Epilog
Upewnij się, że czytałeś poprzedni rozdział "Królowa Antonina"! Wrzucałam jeden po drugim.
Proszę, przeczytaj pierwszy akapit zanim przejdziesz do reszty. Chciałabym Was prosić o coś bardzo dla mnie ważnego, dlatego uciekłam się do podstępu i nie pogrubiłam tej informacji. Żeby mieć pewność, że każdy na nią spojrzy. Proszę Cię, jeśli przeczytałeś moje opowiadanie w całości, zostaw mi gwiazdkę pod epilogiem. Nawet jeśli czytałeś całość w trybie ninja. Nie wymagam, żebyś teraz nadrabiał gwiazdkowanie, nie potrzebuję tego. Ale bardzo, bardzo, bardzo chciałabym wiedzieć, ilu Was tak naprawdę jest. Dlatego proszę, jeśli sprawiłam Ci choć trochę radości zrób coś dla mnie w zamian. Zostaw gwiazdkę. To dla mnie szalenie ważne.
Wybaczcie mi ten fortel. I zapraszam do czytania.
- W imieniu naszych absolwentów przemówienie na zakończenie roku wygłosi Anthony Trent - usłyszałem własne imię w ustach dyrektorki, ale nadal nie byłem do końca świadom tego co się dzieje. Jednym uchem zarejestrowałem szum i poruszenie wśród zebranych, do ostatniego dnia nie było wiadomo czy to mi powierzą końcową przemowę, nie po tym co się ostatnio działo. - Kapitan szkolnej drużyny koszykówki, król balu absolwentów i, co zaznaczam z wyjątkową przyjemnością, najnowszy nabytek Uniwersytetu Yale. Tony - serce podeszło mi do gardła, chociaż kobieta uśmiechnęła się zachęcająco - zapraszam.
Czując się, jakbym szedł na ścięcie, podniosłem się ze swojego miejsca i ruszyłem w stronę podium. Do tej pory ich nie widziałem, byli tylko stadem szerszeni za moimi plecami, kiedy siedziałem w pierwszym rzędzie rozkładanych krzeseł. Teraz musiałem stanąć z nimi twarzą w twarz.
Nigdy nie lubiłem publicznych wystąpień, więc droga do podium zdawała się trwać w nieskończoność. Zwłaszcza teraz, kiedy to stado szerszeni patrzyło na mnie oceniająco. Większość z nich cieszyła się z upadku Króla Trenta i byłem tego doskonale świadom.
Serce waliło mi jak młot, kiedy odwróciłem się twarzą do nich i przesunąłem wzrokiem po pełnych zadowolenia uśmieszkach. W wielu oczach widziałem jawną pogardę. W innych ślady kpiny. Zdawali się pytać "czemu właśnie on ma przemawiać w naszym imieniu"?
Długą drogę przebyłem od Króla Trenta, do miejsca w którym znajdowałem się teraz, prawda?
Ale byli też inni. Widziałem całą swoją drużynę w kurtkach z logo szkoły, która rozglądała się po tłumie, jakby tylko czekała na jakiś nieprzychylny komentarz, żeby interweniować. Widziałem bandę kujonków w okularach, zbitych w jedną grupę, uśmiechającą się do mnie zachęcająco. W końcu widziałem swoich rodziców i Amy, promieniejących z dumy, widząc mnie w centrum zainteresowania. Nie wiem co dokładnie sprawiło, że strach zniknął. Pewnie wszystko na raz, po trochu.
Miałem przygotowane przemówienie na tę okazję. Kilka kartek bzdur o tym, jak wspaniale spędziliśmy tu czas i jak jasno maluje się nasza przyszłość. Teraz odłożyłem je na bok. Żadne z wymyślonych przeze mnie wcześniej słów nie wydawały się odpowiednie.
Oparłem się łokciami o pulpit mównicy i uśmiechnąłem do zebranych tym samym markowym uśmiechem, który przez cztery ostatnie lata podbijał niewieście serca.
- Cześć - zacząłem i machnąłem w stronę kartek ze swoim przemówieniem. - Przygotowałem dla was kilka słów, ale nie wydaje mi się, żebyście chcieli ich słuchać.
Podchwyciłem przestraszone spojrzenie dyrektorki, ale już było za późno. Mogła nie dawać mi prawa głosu.
- Dużo tam było gadania o tym, jak wspaniale spędziliśmy ostatnie cztery lata - kontynuowałem. - Ale wiecie równie dobrze jak ja, że to wszystko jedna, wielka ściema. Jasne, dla mnie liceum było świetne. To - wskazałem na kurtkę drużyny na swoim karku - przez cztery lata zapewniało mi nietykalność. Ale większość z was, starała się po prostu przeżyć, ta większość która patrzy teraz na mnie zadowolona i ta większość która cieszyła się, kiedy pod koniec tego roku mieszali mnie z błotem. Gratuluję. Udało się nam. Przeżyliśmy. Ta straszna szkoła przetrwania zwana czasem liceum, jest już za nami. Możemy iść własną drogą. Za kilka lat będziemy dla siebie tylko zdjęciami w księdze pamiątkowej i obcymi ludźmi którzy spotykają się raz na dziesięć lat, na zjeździe absolwentów. Może poza tą garstką przyjaciół, których udało nam się spotkać - tu puściłem oko do Eddy'ego, a ktoś w grupie kujonów zaklaskał, ale machnąłem na niego ręką.
- Chciałbym wam opowiedzieć o tym, czego tak naprawdę ta szkoła mnie nauczyła. Bardzo żałuję, że dowiedziałem się tego tak późno. Gdybym był mądrzejszy, wiele rzeczy zrobiłbym inaczej. Przede wszystkim, starałbym się poznać lepiej was wszystkich, nie tylko tych którzy byli w moim najbliższym otoczeniu.
Westchnąłem i spojrzałem po nich jeszcze raz. Tym razem pogardy i politowania było znacznie mniej. Więcej osób uśmiechało się za to pod nosem, z sympatią.
- Zauważyliście jak, nawet w tak małej społeczności, szufladkujemy ludzi? Dobra średnia, więc kujon i nudziarz. Krótka sukienka, więc głupia i łatwa. Sportowiec, więc pewny siebie palant. Prawda jest taka, że od tygodnia srałem po nogach ze stresu, kiedy przypomniało mi się o tym przemówieniu. Przepraszam za dosadność, pani dyrektor - dodałem szybko do wtóru śmiechów, widząc nie wróżącą nic dobrego minę kobiety. - Wracając do tematu. Jestem pewnie bardziej zakompleksiony niż większość z was. Przez cztery ostatnie lata robiłem wszystko, żebyście się tego nie domyślili. Zraniłem przez to szereg osób, w tym jedną wyjątkowo dla mnie ważną. Bardzo długo uczyłem się, co tak naprawdę się liczy i robiłem wszystko, żeby nie stać się dla was pośmiewiskiem. Jak wiecie wyszło mi to doskonale - uśmiechnąłem się rozbawiony i ukłoniłem się lekko, a kilka osób zawtórowało mi śmiechem. Ze mną, nie ze mnie. - Problem jest taki, że każdy z nas znajduje się w centrum swojego własnego wszechświata i zwraca uwagę tylko na to, co dotyczy jego samego bezpośrednio. Skupiamy się na tym jak widzą nas inni i nie przyjmujemy do wiadomości, że nasze potknięcia i porażki obchodzą głównie nas samych. Na innych patrzymy przez pryzmat przyzwyczajeń i ogólników. Nie staramy się poznać ludzi z którymi spędzamy większość dnia, których mijamy codziennie na korytarzu. Zapominamy, że za każdym człowiekiem stoi inna historia. Inne doświadczenia. Inne radości, troski i osobiste tragedie, których nie poznamy, skupieni tylko na sobie.
Przerwałem, dla zaczerpnięcia oddechu, po czym wyszedłem z za mównicy, żeby nie móc się za nią chować. Chciałem stać najbliżej nich wszystkich, jak to tylko możliwe.
- Możemy widywać kogoś codziennie i nic o nim nie wiedzieć. Dziewczyna z ławki obok, chłopak z sąsiedztwa, mieszkający kilka ulic dalej, każdy z nich ma swój mikrokosmos. Może potrzebować naszej pomocy, może być kimś zupełnie innym niż go o to podejrzewamy. Może być kimś wyjątkowym. Szczególnym. Może właśnie dla nas, czasem wystarczy jedynie go dostrzec. Dlatego z tego miejsca chciałem przeprosić każdego z was, którego oceniłem kiedykolwiek, chociaż nie zamieniłem z nim nawet dwóch słów. Pewnie jesteście w gruncie rzeczy świetni - zaśmiałem się cicho. - I żałuję, że straciłem cztery lata, których już nie nadrobię. Pewnie przegapiłem masę genialnych znajomości. Jeśli chcecie nadrobić trochę czasu, mój numer znajdziecie w męskim kiblu na pierwszym piętrze. Tuż pod napisem "fachowe obciąganie" - zarechotałem i zgarnąłem z pulpitu kartki z moim przemówieniem. - Jeszcze raz gratuluję. Przetrwania. I mam nadzieję, do zobaczenia.
Ktoś krzyknął na wiwat, ktoś zaczął klaskać... Nigdy nie widziałem, żeby czyjeś przemówienie wzbudziło aż taki entuzjazm, ale już nie zwracałem na to uwagi. Ostatni raz rozejrzałem się po tłumie, z nadzieją, że dostrzegę gdzieś znajomą czarną czuprynę i grube okulary. Jakaś część mnie naiwnie wierzyła, że Preston pojawi się tego ostatniego dnia. Że przyjdzie i mnie usłyszy, chociaż ślad po nim zaginął kilka miesięcy temu.
To byłoby idealne zakończenie nie do końca idealnej historii miłosnej.
Nie pojawił się.
Życie to nie film, ani książka. Błędy nie naprawiają się same. Skrzywdziłem go, przez własną głupotę i teraz musiałem liczyć się z tym, że Preston już nigdy nie dowie się, jak to było naprawdę. Straciłem go.
Przez ostatnie miesiące robiłem wszystko, żeby go odnaleźć, ale zapadł się pod ziemię. Uciekał nie tylko przed ojczymem, ale też przede mną i przed wszystkim, co się między nami wydarzyło. Miał do tego pełne prawo. A ja nie miałem podstaw, żeby się łudzić.
A jednak się łudziłem. A ten dzień był moją ostatnią nadzieją. I właśnie zderzyłem się z rzeczywistością.
Chociaż czułem, jakby coś wewnątrz mnie umarło, byłem wdzięczny, nawet za tych kilka miesięcy które było nam dane. Za to, że mogłem go poznać, za to wszystko czego mnie nauczył.
Każdy z nas jest niczym więcej, jak tylko wypadkową wszystkich ludzi którzy nas otaczają, wszystkich wydarzeń jakie mają miejsce w naszym życiu. Przypadkowych i mniej przypadkowych znajomości. Małych i dużych wydarzeń, które kształtują nasz światopogląd. Własnych decyzji i wyborów. Lekcji, jakie musimy dostać od losu, żeby nauczyć się rozróżniać to co ważne, od tego co nieistotne. Dobro od zła. Przyjaciół od wrogów.
Jesteśmy każdym człowiekiem który nas otacza. Każdą usłyszana historią. Każdą rzeczą, jakiej się nauczyliśmy. Każdym śmiechem, każdą przelaną łzą. Każdym kopniakiem w dupę od świata. I przede wszystkim, każdą szczęśliwą chwilą jaką przeżyliśmy. Naszymi przyjaciółmi, rodziną, nauczycielami. Każdym małym i dużym wzruszeniem, każdym naszym lękiem. Każdym obejrzanym filmem i książką która nas zauroczyła.
Preston nauczył mnie, patrzeć na świat inaczej. Zdjął z twarzy różowe okulary i pokazał, co tak naprawdę jest ważne.
Zawsze będę mu za to wdzięczny. Nawet jeśli nasze drogi już nigdy się nie skrzyżują.
To zabawne, jak bardzo jedna osoba jest w stanie nas zmienić. Jak szybko i łatwo potrafi odczarować nasze życie - z czarno-białego, na pełne kolorów, których nie dostrzegaliśmy wcześniej.
Preston był dla mnie taką osobą.
I jeśli jest coś, co chciałbym żebyś wyniósł z tej historii... Pamiętaj, że nie wszystkie błędy można naprawić. Nie zawsze dostajemy od losu drugą szansę. Nie zawsze mamy okazję się wytłumaczyć.
Jeśli na kimś Ci zależy, powiedz mu, póki jeszcze masz czas. Nie odkładaj nic na "jutro", na "potem", na "kiedyś".
Pamiętaj, że Twoje słowa, czyny i gesty mają swoje konsekwencje. Wpływ na innych ludzi. Nawet te najbardziej bezmyślne. A może zwłaszcza one.
Rozejrzyj się. Każdy ma swojego "chłopaka z sąsiedztwa". Każdy jest nim dla kogoś. Pamiętaj, każdy człowiek to oddzielna, niesamowita historia. Jedyna w swoim rodzaju.
Czasem wystarczy tylko posłuchać.
Zanim mnie zlinczujecie:
Wiedziałam od pierwszego napisanego słowa, jak skończy się to opowiadanie. To nie tak, że postanowiłam Was udręczyć gdzieś w połowie. Na pocieszenie powiem Wam, że jakiś czas temu pojawił mi się w głowie pomysł na kontynuację i za kilka miesięcy najpewniej pojawi się kolejna część.
Ale teraz muszę trochę odpocząć od Tony'ego. Jeśli interesuje Was dalszy ciąg tej historii, nie usuwajcie jej z biblioteki powiadomień - informację o kontynuacji wrzucę tutaj.
Wiem, że od pewnego momentu ta książka trochę zeszła na psy. Czułam się zobowiązana do pisania rozdziałów i zupełnie nie miałam do tego serca przez dość długi czas, dlatego wyszło jak wyszło. Mam nadzieję, że mimo wszystko, dało się to jakoś przeczytać.
Jeśli chcecie coś w zamian, na moim profilu pojawiła się właśnie zapowiedź nowej książki. W ciągu najbliższych kilku dni dodam prolog, więc serdecznie zapraszam do obserwowania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro