/10/Czując się bezbronnie
Są puzzle. Inaczej, jest pudełko z puzzlami. Małe dziecko, chłopczyk lub dziewczynka, zakupili je bądź dostali niedawno od rodziców. Dumni, zadowoleni i bardzo szczęśliwi niosą pudełko i uśmiechają się od ucha do ucha. To życie. Beztroskie, wesołe z miłymi niespodziankami. Dziecko potknęło się, ale nie wywróciło, nadal trzymało puzzle. Potem znowu i znowu. W końcu upada. Opakowanie rozerwało się, a układanka rozsypała się w około.
To tragedia.
Każdy ma inną. W moim przypadku był to wypadek. Ale, jak wcześniej było wspomniane, każdy ma swoją tragedię.
Dzieciak próbuje pozbierać wszystko. Lecz puzzle wypadały mu z rąk. Ociera łzy. Bierze jednego i wkłada do pudełka, potem kolejnego, i kolejnego. Zebrał, wstał na drżących nogach i poszedł do domu. W mieszkaniu bierze układankę do rąk. Rozkłada puzzle wokół i zaczyna je układać.
Dwóch puzzli brakuje. Szuka ich rozpaczliwie, ale zaginęły.
To ten martwy, cichy punkt. Czas stoi w miejscu. Wszyscy stoją w miejscu. Nie ma żadnego ruchu. Ja siedzę cicho, Ben jest zszokowany, matka ma łzy w oczach, a ojciec - po dwóch minutach ciszy - wyszedł zdenerwowany z pomieszczenia.
Prawda była, aż tak straszna. Ona bolała.
Ojciec wrócił do jadalni. Jego twarz spowiły czerwone plamy. Oczy rzucały gromami, a zaciśnięta szczęka sprawiła, że wyglądał jeszcze groźniej.
- Luke, słuchaj, nie jest za późno. Możemy porozmawiać z panem Maxwell. On ci pomoże. Wyleczy cię z tego gejostwa. Nie jest za późno. - Wtedy zrozumiałem, że nie mam już rodziny, że moi bliscy mnie znienawidzili.
Dziecko źle policzyło. Brakuje trzech puzzli
///
Po drugiej stronie miasta, w wielkim domu niedaleko placu zabaw. Michael Clifford objadał się chipsami, ocierając słone łzy, które powoli spływały po jego policzkach.
Do pokoju, niczym huragan, wpadł czerwony na twarzy Calum Hood. Jego włosy były zmierzwione, koszulka pognieciona, a źrenice rozszerzone.
- Nie możesz tu cały czas siedzieć! Wiem, że, pożal się Boże, dupek Hemmings cię skrzywdził, ale nie możesz się bunkrować. Musisz pójść do szkoły! Bo nie przejdziesz do następnej klasy! - Mike nie odpowiedział. - Do cholery odzywaj się do mnie!
-Co? Co mam powiedzieć?! - Hood zamarł, gdy Clifford odwrócił się w jego stronę. - Że mnie pobili? Że boję się tam chodzić, bo myślę, że mnie pozabijają? Że boję się tamtych debili? Bo się, kurwa, boję! Nienawidzę ich! Zmieniają moje życie w piekło! Ja już tak nie chcę. - Pod wpływem krzyku, rana na wardze Clifford'a otworzyła się i zaczęła z niej skapywać czerwona krew.
Podbite oko, poobijane ręce, pełne w zadrapaniach i siniakach, rozcięta warga oraz brew sprawiły, że w oczach Caluma zebrały się łzy, tak jak w oczach Mike'a.
-Boże, Mikey, co ci się stało? - mulat usiadł obok przyjaciela, chwytając go za ramię. - Kto ci to zrobił? Przepraszam. - kolorowłosy wtulił się w Hood'a.
-Nie-e wiem. - wyjąkał. - Cal, ja nie chcę tam wracać. Ja nie chcę się bać. Nie chcę cierpieć. Dlaczego oni mi to robią? - zapłakał. - Dlaczego Luke mi to zrobił? Dlaczego? - Michael był bezsilny. - Ja go kocham. Błagam, nie chcę, żeby on odszedł.
-Nikt cię nie skrzywdzi, Mike. Już nie. Nigdy. - zapewnił Calum.
///
Matka w końcu rozpłakała się.
- Dlaczego nam to robisz? Wychowaliśmy cię na dobrego człowieka? Dlaczego przynosisz nam sam wstyd?! - czwarty puzzel zniknął i kolejna strzała została wbita w moje cierpiące i zakrwawione serce. Obok blizn i innych zapomnianych strzał.
Nic nie powiedziałem. Chwyciłem kulę i wstałem. Musiałem stamtąd wyjść. Nie mogłem już dłużej. Nie tam. Nie z ludźmi, których zraniłem, których zawiodłem, których zabiłem. Czułem, jakby ktoś wkręcał mi brudny pręt w pierś.
Kiedy byłem przy drzwiach, te otworzyły się, a do środka wszedł Jack.
- Hej młody! - zawołał szczęśliwy. - Coś się stało?
- Nie-e.
- Ej, wszystko w porządku? - chwycił mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę.
- N-nie o-oni mnie nie-nienawidzą. - wyjąkałem.
- Kto? Rodzice? Dlaczego? Co się stało? - jego brwi zmarszczyły się.
- Puść tego pedała! - do przedsionka wpadł rozwścieczony ojciec, odpychając Jack'a ode mnie. - Nie dotykaj tego grzesznika! Splamił imię rodziny, nie należy już do niej. Idź w pizdu, gówniarzu! Wydziwiasz jakiś gejów! Za dużo filmów się naoglądałeś? Jak już ci to, kurwa z tego małego móżdżka wyparuje to możesz, idioto, wrócić. Ale telefon, laptop i te twoje gówniane książki wypierdalam na śmietnik. - wrzeszczał, a ja skuliłem się w sobie, połykając łzy. - Wypierdalaj! - wskazał na drzwi.
W tempie natychmiastowym wyszedłem na dwór. Słyszałem jeszcze zgrzyt zamka i krzyki ojca.
Nie ma piątego puzzla.
Rozpłakałem się, tak jak jeszcze nigdy.
Jebany gej.
Skończ ze sobą.
Wypierdalaj.
Umierałem w środku i coraz więcej puzzli zostało mi odbieranych. Sześć. Siedem. Osiem. Dziewięć. Dziesięć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro