Zacisnął wargi w wąską linię i czekał. Miałam wrażenie, że ten gest przypieczętuje wszystkie następne wydarzenia; że jeśli podam mu rękę, na zawsze zamknę sobie drogę do ponownej współpracy z Russeau. Spalę wszystkie mosty.
Nagle moje myśli skierowały się ku Ezrze. Wspomnienie naszej ostatniej rozmowy stanęło przed moimi oczami. Jego szerokie ramiona objęły mnie mocno, w zgięciu szyi znów poczułam miękkie usta i ciepłe powietrze, które wypuszczał przez nos.
Ciche parsknięcie wyrwało mnie z tej wizji. Zmrużyłam oczy. Pogardliwy wyraz twarzy Nicoli świadczył o tym, że siedział w mojej głowie i bawił się w najlepsze.
– Cohen ci nie ucieknie, myślę, że może nawet cię zaskoczyć – zaśmiał się. – Chodź. Jeżeli mamy rozmawiać, muszę najpierw doprowadzić się do ładu.
Zacisnęłam zęby, chcąc powstrzymać przekleństwo. Wzniosłam oczy ku niebu, po czym podałam mu swoją dłoń.
Gwałtowne szarpnięcie przeniosło nas do miejsca, z którego wyszłam dwa dni wcześniej z zamiarem pozbawienia Nicoli Duboisa życia.
***
– Sprawa załatwiona? – Odwróciłam się w stronę, z której dochodził głos. Ezra siedział w fotelu i przeglądał coś w telefonie. Sądząc po odbiciu widocznym w soczewkach okularów, oglądał nagrania z monitoringu. Był całkowicie zrelaksowany. W śnieżnobiałej koszuli, granatowych garniturowych spodniach, z jedną nogą opartą o drugą, jakby był u siebie.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Otworzyłam szeroko oczy, szczęka opadła mi chyba na samą podłogę, ale nie byłam w stanie jej pozbierać. Nigdy nie doznałam takiego szoku, jak w tamtym momencie. Zacisnęłam palce na ręce Nicoli tak mocno, że na twarzy trimisa pojawił się bolesny grymas.
– Tak – odpowiedział rozbawiony Dubois, zanim zdążyłam otworzyć usta. – Teraz twoja kolej.
– Przecież wykonałem swoje... – Podniósł wzrok znad ekranu telefonu i automatycznie poprawił okulary na nosie.
Z każdą chwilą jego oczy rozszerzały się coraz bardziej. W półmroku pomieszczenia tęczówki hakera wydawały się niemal czarne, zupełnie jak moje. Otwierał usta raz za razem, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie wiedział, jak ubrać swoją myśl w słowa.
Krew zawrzała w moim wnętrzu, a otoczenie zalał płynny miód. Ruszyłam w jego stronę. Dzieliło nas dosłownie pięć kroków, więc Ezra nie miał zbyt wiele czasu, aby wykonać jakikolwiek ruch. Rzuciłam się na niego, z moich ust wydarł się wściekły ryk. Siła skoku wywróciła mebel, a razem z nim nas. Ezra odruchowo objął mnie w pasie, kiedy przechyliliśmy się w jedną stronę i przeturlaliśmy po podłodze. Obróciliśmy się ostatni raz, nie mogłam pozwolić, by przygwoździł mnie do podłoża. Zacisnęłam pięści na jego koszuli, usiadłam na nim okrakiem, po czym przycisnęłam kolana do żeber mężczyzny. Ezra zamrugał kilka razy i rozejrzał się pospiesznie w poszukiwaniu okularów.
– Co to ma znaczyć?! – syknęłam przez zaciśnięte zęby. Czułam, jak palce Cohena wbijają się nieco poniżej mojej klatki piersiowej. Spiął się cały, słysząc ton mojego głosu. Oblizał nerwowo usta i skierował niepewne spojrzenie na mnie. Szarpnęłam za materiał koszuli mężczyzny. Miałam ochotę zmiażdżyć go, zetrzeć w drobny pył. – Bałam się, że zrobił ci krzywdę! A ty siedzisz tu, jak, kurwa, u siebie!
Cohen przełknął ślinę, po czym wziął głęboki wdech. Na jego obliczu ponownie zagościło opanowanie i spokój. Poluźnił uścisk, przesunął ręce do góry, na moje barki, później na ramiona, aż dotarł do nadgarstków i oplótł je delikatnie palcami. Poczułam, jak po moich policzkach płynie coś ciepłego. Wyswobodziłam jedną rękę, otarłam pospiesznie łzy i odwróciłam głowę w lewą stronę. Nigdzie nie wyczuwałam obecności Nicoli. Również nie zauważyłam, by stał za mną. Musiał wyjść, kiedy tylko puściłam jego dłoń.
Naprawdę się bałam. To, co działo się z Ezrą po tym, jak Nicola go przeniósł, zajmowało każdą moją myśl. Nie mogłam się przez to skupić na poszukiwaniach trimisa, dlatego odszukanie go zajęło mi więcej czasu, niż zazwyczaj. Byłam rozdarta między zadaniem, jakie sobie wyznaczyłam, a Ezrą. A on... siedział w tym samym apartamencie, w którym jeszcze nie tak dawno Nicola i ja...
Niespodziewanie zrobiło mi się niedobrze. Poczucie, że zrobiłam coś złego, wkradło się do mojego serca i rozprzestrzeniło z prędkością światła.
Ezra podniósł się, przez co zsunęłam się na jego biodra. Jego ciepły oddech omiótł mój profil, wyraźniej czułam chłód na policzku, łzy spływały po nim powoli, pozostawiając wąskie, mokre ścieżki. Drżałam, chcąc powstrzymać wzbierające we mnie emocje, które w tamtej chwili były niepożądane. Miałam być zła na Ezrę, nie odczuwać ulgę, bo widziałam go całego i zdrowego. Nie tutaj, nie w tej sytuacji.
– Maddie – szepnął i odchrząknął, jakby chciał usunąć gulę, zalegającą w przełyku. – Wszystko ci wyjaśnię i będziesz mogła na mnie krzyczeć, ile tylko zechcesz. Tylko nie teraz.
Przygryzłam dolną wargę. Otoczenie znów stało się niewyraźne, stolik i część kanapy, na których skupiłam wzrok, zaczęły niebezpiecznie zlewać się w jedno. Zamrugałam, tym samym postępując błędnie, bo kolejne łzy spłynęły po mojej twarzy. Tym razem to Ezra otarł je wierzchem dłoni, po czym musnął delikatnie krawędź mojej szczęki.
– Madeleine, spójrz na mnie – rzucił nieco rozkazującym tonem, choć wyczuwałam w nim odrobinę troski. Nie był tak ostry, jak ten, którym zwracał się do swoich podwładnych, wkradała się do niego miękkość, tak doskonale mi znana z naszych wspólnych nocy i poranków.
Odwróciłam się do niego i spojrzałam w czekoladowe oczy. Wyglądały zupełnie inaczej obdarte ze szklanej zapory, jaką stanowiły okulary korekcyjne. Tęczówki w głębokim kolorze gorzkiej czekolady błyszczały śmiało, zadziornie, słały obietnicę czegoś intensywnego i niekoniecznie słodkiego. Ostrzegały przed człowiekiem, który był ich właścicielem, jednak w taki intrygujący, zapraszający sposób. Wręcz kusiły, by sprawdzić, co kryje się za tym spojrzeniem.
– Mam nadzieję, że twoje tłumaczenia będą tego warte – sarknęłam rozeźlona, pociągając co chwilę nosem. Chciałam się podnieść, byłam niesamowicie zła na Cohena i czułam, że będę jeszcze bardziej, kiedy powie mi, o co chodzi.
Jednak Ezra mi na to nie pozwolił. Zaśmiał się pod nosem krótko, ujął moją twarz w obie dłonie i przyciągnął do siebie. Złożył na czole delikatny pocałunek, po czym objął mnie mocno. Ukrył nos w zgięciu szyi i wciągnął w płuca mój zapach. Do mnie również dotarła delikatna woń jego cedrowych perfum. Tylko przez jedną, krótką chwilę, krótszą niż oddech, walczyłam ze sobą, by go nie przytulić, lecz moje dłonie mimowolnie powędrowały na jego plecy.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę aż tak bardzo potrzebowała bliskości drugiego człowieka. Przywarłam do torsu Ezry tak mocno, jak było to możliwe. Biło od niego ciepło, w przeciwieństwie do mnie, smaganej w ostatnich godzinach mroźnym, przybrzeżnym wiatrem. Cedr mieszał się z wonią morskiej bryzy, ogrzał mnie niemal natychmiast, przepędził gniew i ukrył szok. Jedyne, co pozostawił na wierzchu to ulga. Ogarnęła mnie całą, wypełniła aż po brzegi.
Wróciła częściowa jasność umysłu, a wraz z nią świadomość, gdzie się znaleźliśmy. Odsunęłam się gwałtownie od mężczyzny, a mój puls przyspieszył niebezpiecznie.
Mieszkanie Nicoli Duboisa.
Sporych rozmiarów apartament znajdował się na najwyższym piętrze jednego z nielicznych wieżowców, jakie zostały wybudowane w Down Town po wojnie. Wysokie okna wychodziły na panoramę miasta i stanowiły przezroczystą ścianę na całej długości i szerokości pomieszczenia. Nie byłam wcześniej w tej części mieszkania Nicoli. Już wiedziałam, że za mną znajdowała się kremowa sofa i stolik, przede mną natomiast rozpościerał się długi regał zastawiony książkami, oprawionymi w skóry ze złotymi lamówkami i cała masa figurek wykonanych z różnych materiałów. Spojrzałam na fotel, na którym jeszcze nie tak dawno siedział Ezra, a następnie skierowałam wzrok w przeciwną stronę, na drzwi z jasnego drewna.
Zerwałam się na równe nogi. Każda komórka w moim ciele znów została postawiona w stan gotowości. Napięłam wszystkie mięśnie i rozejrzałam się pospiesznie. Zamarłam. Nicola wciąż pozostawał poza zasięgiem mojego wzroku, trimis również nie wyczuwał jego energii, tak jakby świadomie ją ukrył. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że słyszę w tle jednostajny szum. Wyglądało na to, że Dubois rzeczywiście poszedł wziąć prysznic, by doprowadzić się do ładu.
Nic dziwnego. Śledziłam go przez ostatnie trzydzieści sześć godzin. To było piekielnie trudne zadanie, biorąc pod uwagę, jak często korzystał ze swoich mocy. Przenosił się z miejsca na miejsce tak wiele razy, że po pewnym czasie przestałam go szukać po całym mieście i postanowiłam zaczaić się tam, gdzie najczęściej trafiałam na jego trop: wjazd do portu. To był strzał w dziesiątkę.
Niedługo po dwudziestej trzeciej pojawił się przed hangarami wraz z pięcioma innymi mężczyznami. Sądząc po ich wściekle świecących tęczówkach, żarzących się bardziej niż żarówka w latarni morskiej, również byli trimisami. Dość młodymi, być może urodzili się tacy; wciąż przestraszeni, niepewni swoich umiejętności. W przeciwieństwie do Duboisa – roztaczał wokół siebie aurę pewności, siły, potęgi. Rozkładała się szerokimi pasmami w każdą stronę, pochłaniała te pomniejsze, słabsze i ścierała na proch.
Wpadł do jednego z baraków, kiedy tylko niepozorny kuter zacumował w przystani. Nie zdążyłam wziąć głębszego wdechu, nim przestrzeń wypełniły przeraźliwe krzyki. Przeszyły mnie na wylot. Serce stanęło na moment, a metaliczna woń wypełniła nozdrza. Tak szybko, jak błagalne wołania się zaczęły, tak samo szybko ucichły. Pomocnicy trimisa wyszli przez otwarte drzwi, a kilka minut później pojawił się w nich sam Dubois.
Ociekał krwią. Było jej tak dużo, że przestała wsiąkać w materiał ubrań. Przetarł niedbale twarz, po czym ruszył w stronę plaży. Dostrzegłam wtedy swoją szansę. I po mistrzowsku ją straciłam.
– Maddie? – Drgnęłam, kiedy dotarł do mnie zmartwiony głos Ezry. Spojrzałam na hakera, na jego twarzy malowała się troska.
– Wszystko w porządku – mruknęłam, ale w moich słowach nie było ani grama pewności. Krzyki z portu ponownie wypełniły uszy.
– Jak doszło do tego, że pojawiłaś się tu z Duboisem?
Zmarszczyłam brwi. Tym pytaniem całkowicie zwrócił na siebie moją uwagę.
– Lepiej powiedz mi, jak to się stało, że przesiadujesz sobie w jego mieszkaniu – warknęłam. Ezra odsunął się gwałtownie, unosząc ręce do góry w geście kapitulacji.
– Robimy razem interesy. – Dotarł do mnie kolejny głos. Zwróciłam się w stronę, z której dochodził, by zawiesić wzrok na Nicoli.
Absolutnie, kurwa, nie powinnam tego robić.
Moje spojrzenie zjechało niebezpiecznie nisko, na jasny ręcznik przewieszony niedbale przez biodra. Miałam wrażenie, że jeśli Nicola się poruszy, to materiał spadnie na podłogę. Głębokie wcięcia na podbrzuszu, nieco ponad krawędzią, przykuwały skutecznie moją uwagę. Przesunęłam leniwie spojrzeniem po perfekcyjnie wyrzeźbionym brzuchu, niechętnie zatrzymałam się na splecionych na szerokim torsie rękach. Zdobiła go jasna, podłużna blizna na środku, wielkością zbliżona do tej, którą miałam na skroni. Moja dłoń uniosła się mechanicznie, jakbym była w transie. Dotknęłam twarzy i przesunęłam po nierówności, wciąż wpatrując się w tę, którą posiadał Nicola.
– Madeleine. – Ezra szturchnął mnie łokciem, wyrywając tym samym z zamyślenia. Zerknęłam na niego przelotnie albo mi się tylko wydawało. Nie mogłam oderwać wzroku od półnagiego trimisa. – Gapisz się. Zamknij chociaż buzię.
Zamrugałam kilkukrotnie. Odchyliłam się nieznacznie do tyłu i zakryłam usta dłonią. Przeklęłam w duchu samą siebie za ten karygodny brak kontroli nad swoimi odruchami i odwróciłam się tyłem do Duboisa. Mężczyzna zaśmiał się bez skrępowania, kątem oka widziałam, jak podchodzi do fotela, stawia go, po czym siada i zakłada nogę na nogę.
Czułam, że przełyk wysechł mi na wiór, więc przełknęłam ślinę, która zebrała się w moich ustach. Ezra uśmiechnął się, dopiero w tamtej chwili dostrzegłam, że ma na nosie swoje srebrne oprawki. Wyraz jego twarzy nie oddawał jednak tego samego, co czaiło się za soczewkami. Czysty lód, jaki znajdował się w jego oczach, mógłby z powodzeniem skuć Atlantyk.
Zignorowałam to. Chwyciłam Cohena za rękę i poprowadziłam w stronę kanapy. Nicola wiódł za mną spojrzeniem bez zahamowań. Ponownie czułam się przez niego rozbierana, kawałek po kawałku. Sięgał po więcej niż same ubrania, wkradał się do mojego wnętrza, przez kości aż do szpiku i badał mnie powoli tak, by nie mogło to ujść mojej uwadze.
Ezra ścisnął mocniej moją dłoń, by po chwili spleść nasze palce. Westchnęłam z ulgą. Zerknęłam na Nicolę, ale on już odwrócił wzrok i zawiesił go na oknie, gdzieś w oddali. Mięśnie jego szczęki napięły się znacznie, kiedy zaciskał usta w wąską linię.
Usadowiłam się na kanapie, pociągnęłam Cohena za sobą. Czułam się o wiele spokojniejsza, kiedy był tak blisko. Roztaczał wokół swoistą barierę, za którą mogłam się skryć przed oczami Duboisa. Skupiłam się na jego miękkiej dłoni, smukłych placach i srebrnej obrączce, której chyba nigdy nie ściągał. Chłód zegarka, otaczającego jego nadgarstek, przyjemnie szczypał moją skórę. Tak, właśnie na tym musiałam się skupić, by nie rozpraszał mnie nagi tors drugiego mężczyzny, znajdującego się w tym pomieszczeniu.
– Dlaczego powiedziałeś, że trimisi nie są mutacją? – zaczęłam bez owijania w bawełnę. Chciałam jak najszybciej wyjść z apartamentu i usłyszeć to, co miał mi do powiedzenia Ezra.
– Bo nie są. Trimis jest wynikiem wieloletnich badań nad DNA, nie da się wszczepić genu w człowieka i sprawić, że stanie się trimisem. Musi się taki urodzić, rodzice również muszą być trimisami. Możemy uznać, że trimis to rasa, całkowicie niezwiązana z ludźmi. – Nicola zamilkł na chwilę, wodził pustym wzrokiem po przestrzeni, jakby wracał do bardzo dalekich wspomnień, ukrytych w głębi jego umysłu. – Ja i Jean Luc jesteśmy prawdopodobnie pierwszymi takimi przypadkami. Nie wiadomo, skąd się wzięliśmy, czy mamy rodziców, jak wygląda skład naszych komórek, jakiekolwiek wykonywane na nas badania spełzły na niczym i pozostawiły jedynie frustrację w tych, którzy próbowali się dowiedzieć.
Milczałam. Nie wiedziałam właściwie, jak mam zareagować. W tamtej chwili jeden z filarów mojego jestestwa walił się, pozostawiając po sobie jedynie kłęby białego pyłu i tony gruzu.
– A ja? – Udało mi się w końcu wydusić.
– Ty... – Spojrzał na mnie w końcu, w kąciku jego ust majaczył cwaniacki uśmieszek. Wydawało mi się, że walczy z tym, by nie zaprezentować go w pełnej krasie. – Ty trafiłaś do laboratorium niedługo po nas. Twój przypadek był zupełnie inny, niż my dwaj, ale nie znam aż tak wielu szczegółów. Większość jest w twoich wspomnieniach, których nie masz. Mogę opowiedzieć o tobie, ale to wciąż będzie jedynie moja perspektywa. Wiedz, że nigdy nie byłaś Russeau. Tak naprawdę nazywasz się Madeleine Sophie Sinclair.
Sinclair...
– Wiesz, jak mogę odzyskać wspomnienia? – Rzuciłam, zanim mój mózg całkowicie przetrawił wiadomości, jakimi uraczył mnie Dubois.
– Tak – odpowiedział. – To nie będzie ani krótki, ani przyjemny proces, mon chéri.
– To nie ma znaczenia.
– Opowiedz jej o Jean Lucu – wtrącił Ezra. Poprawił się na kanapie i oparł o zagłówek. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego pytająco. Cohen wbijał złowrogie spojrzenie w trimisa. – Powiedz jej.
Zwróciłam się ku Nicoli. Wypowiedź hakera zbiła mnie z tropu. Wiedziałam, że między Duboisem a Russeau były jakieś niedokończone sprawy i porachunki, jednak nie do końca wiązałam je z moją osobą. Przemknęło mi to przez myśl, kiedy Dubois powiedział, że byłam powodem ich zakładu, lecz mimo to, nie sądziłam, żeby było to aż tak ważne, bym musiała wiedzieć o planach Jean Luca.
– Jean Luc od wielu lat próbuje przejąć kontrolę nad całym kontynentem – zaczął po dłuższej chwili milczenia. Przez tęczówki Nicoli przemknął płynny miód. Miałam wrażenie, że krew w moich żyłach zaczyna powoli wrzeć. – Chce uzależnić ludzi od eteru, a potem wstrzymać dostawy, by zaczęli między sobą walczyć i wyrżnęli się w pień.
– Uważa trimisy i demony za nadludzi, którzy powinni rządzić światem. Nie na odwrót – podjął Ezra, a mnie zjeżyły się włosy na karku. – Ale nie chce wszczynać wojny, bo na świecie są ludzie, którzy wiedzą, jak pozbyć się trimisów. Nicola od lat przerywa mu pas dostaw. Co jakiś czas zmienia miejsce i zanim dowiem się, w którym porcie cumuje kuter, Jean Lucowi udaje się przerzucić towar do miasta.
– Jacy ludzie?
– Ty. – Nicola podniósł się ze swojego miejsca, po czym podszedł do okna. Otworzyłam usta, chcąc od razu zaprzeczyć, jednak po chwili je zamknęłam. Nie wiedziałam, jak powinnam na to zareagować. – Właściwie pan Cohen również wie, jak zabić trimisa, ale niechętnie dzieli się tą wiedzą.
Spojrzałam na Ezrę. Odsunęłam się od niego automatycznie. Wpatrywałam się w swojego partnera szeroko otwartymi oczami. Jednak coś mi w tym wszystkim nie pasowało.
– Przecież ogromna część trimisów została wymordowana zaraz po wojnie atomowej – mruknęłam, zaciskając ręce na materiale spodni. – Ja też kilku unicestwiłam.
– Właśnie. – Nicola spojrzał się na nas przez ramię. – Ty to zrobiłaś. Czy jakikolwiek inny trimis dostał zlecenie zabójstwa swojego pobratymca?
– Nie. – Ezra poprawił okulary. – Wszystkie zlecenia tego typu przechodzą przeze mnie. Trimisy zawsze szły do Madeleine.
– Tak się składa, skarbie, że twoja głowa to klucz do rozwiązania zagadki, jak pozbywać się takich jak my. Trimisi, którzy zostali deportowani, żyją sobie spokojnie na wybrzeżu dawnej Australii w całkowitej symbiozie z tamtejszymi nacjami. Ludziom nie udało się ich wyeliminować. Rząd jednak siedzi cicho, żeby nie wszczynać niepotrzebnej paniki. Naszemu wspólnemu koledze jest to na rękę. Jean Luc od lat zakłada się ze mną, że zwróci ci pamięć bez mojej pomocy i sprawi, że mnie zabijesz, a potem zrealizuje swój plan. – Byłam pewna, że się uśmiechnął, wyczuwałam to w tonie jego głosu. – Od osiemdziesięciu lat mu się to nie udaje i mniej więcej co dekadę wracamy do tego samego punktu.
Osiemdziesiąt lat...
Nicola mówił, a ja miałam wrażenie, że odjeżdżam. Coraz mniej wyraźnie słyszałam jego głos, aż w końcu zmienił się w jednostajne, irytujące buczenie. Ciemniało mi w oczach, docierało do nich coraz mniej światła, by ostatecznie zapadła ciemność.
***
Mamy to, drodzy widzowie! Nicola uchyla przed Maddie rąbka tajemnicy, w kolejnych rozdziałach dowiecie się razem z nią, jak odzyskać wspomnienia i jak to się stało, że Ezra siedzi w temacie aż tak głęboko ;)
Następny rodział pojawi się dopiero za dwa tygodnie. Jest to spowodowane moim skupieniem nad grudniowym projektem. Mianowicie - mam w planie codziennie, przez 24 dni, publikować rozdział krótkiej nowelki świątecznej. Będzie to lekki romans z tropami takimi jak: grumpy x sunshine, nauczyciel x uczennica, nieprzepracowana trauma. Trzymajcie za mnie kciuki, bo pierwszy raz będę pisała coś takiego!
Statystyki dla freaków:
3309 słów
21935 ZZS
9 stron A4
Do zobaczenia w następnym rozdziale!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro