Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17, cz.2


Następne dwie godziny jechaliśmy w milczeniu. Kątem oka obserwowałam Cohena. Zanim ruszyliśmy, wyciągnął z bagażnika laptop i urządzenie do ściągania połączenia internetowego. Jego palce poruszały się zwinnie po klawiaturze, w szkłach okularów odbijały wiersze zdań i cyfr, ale nawet nie próbowałam zgadywać, nad czym pracował. Czasem mignęła mi mapa i nasza lokalizacja zaznaczona czerwonym punktem. Jak zwykle Ezra Cohen miał nad wszystkim kontrolę.

Od czasu do czasu zerkałam w lusterko wsteczne, by sprawdzić, jak się miewał Nicola. Rozwalił się wygodnie na tylnym siedzeniu, głowę oparł o drzwi i splótł ręce na piersi. Nawet nie próbowałam rozszyfrować układu jego długich nóg. Mimo całkiem sporej przestrzeni wewnątrz SUV-a, dla niego to wciąż było za mało.

Powstrzymałam chichot, chcący wyrwać się z moje piersi. W pewnej chwili sytuacja, w jakiej się znalazłam, wydała mi się absurdalna i niedorzeczna. W którym momencie zlecenie na Nicolę Duboisa przekształciło się w powstrzymanie Jean Luca przed zgładzeniem ludzkości?

Ten pierwszy sprawiał, że nogi miękły mi, gdy tylko się zbliżał, a ten drugi... Miałam ochotę jedynie oderwać mu głowę gołymi rękami od reszty ciała i wrzucić gdzieś w głęboką toń oceanu, żeby zamilkł na zawsze.

Coraz lepiej rozumiałam jego pobudki, ale całkowicie się z nimi nie zgadzałam. Mnie również skrzywdzili ludzie. Nie raz i nie dwa po wykonanym zleceniu, strzelano do mnie lub dźgano nożami. Na moim ciele widniało wiele blizn – pokłosie strachu i niezrozumienia. Nie dziwiła mnie niechęć zwykłych śmiertelników do trimisów i demonów. Bali się, nie wiedzieli, jak mają reagować, jak się zachować. Doskonale zdawali sobie sprawę z naszych możliwości, a kiedy po wojnie okazało się, że jest nas więcej, wpadli w panikę.

Mimo to nie zasługiwali na zagładę. Być może asymilacja była ciężkim, długim i żmudnym procesem, ale wierzyłam, że miała sens. Byli potrzebni, nieodłączny element ewolucji. W przypadku trimisów ciężko stwierdzić, jaki przyświecał im cel na tym świece – pojawiliśmy się znikąd, nie pasowaliśmy do żadnego modelu, jaki do tej pory chodził po Ziemi.

I te plany Russeau wobec mnie... Szczerze chciałam wierzyć, że próbował jedynie sprowokować Duboisa, ale kiedy spotkaliśmy się twarzą w twarz i spojrzałam mu w oczy, odniosłam nieprzyjemne wrażenie, że on wcale nie żartował. Usiłowałam odnaleźć w pamięci jego relację z tamtą kobietą. Elle. Nigdy nie mogłam zapamiętać jej imienia, wydawała się taka zbędna, niepotrzebna. Tło dla zapracowanego Jean Luca.

Stała z tyłu, nie wychylała się, nie ubierała się również przesadnie wyzywająco, więc rzadko przyciągała uwagę kogokolwiek. Mało się odzywała. Miałam okazję zostać z nią sam na sam kilka razy w ciągu ostatnich dziesięciu lat, ale nigdy nie wypowiedziała do mnie ani jednego słowa. Spuszczała posłusznie oczy umalowane zielonym cieniem i pociągnięte czarną kreską, po czym opatrywała pobieżnie moje rany odniesione podczas treningów z Russeau. Fakt, że robiła to ona, a nie Ezra, jak działo się to po wykonanych przeze mnie misjach, zaczynał nabierać sensu. Gdyby haker zobaczył mnie w takim stanie po spotkaniach z naszym szefem...

Wyprostowałam się na siedzeniu, oparłam potylicę o zagłówek siedzenia i wbiłam wzrok w jezdnię. Nie wiedziałam, kim była Elle, ale musiała być dla Russeau bardzo ważna. Z jego ust padły w moją stronę mocne słowa. Podejrzewałam, że kiedy rozmawiał z Duboisem, wybrzmiały zdecydowanie mocniejsze, skoro Ezra na nie zareagował. Przynajmniej tak układało się to w mojej głowie.

– Maddie? – Dotarło do mnie po chwili. Ocknęłam się z chaosu myśli, które kotłowały się pod sklepieniem mojej czaszki. Zerknęłam na Cohena. Wpatrywał się we mnie badawczo, głowę miał pochyloną lekko do dołu w taki sposób, że patrzył na mnie znad srebrnych oprawek. Przeszedł mnie nieoczekiwany dreszcz, a cichy głosik zakwilił w mojej głowie. – Czym się tym razem zarzynasz?

– Wszystkim – przyznałam szczerze. – Znowu zjebałam.

– Przecież to nie twoja wina, że Russeau postanowił zabawić się w Boga.

– Moja, Ezra. – Zacisnęłam lewą dłoń na kierownicy. – Sądząc po tym, co mi powiedziałeś, byłam żądną władzy pizdą, która nie liczyła się ze zdaniem kogokolwiek. Nawet własnego męża.

Nasze spojrzenia mimowolnie powędrowały na tył SUV-a. Trimis jednak spał, mocno pogrążony w regeneracji.

– Mnie posłuchałaś, Madness – odparł szeptem haker. Powróciłam do niego wzrokiem. On sam przyglądał mi się ze spokojem. – Uwierzyłaś, kiedy powiedziałem, że Russeau wcale nie ma dobrych intencji. Poszłaś do Nicoli i opracowaliście plan usunięcia twoich wspomnień. I, mimo że w pewnym momencie wszystko się spieprzyło, zawsze czułaś, że możesz mi zaufać.

Oblizałam dolną wargę. Obraz przed oczami zamazał się niebezpiecznie. Zamrugałam, jeszcze brakowało, żebym spowodowała jakiś wypadek.

– Chciałabym to pamiętać... – Głos mi się załamał. Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki wdech, by opanować emocje. Ezra położył rękę na moim udzie, po czym zaczął gładzić je delikatnie. – Nie wiem, jak mam się zachować wobec tego wszystkiego. Wobec ciebie, Duboisa.

– Po prostu się z nim nie całuj na widoku, bo mu rozwalę łeb o krawężnik.

– Co? – Otworzyłam usta ze zdziwienia. Haker jedynie puścił do mnie oczko, a na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmieszek. – Ezra!

– Ktoś coś mówił o całowaniu? – Drgnęłam, kiedy ramię Nicoli wylądowało na moim oparciu. Popatrzył na nas nieprzytomnie, jakby jego mózg jeszcze spał.

Ezra parsknął, kręcąc przy tym głową.

– Wywołałem wilka z lasu – mruknął. Zacisnął palce na mojej skórze.

– Jak możecie tak lekko o tym mówić?! – oburzyłam się. Czułam, jak na moje policzki wypływa rumieniec.

– Lata praktyki – odparli zgodnie, niemal w jednym tonie, a mi serce zabiło mocniej na myśl o tym, co przez te wszystkie wspólne lata mogło się między nami wydarzyć.

Niespodziewanie Ezra zaciągnął hamulec ręczny. Odbiłam kierownicą w drugą stronę, opony zapiszczały, aż poczułam to w zębach. Samochód zgasł. Nicola poleciał do przodu, jego głowa prawie dotknęła kokpitu, telefon z GPS-em spadł z haka i gdyby nie to, że miałam zapięty pas, zaliczyłabym bliskie spotkanie z klaksonem.

– Co ty robisz, na Boga?! – ryknęłam, ale nim skończyłam mówić, Cohen zakrył mi usta ręką. Spojrzałam na niego wściekła. Kiwnął głową w stronę przedniej szyby, mój wzrok popłynął w tamtym kierunku.

Chryste panie.

Nigdy nie widziałam takiego bydlaka.

Mutant stał na środku drogi jakieś dwadzieścia metrów dalej. Był przeogromny, niemal tak wysoki, jak skarpa po prawej stronie, która ciągnęła się wzdłuż autostrady od kilku kilometrów. Lewą stronę jezdni porastały gęste drzewa, zakrywały niczym zielona pierzyna głęboki lej po jednej z atomówek. Potwór nie patrzył na nas, a przynajmniej tak sądziłam. Gały miał ogromne, ale z oczodołów wyzierało samo białko, nigdzie nie dostrzegłam żółtych tęczówek, tak charakterystycznych dla tych mutacji.

Wyglądał zupełnie inaczej niż potwory, które pojawiały się w obrębie miasta. Wielki, potężnie zbudowany, bez grama gnijącej skóry na uwydatnionych mięśniach. Długie, patykowate ręce podtrzymywały ciężki korpus obleczony w gęstą, czarną sierść. Podkulone tylne nogi napięły się znacznie, jakby właśnie szykował się do ataku. Długi pysk skierował w naszą stronę, rozwarł paszczę i zaprezentował nam rząd długich, ostrych zębów.

Przełknęłam ślinę. Żadne z nas nie ruszyło się nawet o milimetr, miałam wrażenie, że nawet nasze oddechy stały się płytsze, jakby ruch klatki piersiowej miał zwabić tę bestię.

– Madeleine – powiedział cicho Ezra tak nerwowym tonem, nawet na mnie nie patrząc, że krew przestała płynąć mi w żyłach. – Teraz powoli odepniesz pas i przesiądziesz się do tyłu.

– Jak powoli? – pisnęłam i sięgnęłam do zapięcia. Nie zamierzałam z tym dyskutować.

– Bardzo. Tak jakby Nicola spowolnił czas.

Skinęłam głową, po czym wymacałam na oślep czerwony guzik. W otaczającej nas ciszy kliknął niesamowicie głośno. Myślałam, że z nadmiaru emocji, adrenaliny i nerwów pęknie mi zaraz serce. Potwór poruszył gwałtownie głową. Zastrzygł uszami. Pochylił pysk, jego nos prawie stykał się z mokrym asfaltem. Zaciągnął się powietrzem, a po chwili z jego gardła wydobył się niski warkot.

Jest bardzo wyczulony na dźwięki – powiedział Nicola w mojej głowie. Byłam przekonana, że Ezra usłyszał to samo, bo znacznie się spiął.

Bezszelestnie odłożyłam pas na bok, po czym wybiłam się delikatnie na nogach. Skrzywiłam się, kiedy postawiłam jedną nogę na siedzeniu. Ezra zapewne płakał w duchu, że jego skóry są tak kiepsko traktowane, ale na głos nie powiedział nic. Sytuacja wymagała milczenia. A cel uświęcał środki.

Nicola przesunął się, by zrobić mi miejsce. Złapał mnie pod ramię, kiedy zachwiałam się, a łokieć lewej ręki leciał wprost na środek kierownicy. Powoli wypuściłam nosem drżący oddech.

Było blisko.

Atmosferę można było kroić nożem. Kiedy tylko przedostałam się korpusem na tył, Nicola natychmiast pociągnął mnie w swoją stronę. Ezra podniósł się ze swojego siedzenia i zgrabnie, niczym kot przedostał się na miejsce kierowcy.

Zastanawiałam się, jak to zrobił. Był dużo większy ode mnie, a zajęło mu to ułamek sekundy; ruchy miał pewne, zdecydowane, jakby to nie był jego pierwszy raz. Chciałam o to zapytać, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.

– Co planujesz? – Poruszyłam jedynie ustami, kiedy haker spojrzał w lusterko.

Spróbuje go ominąć – odpowiedział Nicola. Odwróciłam do niego głowę, oczy miałam szeroko rozwarte. Jak?!

Zaraz miałam się o tym przekonać. Ezra odpalił silnik i wrzucił wsteczny. Mutant podniósł głowę i wbił w nas niewidzące spojrzenie. Cohen nie czekał, aż na nas ruszy. Przerzucił prawą rękę przez fotel pasażera i popatrzył w tylną szybę. Wbił pedał gazu w podłogę.

Szarpnęło nami, ruszyliśmy z piskiem opon. Potwór ryknął przeciągle, po czym zerwał się z miejsca. Parł na nas w długich susach, ziemia trzęsła się pod wpływem jego galopu. Dopiero w tamtej chwili dostrzegłam, jak duże pazury wieńczyły jego łapy.

– Colt pod siedzeniem – sapnął haker, wciąż manewrując kierownicą. – Będzie z lewej.

– A jak nie trafi? – Nicola wyprostował się, zacisnął jedną dłoń na rączce drzwi po prawej stronie. Przeskakiwał spojrzeniem między nami.

– Ona trafi. To najlepsza tropicielka, jaką znam.

Trafię, bo Ezra nie mógł zginąć.

Sięgnęłam po broń, przeładowałam ją i odbezpieczyłam. Organizm w ciągu ułamka sekundy przestawił się na tryb walki. Poczułam, jak trimis w moim wnętrzu zatańczył wesoło, jakby tylko czekał na to, aż spożytkuję pokłady energii nagromadzone w ostatnim czasie. Cóż, tym razem nie miałam zamiaru uwalniać nawet skrawka mocy.

Nie mógł zginąć.

Ezra zatrzymał pojazd. Wrzucił pierwszy bieg i ruszył wprost na mutanta. Otworzył automatycznie szybę. Wychyliłam się na zewnątrz. Potwór wbił we mnie białe ślepia, z jego pyska kapała obficie ślina, błyszczała złowrogo jak obietnica powolnej, bolesnej śmierci.

Wyrównałam oddech. Przymknęłam powieki tylko na chwilę, by wciągnąć powietrze głęboko w płuca, tak jak uczyłam się podczas treningów.

Prawda była taka, że to ostatnie, o czym pomyślałam. W głowie dźwięczało mi jedynie imię hakera i to, że jeśli spudłuję, on zginie.

Wyciągnęłam rękę przed siebie, drugą przytrzymałam nadgarstek dla stabilizacji. Otworzyłam oczy i skupiłam się na miejscu między oczami. Potwór zbliżał się coraz bardziej, układ mięśni na jego ogromnych ramionach zmienił się, jakby zamierzał unieść wysoko jedną z morderczych łap.

Padł strzał.

Bestia runęła na mokry asfalt. Przez chwilę jeszcze sunęła do przodu, prosto na nas. Ezra odbił w prawo, by ominąć gigantyczne łapy. Ziemia wokół zatrzęsła się, a po przestrzeni poniósł huk upadku.

Nie spodziewałam się. Wciąż trzymałam obie ręce na pistolecie. Zachwiałam się i wypadłam przez okno. Głośny, skrzypiący trzask zadzwonił mi między uszami. W ostatniej chwili zmieniłam pozycję. Ból rozszedł się po moich plecach, kiedy z impetem uderzyłam o jezdnię. Przeturlałam się po twardym asfalcie, czułam, jak skóra na rękach i boku zdziera się do krwi. Zacisnęłam zęby, bo nie wiedziałam, czy mój krzyk nie sprowadzi na nas czegoś jeszcze większego. W zaroślach mogły czaić się inne potwory.

Zatrzymałam się na miękkim futrze. Dotarła do mnie ciężka woń mokrej ziemi i psiej sierści. Otworzyłam szeroko oczy, po czym wystrzeliłam do pionu. Dłoń prawej ręki wciąż kurczowo zaciskałam na rękojeści colta. Położyłam palec na języczku spustowym i wycelowałam w mutanta.

Absolutnie nie przyniosłoby to żadnego efektu. Przed moimi oczami widniała ściana długiej, czarnej sierści. Przełknęłam głośno ślinę. Rozejrzałam się pospiesznie. Stałam mniej więcej w połowie łapy stwora. Miałam wrażenie, że bestia faluje, jakby parowała. Tuż przed ogromnym, lśniącym pazurem dostrzegłam światła SUV-a.

Bez zbędnego zastanawiania się ruszyłam w tamtą stronę. Nie chowałam broni, nie miałam pojęcia, na jak długo unieruchomiłam tę bestię, ale zakładałam, że czasu mam mniej niż więcej.

Nie minęła chwila, jak przed moimi oczami stanął przerażony Ezra. Dopadł mnie w dwóch długich krokach. Tuż za nim szedł Nicola z równie przestraszonym spojrzeniem.

– Chryste, Maddie, nic ci się nie stało? – Cohen złapał mnie za ramiona i obejrzał dokładnie. Jedną ręką sięgnął do mojej twarzy, po czym obrócił ją delikatnie, by obejrzeć policzek, którym przesunęłam po asfalcie. – Cholera...

– Jest dobrze – mruknęłam. Przyjrzałam się dokładnie jego obliczu. Dostrzegłam świeże rozcięcia na twarzy, a we włosach błyszczały nieśmiało drobne odłamki szkła. – Zniszczył nam samochód?

– Zahaczyliśmy o te szpony. – Ujął moją dłoń i pociągnął w stronę pojazdu. – Na szczęście tylko bokiem.

Spojrzałam na Duboisa. Włosy miał potargane, ale wyglądało na to, że jemu też nic się nie stało. Przyglądał mi się uważnie z głową pochyloną w bok. Tylko na ułamek sekundy spuścił wzrok na moją dłoń splecioną z ręką Ezry.

Nie do końca wiedziałam, jak miałam się zachowywać wobec trimisa. Szczątki informacji, jakie posiadałam, wcale nie ułatwiały tego zadania. Wciąż był obcy. Wciąż prędzej bym go dźgnęła, niż przytuliła z własnej woli. A mimo to w moim wnętrzu pojawiło się coś na kształt wstydu i poczucia winy. Natychmiast odpędziłam od siebie niechciane myśli.

Ezra jakby wyczuł to, że się miotam. Ścisnął moją dłoń, chcąc dodać mi otuchy. Zerknęłam na niego i wykrzywiłam usta w czymś na kształt uśmiechu. Nim dotarliśmy do Duboisa, ten bez słowa odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę samochodu.

SUV był w opłakanym stanie. Wybita szyba od strony kierowcy rozsypała się błyszczącymi drobinkami po asfalcie i siedzeniu. Metalowa powłoka na drzwiach została rozerwana, po czarnej farbie nie został nawet ślad.

– Jesteś w stanie prowadzić? – zapytał Ezra, również przyglądając się zniszczeniom. Kiwnęłam głową. Czułam, że wszystko zaczynało mnie boleć, ale trasa nie była tak długa, bym nie była w stanie tego znieść. – Dobrze.

– Jedźmy już – powiedział Dubois, usadowił się wygodnie na miejscu z tyłu. Ani razu na mnie nie spojrzał. – Ta poczwara już odzyskuje świadomość.

***

Cohen kazał mi odbić w lewo. Podobno kilka kilometrów dalej znajdowała się rządowa stacja benzynowa, gdzie mogliśmy coś zjeść i się odświeżyć, a przede wszystkim zatankować. Kontrolka paliwa zaświeciła się już kilka kilometrów wcześniej. Chociaż ja nie byłam pewna, czy jeśli staniemy, to samochód ponownie odpali.

Odkąd ruszyliśmy, milczałam lub odpowiadałam mężczyznom półsłówkami. Cały czas omawiali plan działania, rzucali terminami, których nie znałam i wymieniali się informacjami na temat Russeau i jego dalszych kroków. A mój żołądek z każdym kolejnym słowem wiązał się w supeł. Zaciskałam kurczowo palce na kierownicy, próbowałam skupić się na drodze i mapie GPS. Nie chciałam im przeszkadzać, w tej sytuacji nie byłam w stanie im pomóc w żaden sposób.

– Bordeaux wie, że się zjawimy? – zapytał Nicola rzeczowo, od kilku minut siedział z nosem we własnym telefonie, a jego palce poruszały się nadwyraz sprawnie.

– Tak. Powiadomiłem go jeszcze zanim wyjechaliśmy z Down Town.

Zmarszczyłam brwi. Doskonale znałam to nazwisko, pojawiało się nie raz na liście Jean Luca, kiedy trzeba było odbębnić jakąś służbową imprezę i domknąć interesy.

– Czy mówicie o tym Bordeaux, o którym myślę? – Zerknęłam na Ezrę. Haker kiwnął głową, nawet nie spuścił wzroku z ekranu monitora. – On nie pracuje dla Russeau?

– Pracuje dla mnie – odpowiedział i zamknął klapę laptopa. Poprawił okulary, po czym przeczesał włosy palcami. – Nigdy nie pracował dla Russeau. Tu skręć.

Wciągnęłam powietrze w płuca ze świstem. W ostatniej chwili wykonałam manewr kierownicą, lekko nami zarzuciło. Chłopaki złapali się uchwytów przy drzwiach, a gdy opanowałam samochód, spojrzeli na mnie z przerażeniem w oczach.

– Ezra – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. – Co to znaczy, że nigdy dla niego nie pracował?

– Ooo, mama i tata będą się kłócić – skomentował Dubois. Posłałam mu mordercze spojrzenie. Odsunął się nieznacznie i uniósł obie ręce do góry, ale ten charakterystyczny uśmieszek, który miał przyklejony do twarzy przez większość czasu, wcale nie zniknął.

– Mama i tata nie potrzebują mediatora – sarknęłam.

– W tym samym czasie, kiedy Russeau budował swoje narkotykowe imperium, ja zajmowałem się siatką własnych kontaktów. – Ezra całkowicie zignorował Duboisa. – Powiedzmy, że jest... dość obszerna.

– To bardzo ogólne pojęcie. – Zmrużyłam oczy.

– Maddie, myślisz, że zgodziłbym się pracować pod przykrywką, gdybym się odpowiednio nie zabezpieczył? – Uniósł brew i spojrzał wymownie na drugiego trimisa. – Nie chcę teraz o tym rozmawiać.

W porządku, to miało sens. W razie, gdyby relacja Nicoli i Ezry się zepsuła, haker musiał mieć odpowiednie zaplecze. Podejrzewałam, że Dubois też miał swoje tajemnice i zapewne nie plotkował o nich z przyjacielem. Ich drogi splatały się w pewnym stopniu, ale nie na wszystkich płaszczyznach.

Przyjaciele. Jak to brzmiało.

Wzięłam głęboki wdech. Przed nami wyrosło betonowe ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym i kilkoma wieżyczkami strażniczymi. Zatrzymałam się. Cohen otworzył okno, przechylił się przez otwór i zamachał. Dostrzegłam jakiegoś mężczyznę na wieży przy wjeździe. Próbowałam się mu przyjrzeć lepiej, ale spod obszernego munduru wystawały jedynie oczy. Po chwili brama zaczęła się otwierać. Wrzuciłam pierwszy bieg.

– W porządku, porozmawiamy, jak zostaniemy sami – odparłam, ucinając tym samym jakąkolwiek dalszą konwersację.

– Czyli kiedy? – odezwał się Nicola. Znów oparł łokcie o przednie fotele, a głowę zwrócił w moją stronę i wbił we mnie świdrujące spojrzenie. W moim ciele znów zaległo to nieprzyjemne uczucie, które towarzyszyło mi przez dłuższy czas, odkąd opuściliśmy miejsce spotkania mutanta.

– Nie wiem, za chwilę, za godzinę. W Paryżu – odparłam nerwowo. Ból, zmęczenie i niezręczność sytuacji dawała mi się we znaki. Zerknęłam na Ezrę. Nie patrzył na mnie, ale po jego minie śmiało mogłam stwierdzić, że raczej nie zostaniemy sami.

Myślisz, że pozwolę ci teraz zostać z nim sam na sam? – Usłyszałam w głowie głos Nicoli.

Kurwa mać.

Wcisnęłam hamulec z impetem. SUV stanął niedaleko dystrybutorów. Żołnierz, który wyszedł nam naprzeciw, zrobił zdziwioną minę, jednak nie ruszył się z miejsca.

Mężczyźni spojrzeli najpierw po sobie, a potem całą uwagę skupili na mnie.

– Posłuchajcie mnie uważnie – syknęłam przez zaciśnięte zęby. – Postawiliście mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. Nie oswoiłam się z tym jeszcze i chciałabym przestać czuć presję z jednej, jak i z drugiej strony. Inaczej mnie popierdoli i wetrę wasze wnętrzności w asfalt. – Przesunęłam spojrzeniem powoli po obu twarzach. – Czy to jasne?

– Mad... – zaczął Ezra, ale przerwałam mu machnięciem ręki.

– Nie ma, kurwa, Mad. – Wcisnęłam palec wskazujący w tors hakera. – Nie wierzę, że wrzuciłeś mnie na tak głęboką wodę z naszą relacją, a ty... – Przeniosłam uwagę na trimisa. – Zakaz telepatycznego porozumiewania się. Wyjątki stanowią spotkania z potworami albo omawianie strategii podczas walki. – Złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi. – Dogadajcie się. Chcę przestać czuć się niezręcznie.

Wysiadłam z auta. Nicola oparł się o oparcie i uśmiechnął kącikiem ust. Miałam nieodparte wrażenie, że taka postawa trimisa nie zwiastuje niczego dobrego. Nie spuszczał ze mnie spojrzenia, czułam je na swoich plecach, dopóki nie ukryłam się w korytarzu całkowicie mi obcej jednostki wojskowej.


Co tu sie wyrabia, widzowie? Zaczyna się robić poważnie. Niebezpiecznie. I... dziwnie? Coś za szybko Maddie to wszystko łyknęła, nie sądzicie? Ktoś tu kręci bardzo mocno, jak myślicie - kto z naszej trójcy ma nieczyste zamiary?

Statystyki dla freaków:

5152 słowa

34301 ZZS

15 stron A4

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro