potłuczone szkło
Rześkie powietrze, poranne słońce, które zaczęło powoli leniuchować. Pora lata się zakończyła, a więc płomienna kula we wszechświecie będzie mogła nieco dłużej odpocząć od błękitnej planety.
Krok za krokiem, numer 45 butów odbijący się od kolejnej ścieżki w parku. Gładka, czerwona koszulka przesuwała się z trudem po rozgrzanym, mokrym ciele, które biegało od godziny 5 rano. Sznurki przy spodenkach kołysały się we wszystkie strony, było to zależne od toru biegu, a także od wzniesień pojawiających się przed brązowowłosym licealistą.
To był jego ostatni trening w tym miejscu, znajome mu uliczli, drzewa, a także stawy zastąpią nowe trasy. Będzie musiał poznać wszystko od zera, zaczynając od nowego mieszkania, szkoły, budynków, bloków, ludzi.
Landon Perry jednak pędził w kierunku, który da mu większe możliwości i szanse na zaistnieniu w świecie sportu. Urodził się w niewielkim miasteczku z niezbyt okazałymi perspektywami w tej dziedzinie dlatego też rodzice chłopaka postawili na zmiany. Mogli sobie na nie pozwolić bez żadnego problemu. Oboje - mama i tata - siedemnastolatka pracowali mobilnie, często też podróżowali po kraju, a więc przeprowadzki nie były czymś nowym w rodzinie Perrych.
Ojciec rodowity Amerykanin, a mama, po której chłopak odziedziczył brązowe włosy pochodziła z Anglii. Landon poza nimi miał także młodszą siostrę, zdecydowanie była kropka w kropkę jak jej tato. Oczko w głowie tatusia, dwunastoletnia Jenny.
Pasję do biegania zaszczepił w Landonie jego dziadek. Mężczyzna swego czasu był prawdziwym sportowcem, półki na jego szafkach zdobiły puchary, a na klamkach wisiały medale o trzech różnych odcieniach. Było ich mnóstwo, lecz po jakimś czasie cały dom dziadka Henry'ego był jednym wielkim schowkiem na nagrody, a to z powodu drugiej żony mężczyzny. Ukochana, z którą miał dwójkę dzieci zmarła bardzo wcześnie, samotność wypełniały treningi, wychowywanie dzieci oraz starty w przeróżnych zawodach, a nawet olimpiadach. Dopiero po latach Henry spotkał swoją drugą miłość, która na nowo dała mu posmak prawdziwego ciepła, czułości, a tym razem mógł także dzielić z nią swoją pasję. Druga żona mężczyzny także była zawodową biegaczką i jakby się można było spodziewać ich uczucie rozkwitło na jednym z półmaratonów.
Rodzice Landona mogli go tylko wspierać w tym co robił, ponieważ żadne z nich nie miało doczynienia ze sportowymi dziedzinami. Ojciec chłopaka pragnął być taki jak Henry, niestety los pokrzyżował jego plany przez długoletnią kontuzje. Leczenie trwało latami, a więc było za późno na myślenie o jakiejkolwiek karierze. Po dwóch operacjach nie miał nawet szansy wrócić do wysiłku fizycznego. Marzenia umarły bardzo szybko, lecz swoją chęć oraz pasję posiadał w sercu, a jego oczy spoglądały na syna, który chciał sięgnąć po dużo, dużo więcej.
Charakterystyczne piknięcie zegarka, sprawdzenie czasu oraz tętna i lekki uśmiech biegacza łapiącego oddech. Chłodne powietrze wypełniło jego płuca, zrobił kilka kroków w kierunku podwórka i od razu dostał rzuconą przez ojca butelkę z wodą. Szybko przechylił olplastikowe naczynie i upił mnóstwo wody na raz.
— Jak tam trening przed podróżą? — zapytał Bill - tata Landona.
Siedemnastolatek nim odpowiedział poczuł na swojej brodzie jak krople zimnego napoju spłynęły mu po twarzy skapując jedna po drugiej na przepoconą koszulkę. Wziął kolejny wdech i patrząc na ojca, otworzył drewnianą furtkę prowadzącą na posesję.
— Całkiem dobrze — powiedział krótko. — O której jedziemy?
— Wiesz, że twoja mama, a moja ukooochana żona chce jechać jak najwcześniej. Nawet gdyby miała wyjechać dziś przed północą to i tak by niczego sensownego nie zrobiła, bo ciągle myślałaby o wyjeździe.
Landon wskazał na tatę palcem, a po chwili z uśmiechem na twarzy upił znów nieco wody.
— Chcesz mi przez to powiedzieć, że mam się szybko wykąpać i pakować do auta?
— Nie mamy wyboru — powiedział, chowając walizki do czarnego Nissana.
Licealista otarł koszulką pot ze swojej twarzy i zaczął iść w kierunku domu. Wiedział, że lepiej nie denerwować mamy o tej porze, bo później byłaby zła do godziny 23:59. Sam również lubił podróżować i wyruszać jak najprędzej, ale to kłóciło się z jego treningami, po których uwielbiał brać długą, gorącą kąpiel. Niekiedy nawet zabierał ze sobą do łazienki książki biograficzne sportowców i czytał je pośród piany unoszącej się na wodzie, jaka stawała się coraz bardziej chłodna.
Nie miał dziś wyjścia, zabrał ze sobą rzeczy przygotowane wczorajszego wieczoru do łazienki i czekał go tylko prysznic.
Szybka, poranna toaleta, śniadanie, mycie zębów i ostatnie spojrzenie na swój pokój, który będzie należał niebawem do kogoś innego. Wyprowadzili się stąd na dobre, oszczędności z wielu lat pomogły rodzicom Landona i Jenny myśleć szerzej na temat ich przyszłości. Sportowe kariery, rodzina pełna mistrzów zapewne będzie się powiększać z biegiem czasu, ale już nie tutaj.
Landon podszedł do swojej szafki, a z jednej z półek wyciągnął zbite okulary w czerwonych oprawkach. Siedemnastolatek uśmiechnął się do wspomnienia jakie towarzyszyło mu w tamtym dniu. Miał plusową wadę wzroku, która zredukowała się po upływie czasu, ale nawet teraz, niekiedy lubił nosić zerówki będąc przyzwyczajony do okularów. Jako sportowiec jednak bardzo się tym nie chwalił, ponieważ powinien nie mieć żadnych problemów zdrowotnych, dlatego też ostatni raz z trudem wcisnął na nos za małe już oprawki ze stłuczonym szkłem i po raz ostatni, z takiej właśnie perspektywy popatrzył na swój ukochany pokój.
— Landon! — usłyszał on głos swojej rodzicielki, która już nie mogła usiedzieć w miejscu ze stresu przed podróżą.
— Już idę! — odpowiedział krótko, po czym wsunął on okulary do kieszeni jeansowych spodenek ¾.
***
Mieszkanie nie było tym samym, co dom z własnym podwórkiem, przedmieście różniło się od wielkiego miasta, w którym znajdowało się niewiele zieleni, a zastępowały ją tylko betonowe wieżowce.
Landon był jednak typem osoby, która nie bała się nowych miejsc, ani ludzi. Do wszystkiego podchodził z uśmiechem, a także bardzo pozytywnie. Nie zawsze był z tego powodu odbierany z sympatią, lecz w dużej mierze miał mnóstwo znajomych, a także przyjaciół. W klubie sportowym, mimo wzajemnej rywalizacji nikt nie mógł powiedzieć o chłopaku złego słowa. Zachowywał się w porządku wobec innych, jak i posiadał dużą kulturę osobistą. Nie przepadał za przekleństwami i agresywnym zachowań bez względu na płeć. Starał się pomagać w razie jakichkolwiek problemów, móc być kimś potrzebnym w życiu najbliższych.
Cała rodzina Perrych wjechała windą po raz kolejny na siódme piętro wnosząc już ostatnie walizki.
Wszystkie bagaże położyli na podłodze w salonie połączonym z kuchnią i usiedli oni na kanapie narożnej zwracając głowę na wyłączony telewizor stojący przed nimi.
— Jestem wykończony — powiedział Bill, kładąc nogi i rozpychając się między rodziną szukając najwygodniejszej pozycji do spania.
— Kochanie, nie ma teraz czasu na sen, musimy wypakować rzeczy, zrobić kolacje — zauważyła, kiedy jej mąż już przytulił się do jednej z poduszek.
— Tylko pięć minut.
— Za pięć minut to ja widzę cię ze mną w kuchni — odparła.
— Rose, zamówimy coś na kolacje, a bagaże możemy rozpakować jutro.
Jego żona wstała z kanapy i uśmiechneła się delikatnie w kierunku mężczyzny, który zachowywał się jak dziecko. Spojrzała także na dwójkę swoich pociech i dała im za wygraną.
— Dobrze, poszukajcie jakiejś knajpy, z której można zamówić jakieś jedzenie, a ja zadzwonię do dyrektora twojego liceum, Landon.
— Ale po co? — spytał, będąc troszeczkę przestraszony, bo nie miał pojęcia czemu Rose musiała dzwonić właśnie do jego szkoły.
— Dyrektor Anderson powiedział, żeby do niego zadzwonić, bo sam osobiście chce cię poznać — brązowowłosa podeszła do syna, który stanął tuż obok kanapy i szturchnęła go biodrem. — Podobno ma przyjść do ciebie z przewodniczącą szkoły — zaczęła szeptać, gdy usłyszała dźwięk połączenia. — Ciekawe czy ta dzirwczyn będzie w twoim typie? — puściła mu oczko.
— Maaamo — odparł przeciągle, po czym pokiwał głową na boki. — Nie mam teraz czasu na związki.
— Tak, tak, jasne — zaśmiała się, robiąc głupie miny do siedemnastolatka aż w końcu przybrała postawę i wygląd prawdziwej pani domu, gdy dyrektor odebrał od niej telefon. — Panie Anderson? Z tej strony Rose Perry chciał pan porozmawiać o moim synu...
Kobieta zniknęła za drzwiami drugiego pomieszczenia pozostawiając całą resztę w salonie. Landon nadal kiwał głową, co zauważył jego ojciec, który resztkami sił usiadł prosto na kanapie.
— W tej kwestii ci już nie uwierzy. Wiesz o tym dobrze — powiedział, biorąc Jenny na kolana i razem zaczęli szukać godnej uwagi knajpy, bądź restauracji. — Bo przecież jak mogłeś być w związku przez sześć miesięcy i jej o tym nie powiedzieć?
— Mama to nie przyjaciel — szatyn usiadł na krześle barowym umiejscowionym przy wyspie i zaczął przypominać sobie o jedynym związku, w którym był.
— Ale dopóki Jenny nie dorośnie do tematów typu "chłopak i związek" to na ciebie spada odpowiedzialność paplania jej o dziewczynach.
— Żeby się nie zdziwiła — oboje się zaśmiali podczas, gdy Jenny zauważyła w telefonie restaurację chińską.
— Ja chcę makaron! Chcę ten dobry makaron! — powiedziała dwunastolatka.
— Pasuje dziś na kolację chińszczyzna? — zapytał tata.
— Tak — przytaknął Landon. — Może być.
***
Ze względu na przeprowadzkę oraz ostatnie, intensywne treningi Landona w obecnym klubie - siedemnastolatek opuścił dwa pierwsze tygodnie szkoły. Zaczynał od trzeciego, ale cieszył się, że zaległości nie będą poważne. Pierwszy tydzień nie jest niczym szczególnym w liceum, ale w tej ostatniej klasie, w dodatku nowej szkole czekało go sporo pracy. Nie tylko miał na głowie oswojenie się z nowym miejscem zamieszkania, ludźmi, ale także nauczycielami, a do tego dochodziły egzaminy końcowe. Landon był bardzo dobrym uczniem, byłby o wiele lepszy, gdyby niekiedy jego zawody i treningi nie kolidowały z zajęciami szkolnymi. Nie mógł sobie pozwalać na różnorakie wycieczki szkolne, a także na dłuższe wypady, ponieważ z własnej woli skupiał się na sportowej karierze. Jego przyjaciółmi były głównie osoby z tego samego środowiska co on, także biegacze albo pływacy. Jenny nie należała do klubu sportowego biegowego, ale pływackiego, stąd znajomości także w tej sferze.
Pod uczelnie pierwszego dnia podwiozła go mama, ponieważ miał się stawić wcześniej, aby dyrektor przyjął z otwartymi ramionami taki młody talent. Landon poczuł się trochę dziwnie, ale wolał zachować to dla siebie i tylko posłusznie wyszedł z auta widząc jak z budynku szkoły wyszedł pospiesznie mężczyzna w garniturze oraz jakaś dziewczyna w okularach.
Lekkie trzaśnięcie drzwiami, charakterystyczny dźwięk zamykania auta i przywitanie się między sobą.
— Pani Parry, miło mi poznać panią osobiście.
— Wzajemnie dyrektorze. Mam nadzieję, że ta szkoła da mojemu synowi tak wiele jak tylko może — podkreśliła na wstępie, bo długo przed przeniesieniem szukała miejsca, które da nie tylko stypendium, ale także możliwość odnalezienia najlepszych sponsorów.
— Naturalnie. Nasze liceum daje specjalne stypendia sportowe, które dają możliwość nie tylko na rozwój, ale również możliwość dostania się na najlepsze studia.
— W takim razie nie będę wam już przeszkadzać. Do widzenia państwu, pa skarbie — powiedziała na odchodne i szybko wróciła ona do auta.
— Landon Perry — wyciągnął dłoń do mężczyzny, który jako pierwszy mu ją wystawił.
— Ian Anderson. Dyrektor liceum, który niezmiernie się cieszy mieć taki skarb u siebie. A to jest Daisy, przewodnicząca szkoły oraz nasza duma.
— Daisy — przywitała się z wysokim szatynem.
— Landon.
— Daisy pokaże ci szkołę, a później przyjdź do mojego gabinetu. Nauczyciele już wiedzą o tym, że masz małe zaległości, a więc się nie martw. Dali ci dwa tygodnie na nadrobienie zaległości ze względu na twoje treningi.
— Ja... Dziękuję — podziękował prędko, choć poczuł się trochę nie fair względem innych uczniów. Przecież zwykle dawano jedynie tydzień, gdy miało się sporo nieobecności.
— W takim razie, do zobaczenia.
— Dobrze.
Dyrektor wrócił do szkoły z zaciśniętymi pięściami i szybkim krokiem. Taki wizerunek nie pasował zbytnio do mężczyzny ubranego w drogi garnitur, ale Landon od razu spostrzegł, że pan Anderson był osobą bardzo energiczną.
Po chwili jednak skupił swoje spojrzenie na dziewczynie w dużych okularach na nosie. Była ona niska i drobnej postoru. W sumie, wiele osób było dla niego niskimi ze względu na to, że sam mierzył on 1,85. Dla biegacza nie zawsze był to powód do radości, ale wyćwiczył swoje ciało na tyle dobrze, aby nie martwić się tym, że był tak wysoki. Daisy uśmiechnęła się do Landona, po czym lekko zarumieniła wskazując palcem drogę do uczelni.
— Chodźmy, pokaże ci gdzie są szatnie i biblioteka — wyznała.
— Dzięki, a mam pytanie.
— Tak?
— Czy dyrektor zawsze jest taki nadpobudliwy?
Daisy od razu przestała być taka spięta i zaśmiała się.
— Tak, nie widziałam, aby był kiedykolwiek zaspany albo znudzony. No może tylko raz, gdy prawie usnął na akademii szkolnej. Była naprawdę beznadziejna.
— Rozumiem, hah.
— Poza tym Anderson jest w porządku, stara się pomóc uczniom, a sportowców i prymusów uwielbia.
— Czyli oboje jesteśmy na właściwej liście.
— Tak, hah. Oczka w głowie dyrcia Andersona.
— A co trzeba zrobić, żeby trafić na czarną listę?
— Trzeba było się naprawdę postarać. Dyrektor potrafi wiele przewinień wybaczyć, ale najbardziej nie lubi kiedy niszczy się mienie szkoły i zaniża średnią szkoły.
— Aż tak mu zależy na świetnej średniej?
— Jesteś tutaj nowy, ale jesteśmy jednym z trzech najlepszych liceów w mieście.
— Czyli muszę szybko nadrabiać zaległości, bo nie nadążę nad bieżącym materiałem.
— Nie martw się. Słyszałeś, że masz na to całe dwa tygodnie, a notatki mogę ci dać, ponieważ jesteśmy w tej samej klasie.
— Jesteś z 3C?
— Tak — powiedziała z uśmiechem.
Landonowi nieco ulżyło, bo pierwsza osoba jaką poznał była w jego klasie. Zawsze lepiej jest mieć kogoś znajomego w towarzystwie wielu nieznanych twarzy. Oboje prowadzili ze sobą luźną i w miarę swobodną rozmowę mijając kolejne miejsca w szkolnym budynku. Stołówka na parterze, automaty na środku każdego korytarza i na każdym piętrze, pokazała mu także bibliotekę, toalety, ale w końcu zbliżał się czas na to, aby zaprowadzić go do gabinetu dyrektora.
— Gabinet jest tam — wskazała palcem na klatkę schodową, prowadzącą na parter. — Musisz zejść na sam dół i skręcić w lewo. Tam znajdziesz jego gniazdko — dziewczyna zaczęła bawić się palcami i spojrzała w oczy chłopaka. — Muszę jeszcze pójść do grupy plastycznej, więc mam nadzieję, że się nie zgubisz.
— Nie przejmuj się tym, dam radę. Dzięki za pokazanie mi szkoły.
— Luz, jakbyś czegoś potrzebował to daj znać.
— Liczę na notatki — puścił do dziewczyny oczko, a Daisy zaśmiała się ukazując swoje proste zęby.
— Na pewno je dostaniesz — powiedziała, żegnając się z nowo poznanym uczniem.
Landon nie tracąc czasu zaczął schodzić ze schodów, bo wiedział, że jeszcze kilka minut i będzie musiał iść na pierwsze zajęcia w nowym liceum. Poprawił ramiączko plecaka i gdy już miał skręcić na kolejne schodki zobaczył za oknem na ścieżce prowadzącej do wejścia do budynku jakiegoś chłopaka.
Inni uczniowie szli grupami do liceum, a on jeden stał, mając słuchawki na uszach, czarną czapkę full cap, krótkie spodenki i bluzę bez rękawów z kapturem. Jego rzeczy wyglądały na wygodne, które nie krępowały ruchów, więc dlaczego stał na środku ścieżki i patrzył się w górę. Czyżby coś tam było?
Landon uchylił swoje usta i przyglądał się chłopakowi, który miał mały plecak na plecach oraz jakiś notatnik w ręce. To było kolejnym elementem jaki zdziwił siedemnastolatka. Dlaczego nie włożył notatnika do plecaka tylko trzymał go w ręku?
Szatyn popatrzył na niego jeszcze przez chwilę, a potem się opamiętał i zaczął schodzić na dół, bo prawie zapomniał o tym, że miał jeszcze zajrzeć przed zajęciami do dyrektora.
—
——
———
Pierwszy rozdział już napisany i mam nadzieję, że takim wstępem was nie zanudziłam ❤ Postaram się powoli wprowadzić nowe postacie, a także dodać im nieco charakteru ☺
Do następnego Duszyczki ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro