Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13, cz.1


Wypadłam z mieszkania Ezry jak oparzona. W pośpiechu zakładałam kurtkę jedną ręką, a drugą wybierałam numer hakera. Pierwsze połączenie trwało w nieskończoność, aż w końcu usłyszałam dźwięk włączającej się sekretarki. Zaklęłam pod nosem siarczyście. Wykonałam kolejne, a potem następne, jednak Ezra nie odbierał. Wiedziałam, że jest w pracy, ale nigdy nie zdarzyła się sytuacja, w której nie odebrałby chociaż za drugim razem.

Przemierzając ulicę, wystukałam do niego krótką wiadomość, dokąd idę i żeby oddzwonił jak najszybciej. Schowałam urządzenie do kieszeni i puściłam się biegiem w stronę apartamentu Duboisa. Mięśnie wciąż boleśnie przypominały o tym, co niedawno przeżyłam, krew szumiała w uszach, a kark dawał jasno do zrozumienia, że dla mojego organizmu pośpiech nie był wskazany.

Czułam, że muszę szybko odnaleźć Nicolę. Instynkt podpowiadał, że czasu było niewiele, a ja nie wiedziałam, co tak naprawdę się wydarzyło. Trimis brzmiał... tak ludzko, że aż mnie zmroziło. W pierwszej chwili pomyślałam, że był pijany albo pod wpływem narkotyków, ale te domysły odrzuciłam na bok. Ufałam swoim przeczuciom, nigdy mnie nie zawiodły.

Biegłam tak szybko, że obraz przed moimi oczami się rozmazywał. Przeklinałam samą siebie, że nie miałam takich samych umiejętności, co Dubois. Przynajmniej o tym nie pamiętałam. Na szczęście droga do wieżowca, w którym mieszkał, nie była wyjątkowo długa i kręta, dlatego już po dwudziestu minutach byłam na miejscu.

Czas w windzie dłużył się niemiłosiernie. Wyskoczyłam z niej jak oparzona i od razu pobiegłam do drzwi opatrzonych liczbami czternaście, zero, osiem.

Zapukałam w nie nerwowo. Odpowiedziała mi martwa cisza. Wszystkie włoski na moim karku zjeżyły się, a moc zatańczyła w splocie słonecznym. Złapałam za klamkę i nadusiłam ją. Zamek ustąpił bez protestów. Otworzyłam drzwi i zamarłam.

Nicola opierał się na wpół leżąco o ścianę korytarza. W ręku wciąż trzymał telefon z włączonym wyświetlaczem. Jego głowa opierała się o tors, przymknięte powieki podrygiwały co chwilę, jakby przechodził fazę REM. Oddychał płytko, a czas między jednym a drugim wdechem był nieznośnie długi. Nie podobało mi się to ani trochę.

Mój wzrok zjechał niżej. Chciałam przełknąć gulę, formującą się w przełyku, ale ten zacisnął się mocniej, niż zwykł to robić.

Na podłodze, wokół ciała Duboisa widniał wymalowany niczym od cyrkla szkarłatny okrąg. Krew powoli krzepła na krawędziach, przybierając ciemną, niemal czarną barwę. Wiodłam spojrzeniem od jego uda coraz wyżej, tą samą drogą, którą wybrała posoka. Błyszczała nieśmiało w jasnym świetle kinkietów. Koszula przykleiła się do jego ciała od bioder aż po klatkę piersiową.

Powoli podeszłam do trimisa i uklęknęłam obok. Wyciągnęłam rękę, by dotknąć jego policzka. Dłoń drżała, a ja nie mogłam tego opanować. Twarz miał chłodną, tak samo, jak szyję. Przyłożyłam do niej dwa palce, szukając pulsu. Był, jednak ledwo wyczuwalny.

Coś ścisnęło mnie boleśnie w mostku. Przecież trimisi byli nieśmiertelni, na Boga! Jak to możliwe, że pieprzony Nicola Dubois właśnie odbywał drogę do Królestwa Niebieskiego?

W pośpiechu rozerwałam guziki koszuli w poszukiwaniu rany. Niezdarnie przyciągnęłam go do siebie, by zdjąć ubranie z jego barków. Był ciężki, nawet gdy posiadał jasność umysłu; nieprzytomny ważył chyba ze dwa razy więcej, niż zazwyczaj. Niemal od razu moim oczom ukazała się okrągła dziura po postrzale nieco poniżej pachy.

– Chryste Panie – jęknęłam załamana.

Mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Rozejrzałam się dookoła, nie wiedziałam, czego poszukiwałam, ale bardzo mocno tego potrzebowałam. Trimis w moim wnętrzu szarpał się niecierpliwie, więc od razu puściłam go wolno. Wszystko zalało płynne złoto.

Podniosłam się z klęczek i cofnęłam o krok. Schyliłam się i złapałam Duboisa za kostki. Z głośnym sapnięciem pociągnęłam do siebie i jakież ogarnęło mnie zdziwienie, kiedy przesunięcie bezwładnego, ogromnego cielska okazało się łatwiejsze, niż na początku mi się wydawało. Już po kilku minutach Nicola leżał na podłodze w salonie. Ciągnęła się za nim szkarłatna smuga. Marszczył brwi co chwilę i wydawał z siebie bolesne jęknięcia, ale czułam, że nie mam czasu się nad tym zastanawiać.

Wpadłam do kuchni. Wciągnęłam głośno powietrze w płuca, kiedy moim oczom ukazała się sterylna, niemal laboratoryjna przestrzeń. Znów miałam ochotę jęknąć z niemocy, a najlepiej zapłakać nad sobą rzewnie. Jak miałam znaleźć cokolwiek w tym miejscu?!

Zaczęłam przeszukiwać szafki, jedna po drugiej, w poszukiwaniu czegokolwiek, co pomogłoby mi w opatrzeniu rany mężczyzny. Dosłownie nic się do tego nie nadawało. Nawet pieprzone ścierki były z jedwabiu! Zgarnęłam je z braku innego pomysłu. Półkę dalej stały butelki z przeróżnymi alkoholami. Złapałam za wódkę, której nazwa brzmiała tak egzotycznie, że nie byłam w stanie jej wymówić. Cena też pewnie była wyjątkowo orientalna. Zajrzałam do lodówki. Oprócz fiolek z antidotum i połówki awokado ziała pustką.

Wróciłam do salonu i spojrzałam z góry na Nicolę. Zacisnęłam usta w wąską linię. Butelka ślizgała mi się w spoconych dłoniach. Rzuciłam ścierki na podłogę, po czym odkręciłam korek i pociągnęłam solidny łyk trunku. Trimisowi prawdopodobnie by nie pomogła, za to mi dodała odwagi, by zrobić cokolwiek.

W chwili, w której przymierzałam się do toastu na drugą nóżkę, mój telefon zawibrował w kieszeni kurtki. Odebrałam połączenie, nawet nie sprawdzając, kto dzwonił.

– Nicola dostał z mojego colta. – Ezra wypluwał z siebie słowa niczym z karabinu. – W kuchni pod lodówką jest ukryta szuflada. Znajdziesz tam wszystko, czego będziesz potrzebowała do szycia oraz nabitą strzykawkę. Wyciągniesz nabój, zaszyjesz ranę, a później wstrzykniesz mu tę substancję w udo. Tylko pospiesz się, bo jak zapadnie w śpiączkę, to szybko się nie obudzi.

– Już jestem u niego. – Nerwowy ton Ezry udzielił mi się w ułamku sekundy. Pobiegłam z powrotem do kuchni i padłam na kolana przy lodówce. Rzeczywiście był tam uchwyt. Przytrzymałam ramieniem telefon, po czym szarpnęłam za klamkę. Szuflada wysunęła się, a moim oczom ukazał się czytnik linii papilarnych i klawiatura numeryczna. – Ezra, to jest zabezpieczone szyfrem.

– Sześć, dziewięć, jeden, dwa, osiem, jeden, zero, dziewięć, cztery. – Wstukałam ciąg cyfr, który mi podał. Czytnik zaświecił się na zielono. – Opatrz go i zostań, dopóki nie przyjadę.

– Czyli do kiedy?

– Nie wiem. Russeau jest wściekły. – Usłyszałam w tle, jak włącza kierunek. Prowadził samochód, dlatego zadzwonił.

– Czemu go postrzeliłeś? – zapytałam, wyciągając z szuflady wszystko, czego potrzebowałam. Na samym końcu leżała strzykawka, o której wspominał Cohen.

– Przypadkiem. Ratował moją nierozsądną dupę. – Zamilkł, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Mój umysł trawił to zbyt mozolnie, żebym mogła cokolwiek z siebie wydusić. – Porozmawiamy, jak się spotkamy.

– Dobrze – szepnęłam. Docierał do mnie sens jego słów.

– Bądź czujna, Madness. I... – zawahał się. – Do zobaczenia.

Rozłączył się, zanim zdążyłam się pożegnać. Dziwne mrowienie w potylicy nie dawało mi spokoju, że coś było naprawdę nie tak i Ezra był w dużym niebezpieczeństwie. Nie miałam pojęcia, co planował Jean Luc, oprócz zagłady ludzkiej populacji. Jednak skoro Cohen postrzelił Duboisa, oznaczało to jedynie, że spotkali się we trzech i mój przystojny haker musiał grać ułożonego podwładnego.

Wróciłam do Nicoli. Usiadłam okrakiem na jego brzuchu. Zdjęłam z siebie kurtkę i bluzę, w której spałam, po czym sięgnęłam do butelki z alkoholem i polałam sobie nią ręce. Spojrzałam na klatkę piersiową trimisa. Na szczęście wciąż się poruszała, miałam wrażenie, że oddechy były częstsze niż wcześniej, ale mogłam się mylić, napędzana nadzieją na to, że może jednak nie jest tak źle, jak wyglądało.

Polałam obficie alkoholem wlot rany postrzałowej. Przechyliłam się, by wziąć cążki i gazę, po czym zaparłam się mocno o pierś Nicoli. Stresowałam się, choć to nie było pierwsze szycie, jakie musiałam wykonać w swoim życiu. Niejednokrotnie musiałam opatrywać własne rany, czy te, których nabawił się Ezra podczas „typowych zadań hakera w nielegalnej instytucji, handlującej narkotykami". Dlatego nie wiedziałam, skąd wziął się w moim wnętrzu strach, że coś pójdzie nie tak.

Odpędziłam od siebie ponure myśli. Uporałam się z nabojem szybciej, niż przypuszczałam i odłożyłam go na metalową nerkę leżącą obok. Nicola nie wydał przy tym z siebie żadnego dźwięku. Nawet się nie skrzywił. Powinnam dziękować losowi za to, że był grzecznym pacjentem, ale jakoś nie mogłam znaleźć w sobie tej cząstki poczucia humoru, która zwykle towarzyszyła mi w takich chwilach.

Przycisnęłam gazik do rany. Wciąż obficie krwawiła i zastanawiałam się, skąd w jego organizmie takie ilości posoki. Na moje wprawne oko, już dawno stracił odpowiednią ilość, by zwykły śmiertelnik pożegnał się z życiem. Powinien być pusty jak worek w centrum krwiodawstwa, napadnięte przez stado wygłodniałych wampirów.

Nicola wydał mi się jakiś taki bardziej różowy jeszcze zanim zaczęłam szyć. Robiłam to powoli, metodycznie, tak jak wykonywałam wszystkie swoje zadania. Z należycie poświęconą temu uwagą. Co chwilę zerkałam na jego twarz, wciąż bladą i niemal całkowicie bez życia. Po pięciu minutach wróciły na nią kolory. Po kolejnych pięciu wziął głęboki wdech, a mi spadł z serca ogromny głaz. Oczyściłam ranę dookoła, nakleiłam opatrunek i zsunęłam się z ciała Nicoli najdelikatniej, jak potrafiłam, choć ten ruch i tak został okraszony przeciągłym, bolesnym jęknięciem.

Odwróciłam się do niego bokiem, rozerwałam materiał spodni na udzie i niemal gwizdnęłam z zachwytu. Miał nieziemsko umięśnione nogi i wiedziałam, że w takim momencie powinnam myśleć o zupełnie innych rzeczach, ale mój umysł nie mógł sobie odmówić tego komentarza.

Bez zastanowienia zdjęłam zabezpieczenie ze strzykawki. Moim oczom ukazały się dwie cienkie igły, miały na oko maksymalnie po pół centymetra. Tuż nad nimi znajdował się okrągły przycisk. Kiedy go nadusiłam, z igiełek zaczęła wypływać przezroczysta ciecz.

Wbiłam strzykawkę w mięsień na udzie Duboisa, tak jak poinstruował mnie Ezra. Nacisnęłam guzik i obserwowałam, jak ciecz powoli wpływa do organizmu trimisa.

Nicola już po chwili zerwał się z podłogi do pozycji siedzącej. Nie spodziewałam się tego ruchu. Z moich ust wyrwał się niekontrolowany pisk. Ciało, zaalarmowane wyrzutem adrenaliny, chciało się odsunąć, lecz nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, ręka Duboisa znalazła się na moim karku.

Zamarłam w oczekiwaniu, na jego kolejny ruch. Byłam pewna, że znów skończę z głową, wykręconą w przeciwną stronę, ale on po prostu przyciągnął mnie do siebie, oparł czoło w zgięciu mojej szyi, a ramię przewiesił przez bark z drugiej strony.

– Ja pierdolę... – sapnął ochryple. Jego ciałem targnął niekontrolowany wstrząs. – Z-zimno.

Rzeczywiście, jego skóra zaczynała mnie palić w miejscach, w których się stykaliśmy.

– Możesz wstać? – zapytałam. Kiwnął niemrawo głową, przez jego ciało przebiegało coraz więcej dreszczy. – Chodź.

Objęłam go wolnym ramieniem i pomogłam podnieść się w miarę do pionu. Starał się sam utrzymywać na nogach, jednak gdy próbowałam się od niego trochę odsunąć, natychmiast leciał do przodu. Powieki miał lekko rozchylone, wzrok wciąż nieprzytomny. Nad górną wargą utworzyła się warstewka potu. Złapałam go mocniej w pasie. Mięśnie Nicoli spięły się w kontakcie z moim dotykiem, ale tym razem nie miałam ochoty komentować tego w żaden sposób.

Poprowadziłam go do łazienki. Wtoczyłam na wpół bezwładne ciało pod prysznic. Przekręciłam kurek na zimną wodę i uniosłam go bez ostrzeżenia. Pod wpływem lodowatej cieszy, moje ciało pokryła gęsia skórka. Dubois syknął przeciągle, zacisnął zęby tak mocno, że mięśnie jego szczęki poruszyły się widocznie.

Osunął się powoli po ścianie wyłożonej płytkami, ciągnąc mnie za sobą. Objął mnie mocno ramionami, choć nie uszedł mojej uwadze bolesny grymas, kiedy podnosił do góry lewą rękę, naciągając tym samym uszkodzony mięsień. Odchylił głowę do tyłu. Zimna woda spływała mu po twarzy szerokimi strumieniami, ale wyglądało na to, że w ogóle się tym nie przejmował.

Chciałam wstać. Skoro znalazł stabilne podparcie, nie byłam mu do niczego potrzebna. Nicola miał całkowicie odmienne zdanie. Zacisnął ramiona jeszcze bardziej, przyciągając mnie do swojej klatki piersiowej. Wyraźnie słyszałam szybkie bicie jego serca. Tors poruszał się coraz śmielej z każdym kolejnym wdechem.

– Nawet się nie waż – mruknął, kiedy podjęłam kolejną próbę wyplątania się z jego uścisku.

– Przytulanie się do ciebie to jak położenie się na rozżarzonych węglach.

Jego barki poruszyły się, jakby chciał się zaśmiać, ale z jego ust wyrwał się tylko krótki pomruk. Rozluźnił odrobinę ramiona, ale już nie próbowałam się uwolnić. Było w tej chwili coś dziwnego, czego nie potrafiłam opisać.

– Przyszłaś – szepnął po długich minutach milczenia. Mimo rozgrzanego ciała trimisa zaczynało mi robić się piekielnie zimno. Ubranie kleiło się nieprzyjemne do ciała, czułam, że przemokłam aż do majtek.

– Po tak enigmatycznym telefonie każdy by przyszedł. – Przewróciłam oczami.

– Zawsze przychodziłaś. Nawet po tym, jak wykrzyczałaś mi w twarz, że nie chcesz mnie znać. – Nicola mówił, jakby w ogóle nie usłyszał mojej odpowiedzi. Odsunęłam się nieznacznie i przyłożyłam rękę do jego czoła. Było jeszcze gorętsze niż reszta ciała. – A kiedy cię potrzebowałem i tak się pojawiłaś.

– Widocznie ratowanie idiotów mam zakodowane w DNA.

Nie odpowiedział na zaczepkę. Spojrzałam na niego ze zmartwieniem. Sięgnęłam do kurka i zakręciłam wodę. Kątem oka zauważyłam strzykawkę, wciąż wystającą z jego uda. Ostrożnie wyciągnęłam igły z ciała, ale Dubois się nawet nie poruszył.

Wstałam i złapałam go za ręce. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.

– Chodźmy. – Pociągnęłam go do góry. Wstał, krzywiąc się przy tym kilka razy. Oparł się o mnie, jakby pion sprawiał mu za dużo problemów. Złapałam za ręcznik, a drugą ręką objęłam mężczyznę w pasie.

Ruszyliśmy w stronę sypialni, zostawiając za sobą mokre ślady. Jeśli Nicola był takim pedantem, jak wskazywała jego kuchnia, to wpadnie w szał, gdy odzyska świadomość.

– Jesteś mokra. Pochorujesz się – wybełkotał, pocierając moje ramię.

– Ty też – odparłam spokojnie. – Zaraz temu zaradzimy

Upewniłam się, że Nicola stał stabilnie i odsunęłam się nieznacznie. Mimowolnie zerknęłam na opatrunek. Przemókł całkowicie i trzeba było go natychmiast zmienić, ale najpierw musiałam doprowadzić nas do ładu.

Zarzucenie ręcznika na głowę Nicoli wcale nie było proste, nawet kiedy się pochylał. Z moim metrem sześćdziesiąt pięć mogłam, w jego przypadku, co najwyżej obciągnąć mu na stojąco. Dlatego zrezygnowałam z tego pomysłu, dopóki miał na sobie mokre ubrania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro