Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

/17/Wszystko będzie dobrze

   Stanąłem przed szkołą i momentalnie w mojej głowie znalazł się jedn wielki napis: "UCIEKAJ DALEKO. ZABIJĄ CIĘ!". Czułem się, tak jak wtedy, kiedy stałem przed nią pod dwóch miesiacach nieobecności. Pociłem, trzęsłem się, po prostu byłem okropnie zestresowany i chciałem stąd pokuśtykać jak najdalej. Może było to również spowodowane zimnem, bo dzisiejszego dnia wiało chłodem, dlatego nikogo nie było na zewnątrz (albo dlatego też, że za dziesięc minut zaczynała się trzecia lekcja - tak zdecydowanie za długo spaliśmy) i narazie nikogo jeszcze nie spotkaliśmy. 

Poczułem lekki dotyk na ręce. Spojrzałem w tamtą stronę. Dłoń Michaela była wystawiona w moją stronę. Chwyciłem ją i splotłem nasze palce. Podniosłem wzrok na twarz Mike'a. Mimo tego że się uśmiechał, wiedziałem, że jest okropnie zestresowany. Wszystko zdradzały jego oczy. Oczy przerażaone, zestresowane. Ten kto powiedział, że oczy to źródło duszy, miał rację. Jebaną rację. Uśmiechnąłem się lekko w jego stronę, pocierając skórę dłoni Clifforda. 

- Wydaję mi się, że już chyba nic złego na nas nie czeka. - oznajmiłem, wypuszczając powietrze.

Nie mogłem oddychać. 

- No chyba, że ten na górze to dupek i chce nas jeszcze bardziej udupić. - dodał Michael.

- Oby ten na górze był jednak miłosierny. - spojrzałem w niebo i posłałem błagalne spojrzenie. 

Takie dla pewności, że Stwórca jednak wszystkich nas kocha i nie trzyma dla naszej dwójki jeszcze gorszych sytuacji. Posłałem Michaelowi pewne spojrzenie - choć w środku byłem jak galaretka - i ścisnąłem dłon. Ruszyliśmy. Ruszyliśmy w znane nieznane. Dziwnie to brzmi, ale tak było. Chodziliśmy do tej szkoły dwa lata, była nam znana, ale nie znaliśmy ludzi w środku. Znane nieznane. Zajebiście. 

Nacisnąłem mocno klamkę drzwi wejściowych i przepuściłem Michaela. Na chwilę puścił moją ręke, ale kiedy odwróciłem się w stronę uczniów (niektórzy już mieli zawieszony na nas wzrok), złapałem za jego miekką, małą dłoń.

Zdziwione spojrzenia i szepty rozpostrzeniające się w budynek. 

- Chyba jednak chcę wrócić do domu. - wyszeptał Mike. 

Miał łzy w oczach, a moje serce boleśnie się na to ścisnęło. Puściłem je go rękę i oplotłem go w pasie swoją. Pocałowałem w policzek. Słyszałem coraz więcej głosów, lecz nie dbałem o to. 

- Musimy im się stawić. Wiesz. - wyszeptałem mu do ucha, spojrzał na mnie i kiwnął głową. 

Ruszyliśmy ponownie. Nie rozglądałem się w około. Patrzyłem prosto przed siebie. Czułem palący wzrok. Było chyba gorzej, niż wtedy kiedy wróciłem po wypadku. Wzmocniłem uścisk, a po chwili byliśmy pod moją szafką. Mike chciał otworzyc szafkę, ale ręka, w której trzymał klucz, strasznie się trzęsła. Położyłem swoją dłoń na tej jego. Tym razem otworzył ją normalnie. Spakował książki do mojego plecaka i zamknął metalową powłokę.

- Ej, pedały! - krzyknął ktoś, nie zwróciłem na to uwagi, byłem zajęty oczami Michaela. 

Zielone, przestraszone, ale szczęśliwe. Mike był ze mną i był wesoły. To sprawiało, że podbudowywałem się w środku.  To sprawiało, że ja również byłem szczęśliwy. Jeśli znajdzecie tą jedyną osobę, będziecie zawsze szczęśliwi, wtedy kiedy ona też będzie. Będziecie dzielić wściekłość, radość, smutek, rozczarowanie, wszystko. Bo jeśli znajdziecie taką osobę to zrozumiecie, że inaczej się nie da. 

- Nie zwracaj na nich uwagi. Są debilami. Zazdroszczą nam, bo my potrafimy się ujawnić. Bo my potrafimy być odważni. Niech nienawidzą, byleby się bali. - dotknąłem ustami jego czoła, zauważając za nami moich byłych kumpli  z drużyny. Jedni śmiali się, drudzy byli zdziwieni, a z dwie osoby robiły zdjęcia.

Odwróciłem wzrok i spojrzałem w oczy Mike'a. 

- Byleby oni się bali. - złączyłem nasze usta na kilka sekund i oderwałem się od niego. - Do zobaczenia, później. - mrugnąłem do niego, a on uśmiechnął się słodko.

Rozeszliśmy się w dwie inne strone na swoje lekcje. 

///

Dostałem SMS'a od mojego chłopaka, że zobaczymy się dopiero na stołówce, bo on musi coś załatwić z nauczycielem od matematyki. Odpisałem:  "Jest okej. Do zobaczenia! x". Postanowiłem zawitać do toalety, bo niedawno miałem lekcje sztuki, a moje ręce wręcz kleiły się od farby. 

Wszedłem do pomieszczenia, skupiając się na umywalkach przede mną. Dopiero, kiedy puściłem wodę, usłyszałem niepokojące dźwięki. Krzyki, pochlipywanie. Ktoś się bił. Zakręciłem kran i poszedłem w tamtą stronę. Jeśli słyszeliście huk, to prawdopodobnie było moje serce. Dokładniej łamanie się mojego serca. Na podłodze leżał skulony Michael i obrywał od drużny tenisowej.

- Odpierdol się od Luke'a, pedale! - krzyczał któryś z nich. 

- Co wy, kurwa, robicie?! - byłem w stu procentach wkurwiony.

Moja kula opadła na podłogę i miałem to, kurwa gdzieś. Wkurwiony podszedłem do nich. Odepchnąłem ciało Lachlana i opadłem obok kolorowłosego. Ten wtulił się we mnie ufnie. Głaskałem go po plecach. 

- Co wy, kurwa, odpierdalacie?! - krzyczałem do nich, wszyscy spoglądali na mnie zdziwieni. - Jestem gejem i co? Mam się tego wstydzić? Kocham Michaela, tego też mam się wstydzić? Wiecie co? To wy powinniście się w chuj wstydzić. Powinniście zginąć za to, co robicie. Za to co robicie nie tylko Michaelowi, mi. Tylko sobie, również. Swoim małym móżdżkom, które nie ogarniają, że jest jebany XXI wiek i nie chodzi mi tu o tolerancję, tylko o bycie człowiekiem! Kurwa, powinniście nienawidzić siebie! - zdzierałem gardło. - O bycie człowiekiem! O, kurwa, nie możecie bić innych ludzi, słabszych ludzi, psychiczne i fizycznie. Jesteście popierdoleni. - patrzyli na mnie. - No spierdalać stąd! - krzyknąłem, płacząc, a oni uciekli z toalety. - O mój Boże, Michael, co oni ci zrobili? - jego warga krwawiła tak samo jak policzek i brew. 

Był obolały, bo przy każdym ruchu krzywił się, a z jego oczu ciekły nowe łzy. 

- Przepraszam, za to, że jestem słaby. - wyszlochał. 

- Nie jesteś słaby. Jesteś idealny. Silny, odważny. - wymieniałem, gładząc go po ciele. 

- Co tu się stało? - do łazienki wpadł Calum, a zaraz za nim rudowłosy Ksawier. 

Spojrzałem na rudego wściekle.

- Wypierdalaj stąd, Ksawier.

- Ale dlaczego? Co się tu odpierdzieliło? Dlaczego płaczecie? Co się stało?

- Co? Co się, kurwa, stało? - Mike wzdrygnął się lekko. - Twoja jebana drużyna tenisowa właśnie pobiła mojego chłopaka, tylko dlatego, że jest gejem. 

- On o tym nic nie wiedział. - oznajmił Calum.

- Skąd możesz o tym wiedzieć? - wychipiał przestrasozny Mike. 

- Spędziłem z nim kilka dni. Nie mógł tego zrobić. - Cal siadł przed nami, po chwili to samo uczynił Ksawier. - Och, chłopaki, nie zasługujecie na to wszystko. Jesteście lepsi od tego świata. - wyszeptał. 

- Dobrzy ludzie nie zasługują na życie w tym piekle. - wychrypiał Ksawier. 

- Wy też nie zasługujecie. - Michael poprawił się w moich ramionach, wtulając swoją głowę w mój obojczyk. 

- Przepraszam. 

- Nic się nie stało, Luke. - uśmiechnął się. - Jest okej.  


Nie mam pojęcia o co chodzi.  Gwiazdki idą tak:

5

4

2

2

2

2

3

6

5

4

Nie wiem co to za fale i trochę mi jest przykro :(  a komentarze to dopiero kabaret ;/ 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro