Rozdział 14, cz.2
Pytań miałam kilka: przede wszystkim chciałam odzyskać wspomnienia i musiałam wiedzieć, jak to zrobić, żeby ułożyć plan działania. Niestety – dopóki nie dowiem się więcej na mój temat, nie będę w stanie poruszać się po uniwersum, w którym Nicola jest sprzymierzeńcem, a nie wrogiem.
Z kolei Jean Luc... Co tu dużo mówić, wiele się pozmieniało i czułam, że wcale nie na lepsze. Przemknęło mi nawet przez myśl, że zdecydowanie spokojniej mi się żyło przed dostaniem zlecenia na Nicolę.
Druga sprawa, która zajmowała moje myśli to podejście Russeau do zwykłych ludzi. Przecież byli jego najbardziej dochodowymi klientami. Dlaczego postanowił się ich pozbyć? Co takiego wydarzyło się na przestrzeni tych stu lat, że jego marzeniem stało się wytępienie ludzkiej rasy.
Kolejne dotyczyło mnie, Ezry i Nicoli. Wyglądało na to, że ten chory trójkąt trwał w najlepsze od samego początku i na chwile obecną byłam jedyną osobą, która miała z tym problem. Kiedy mężczyźni pojawiali się w tym samym pomieszczeniu, atmosfera robiła się napięta, powietrze można było ciąć nożem i za każdym razem miałam wrażenie, że jedno nieodpowiednie słowo rozpęta istne piekło.
– Jak to się stało, że współpracujecie ze sobą? – zapytałam po dłuższej chwili milczenia. Nicola wyglądał zdecydowanie lepiej niż wcześniej.
– Ja i Cohen? – Kiwnęłam głową. Trimis usadowił się wygodniej, poprawił koszulkę w miejscu, gdzie była rana. – Cóż, obaj mamy po prostu w tym interes. Nic nadzwyczajnego.
– Jaki?
Nicola zaśmiał się krótko i pokręcił głową.
– Ty, Madeleine. Obaj chcemy tego samego
– Teraz to zwyczajnie ze mnie kpisz – sarknęłam, po czym założyłam ręce na piersi. Dubois podniósł się z ciężkim sapnięciem ze swojego miejsca. Podszedł do mnie i kucnął tuż obok. Sięgnął do mojej brody i ujął ją w dwa palce. Przełknęłam głośno ślinę. Przez moje ciało przebiegł niekontrolowany dreszcz, kiedy skrawki naszej skóry zetknęły się ze sobą.
Zbliżył się niebezpiecznie tak, że niemal stykaliśmy się nosami.
– Tak – wyszeptał. Na jego twarzy pojawił się ten charakterystyczny, nonszalancki uśmieszek
– Jesteś chujem – syknęłam, marszcząc brwi. – Powiedz prawdę.
Odsunął się nieznacznie, jego dłoń powędrowała niżej i oparła się o zgięcie mojej szyi
– Ani ja, ani Cohen nie chcemy, by Russeau wprowadził swój plan podboju świata w życie. Bez ludzi nie byłoby tak zabawnie. Poza tym jestem naukowcem. Nie pochwalam mordowania niewinnych dla zwykłej idei.
– Tak? – Uniosłam brew. – A demony, które pracowały dla Jean Luca? Co takiego zrobiły, że zasługiwały na śmierć?
– Wyjątek od reguły. – Machnął ręka.
– Ten trójkąt, który jest między nami, też jest wyjątkiem od reguły? – Nie planowałam iść w tę stronę z rozmową, ale nie mogłam się powstrzymać. Ciążyło to na moich barkach i musiałam się dowiedzieć, jak znalazłam się w tej sytuacji.
Dubois wyraźnie się spiął, jego oczy pociemniały, choć nie wydawało mi się, by to było możliwe. Spojrzał na mnie spod na wpół przymkniętych powiek. Przechyliłam lekko głowę w bok. Wpatrywałam się w jego oblicze z determinacją, oczekując na odpowiedź.
Niespodziewanie szarpnął się do przodu. Szybkim ruchem wyprostował moje nogi i usiadł na mnie okrakiem. Przycisnął się do mnie mocno. Jedną ręką złapał za twarz i przechylił moją głowę do tyłu tak, że oparłam się o siedzenie kanapy.
Moje serce zabiło mocno, a trimis we wnętrzu zatańczył gwałtownie i rozlał się po całym ciele. Nie byłam do końca pewna, czy to on, czy może adrenalina, ale nagle zabrakło mi tchu.
– Uważasz, że żyjemy w trójkącie? – zamruczał nisko. Czułam na ustach, jak jego własne poruszają się, był tak blisko.
– A nie? – sapnęłam. Nie sądziłam, że uda mi się wydusić cokolwiek. Oddech uwiązł mi w gardle.
Nicola przesunął językiem po moich wargach. Mimowolnie rozchyliłam je, miałam wrażenie, że całkowicie nie panuję nad odruchami swojego ciała. Czułam się otumaniona charyzmą trimisa. Mogłabym porównać się do kukiełki, która robi wszystko, co rozkaże jej lalkarz. Uśmiechnął się, niemal kokieteryjne. Musnął delikatnie moje usta, by po chwili zatopić się w nich całkowicie.
Całował obłędnie. Gdybym pomyślała inaczej, okłamałabym samą siebie. Sprawnie poruszał ustami, doprowadzając mój umysł do szewskiej pasji. Smakował czymś słodko-gorzkim, czego nie potrafiłam określić. Jego dłoń przesunęła się niżej, najpierw na szyję, a potem zgrabnie, poprzez pierś, popłynęła ku talii. Objął mnie i przyciągnął do siebie. Wygięłam się w łuk, przywarłam do jego klatki piersiowej. Czułam, jak jego serce obija się o żebra. Przygryzł moją dolną wargę, odrobinę za delikatnie, jak na mój gust, a potem niespodziewanie się odsunął.
Jęknęłam niezadowolona, choć chciałam, by z moich ust wyrwało się pogardliwe prychnięcie.
Pochylił się nade mną jeszcze bardziej.
– Gdyby nie fakt, że twój doberman może wrócić lada chwila, rżnąłbym się na tej kanapie bez opamiętania – szepnął mi wprost do ucha, a po moich plecach przeszły ciarki. – A on nie lubi się za bardzo dzielić.
– Skoro tak się sprawy mają, to może lepiej, żebyś się odsunął – wychrypiałam. Jego słowa sprawiły jedynie, że pragnęłam jeszcze więcej, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że powinno być zupełnie na odwrót.
– Nie chciałabyś sprawdzić, do czego twój słodki haker jest zdolny?
– N-nie wiem.
Och, sprawiał, że kręciło mi się w głowie. Serce już dawno zgubiło rytm, nieudolnie próbowałam je opanować, ale Nicola wciąż był za blisko. Czy używał na mnie mocy trimisa? Niby nie czułam jego wpływu, ale nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że reakcje mojego organizmu były zupełnie odmiennie od tego, czego chciałam.
Uderzyło to we mnie. Bo właściwie nie wiedziałam, czego chciałam. Uczucia były takie skomplikowane! Od ostatniej rozmowy z Cohenem miałam wrażenie, że w moim wnętrzu trwa istna wojna. Czułam tak wiele rzeczy naraz, że miałam ochotę zapaść się gdzieś głęboko i wyjść, dopiero gdy to się skończy.
Nawet jeśli Dubois planował zrobić i powiedzieć coś więcej, nie było dane mi się tego dowiedzieć. Mój telefon zabrzęczał, a niespodziewany dźwięk sprawił, że podskoczyłam. Odepchnęłam trimisa od siebie i sięgnęłam po urządzenie.
– Nie możesz sobie poradzić z zakupami? – zapytałam bez ogródek, kiedy odebrałam połączenie.
– Spierdalajcie – warknął Ezra do słuchawki. Ton miał wyjątkowo nerwowy, jak na zwykłe zakupy spożywcze.
– No już, spokojnie...
– Spierdalajcie stamtąd natychmiast, Maddie!
Zmarszczyłam brwi. Już miałam zapytać, o co mu chodzi, ale siedzący obok Nicola, wyrwał mi telefon z ręki. Jego twarz w ułamku sekundy przybrała poważny wyraz
– Co się dzieje? – Rzeczowy ton Duboisa nie napawał optymizmem. Ezra odpowiedział mu krótko.
Nie usłyszałam tego jednak. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, Nicola stanął na równych nogach w tym samym momencie, w którym rozległ się przeogromny huk.
Odruchowo zasłoniłam uszy. Ściany apartamentu zadrżały, na szybach w oknach pojawiła się drobniutka pajęczyna pęknięć. Do moich nozdrzy dotarł zapach kruszonego betonu, a zaraz po nim w oczy zaczął szczypać szary pył.
Zerwałam się z miejsca. Adrenalina, krążąca w żyłach w jednej chwili zmieniła tryb, miała posmak krwi i gotowości do walki. Nicola poruszał się szybko, ale zdecydowanie nie tak, jak zwykł to robić. Podszedł do regału z książkami, wyciągnął jedną, po czym otworzył, a w jego dłoni pojawił się pistolet.
Rzucił broń w moją stronę. Złapałam ją automatycznie, wciąż nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Sprawdziłam, czy jest naładowana. Była.
Usłyszeliśmy drugi wybuch przy drzwiach. Nie wiedziałam, z czego były zrobione, tak samo, jak ściany, skoro za pierwszym razem przeciwnikom nie udało się wejść do środka. Choć może to wszystko wcale nie trwało tak długo, jak mi się wydawało i jedną eksplozję od drugiej dzieliło jedynie kilka sekund?
Już dotarło do mnie, że Jean Luc dowiedział się o mojej lokalizacji. Choć zapewne wiedział o niej od początku i po prostu czekał na odpowiedni moment, by uderzyć. Przez myśl przetoczyła się nieprzyjemna wizja o tym, że Russeau zdawał sobie doskonale sprawę o posunięciach Ezry i o jego podwójnej tożsamości. To, że mógł być w niebezpieczeństwie, tak bardzo zaprzątało mi głowę, że nie byłam w stanie poskładać myśli do kupy.
Głos Duboisa postawił mnie odrobinę do pionu.
– Ezra będzie czekał na dole w samochodzie – powiedział trimis, pospiesznie przejrzał dokumenty przyniesione przez Cohena, zgarnął kilka teczek, po czym przysunął sobie torbę i upchnął kartki w środku. Podszedł do mnie, wciąż z poważną miną, przełożył mi pasek przez głowę i ramię i poprawił go tak, by pakunek przylegał do moich pleców. To wszystko działo się tak szybko, wydawało mi się, że przestałam nadążać. – W razie, gdybyśmy się rozdzielili, masz tam wszystko, czego potrzebujesz do odnalezienia walizki.
– Nie możesz nas po prostu przenieść?
– Nie mam jeszcze tyle siły. Musimy sobie radzić w tradycyjny sposób. Osłaniaj mnie. – Uklęknął przy ławie i sięgnął pod blat.
Wzięłam głęboki wdech. Odbezpieczyłam broń w tym samym momencie, w którym głośne tupanie militarnych butów rozniosło się po korytarzu. Chryste, czy Jean Luc wysłał po mnie całą armię? W napięciu przyglądałam się korytarzowi, w powietrzu wciąż unosił się pył i dym, więc nie byłam pewna, czy drzwi wciąż stoją, czy może pozostała po nich jedynie ogromna dziura.
Żółte ślepia, migające w białej ścianie mgły, rozwiały wszelkie moje wątpliwości. W ułamku sekundy dotarł do mnie odór gnijącego mięsa. Skrzywiłam się nieznacznie i opuściłam ramiona. Pistolet w niczym by mi nie pomógł w takiej sytuacji, więc zabezpieczyłam go i schowałam za pasek spodni. Poczułam za plecami ciepło, bijące od ciała Nicoli. Zamarł na krótką chwilę.
– Ja pierdolę – sapnął, a gałki oczne potwora poruszyły się gwałtownie.
Zacisnęłam usta w wąską linię. Zmarszczyłam brwi. Coś poniżej paskudnych ślepi migało wściekle jakby biała dioda. Przechyliłam lekko głowę. Ani ja, ani Dubois nie poruszyliśmy się nawet odrobinę, jakby cała odwaga nagle z nas uleciała. Nasze oddechy spowolniły, nawet najmniejszy dźwięk sprawiał, że oczy mutanta poruszały się gwałtownie. Odniosłam wrażenie, że nas nie widział, że hałas to jedyne, co pomagało mu w odnalezieniu celu.
Pył powoli opadał, a obraz przed oczami stawał się znacznie wyraźniejszy. Moje serce zatrzymało się na moment, kiedy cielsko potwora zaczęło nabierać kształtów. Gdyby drzwi wciąż stały na swoim miejscu, na pewno by się w nich nie zmieścił. Ogromna góra mięsa zahaczała o ostre zęby wyrwy przy samym suficie. Głowę miał zdecydowanie poniżej karku, jakby ktoś na siłę wcisnął ją w klatkę piersiową monstrum. Tym razem już wyraźnie widziałam, że w jego szyję zostało wciśnięte jakieś urządzenie.
Przejebane. – Usłyszałam w myślach głos Nicoli. Zerknęłam na niego kątem oka. Pomyślałam, że chyba się boi i tylko jego uniesione brwi i powolne kręcenie głową świadczyło o tym, że to usłyszał. – Potrzebujemy czegoś innego do obrony.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu noża, którego chciałam użyć wcześniej na rzekomym napastniku. Nigdzie jednak go nie dostrzegłam. Nie byłam pewna, czy go później podniosłam z podłogi, haker tak pochłonął moje myśli, że kompletnie o nim zapomniałam. Powiodłam spojrzeniem po podłodze w stronę, gdzie powinien być, ale leżała tam jedynie kupa gruzu.
Nicola wyłapywał moje myśli. Bezszelestnie udał się w stronę kuchni, nie spuszczając wzroku z mutanta. Ja nie zamierzałam się ruszyć z miejsca. Bestia postąpiła krok do przodu, a zza wielkiego garba wyłoniła się kolejna, znacznie mniejsza i niewątpliwie nie miała problemów ze wzrokiem. Skupiła na mnie spojrzenie rybich oczu i miałam wrażenie, że jej zniekształcone usta rozciągnęły się w przeraźliwym uśmiechu.
Przełknęłam ślinę. Ślepia mutanta podążyły za ruchem mojej szyi. Oblizał wargi fioletowym językiem, a z gardła wydarł mu się bliżej nieokreślony warkot. Krew w moich żyłach szumiała, zagłuszając większość dźwięków. Trimis we wnętrzu szarpał się gotowy do ataku, ale nie zamierzałam dać mu wolnej ręki i rzucić się pierwsza do ataku.
Zastanawiałam się, dlaczego one nie wykonały żadnego ruchu. Zwykle potwory, kiedy widziały potencjalną ofiarę, niemal od razu zaczynały na nią polować. Ich życie opierało się jedynie na tym, by się najeść, nie czekały na odpowiedni moment. Dopiero w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że mutant, który zaatakował mnie w uliczce, również nie rzucił się od razu do ataku. Czekał tak jak teraz te dwa obleśne stwory. Czy były w jakiś sposób kontrolowane?
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź
Bestie zrobiły dwa niezdarne kroki do przodu. Poruszały się synchronicznie, jakby ktoś zmuszał je do tego. Korytarz w mieszkaniu Nicoli był szeroki, a mimo to ślepa bestia zajmowała niemal cały jego obszar. Przesunęła się ociężale, by stanąć bokiem, jej głowa górowała nad kompanem dobre trzydzieści centymetrów. Drugi potwór wykonał ten sam ruch, jego spojrzenie nagle zrobiło się puste i bez wyrazu.
Czyjeś kroki odbiły się echem od zewnętrznego korytarza. W szparze między bestiami dostrzegłam umundurowanych, uzbrojonych po zęby pracowników Jean Luca. Doliczyłam się trzech, ale byłam przekonana, że jest ich zdecydowanie więcej. Wstrzymałam oddech, gdy dźwięk kroków przybrał na sile, aż w wyrwie pojawił się ten, którego spodziewałam się najmniej.
Any questions?
Statystyki dla freaków:
3906 słów
25688 ZZS
12 stron A4
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro