Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16, cz.1


Stukałam nerwowo palcami o kierownicę SUV-a, co chwilę zerkałam w tylne lusterko, chcąc upewnić się, że chłopaki: po pierwsze – wciąż oddychają, po drugie – jeszcze się nie pozabijali, siedząc razem z tyłu. Nawigacja kierowała mnie na wschód, prosto do Paryża. Obok, na siedzeniu pasażera leżała torba z dokumentacją. Śpiewała swoją cichą arię, przyciągała do siebie, ale nie mogłam teraz do niej sięgnąć. Byłam jedną osobą, która w miarę trzymała się na nogach, więc to mi przypadł przywilej prowadzenia samochodu Ezry. Byłam pewna, że Nicoli w życiu nie dałby kluczyków do ręki.

Dubois siedział oparty całymi plecami o drzwi. Pogrążony we śnie wyglądał na całkowicie nieszkodliwego, gdybym nie wiedziała, kim był naprawdę, pomyślałabym, że to zwykły, zmęczony życiem, przystojny koleś, którym trzeba się zaopiekować. Używanie mocy totalnie go wykończyło i zanim dotarliśmy do auta, on już opierał się o Ezrę niemal całym ciężarem ciała.

Forma Ezry również pozostawiała wiele do życzenia. Siedział z głową opartą o zagłówek, powieki mu opadły. Oddychał głęboko, ale wyraźnie sprawiało mu to ból. Nie odezwał się ani słowem, odkąd wpakowaliśmy się do samochodu. Domyślałam się, że odniósł wiele ran i bardzo chciałam dowiedzieć się, co się wydarzyło, kiedy Nicola wypchnął nas z okna, ale na tamtą chwilę, nie wiedziałam nawet, od czego zacząć.

A właściwie wiedziałam. Odkąd opuściliśmy granice Down Town, poczułam się znacznie swobodniej, za nami nie ciągnął się żaden ogon, więc mogłam sobie pozwolić na redukcję biegu i trochę wolniejszą jazdę. Dzięki temu też mogłam pomyśleć. I pierwsze, co przychodziło mi do głowy to: co tam się odkurwiło?

Coś się musiało zesrać prędzej czy później, ale zakładałam raczej tę drugą opcję. Napięcie wisiało w powietrzu, odkąd wygarnęłam Jean Lucowi, co myślę o nim i naszej współpracy. Nie sądziłam jednak, że to zajdzie tak daleko. Wciąż nie wiedziałam, co Russeau do mnie miał i chyba nie chciałam wiedzieć. Za każdym razem, kiedy przypominałam sobie jego słowa, próbowałam się roześmiać. Jednak zamiast tego ogarniał mnie przedziwny lęk.

Odsunęłam od siebie tę myśl. Nie chciałam się zapuszczać w meandry planów Jean Luca, dopóki nie miałam pełnego obrazu powodów, które kierowały trimisem.

Wpłynęłam na niespokojne wody własnych problemów. Zerknęłam w lusterko wsteczne. Obaj mężczyźni oddychali miarowo, jakby spali i zapewne nie byłam daleka od prawdy.

Przeczesałam włosy palcami, po czym poprawiłam się na siedzeniu. GPS informował, że na miejsce powinniśmy dotrzeć za lekko ponad cztery godziny, jeżeli po drodze nie zrobimy żadnego przystanku. Niestety nie wchodziło to absolutnie w grę.

Przede wszystkim adrenalina już dawno opuściła moje ciało i odczuwałam boleśnie skutki spinania wszystkich mięśni. Do mózgu dotarło również, że Nicola rzucił się w przepaść, ciągnąc mnie za sobą, a ja chyba dochodziłam do wniosku, że miałam lęk wysokości. Każda mijana skarpa, wyższa niż kilka metrów, przyprawiała mnie o ucisk w klatce piersiowej.

Gorączkowo mieliłam w głowie wydarzenia ostatnich dni i informacje, jakie otrzymałam. Potrzebowałam poukładać je wszystkie i znaleźć w tym jakiś schemat. Nie było to łatwym zadaniem.

Przede wszystkim – cała nasza czwórka znała się doskonale w przeszłości. Łączyło nas więcej, niż przypuszczałam i coraz bardziej skłaniałam się ku myśli, że nie żyliśmy w jakimś popieprzonym trójkącie, tylko czworoboku, a jego ramiona miały różną długość i nie w każdym przypadku uczciwą.

Byłam z Nicolą. Byłam z Ezrą. Nie sądziłam, że mogłabym być z Jean Lucem, bo totalnie nie był w moim typie, ale w pewnej chwili przestałam nie brać tego pod uwagę. Wyglądało na to, że stara Maddie była niesamowicie puszczalskim osobnikiem i nie przejmowała się uczuciami innych. Po trupach do celu. Bez względu na konsekwencje.

Zacisnęłam usta w wąską linię. Nie powinnam wyciągać pochopnych wniosków. Miałam w arsenale tylko jedno wspomnienie i w dodatku takie, które nie należało do mnie. Z mojej perspektywy mogło to wyglądać zupełnie inaczej i, mając na uwadze, że Nicola wcale nie chciał naszego rozstania, ta jedna kartka z przeszłości mogła być zwyczajnie wypaczona przez złamane serce.

Wciąż nie docierało do mnie, że Dubois nie był zimnym draniem, który traktował innych, jak jednorazowe zabaweczki. Uważnie obserwowałam jego poczynania. Mimo chłodu i wyrachowania, jakie prezentował podczas tej jednej akcji nad morzem, był całkiem uczynnym i przyjemnym tworem. Próbował naprowadzić mnie na odpowiednie tory na swój pokrętny sposób, dążył do naszego spotkania, kiedy było to możliwe i trzymał zapas antidotum dla Ezry.

Właśnie.

Nicola Dubois współpracował z Ezrą, choć ten odbił mu dziewczynę. O ile tak w ogóle można było powiedzieć o tym chorym układzie. Cały czas mieli ze sobą kontakt, przez lata próbowali wygrać zakład, grając do jednej bramki. Trimis chciał oddać mi lek bez mrugnięcia okiem, choć miał tyle okazji do pozbycia się Ezry. Przecież gdyby go sprzątnął, miałby czystą, prostą drogę, by zrobić mi pranie mózgu. Nawet nie! Bez prania mózgu i tak spijałam każde słowo z jego ust, a moje nogi niemal same rwały się do tego, by się przed nim rozłożyć. Pieprzony Nicola Dubois!

Z całą mocą gniewu, jaki rozlał się po moim ciele, nadusiłam hamulec. Opony zapiszczały na mokrym asfalcie, wpadliśmy w lekki poślizg. Mężczyźni polecieli do przodu. Z ust jednego, jak i drugiego wydarło się siarczyste przekleństwo. Poczułam, jak czoło Nicoli odbija się od zagłówka siedzenia kierowcy. Odbiłam kierownicą w drugą stronę i z pięknym półobrotem zatrzymaliśmy się na poboczu.

– Na Boga, Madeleine Sinclair, co ty wyprawiasz? – Ezra wpatrywał się we mnie wściekłym, aczkolwiek zaspanym wzrokiem.

– Wypierdalać z wozu – warknęłam. Sama odpięłam pas i wyszłam na zewnątrz. Wściekłość kotłowała się pod moją skórą niczym wulkaniczna lawa. Czułam, że jeśli wybuchnę, to pokłosie tego wydarzenia osiądzie niczym pył na krajobrazie co najmniej w promieniu pięciu kilometrów.

Spoglądali na siebie przez chwilę, byłam pewna, że właśnie toczą zażartą konwersację na temat tego, co tak bardzo mogło mnie zdenerwować, że postanowiłam się zatrzymać na środku totalnego pustkowia. W końcu obaj wyczołgali się z tylnego siedzenia i stanęli przede mną. Wyglądali jak jedno, wielkie, chodzące nieszczęście.

Podkrążone oczy, siniaki na twarzy i drobne rany odznaczały się wyraźnie na pobladłych skórach. Nicola oparł się o karoserię przygarbiony, przez co stracił na odrobinę na wzroście i nie wydawał się już ogromną, niedostępną górą, a zwykłym człowiekiem, który mógłby mieć zwyczajnie kiepską noc. Cohen wyglądał zdecydowanie gorzej, powieki same mu opadały. Schował okulary do kieszeni na piersi. Kiedy się prostował, twarz wykrzywił w bolesnym grymasie. Rana, którą wcześniej mu opatrywałam, na pewno się otworzyła. Zakładałam, że odniósł jeszcze kilka innych, o których nie było czasu porozmawiać.

Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki wdech, by skupić się na tym, co chciałam zrobić. Byłam rozkojarzona, moje myśli samoistnie uciekały do innych spraw, ale byłam pewna, że jeśli w tamtej chwili odpuściłabym, to już nigdy nie dowiedziałabym się, co jest grane.

Mężczyźni znów zerknęli na siebie porozumiewawczo. Założyłam ręce na piersi. Przeskakiwałam wzrokiem od jednego do drugiego i z każdą chwilą nabierałam pewności, że moje przypuszczenia były słuszne.

– Od kiedy się kumplujecie? – zapytałam bez owijania w bawełnę. Ich postawa zmieniła się natychmiast. Spięli się niemal synchronicznie, wyprostowali kręgosłupy. Znów na siebie popatrzyli, a ja poczułam, jak zaczynam wrzeć. Zrobiłam krok w ich stronę. – Przestańcie ze sobą, kurwa, gadać w myślach.

– Przesadziliśmy. – Nicola pokręcił głową.

– No co ty nie powiesz? – Ezra przewrócił oczami. – Mówiłem, że to zły pomysł.

– Zawsze kończy się tak samo.

– Powtarzanie schematu nie prowadzi do niczego dobrego, powtarzam ci to za każdym razem. Jesteś naukowcem, powinieneś to wiedzieć. – Cohen zaklął pod nosem. – To, co mówię, to też schemat.

– To przez plemniki. Nadmiar spermy w jajach wyprostował mi zwoje mózgowe.

Ezra parsknął śmiechem, zanim zdążył opanować swoje odruchy. Natychmiast się jednak zreflektował, wciągnął powietrze w płuca ze świstem, po czym odwrócił głowę w drugą stronę i zacisnął wargi w wąską linię. Nicoli podniósł się jedynie kącik ust, choć wydawało mi się, że gdyby miał odrobinę więcej siły, to sam zacząłby śmiać się jak szalony.

Miałam wrażenie, że świat odjechał, a oni stali zdecydowanie dalej, niż poprzednio. Krew odpłynęła mi do stóp, a w czaszce pojawiła się nieprzenikniona pustka.

– Wy się serio kumplujecie – powiedziałam, pokręciłam głową niedowierzająco. Nawet się nie zawahali, po prostu potwierdzili skinięciem głowy. Odwróciłam się do nich plecami, masując skronie. – Przecież to jakiś cyrk – jęknęłam. – Jak?

– Przez ciebie, skarbie. – Spojrzałam na Duboisa. – Były dwa wyjścia z tej sytuacji: albo byśmy się pozabijali, albo mogliśmy zakopać topór wojenny i wyciągnąć z tego układu więcej, niż ktokolwiek by przypuszczał.

– Nie. – Znów pokręciłam głową. Czułam, że ból migrenowy ochoczo puka do drzwi mojej świadomości. – Nie, kurwa. To nie może się dziać. – Przeniosłam wzrok na Ezrę. Wpatrywał się we mnie niby beznamiętnie, ale w jego brązowych oczach dostrzegłam iskierki rozbawienia. – Ezra? Powiedz, że to nie prawda!

– Chcesz, żebym cię okłamał? – Uniósł brew.

Przygryzłam dolną wargę. Grunt zaczął mi się osuwać spod nóg.

– Ja pierdolę – jęknęłam. Przetarłam twarz otwartą dłonią. Miałam ochotę zapłakać nad sobą.

Niespodziewanie Ezra wystawił dłoń w stronę Duboisa.

– Płacisz – oświadczył, nawet nie spoglądając na trimisa.

– No weź! Czemu zawsze przegrywam te zakłady?! – Obruszył się Nicola.

– Zimna kalkulacja.

Ręce mi opadły. W mgnieniu oka znalazłam się przy mężczyznach. Moje pięści zacisnęły się na ubraniach na ich klatkach piersiowych. Pociągnęłam ich, aż ramiona obu zetknęły się ze sobą. Jęknęli boleśnie.

– Przestańcie ze mną pogrywać! – warknęłam, przeskakując spojrzeniem od jednego do drugiego.

– Okej. – Ezra westchnął, po czym objął palcami mój nadgarstek. Zacisnęłam zęby i posłałam mu piorunujące spojrzenie. Nie zrobiło to na nim wrażenia. – Postaram się ci wszystko wyjaśnić, tylko musisz się uspokoić.

– Uspokoić się? – syknęłam przez zaciśnięte zęby. Puściłam Duboisa i pchnęłam hakera na maskę. – Uspokoić się, kurwa?! Jak ma się uspokoić, skoro dawaliście mi jasno do zrozumienia, że się nie cierpicie, do chuja pana! A okazuje się, że jesteście psiapsiółeczkami, co sobie plotkują telepatycznie o najnowszych trendach w kolorach paznokci!

Nicola zachichotał. Odwróciłam się na pięcie, by dać mu w twarz, ale zdążył zrobić kilka kroków do tyłu i moja dłoń przecięła jedynie powietrze. Wyprostował się, więc nie próbowałam powtórzyć tego manewru. Nie dosięgnęłabym.

– Maddie. – Ezra zwrócił na siebie moją uwagę. – Daj mu spokój, przecież widzisz, że ledwo stoi.

Miał rację. Nicola wyglądał marnie i miałam wrażenie, że regeneracja nie przebiegała tak, jak powinna. Zdecydowanie potrzebował odpoczynku, wydarzenia minionego dnia mogły pogorszyć jego stan.

Westchnęłam. Odeszłam od nich kilka kroków i oparłam się o głaz, stojący nieopodal auta. Pochyliłam się, zacisnęłam palce na kolanach. Oddychałam głęboko, próbując opanować narastającą wściekłość.

Nie mogłam w to uwierzyć. To musiał być głupi żart, który postanowili mi zrobić ku własnej, chorej i nierozumianej przeze mnie satysfakcji. Nie widziałam innej odpowiedzi na to, czego byłam przed chwilą świadkiem.

Chrzęst żwiru pod ciężkim, wojskowym obuwiem wyrwał mnie z potoku chaotycznych myśli. Ezra kucnął obok mnie, położył rękę na moim ramieniu i ścisnął je delikatnie.

Chaos. Inaczej nie potrafiłam określić tego, co działo się w moim umyśle. Wszystkie dotychczasowe informacje wirowały swobodnie, uderzając we mnie z siłą kowadła upuszczonego ze znacznej wysokości.

– Maddie – zaczął łagodnym tonem. – Nie chcieliśmy cię po prostu przytłaczać lawiną informacji.

– Fantastycznie – sarknęłam rozeźlona. – To pierwsza rzecz, o jakiej powinnam zostać poinformowana!

– Być może. Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw i nie byliśmy przygotowani na twoje pytania. Do tej pory się to nie zdarzało. Po prostu się wściekałaś, świat płonął i jedynym rozwiązaniem był powrót do dawnego porządku.

Zmierzyłam go spojrzeniem. Rysy jego twarzy były miękkie, patrzył na mnie z tym charakterystycznym błyskiem w oczach, zarezerwowanym tylko dla mojej osoby. Chciałam się wściec, byłam naprawdę bliska stanu, w którym wyrwałabym im serca i powieka nawet by mi nie drgnęła. Jednocześnie byłam tak bardzo skołowana, że nie wiedziałam, na co właściwie miałam się złościć.

Bez pamięci ciężko było wkurzać się o cokolwiek. Wszyscy znali mnie lepiej niż ja sama siebie, byłam wobec nich całkowicie bezbronna. Znali każdy mój ruch, każdą reakcję, sposób na to, bym zamilkła a nerwy odeszły w niepamięć. Byłam bombardowana z dwóch stron tymi samymi zeznaniami, nawet jeśli różniły się w pewnym stopniu, to wciąż się pokrywały. Nie do końca wiedziałam, co powinnam z tym zrobić ani jak się zachować.

– Co się w takim razie zmieniło? – mruknęłam zrezygnowana. Miałam ochotę zapaść w sen i obudzić się, dopiero gdy cała ta farsa się skończy.

– Ciężko stwierdzić. – Ezra podniósł się, oparł o głaz i otoczył mnie ramieniem. – Tym razem zmiennych było całkiem sporo. We wcześniejszych latach ani razu nie rzuciłaś stwierdzeniem, że mogłaś znać Nicolę. Prawdopodobnie od tego momentu wszystko toczyło się innym torem niż zwykle.

– Skoro przeżywamy to średnio co dziesięć lat, to jak odbieraliście mi wspomnienia? Robiliście to w ogóle.

– Russeau się tym zajmował. – Czułam, jak Ezra wyraźnie się spiął. Jego palce zacisnęły się mocniej na moim ramieniu. – Stąd miał twoje wspomnienie. Trzyma rząd za mordę, więc dostał twój wynalazek bez większego wysiłku. Dubois próbował je odtworzyć, ale brakowało mu zapisków bardzo uzdolnionego naukowca.

Posłał mi nieśmiały uśmiech. Kącik moich ust drgnął, ale powstrzymałam ten odruch. Chciałam chociaż udawać, że wciąż się złoszczę.

– Ciekawe, które to wspomnienie. – Spojrzałam w zachmurzone niebo. Zapowiadała się kolejna ulewa, chmury kłębiły się hardo nad nami. Wiatr ustał, a powietrze stało się cięższe od nadmiaru ozonu.

– Chciałabyś to sprawdzić?

Zamrugałam oszołomiona. Popatrzyłam na Cohena z uniesionymi brwiami. Haker wyprostował się, po czym sięgnął do jednej z kieszeni w spodniach. Po chwili miałam przed oczami małą, niepozorną fiolkę z niebieskim płynem.

– Czy to... – Wpatrywałam się w nią z szeroko otwartymi oczami. – Jak...

– Dlatego nie wyskoczyłem zaraz za wami – zaczął wyjaśniać. Chwycił mnie za rękę i położył fiolkę na wewnętrznej stronie dłoni. – Sam kod nie był żadnym problemem, znam wszystkie hasła Russeau. Obezwładnienie tego demona było zdecydowanie trudniejsze.

– Och, Ezra... – Zabrakło mi słów.

– Pomyślałem, że chciałabyś to mieć. – Wzruszył ramionami.

Zacisnęłam palce na szkle. Odwróciłam się do niego całym ciałem i zarzuciłam ręce na kark. Objął mnie mocno w pasie, a nos ukrył w zgięciu szyi. Zaciągnął się moim zapachem i byłam pewna, że skrzywił się, czując zapach żelu pod prysznic Duboisa.

Nie miało to w tamtej chwili żadnego znaczenia. Wdzięczność, jaka zalała moje serce była nie do opisania. Nawet nie pomyślałam o tej fiolce, odkąd uciekliśmy z apartamentu. Od razu założyłam, że to niedostępna dla mnie rzecz, że skoro nie zgodziłam się na kontynuację współpracy z Russeau, nie odzyskam tego wspomnienia.

Odsunęłam się nieznacznie, ujęłam twarz Ezry w obie dłonie, po czym złożyłam na jego ustach pocałunek. Ręce hakera oplotły się wokół mnie jeszcze bardziej. Pochylił się do przodu, pogłębiając tym samym ten akt, lecz już po chwili odsunął się nieznacznie i oblizał wargi. Odchrząknął, jakby chciał odpędzić od siebie myśli o rzeczach, które w tej chwili były zdecydowanie nie na miejscu.

– To co, sprawdzamy? – zapytał, nie odrywając spojrzenia od moich ust. Byłam w stanie jedynie pokiwać głową. Czułam, jak rośnie we mnie ekscytacja, choć gdzieś tuż za nią czaiła się niepewność i strach, związana z tym, że właściwie nie wiedziałam, czego mogłam się spodziewać. – Odwrócić się – polecił.

Posłusznie wykonałam jego prośbę. Opuściłam ręce wzdłuż ciała. Złapał mnie za ramiona. Przesuwał dłońmi powoli do dołu, aż trafił na zaciśnięte pięści. Wyplątał fiolkę spomiędzy drżących palców. Następnie odgarnął moje włosy na bok. Czułam, jak jego chłodne palce przesuwają się po krzywiźnie mojego barku i szyi. Przeszył mnie delikatny, przyjemny dreszcz. Przez chwilę badał subtelnie moją potylicę, aż natrafił na dwa pieprzyki, które tam miałam, odkąd pamiętam.

Charakterystyczny dźwięk odbezpieczanego pojemnika ginął w szumie liściastych drzew. Spięłam wszystkie mięśnie, serce przyspieszyło, a żołądek zacisnął się, jakby ktoś położył na nim coś ciężkiego. Poczułam z tyłu lekki opór.

A potem wszystko zalało białe światło.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro