/5/Jak to było, jak smakowałeś
-Na pewno mogę tu zostać? - zapytałem, nie do końca będąc pewny czy był to dobry pomysł.
Nie chciałem sprawiać kłopotu. Po pierwsze: nie znam tych chłopaków, a oni nie znają mnie. Po drugie Michael w ogóle nie lubi mojej osoby.
Stałem obok Ashtona, wpatrując się w pomieszczenie przed sobą. Kremowe ściany, ciemna podłoga, duże łóżko i szafki noce obok, a do tego okno wychodzące na ulicę. Była godzina piąta trzydzieści.
-Możesz. - mruknął. - Kładź się. - wykonałem jego rozkaz.
-Ashton? - zapytałem, kiedy ten wychodził. - Dziękuje. - powiedziałem, gdy swój wzrok zawiesił na mnie leżącym pod białą kołdrą.
Chłopak w odpowiedzi kiwnął głową i cicho zamknął za sobą drzwi.
Jednak nie zasnąłem. Leżałem w bezruchu i wpatrywałem się w sufit. Do tego moim towarzystwem była ciemność i szmery. Niebezpieczne i nieprzyjemne myśli wypełniały mój umysł. Dziwne głosy, które zbiegały się w pewnym momencie i krzyczały w mojej głowie. Szybko podniosłem się łóżka, towarzyszył mi przy tym okropny ból kolana. Kuśtykając, bez kuli, dotarłem do włącznika światła, a po chwili pokój rozświetlił żółty blask. Opadłem na podłogę. Łzy spływały po moich polikach, ostatecznie kończąc na brązowych panelach. Moim ciałem zawładnął szloch.
-Zostaw. Zostaw mnie. - szeptałem z zamkniętymi oczami, kiedy ktoś nacisnął na klamkę.
Jeszcze bardziej skuliłem się w kącie, a rękoma oplotłem swoje drżące pełne blizn nogi.
-Błagam, zostaw mnie. Ja się boję. Przepraszam. Daj mi spokój. - wyszlochałem i spiąłem swoje ciało, gdy kogoś ramiona owinęły się wokół mojego ciała.
-Shhh, spokojnie.
-Błagam, nic mi nie rób. - wyszeptałem przerażony.
-To ja Michael. Nic ci nie zrobię, skarbie.
Podniosłem wzrok i spojrzałem w lekko zaczerwienione tęczówki chłopaka. Ten uśmiechnął się pocieszająco, starł łzy z moich policzków i przytulił mocniej.
-Co tu robisz? - zapytał.
-Ja... mnie Ashton znalazł, a ja... całe miasto i mnie tu wziął. - wyjąkałem.
-Już dobrze. Jestem tu. - pocieszająco potarł moje plecy.
-Nie zostawiaj mnie tu samego, proszę cię. Ja nie chce być sam.
-Już, chodź. - chwycił moja rękę i pomógł mi wstać.
Skrzywiłem się, kiedy poczułem promieniujący ból w kończynie. Syknąłem cicho, a po policzku spłynęła jedna łza. Michael, zauważywszy to, owinął moją rękę wokół swojej szyi. W ten sposób pomógł mi podejść do łóżka. Posadził mnie na miękkim materacu i usiadł obok. Chwycił moją dłoń i uspokajająco gładził ją swoim kciukiem. Ja, co chwilę, ścierałem słone łzy, które wydostawały się z mych oczu.
-Przepraszam, że cię obudziłem. Nie chciałem. W ogóle, po co ja się zgadzałem? Mogłem pójść do domu i tyle. A do tego ciebie obudziłem, ty mnie nienawidzisz. Nawet nie wiem za co. Przepraszam. Ja chyba pójdę do domu.
-Ej, ja cię nie nienawidzę. Po prostu poruszyłeś wrażliwy dla mnie temat. A jeśli chodzi o to, że mnie obudziłeś to nieprawda. Po prostu wstawałem do szkoły. - wytłumaczył.
-Przepraszam. Jestem żałosny. - wyszeptałem, wpatrując się w swoje kolana.
-Nie jesteś. - chłopak chwycił mój podbródek i nakierował go na wprost mojej twarzy. - Nie jesteś. - powtórzył. - Jesteś silnym chłopakiem. Rozumiesz? - zapytał, a ja pokręciłem przecząco głową.
-W ogóle. Gdybym był silny, nie byłoby mnie tu.
-Według mnie jesteś, idioto. - powiedział i uśmiechnął się. - Gdybyś nie był, już dawno nie chodziłbyś po tym świecie.
-Chyba muszę się zabić, jeśli to sugerujesz.
-Co? Nie! - krzyknął. - Żadnych samobójstw. Dzisiaj robimy sobie dzień wolny od szkoły i pokażę ci, że jesteś kurewsko silny.
//
-Co ty masz z tym farbowaniem włosów? - zapytałem, kiedy razem z niebieskowłosym Michaelem opychaliśmy się lodami śmietankowymi, patrząc na pieknie oświetlone Sydney.
-Nie wiem. Ten sam kolor włosów przez jakiś dłuższy czas jest nudny. - odpowiedział i wziął do buzi wielką łyżkę smakołyku.
-Uh, okey. - odparłem. - Zawsze chciałem poatrzeć stąd na miasto.
-Dlaczego tego nie robiłeś?
-Nie wiem? Może, dlatego, że na ogordzeniu wisi wielka tabliczka z zakazem wstępu, a wystraczy się poślizgnąć i spaść jedenaście metrów w dół na ostre skały. - mruknąłem, a Michael wybuchnął śmiechem, spojrzałem na niego obrażony.
-Nie umiesz się bawić. - otarł teatralnie łezkę spod oka i spojrzał na mnie, już poważniej. - Pamiętaj, nigdy nie pozwolę ci spaść.
Wtedy poczułem motylki w brzuchu. Ciepło rozlało się w moim sercu, a na usta wpłynął szczery uśmiech. To było miłe. Kiwnąłem w odpowiedzi głową, a policzki oblał różowy rumieniec. O kurde, ja się rumienię do cholery! Przyłożyłem do skóry zimną rękę, w nadziei na to, że Clifford nie zauważył czerwieni. Jednak myliłem się, bo chłopak zachichotał słodko.
-Lukey się rumieni! - krzyknął, uśmiechając się od ucha do ucha.
-Cicho bądź. - mruknąłem zażenowany.
-Ale to nie powód to wstydu. Jesteś słodki. - oznajmił.
-Jestem facetem, nie mogę byś słodki, ani uroczy.
-A ja mam to w dupie. - powiedział, szeroko się uśmiechając.
W tedy nie wytrzymałem i roześmiałem się na całe gardło.
-O Boże, to było piękne. - wyjąkałem poprzez śmiech. - To było epickie. - po chwili niebieskowłosy dołaczył i wraz ze mną chichrał się, jak jakiś wariat.
Potem siedzieliśmy cicho i wpatrywaliśmy się w panoramę przed nami się rozpościerającą. Nasze umysły zajęte były myślami o tym drugim. Znaczy moje były, bo nie miałem pojęcia o czym myśli Clifford.
Niebieskowłosy był uroczy. Mimo swojej postury znudzonego życiem człowieka i takiego punk rock'a był okropnie słodki. Na każdą myśl o nim wypełniało mnie przyjemne ciepło. To było miłe. Lubiłem te uczucie. Lubiłem patrzeć na Michaela. Ogólnie lubiłem chłopaka. Jego uśmiech, zielone oczy, malinowe usta, przystojna twarz, kolorowe włosy, charakter i śmiech. Kochałem słuchać jego śmiechu i głosu. I nie wiem dlaczego, ale chyba się w nim zakochiwałem. Tak bardzo, bardzo. Codziennie na nowo.
To właśnie ten chłopak przełamał we mnie strach przed samochodami i właśnie na ten klif dojechaliśmy jego autem. Teraz siedzieliśmy na jego masce i wpatrywaliśmy się w krajobraz australijskiego miasta. To ten chłopak sprawił, że uśmiechałem się częściej. To on sprawił, że cieszę się życiem. Michael Gordon Clifford sprawił, że moje uczucia odżyły. Mimo, że pred nami trudna i długa droga do tego wszystkiego, jestem gotowy ją pokonać, wraz z tym chłopcem.
Spojrzałem na zielonookiego, który szeroko uśmiechał się do siebie. Wstał i podszedł do mnie. Stanął pomiędzy moimi kolanami i wpatrywał się w moje oczy. Po chwili jego spojrzenie zleciało na me usta. Oblizał wargi i szepnął:
-Możesz mnie teraz znienawidzić. - i wpił się w moje usta.
Od razu oddałem pocałunek. Na początku był niewinny, niepweny. Jakbyśmy pierwszy raz to robili. Po chwili się zmieniał. Szybszy z wiekszą dozą uczuć.
I nie, Mike. Ja cię chyba pokochałem.
///
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro