Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

„Chłopiec z drugiej strony ekranu"

[ Pov. Dazai Osamu ]

  W dniu dzisiejszym, tak jak zresztą prawie codziennie, narysowałem rysunek. Bardzo lubiłem rysować, można nawet powiedzieć, że to było moją pasją. Zawsze odstresowywało mnie to. A do tego miałem nie najgorszy talent. Jednak dzisiejsza praca była inna niż wszystkie, zazwyczaj rysowałem jakieś zwierzęta, jakiś ludzi. A tym razem był to krajobraz przedstawiający Jokohamską rzekę w trakcie pełni księżyca. W tle widać było most oraz spadającego z niego nastolatka. Tak, wzorowałem to jedną ze swoich prób samobójczych, która miała miejsce niedawno. Gdy już rysowałem coś dopracowanego tak jak to, uwielbiałem inspirować się sytuacjami, które miały miejsce w moim życiu.
Postanowiłem, że wstawię zdjęcie na instagrama, zdjęcie tego rysunku. A więc też tak zrobiłem.

Pewnemu rudowłosemu nastolatkowi, podczas gdy przeglądał instagrama wyświetliła się mu propozycja mojego posta. On zaciekawiony nie zignorował tego, tylko spojrzał na zdjęcie. Zachwycił się. I że ktoś sam to narysował? Do tego kredkami? Tak, używałem do tego kredek. Rudowłosy o imieniu Chuuya Nakahara napisał mu komentarz w wiadomości prywatnej.

„Piękna praca! Naprawdę ślicznie rysujesz!"

Zobaczyłem na powiadomienie o wiadomości w aplikacji Instagram.
„Dziękuję!"
Odpowiedziałem krótko, bo nie wiedziałem zbyt co mówić w takich sytuacjach. Rzadko ktoś komplementował moją twórczość. Pewnie ze względu na to, że zazwyczaj nie wstawiam swoich prac. Uśmiechnąłem się do telefonu. Chwila gdy ktoś chwali rzecz, którą sam stworzyłeś, jest naprawdę miła.

Chłopak postanowił dalej ciągnąć rozmowę.
„A tak w ogóle, jak tam u ciebie?"
Nie umiał prowadzić rozmów, ale jednak próbował. Może udałoby mu się zdobyć jakiegoś znajomego.

„Dziękuję, że pytasz. Nawet dobrze, a u ciebie?"
Wow, że ktoś się mną zainteresował. Może by coś z tego wyszło?

„U mnie również dobrze. Chciałbyś może się poznać?"
Czyżby rudowłosy odkrył moje myśli?

„Tak, jasne."
Naprawdę ucieszyłem się, że zadał mi właśnie takie pytanie.
„Nazywam się Osamu Dazai."
Od razu przedstawiłem się.

„Ja jestem Chuuya Nakahara"
Również mi się przedstawił.

„Miło mi Cię poznać."

„Mi Ciebie również"

I na tym zakończyła się nasza rozmowa na dzisiaj. Rodzice wołali mnie na kolację. Ale naprawdę było mi miło w sercu, że ktoś chciał się ze mną zapoznać.

Następnego dnia obudziłem się około godziny siódmej, czyli tak jak zazwyczaj wstawałem do szkoły. Gdy wziąłem telefon do ręki czekało już na mnie powiadomienie.

„Hej Osamu. Śpisz jeszcze?"
Była to wiadomość od dzień wcześniej poznanego chłopaka. Był on dalej aktywny.

„Spałem, ale już nie śpię."
Odpisałem. Już widziałem, że Chuuya jest rannym ptaszkiem, ponieważ wiadomość pisał przed godziną szóstą.

„To cieszę się. Jak się spało?"
Nie wiedział zbyt jak rozwinąć konwersacje (bo Osamu był jego pierwszą osobą poznamą w necie) więc zadał właśnie takie pytanie.

„Przyjemnie, ale krótko. A tobie jak minęła noc?"

„Prawda, przyznam, że krótko."

„Szczególnie jak wstajesz tak wcześnie. Jak ty to w ogóle robisz? Mi ciężko nawet o 10 wstawać."
I w taki właśnie sposób zaczęliśmy temat o spaniu oraz wstawaniu rano.

„Wystarczy się przyzwyczaić. Od wielu lat mam w szkole codziennie lekcje na 7.30."

„Szanuję, nie dałbym tak rady. Ja codziennie mam na 9.00."

Tak jeszcze chwilkę pisaliśmy, aż Chuuyi nie zaczęły się lekcje.

Z każdym dniem nasz kontakt coraz bardziej się polepszał. Dowiadywaliśmy się o sobie coraz to więcej. Naprawdę polubiłem go, on mnie pewnie też.
Nastał weekend, czas wolny. Pomyślałem, że zadzwonię do Chuuyi. Ciekawe czy odbierze. Kliknąłem w ikonkę dzwonienia i usłyszałem sygnał, który chwilę później został przerwany. Odebrał.

Cześć Chuuya! — Odezwałem się do niego uśmiechając się. Chłopak włączył nawet kamerkę. Naprawdę był śliczny.
Hej Dazai! — Odpowiedział na moje przywitanie. I do tego miał jeszcze śliczny głos.
Ja kamerkę również włączyłem.
Śliczny jesteś. — Skomplementowałem go stwierdzając fakt.
I uroczy masz kapelutek. — Dodał jeszcze. Chuuya w tym momencie napewno wyglądał jak burak.
Dziękuję! — Odpowiedział. I tak się pociągnęła dalej nasza rozmowa. Gadaliśmy przez ponad trzy godziny.

    Pewnego dnia, około trzech miesięcy od rozpoczęcia znajomości, Chuuya wiedząc, że cały dzień będę w domu, postanowił odwiedzić mnie. Oczywiście nic mi o tym nie mówił, miała być to niespodzianka. Mimo to rozmawialiśmy tak jak zawsze w weekendy, mniej więcej o tej samej porze. Rudowłosy był na dworze, tłumaczył mi, że poprostu na spacerze. A tak naprawdę szedł w stronę mojego miejsca zamieszkania, które jakoś dał radę zdobyć. Rozmowa trwała długo, gadaliśmt na każde tematy jakie nagle przyszły nam do głowy. Oczywiście nigdy nie brakowało wrednych odzywek ze strony Chuuyi, ale po tylu rozmowach byłem już do tego przyzwyczajony.

Gdy niski chłopak był już naprawdę niedaleko mnie, jednak musiało stać się coś złego. Zagadany ze mną Chuuya nie zauważył czerwonego światła i wszedł na ulicę. Usłyszałem huk, tarcie opon o podłoże. Nadjeżdżający z dużą prędkością tir wjechał w niego, kierowca nie zdążył wyhamować.
Chuuya?! — Krzyknąłem do telefonu.
Chuuya słyszysz mnie?! — Ponowiłem czynność. Nie usłyszałem od niego żadnej odpowiedzi.
A ten leżał na ziemi obok zatrzymanego już tira. Kierowca wysiadł. Miał wiele obrażeń, patrząc tylko na te widoczne. Na pierwszy rzut oka szanse na przeżycie były minimalne a nawet i zerowe.

Mężczyzna, który potrącił go, wziął telefon leżący niedaleko niego. Zauważył tam rozmowę ze mną.
Co się dzieje?! — Zapytałem zrozpaczony mając już łzy w oczach.
Jeśli to ty rozmawiałeś z tym rudowłosym chłopcem, to został on potrącony. — Odpowiedział w miarę spokojnym głosem mężczyzna po czterdziestce.
Potrącony?! Gdzie on teraz jest?! — Dopytywałem dalej. Kierowca tira podał mi adres najbliższego budynku, który widział. Przecież to było centralnie obok miejsca, w którym mieszkam!
—  Za chwilę będę! — Naprawdę zszokowała mnie informacja o jego lokalizacji.

Nie rozłączając się, wziąłem z mieszkania apteczkę do pierwszej pomocy i wyszedłem z budynku. Na miejsce tej tragedii dosłownie biegłem najszybciej jak umiałem.

Na miejscu ujrzałem rudowłosego. Takiego, z którym wcześniej rozmawiałem. To napewno był on.
Co się z nim dzieje?! — Zapytałem spoglądając na mężczyznę rozmawiającego z dyspozytorem 112.

Spoglądałem teraz na Chuuyę. Miał sporo widocznych ran. Widać to szczególnie było po całej kałuży krwi, w której leżał. Miał też złamanie otwarte na prawej nodze. Było widać kość przebijającą na wylot skórę. Prawdopodobnie uszkodziła ona też naczynia krwionośne.

Piętnaście minut?! Tak długo?! — Zapytał już lekko zdenerwowany mężczyzna. Nie chciał doprowadzić do niczyjej śmierci.

Usłyszałem ten czas oczekiwania... Przecież on mógłby tyle nie przeżyć... Patrzyłem z wielkim żalem na niskiego chłopaka.
To przeze mnie został potrącony! Przeze mnie! Przez to, że ze mną rozmawiał! To moja wina!
Nie mogłem dopuścić do siebie żadnych pozytywnych myśli. Widziałem, jak krwi robi się coraz więcej. Postanowiłem coś podziałać, coś pomóc. Kurwa przydać się w końcu!

Drżącą ze stresu i zdenerwowania na siebie ręką sprawdziłem jego puls. Był lekko wyczuwalny, ale ważne, że był. Naprawdę trząsłem się cały.
Chuuya proszę... Nie zostawiaj mnie... — Mówiłem do niego i w tym samym czasie wyjąłem bandaże do zatamowania nadmiernego krwawienia. Rudowłosy otworzył na chwilę oczy. Z powodu przeszywającego całe jego ciało bólu nie był w stanie mi odpowiedzieć. Poruszył lekko ręką jako oznakę życia, po czym ponownie zasunął powieki. Lekko mi ulżyło. Jeszcze żył, przynajmniej przez chwilę. Liczyłem na jakiś cud. Jakiś cholerny cud, który uratuje mu życie.

Uciskałem rany bandażami, to raczej było jedyne, co mogłem sam zrobić. Z moich oczu na jego ciało kapały łzy.

Pogotowie przyjechało. Mimo tamowania krwawienia stan Chuuyi pogarszał się. Ratownicy medyczni przejęli go i zaczęli badać. Wykryli też rzeczy niewidoczne. W pewnym momencie serce rudowłosego zatrzymało się.

Stan krytyczny, złamanie otwarte u prawej nogi, pęknięte żebro, które przebiło wątrobę, krwawienie do środka, możliwy uraz głowy, zatrzymanie akcji serca. — Wytłumaczył lekarz. Jeden z ratowników rozpoczął reanimację uciskając klatkę piersiową chłopaka. Patrzyłem zszokowany raz na lekarza, raz na Chuuye. Nie chciałem nigdy widzieć takiego widoku. Nie chciałem...

Ta akcja ratownicza trwała około dwudziestu pięciu minut. Ratownicy tracili nadzieję na uratowanie go. W końcu jednak wrócił do czynności życiowych.
Zabieramy go do szpitala, nie może już dłużej czekać. — Oznajmił lekarz.
Mogę jechać z wami? — Zapytałem.
A jest Pan z rodziny? — Jeden z ratowników odpowiedział na moje pytanie pytaniem.
Nie, jestem jego przyjacielem. — Odpowiedziałem.
To nie może Pan z nami jechać, tylko rodzina może. — Dostałem taką odpowiedź jakiej się spodziewałem.
A do którego szpitala go zabieracie? — Zapytałem. Chciałem wiedzieć cokolwiek.
Przykro mi, nie możemy ujawniać takich informacji osobom spoza rodziny. — Odpowiedział mężczyzna i zabrali Chuuye do karetki. Pojechali do szpitala.

Obejrzałem się jeszcze raz na odjeżdżający pojazd.
Spokojnie młody, wszystko będzie dobrze. — Powiedział kierowca tira, który dalej był na miejscu wypadku.
Wszystko będzie dobrze?! A co jeśli nie będzie?! — Zapytałem, lekko ponosiły mnie emocje.
Uspokój się i wracaj do domu. — Poradził mi. A więc bez słowa odszedłem ponownie do budynku mieszkalnego, mając głowę spuszczoną w dół.

Tego dnia nie miałem już na nic ani siły, ani chęci. To były moje najgorsze urodziny w życiu. Dlaczego akurat dzisiaj. Dlaczego akurat on. Jak mogłem do tego dopuścić. To przeze mnie umarł. Przecież on nie miał już szans na przeżycie. Zostałem całkiem sam w tym okrutnym świecie. Powinienem za to umrzeć.

/ złóżcie biednemu Dazaiowi życzenia, by go chociaż trochę pocieszyć /

Jedyne co jeszcze tego dnia zrobiłem, to wypłakanie się. Siedziałem tak cały czas w kącie mojego pokoju i płakałem. Poprostu płakałem. Aż już całe nogawki moich spodni były mokre od łez. Sumienie nie dawało mi spokoju.
Powinienem umrzeć! — Mówiłem do siebie.
Miałem ochotę się na sobie wyżyć, ale nie miałem siły by wstać i pójść coś sobie zrobić. Poprostu zasnąłem opierając głowę na kolanach.

Następnego dnia obudziłem się około godziny trzynastej. Dalej nie miałem na nic ochoty. Jednak nie mogłem się cały czas tak się zaniedbywać.

Naprawdę nienawidziłem siebie. Miałem ochotę dzisiaj w końcu zakończyć mój marny żywot. Powoduje same problemy. Doprowadziłem do śmierci mojego przyjaciela.

Wstałem i spojrzałem w lustro. Oczy miałem całe opuchnięte od płaczu. Zerknąłem na swoje całe obandażowane ręce. Po chwili zdjąłem bandaże. Ukazało się tam sporo blizn. Patrzyłem na nie. Dobrze pamiętałem wszystkie te sytuację, w trakcie których powstały. Ale żadna z tamtych chwil nie była dla mnie tak dobijająca jak ta. Dalej mi nie przeszło. Naprawdę potrzebowałem się wyżyć. Na sobie.
Wziąłem do ręki żyletkę. W miejscach jeszcze nie naruszonych poprzez ten ostrzy przyrząd powstały nowe rany. Skóra pokrywała się czerwoną cieczą wypływającą z ran. Zakryłem ponownie ręce nowymi bandażami. Nie chciałem by ktoś to zauważył. Nie lubiłem sam sobie wiązać bandaży, ale jednocześnie nie chciałem nikomu pokazywać swoich rąk. Zaraz po nałożeniu bandaży zmieniłem też ubrania by nie siedzieć kolejny dzień w tych samych.

W trakcie dnia próbowałem robić coś, by poprostu o tym nie myśleć. Ale nie mogłem. Te myśli mnie przerastały. Były coraz bardziej natrętne, coraz bardziej okropne do zniesienia. No poprostu nie mogłem.

Zbliżały się już godziny nocne. Moje ostatnie chwile. Byłem gotowy to zakończyć. Czekałem tylko aż wszyscy w domu zasną. Nie chciałem zostać zauważony. Chciałem tylko w spokoju się zabić. Tylko tyle pragnąłem. Tylko tyle wystarczyłoby mi do bycia szczęśliwym. Nic więcej.

Moje ostatnie minuty. Napisałem rodzicom kartkę z napisem Przepraszam”. Zostawiłem ją na swoim biurku. Otworzyłem okno w swoim pokoju najbardziej jak się dało. Usiadłem na parapecie. Było tej nocy naprawdę wietrznie.

Przepraszam Cię Chuuya, za to co Ci zrobiłem. — Powiedziałem jeszcze na głos. I dokonało się. Wyskoczyłem z okna. Miałem nadzieję, że z piątego piętra dam radę umrzeć, że nie będzie to kolejna nieudana próba. Spadałem w dół. Wiatr powiewał moimi włosami. Czułem ulgę. Ulgę, że w końcu zakończę swoją egzystencję. W końcu przez chwilę mogłem czuć, że naprawdę żyję. Jednak coś przerwało mi mój upadek na ziemię. Nie było to miękkie podłoże, na którym miałem wylądować. Czułem przeszywające moje całe ciało ból. Próbowałem jeszcze ręką się uratować. Jednak podczas upadku coś pękło mi w ramieniu. A w skutek upadku brzuchem na krzew poczułem wbijające mi się w ciało gałęzie. Przed śmiercią czekały na mnie jeszcze długie minuty męczarni. Nienawidziłem bólu. Przymykałem już powoli oczy.

Nagle usłyszałem sygnał dźwiękowy. Był to dźwięk z karetki. Cholera, ktoś musiał mnie zauważyć. Co to za ludzie, którzy nie dadzą człowiekowi w spokoju umrzeć.

Ból z każdą chwilą się powiększał. Było to jedyne co czułem. Nie miałem za bardzo świadomości co się dzieje, nie kontaktowałem. Wiedziałem jedynie, że próbują mi pomóc. Co było zupełnie bez sensu. Nawet jakby udało im się ocalić tym razem moje życie, i tak bym w przyszłości popełnił samobójstwo.

Gdy ściągali mnie z krzewu, z mojego brzucha popłynęło dużo krwi. Ponownie miałem nadzieję na śmierć. Już naprawdę chciałem się poprostu wykrwawić. Gdybym tylko mógł powiedzieć, by mi nie pomagali... Czułem zaciskające się na moim ciele bandaże, które na celu miały tamowanie krwawienia.

Zostałem przewieziony do szpitala. Na miejscu pozszywali moje rany oraz podali mi zastrzyki przeciwbólowe, bym mógł w spokoju przetrwać końcówkę nocy. Zrobiono mi jeszcze prześwietlenie ramienia, które było definitywnie pęknięte. Później przenieśli mnie do sali. Trafiła mi się wspólna sala razem z Chuuyą. Żywym Chuuyą. Udało mu się przeżyć wypadek.

Rudowłosy chłopak już nie spał. Usłyszał jak ktoś jest wnoszony do sali, w której leżał. Czyli już był świadomy, że będzie z kimś dzielił pomieszczenie. Ale nie przeszkadzało mu to. Gdy już położono mnie na łóżku i podpięto do wszystkich sprzętów, które mój stan wymagał, Chuuya ujrzał znajomą mu twarz.

Dazai? — Zapytał chwilę później.
Tak, znacie się? — Mieli szczęście, że trafiła im się przyjazna lekarka.
Tak... To mój przyjaciel. Co mu się stało? — Miał nadzieję, że informacja zostanie mu udzielona.
Próba samobójcza. — Odpowiedziała mu bez zastanowienia. Odkiwnął kobiecie głową, bo totalnie nie wiedział co powiedzieć. Nie dopytywałem już o szczegóły.

Pełną świadomość odzyskałem i przy okazji obudziłem się po godzinie piętnastej. Z początku nie wiedziałem gdzie się znajdowałem, ale szybko się zorientowałem, że był to szpital. Przekręcając głowę na różne strony rozejrzałem się po sali. Na łóżku obok leżał Chuuya. On żył! Przewidziałem się, czy nie? Mrugnąłem kilka razy i spojrzałem na niego ponownie. To nie był sen. On też w pewnej chwili spojrzał na mnie.

O, obudziłeś się w końcu. — Powiedział do mnie. Naprawdę nie dowierzałem w to, że on naprawdę żyje, że on naprawdę tutaj jest.
Odpowiesz? — Zapytał ze względu na to, że nie odpowiedziałem mu nic.
Ah tak, przepraszam, zamyśliłem się. Obudziłem się jak widzisz. — Odpowiedziałem.

Jak się czujesz po wypadku? — Zadałem pytanie na rozpoczęcie rozmowy.
Z każdym dniem trochę lepiej. I to ja powinienem zapytać Cię, jak ty się czujesz po próbie samobójczej. — Skąd on o tym wiedział? Spuściłem głowę w dół, spoglądając na swoje dłonie.
Skąd wiedziałeś, że próbowałem się zabić? — Westchnąłem po czym zapytałem.
Od lekarzy. Co ci odbiło by to zrobić? — Dopytywał dalej.
Mogłeś umrzeć przeze mnie! — Cóż, chciałem mu spokojnie wytłumaczyć, ale wyszło jak wyszło.
Przez ciebie?! — Rudowłosy też trochę podniósł głos.
To tylko i wyłącznie moja wina, to ja nie uważałem. — Dokończył już lekko spokojniej.
Ty nic nie zrobiłeś! To ja wtedy do Ciebie zadzwoniłem! Gdybym tego nie zrobił nic by się nie stało! — Dalej emocjonalnie kontynuowałem rozmowę, zamieniającą się powoli w kłótnie.
Ty nic nie zrobiłeś, naprawdę. Ja powinienem ponieść tego konsekwencje, nie ty. — Próbował mnie jakoś uspokoić.
Dalej uważam, że to moja wina i zdania nie zmienię. — Chciałem by poprostu przyznał mi racje, ale nie zapowiadało się na to.

Gdybym tylko dobrze wymierzył wysokość i wybrał inne miejsce... — Odwróciłem głowę i zacząłem poprostu cicho płakać.
Nawet nie próbuj tak mówić. Cieszę się, że Ci się nie udało. — Odpowiedział.

Nastała chwilowa cisza. W pewnej chwili Chuuya się odezwał.
Spójrz na mnie. — Poprosił lecz zignorowałem to.
Proszę... — Ciągnął dalej.
Skoro tak nalegał, to odwróciłem się do niego. Rudowłosy musiał zobaczyć moją zapłakaną twarz.

Jakoś już tak nie wytrzymałem, musiałem to zrobić. Powoli wstałem opierając się o szafkę stojącą obok łóżka. Poszedłem do łóżka rudowłosego, podpierając się w razie czego o ścianę i rzeczy stojące z boku by nie upaść. Usiadłem na boku jego łóżka. Wyciągnąłem do niego lewą rękę, ponieważ w prawej straciłem czucie / (*) / i złapałem za dłoń starszego. Był to drugi raz jak go dotykałem.

Przepraszam... Wybaczysz mi?... — Zapytałem z nadzieją na przebaczenie. Chłopak podniósł się do siadu.
Oczywiście, że Ci wybaczam. — Odpowiedział mi. Lekko się uśmiechnąłem a on położył jedną rękę na moich plecach i delikatnie mnie przytulił.
Dziękuję... — Wtuliłem się w niego bardziej, kładąc głowę na jego torsie.

Chciałem tak trwać cały czas lecz jakaś pielęgniarka musiała nam wejść do sali i wszystko przerwać.
A ty nie powinieneś leżeć u siebie na łóżku? — Zapytała spoglądając na mnie. Odsunąłem się lekko od Chuuyi, dalej siedząc na jego łóżku.
Przepraszam, zaraz wrócę do siebie. Mogłaby nas Pani zostawić samych jeszcze na chwilę? — Zapytałem.
Macie pięć minut. — Powiedziała i wyszła z sali.

Gdy ponownie zostaliśmy sami spojrzałem starszemu głęboko w oczy.
Muszę powiedzieć ci o jednej rzeczy. — Oznajmiłem.
Tak? Mów o co chodzi. — Odpowiedział mi po chwili pozwalając mi dalej mówić.
Wiesz, bo jesteś dla mnie bardzo ważną osobą... — Zacząłem.
Proszę, nie znienawidź mnie za to co powiem. — Trochę bałem się jego reakcji.
Nie znienawidzę cię. — Oznajmił dodając mi lekkiej pewności siebie.
A więc ja... Z-zakochałem się w tobie... — Wyznałem w końcu w pewnym momencie jąkając się lekko. Chuuya nie odpowiadał.
Zgaduję, że pewnie tego nie odwzajemniasz... — Spuściłem głowę. Chłopak starał się spojrzeć mi prosto w oczy.

Ja też Cię kocham. — Rzekł z radością w głosie. Przyciągnął mnie do siebie i złączył nasze usta. To był mój pierwszy pocałunek, moja pierwsza w życiu miłość. Przymknąłem powieki i również musnąłem jego usta swoimi. Byłem teraz naprawdę dumny z siebie. Możliwe, że moje życie nabrało w końcu sensu.

Zostaniesz moim chłopakiem? — Zapytałem gdy oderwaliśmy się od siebie. Na mojej twarzy pojawił się lekki rumieniec.
Odpowiedź jest oczywista. Tak, zostanę twoim chłopakiem. Obiecuję, nie ważne co się będzie dziać, zawsze będę przy tobie. — Również się lekko zarumienił.

Znowu pocałowaliśmy się. W tej samej chwili też skończył się nas czas samotnego pobytu na sali. Ta sama co wcześniej pielęgniarka weszła do środka.
Gratulacje, szczęścia w związku. — Wyczuła co się działo więc nam pogratulowała. Prawdopodobnie byliśmy podsłuchiwani. Ale to już nie ważne. Ważny dla mnie był tylko Chuuya.
Dziękujemy. — Odpowiedział rudowłosy za nas obu. Kiwnąłem głową na potwierdzenie, że też dziękuję.

Przepraszam, że wam przerywam, ale musisz już wracać do siebie, Dazaiu. — Powiedziała. Przytuliłem jeszcze raz mojego chłopaka i wstałem z jego łóżka. Z pomocą pielęgniarki wróciłem na swoje. Położyłem się u siebie.
Kobieta podała nam szpitalne posiłki, ze względu na zbliżający się wieczór - kolacje. Przypilnowała nas jak zjedliśmy i później wyszła. Postanowiliśmy się wcześniej położyć spać, ze względu na to że jutro rano mieliśmy badania.

Dobranoc Chuuya. — Powiedziałem.
Dobranoc. — Odpowiedział mi.
Jeszcze chwilę poleżałem i uporządkowałem sobie w myślach co się działo w dzisiejszym dniu. W końcu nie byłem samotny. Miałem osobę, która mnie kocha ze wzajemnością. Później szybko zasnąłem w spokoju. Chuuya też już spał.

Ale jednak noc nie była spokojna. Tak około godziny drugiej trzydzieści zostałem obudzony przez okropny ból w brzuchu. Gdy spojrzałem na bandaże, które pokrywały zszyte rany, jeden z nich nagle zaczynał przesiąkać szkarłatną cieczą.
Cholera! — Krzyknąłem z bólem w głosie. Przez przypadek obudziłem tym Chuuye.
Co się dzieje?! — Zapytał i spojrzał na mnie. Rozwinąłem przemoknięty bandaż i ujrzałem rozwalony szew, przez który otworzyła mi się jedna z większych ran.

Gdy rudowłosy zobaczył zakrwawiony materiał, nie zwracając uwagi na to, że ze względu na złamaną nogę nie mógł wstawać z łóżka, mimo to wstał podszedł do mnie jakimś cudem się nie wywalając. Oparł się o łóżko.
Rana mi się otworzyła. Boli... — Powiedziałem a starszy wziął bandaże leżące na szafce, które zauważył.
Cicho, nic nie mów, pomogę Ci. — Odpowiedział lekko mnie uspokajając. Zaczął uciskać bandażami ranę, próbował tamować krwawienie.

Jednak wcale to nie pomagało, tylko wypływało coraz więcej czerwonej cieczy. Omdlałem.
Nie zamykaj oczu! — Krzyknął od razu gdy to zauważył. Do jego oczu napłynęły łzy.
Proszę nie zostawiaj mnie! Dasz radę... — Kontynuował dalej, ale co do tego drugiego zdania pewny nie był.

Mieliśmy szczęście, że przechodzący korytarzem lekarz usłyszał mnie. Wszedł do pomieszczenia.
Co się tutaj dzieje? — Zapytał podchodząc do nas.
Proszę niech Pan mu pomoże! — Dosłownie błagałem o to, nie chciałem go tak szybko stracić. Gdy mężczyzna mnie o to poprosił, wytłumaczyłem mu wszystko co się stało i wróciłem na swoje łóżko.

Nie było zbyt wiele czasu, lekarz musiał działać od razu. Dobrze, że każda z sal w tym szpitalu była wyposażona w szafkę z lekami i innymi potrzebnymi rzeczami, która była zamykana na klucz dostępny jedynie dla lekarzy. Mężczyzna usunął stary szew z rany i zaczął zakładać nowy. Była to naprawdę gra z czasem. W każdej chwili mogłem umrzeć. Byłem naprawdę blady.

Gdy pracownik szpitala skończył zszywanie i zmierzył mi tętno rzekł do chłopaka przyglądającego się z boku:
Niestety, ale może nie przeżyć. Potrzebuje krwi, inaczej nie damy rady go uratować. Ma ledwo wyczuwalne, przyspieszone tętno. — Wytłumaczył.
Mogę oddać mu swoją krew jeśli ma mu pomóc. — Od razu bez większego zastanowienia się zaproponował starszy. Lekarz wypytał o o wszystko co potrzebował. Gdy okazało się, że Chuuya ma tą samą grupę krwi co ja, dał mu do podpisanie zgodę na oddanie krwi.

Liczyła się każda minuta. Od razu przeprowadzili cały ten proces pobierania jego krwi, abym mógł ja ją przyjąć.

Na szczęście udało się. Po kilku długich godzinach wybudziłem się już w stu procentach. Od razu spojrzałem na mojego chłopaka, który był już po swoich badaniach.
Co się stało? — Zapytałem mając jeszcze lekkie zaniki pamięci. Uśmiechnął się gdy na mnie spojrzał.
Otworzyła Ci się rana na brzuchu, trochę ci pomogłem. Potrzebowałeś krwi by przeżyć, więc oddałem Ci swojej. — Wytłumaczył nieprecyzyjnie.
Naprawdę nie musiałeś. — Odpowiedziałem.
Ale mogłem. Zależy mi na tobie, nie chciałem Cię stracić. — Nie chcieliśmy się wykłócać teraz o to.
Dziękuję. — Jedynie tyle powiedziałem, ale podziękowania zawsze są miłe dla serca.

We wszystkie kolejne dni było już coraz lepiej. Większość ran już całkowicie mi się zabliźniła, a w ramieniu wracało czucie. U Chuuyi wyleczyli już wszystko. Oprócz złamanej nogi oczywiście, ale mógł już normalnie chodzić o kulach.
/ hehe cud by lekarze /
Po jakiś dwóch tygodniach uznali już, że nie potrzebujemy stałej opieki medycznej, więc zostaliśmy wypisani ze szpitala. Wróciliśmy do swoich domów. Oczywiście zaczęliśmy spotykać się najczęściej jak mogliśmy, szczerze to brakowało nam kontaktu przez całą dobę.

Nie mówiliśmy jeszcze nikomu o naszym związku. Ale ja jednak nie mogłem już tak tego ukrywać. Pewnego dnia przy rodzinnym obiedzie postanowiłem powiedzieć o tym rodzicom. Miałem nadzieję, że mnie zaakceptują.
Muszę wam o czymś powiedzieć. —  Zacząłem temat kończąc obiad.
Mów śmiało synku, co się dzieje? — Odpowiedziała mi matka.
Znalazłem sobie osobę którą kocham. Jesteśmy razem z związku. — Powiedziałem patrząc niepewnie na rodziców.
Gratuluję! — Powiedziała matka.
Jak ona się nazywa? — Zapytał ojciec.
T-tylko, że to nie jest ona. Chuuya jest chłopakiem. — Mówiłem już mniej pewnie.
Spokojnie, zawsze z tatą będziemy Cię wspierać. — Powiedziała matka. Lecz ojciec się sprzeciwił.
Co?! Odbiło Ci?! Mój syn nie może być gejem! Nie tak cię wychowałem, Osamu! — Wiedziałem, że mój ojciec preferuje tradycje, ale nie sądziłem, że jest homofobiczny.

Mężczyzna dalej kontynuował swój wykład
Myślałem, że jesteś normalny! Homoseksualizm to choroba psychiczna! To nie jest dozwolne! Przecież po coś zostały stworzone dwie płcie, prawda?! Masz się z tego wyleczyć!
Do oczu napłynęły mi łzy, chwilę później zaczęły one spływać mi po twarzy.
Najlepiej od razu się zabij! Nie chce mieć w domu kogoś takiego jak ty! Jesteś pomyłką! — Dalej wyzywał mnie. Wstałem od stołu.
Jeśli tego chcesz. — Poszedłem do siebie i po chwili wróciłem z żyletką.

Gdy ponownie byłem w jadalni, odwinąłem bandaże z rąk. Ze łzami, na oczach rodziców pociąłem się. Matka patrzyła z szokiem na mnie.
I dobrze Ci tak! Ale powinieneś był zrobić to lepiej! — Wykrzyczał mężczyzna gdy skończyłem.
A teraz wynoś się z tego domu i nie wracaj! — Dokończył.
Dość! — Matka wstała i krzyknęła. Podeszła i przytuliła mnie.

Gej czy nie, każdy powinien mieć prawo do szczęśliwego życia. — Matka próbowała na spokojnie wytłumaczyć ojcu.
Ty też jakaś nienormalna jesteś?! — Zapytał.
Osamu i ja jesteśmy całkowicie normalni, ale ty potrzebujesz leczenia na homofobię. — Ojciec już nic nie odpowiedział. Ja z matką poszedłem do mojego pokoju.

Gdy znaleźliśmy się u mnie, usiedliśmy na łóżku. Matka zmieniła mi bandaże a później zaczęła rozmowę.
Nie przejmuj się ojcem, ja zawsze będę cię wspierać i szanować takiego jakim jesteś, przecież sama Cię urodziłam. — Powiedziała.
Naprawdę dziękuję, że chociaż ty mnie rozumiesz. Kocham Cię mamo. — Przynajmniej w domu przy matce mogłem być sobą.
Też Cię kocham synu i zawsze będę. — Odpowiedziała.
Ale nie sądzę, byś był w tym domu bezpieczny. Jesteś już prawie dorosły, mogłabym Ci pomóc znaleźć nowe mieszkanie. Póki będziesz potrzebować, mogę Ci je opłacać. — Zaproponowała.
Szczerze to dobry pomysł. — Odpowiedziałem widocznie zgadzając się na propozycje.

W ciągu trzech dni znaleźliśmy mieszkanie dla mnie. Nie było ono zbyt wielkie, ale dla dwóch osób zdecydowanie wystarczające. Przeprowadzka potrwała jeszcze kilka dni. Jednak było warto, później mogłem już mieszkać tam w spokoju. Czasami brakowało mi mieszkania z matką, ale przynajmniej nie miałem kontaktu z moim homofobicznym ojcem.

Trochę przez czas zawalony przeprowadzką zaniedbałem kontakt z Chuuyą. Miałem nadzieję, że mi to wybaczy. Nie odbierałem w tych dniach telefonów, a jak odpisywałem to po długich godzinach. Pierwszego dnia, w którym mieszkałem w nowym miejscu zadzwoniłem do niego. Oczywiście jak to on, zawsze odebrał.

Czemu się nie odzywałeś? — Od razu zaczął lekko zdenerwowanym i jednocześnie zaniepokojonym głosem.
Przepraszam... Przeprowadzałem się i nie miałem w ogóle na nic czasu. — Wytłumaczyłem.
Rozumiem. Na następny raz powiadom. Martwiłem się, bo znając Ciebie mogłeś zrobić w tym czasie wszystko. — Powiedział lekko spokojniejszym głosem niż wcześniej.
Obiecuję, następnym razem w takiej sytuacji od razu Cię powiadomię. — Odpowiedziałem bardzo pewnym głosem.
A tak w ogóle, chciałbyś przyjść? — Złożyłem mu propozycje na którą on się oczywiście zgodził.
Tak, jasne. Gdzie teraz mieszkasz? — Zapytał. Podałem mu dokładny adres; dzielnicę, ulicę numer budynku, numer klatki schodowej i numer mieszkania.

Niedługo później usłyszałem domofon, gdy odebrałem, usłyszałem głos Chuuyi. Nacisnąłem przycisk do otwarcia drzwi. Na szczęście w budynku była winda. Bo niby komu chciałoby się wchodzić na ósme piętro schodami. Nie wiem jakim cudem matka zgodziła się, bym mieszkał sam tak wysoko.

Gdy słyszałem jak winda zatrzymuje się na moim piętrze, otworzyłem drzwi do małego, skromnego mieszkania. Jak Chuuya przeszedł przez próg, przytuliłem go na przywitanie i uśmiechnąłem się.

Chwilę później znaleźliśmy się w salonie.
Zrobić Ci coś do picia? — Zapytałem. Chłopak już miał odpowiedzieć, że wino, ale uświadomił sobie, że pewnie takiego nie posiadam.
Herbatę poproszę. — Odpowiedział i uśmiechnął się.
Jak sobie panienka życzy. — Puściłem mu oczko i zaśmiałem się krótko.
Nie jestem kobietą! — Odpowiedział podnosząc głos i mierząc mnie morderczym wzrokiem.
Wiem, wiem. Żartowałem tylko. — Odpowiedziałem od razu idąc do części kuchennej by zrobić herbatę.

Po około pięciu minutach w końcu przyniosłem zrobione herbaty. Dwie, ponieważ sobie też zrobiłem. Postawiłem kubki na stoliku stojącym obok kanapy. Rudowłosy w czasie gdy robiłem napoje, rozejrzał się w miarę po mieszkaniu. Oczywiście nie wstawał, tylko patrzył na to co widział, odwracając głowę na wszystkie strony.
/ chuu sówka widzę. /

Widział, że mieszkanie nie jest wielkich rozmiarów.
Mieszkasz teraz sam? — Zapytał.
Tak, musiałem się przeprowadzić. — Odpowiedziałem.
Musiałeś? Co się stało? — Oczywiście jak to Chuuya, musiał zacząć się wywiad.
Gdy powiedziałem rodzicom o naszym związku mój ojciec okazał się homofobem. Kazał mi się zabić i wyrzucił mnie z domu. — Wytłumaczyłem.
Ale nic sobie nie zrobiłeś, prawda? — Zapytał lekko zmartwiony.
Nie do końca. — Odpowiedziałem szczerze sugerując odpowiedź.
... Zabije gnoja. — Powiedział.

Spojrzał mi prosto w oczy.
Naprawdę, proszę Cię, już nigdy więcej nic sobie nie rób. Jak coś się dzieje, pamiętaj, że masz mnie. Nie chcę, by stało Ci się coś złego. — W jego głosie naprawdę można było wyczuć troskę.
Postaram się... — Odpowiedziałem i automatycznie przytuliłem go. Moje zachowanie było naprawdę nie do przewidzenia, ale dla Chuuyi zrobiłbym wszystko.

W pewnej chwili zadałem mu ciekawą propozycję.
Skoro nie mieszkam już z rodzicami, a jesteśmy razem, to może chciałbyś zamieszkać razem ze mną? — Zapytałem.
Nawet nie musiałeś pytać, czy chcę. Oczywiście, że tak! — Odpowiedział ucieszony propozycją. Jego rodzice go w pełni akceptowali i napewno pozwoliliby mu na przeprowadzkę. I tak jest już prawie pełnoletni.
Tak jak mówiliśmy, tak się stało. Rodzice rudowłosego zgodzili się, a więc ten się do mnie przeprowadził. Szczerze powiem, że bardzo szybko się tutaj zadomowił. I cieszyłem się z tego powodu.

Pewnej lipcowej nocy postanowiliśmy, że wyjedziemy razem na wakacje. Już wcześniej pożyczyliśmy samochód od znajomych. Żaden z nas nie miał prawa jazdy, ale to nie ważne. W sumie tą decyzję podjęliśmy po alkoholu. Ja już teraz byłem trzeźwy, Chuuya prawie. Nie wiem kto dopuścił dwóch siedemnastolatków do alkoholu, ale to w tej chwili naprawdę już nie ważne. Stało się więc się nie ostanie.

Pakowaliśmy już nasze ostatnie bagaże na tył samochodu. To był jak na razie nasz pierwszy wspólny wyjazd. Naprawdę cieszyliśmy się z tego powodu. Celem naszej podróży było jezioro oddalone około pięćdziesięciu kilometrów od Jokohamy.

Wsiedliśmy do samochodu. Ja na fotel kierowcy a rudowłosy jako pasażer. Włożyłem kluczyki i odpaliłem samochód. Wyruszyliśmy, była godzina za piętnaście druga. Nie wiedziałem, jak pójdzie mi moje pierwsze w życiu kierowanie autem. Miałem nadzieję, że nic nie zepsuje i ogólnie.

W nocy przynajmniej wydawało mi się, że będzie łatwiej prowadzić. Raczej logiczne, że owiele więcej osób jeździ w ciągu dnia, niż nocą. Gdy jechaliśmy jeszcze miastem jako tako szło mi kierowanie samochodem. Były sygnalizacje świetlne, znaki. A poza miastem już tego tak bardzo nie było.

W pewnej chwili kierownica wyślizgnęła mi się z rąk. Samochód zjechał na pobocze i wjechał z dużą prędkością prosto w słup elektryczny, który się na nas zawalił. Rozpoczął się pożar pojazdu.

Drzwi zablokowały się, nie mieliśmy szans na ucieczkę. Złapałem miłość swojego życia za ręce. Były to nasze ostatnie chwile. Miałem w oczach łzy. Doprowadziłem do śmierci ukochanego i przy tym swojej.
Przepraszam Cię kochanie... — Wyszeptałem i ostatni raz w ciągu naszych żywotów złączyłem nasze usta w pocałunku. Powoli płonęliśmy.

Lecz nagle gdy już miał nastąpić nasz koniec obudziliśmy się w swoim łóżku trzymając się za ręce. To nie działo się naprawdę. To był tylko sen. Jebany koszmar. Z łzami w oczach wtuliłem się w Chuuye. On odwzajemnił uśmiech.
Cieszę się, że to nie dzieje się naprawdę... — Wyszeptałem, jeszcze nie wiedząc, że chłopak miał ten sam sen.

Też się cieszę... — Odszepnął i objął mnie mocniej bym się nie rozpłakał. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym zrobił tak w prawdziwym życiu, nie w śnie. Zdecydowanie przez ten sen zacząłem bać się słupów elektrycznych i jazdy poza miastem w nocy.

Nigdy nie prowadź samochodu, Dazai. — Rzekł chwilę później starszy chłopak.
Nawet nie zamierzam. — Odpowiedziałem mu. I planowałem dotrzymać obietnicy. Nie chciałem kłamać jednej z najważniejszych osób w moim życiu.
Nigdy nie będę prowadzić samochodu. — Szepnąłem jeszcze. Musnąłem usta Chuuyi swoimi. Cieszyłem się z jego bliskości. On zawsze sprawiał, że czułem się bezpiecznie. Nie wyobrażałem sobie jego straty.
Tej nocy już w ogóle nie spaliśmy. Raczej po takim koszmarze mało kto by spał.

! KONIEC !

——————————————————

a więc znowu przybywam do was z nowym one-shotem.
tym razem dłuższy niż poprzednio, bo liczy lekko ponad 5000 słów.
mam nadzieję, że się podobało!
do zobaczenia w kolejnych, bo napewno będę pisać!
~ ashuwa_gejuwa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro