⸻ 5 ⸻
Rozdział piąty:
To impreza zamknięta, wyjazd stąd.
Spędziłam z Maxem praktycznie cały dzień, przebywając w stajni i na placu tuż przy niej. Drugi raz odpuściliśmy sobie obiad, ale na kolację zostaliśmy już oddelegowani przez opiekuna stajni, pana Andrew, który chwilę przed siedemnastą kazał nam wracać.
Te kilka godzin w towarzystwie bruneta uświadomiło mi, że to naprawdę dobry człowiek, posiadający kulturę osobistą, umiejący wyrazić własne zdanie i będący do tego zabawnym. Nie pasowało mi w tym wszystkim jego powiązanie z blondynką, która bezpodstawnie zaczepiła mnie podczas ostatniej kolacji.
Dziewczyna na pierwszy rzut oka wyglądała na osobę okrojoną z emocji, która nie potrafi zachować powagi i dystansu, a także wykazującą się obłudą. Wpasowywała się doskonale w typowy design plastikowej lali bez rozumu.
Byłam bardzo ciekawa historii ich zapoznania i samej relacji, w jakiej oboje się znajdywali. Każde z nich było odmienną stroną medalu i chociaż w teorii mogli do siebie pasować, z jakiegoś powodu nie potrafiłam sobie tego wyobrazić.
— Nad czym tak myślisz? — spytał idący obok brunet, wyrywając mnie z kontemplacji.
Nie mogłam powiedzieć mu prawdy, w końcu nie chciałam wyjść na wścibską. Miałam może kilka krótkich sekund, żeby wpaść na bezpieczne kłamstwo.
— Nad tym, co jeszcze mnie tutaj czeka — padło z moich ust.
Chłopak delikatnie się uśmiechnął, co nie umknęło mojej uwadze. Biła od niego bardzo przyjemna energia, której chciało się doświadczać. Nie potrafię opisać tego słowami. To takie coś, przez co po prostu chciało się przebywać w jego towarzystwie.
— To dopiero drugi dzień — odezwał się. — Przed tobą wiele różnych aktywności. Niczego ci jednak nie zdradzę. Wolałbym, żebyś miała wobec tego niespodziankę.
— Tak mówisz? — Spojrzałam na niego, podnosząc przy tym jedną brew. — Mieszkam w jednej chatce z niejaką Alice, ona z pewnością wdroży mnie we wszystko przed czasem.
— Taką szatynką, która lubi robić zdjęcia? — spytał.
Kolor włosów się zgadzał, jednak wzmianka o fotografii nie dawała mi stuprocentowej pewności, że mówił o tej samej osobie. Niemniej kojarzyłam, że widziałam w pokoju jakiś aparat, więc uznałam, że chodziło nam o tę samą dziewczynę.
— Tak.
— Powiem ci, że trafiłaś w naprawdę dobre ręce — stwierdził. — Jeśli chodzi o cokolwiek związanego z tym miejscem, Alice wie wszystko.
— Czyli jest z niej chodząca encyklopedia?
— Ha, ha, można tak powiedzieć.
Przed budynkiem stołówki nie było nikogo. W tej sytuacji występowały dwie opcje. Było za wcześnie na ostatni posiłek dnia i jeszcze nikt nie pofatygował się w to miejsce lub my byliśmy grubo spóźnieni. Obstawiałabym drugą opcję, choć nie do końca w nią wierzyłam, gdyż świecące na niebie słońce wskazywało co najwyżej siedemnastą czterdzieści, dziesięć minut po oficjalnym rozpoczęciu posiłku.
Po wejściu do wnętrza budynku od razu uderzył w nas panujący w nim gwar. Ostatecznie miałam rację, co delikatnie mnie zaskoczyło. Być może kolacja tego dnia rozpoczynała się wcześniej, a ja nie miałam o tym pojęcia? W każdym razie nie udało mi się już tego dowiedzieć.
Stanęliśmy z brunetem w kolejce, która posuwała się w zawrotnym tempie. Po mniej więcej trzech minutach nasze tacki zapełniły się jedzeniem, a my ruszyliśmy w stronę stolików.
Całkiem szybko udało mi się zlokalizować moje współlokatorki, siedzące przy tym samym stoliku co zawsze. W międzyczasie spojrzałam na Maxa, który wydawał się przyglądać wspomnianym przeze mnie wcześniej dziewczynom.
— Zjesz z nami? — spytałam, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, które wypłynęłyby później z zachowania Amber.
Tym pytaniem chciałam niejako sprawdzić chłopaka. Nie rozglądałam się za wspomnianą blondynką, ale czułam jej obecność i byłam przekonana, że znajdowała się gdzieś w tłumie. Zastanawiałam się zatem nad reakcją bruneta. Z jednej strony powinien odmówić i udać się do niej, ale z drugiej, wcale nie musiał.
— Jasne.
Odpowiedź niestety niewiele mi dała. Wciąż nie potrafiłam wyczuć jego stosunku do Amber. Zaczęłam myśleć, że ich związek istniał tylko w wyobrażeniu blondynki, co w jakimś stopniu wydawało mi się wtedy całkiem prawdopodobne.
Wobec całej tej sytuacji miałam tylko jedną zagwozdkę. Nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego tak bardzo to wszystko analizowałam.
— Hejka — powiedziałam, siadając tuż przy Alice, a naprzeciwko Amandy i Jen.
— Drogie panie — odezwał się Max — czy mógłbym zjeść dziś z wami kolację?
Stanął od frontu stolika, przyglądając się po kolei każdej ze znajdujących się przy nim dziewczyn. Najpierw spoglądał na szarowłosą i brunetkę w okularach, a później przeniósł wzrok na szatynkę po mojej prawej.
— Ależ naturalnie, miły panie — odparła Alice.
— Siadaj, nie wygłupiaj się — dodała Amanda, obok której spoczął chłopak.
— Jak było w stajni? — zagadnęła Alice. — Już drugi dzień z rzędu tam siedzieliście. Dobrze, że za chwilę zaczną się obozowe aktywności. Może uda się wam spędzić trochę czasu z ludźmi, a nie tylko z końmi.
— Konie są tak samo wartościowymi stworzeniami co my — powiedział Max. — Musimy korzystać, póki jest czas.
— Oczywiście — prychnęła szatynka.
— My się chyba nie znamy — skierował chłopak w stronę Jen. — Jestem Max.
— Jennifer.
Przy stoliku zawiązała się całkiem ciekawa rozmowa. Tematem przewodnim był na początku obóz i dopiero później zaczęliśmy debatować na inne.
Minęło może niecałe trzydzieści minut, podczas których odniosłam wrażenie, że Max co chwila spoglądał ukradkiem w moim kierunku. Być może były to jedynie moje zwidy, ale sam fakt ich występowania, wprowadzał mnie w małe zakłopotanie, gdyż nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
Wszyscy przy stole ucichli, gdy tuż obok pojawiła się średniego wzrostu blondynka, będąca głównym obiektem moich ostatnich rozważań. Amber, ubrana wyzywająco, z różową szminką na ustach i kolczykami wielkości kubka do kawy zwisającymi jej po obu stronach głowy, z chytrym uśmieszkiem na ustach, wprowadziła zamieszanie, niespodziewanie się przy nas zatrzymując.
— Maxie! — podnosiła głos, skrzypiąc jak stuletnia skrzynia, której nikt od lat nie otwierał. — Zbieraj się, robimy z dziewczynami mini imprezę przy ognisku obok naszej chatki.
Nasza obecność jej nie interesowała. Zlała nas wszystkie i to dosłownie. Żadnej nie obdarzyła spojrzeniem, nawet tym najbardziej pogardliwym, gdzie to my, wręcz przeciwnie, przyglądałyśmy się jej z dezaprobatą.
— Jasne, wpadnę, gdy tylko się ogarnę — powiedział chłopak, jakby od niechcenia, ale z uśmiechem na ustach, który wyglądał wówczas na wymuszony.
— Tylko szybko, nie chcę na ciebie długo czekać — dodała blondynka, przybliżając się i dosłownie atakując usta chłopaka, zostawiając na nich ślad w kolorze swojej pomadki.
Wyraz twarzy bruneta mówił sam za siebie. Nie był zadowolony z tego buziaka. On sam wyglądał na zdystansowanego względem dziewczyny, ale ona była najwyraźniej zbyt tępa, żeby to zauważyć.
— Widzimy się!
Niezdarna modelka, której brakowało jedynie butów na wysokim obcasie, odeszła z przesadną gracją, zostawiając chłopaka w osłupieniu, a mnie i dziewczyny z delikatnym odczuciem zażenowania.
— Widzę, że związek kwitnie — przerwała ciszę Alice, mówiąc te słowa z pewną dozą sarkazmu.
— Jak widać — odezwał się chłopak, opierając łokciami o stół, spoglądając w tym czasie w stronę okna. — Chcecie wpaść? — spytał, zmieniając temat.
— Jasne, przyjdziemy — odpowiedziała za nas wszystkie Alice. — To z pewnością będzie ciekawy wieczór — dodała, spoglądając na Amandę.
Chłopak podziękował za posiłek i zniknął, a my jeszcze przez chwilę rozmawiałyśmy przy stoliku.
— Też odniosłyście wrażenie, że gdy ta dziewczyna się pojawiła, Max natychmiast się zdystansował? — spytała Jen, gdy wstawałyśmy.
— To nie pierwszy raz — odparła Alice.
— Ale, dlaczego? — drążyłam temat, by dowiedzieć się czegoś konkretniejszego.
— Chyba zauważyłyście, jak Amber się zachowuje — stwierdziła szatynka. — Max jest już tym zmęczony, co stara się ukryć, by nie zrobić jej przykrości.
— Dlaczego z nią nie zerwie, skoro źle się przy niej czuje? — zadałam kolejne pytanie.
— Słyszałaś, co powiedziałam?
— No tak, ale zrozumiałam, że patrzy na jej dobro, nie swoje — odparłam. — Dlaczego nie myśli przede wszystkim o sobie?
— Żeby się tego dowiedzieć, musisz spytać go osobiście — powiedziała Alice. — Nie jestem nim, więc nie znam odpowiedzi na to pytanie.
Dziewczyna i tak wiedziała więcej, niż ostatecznie zdradziła. Czułam to. Niemniej nie chciałam drążyć tematu, bo uznałam to za nieodpowiednie, a nie chciałam wyjść na obsesyjną plotkarę. Z tego powodu milczałam przez całą drogę powrotną do chatki.
Jen zaraz po wejściu do środka udała się do łazienki, a Amanda zaczęła przeglądać szafę z ubraniami. Ja i Alice usiadłyśmy natomiast przy stole, gdzie dziewczyna wkręciła mnie w kolejną rozmowę.
— Dobrze się dziś z nim bawiłaś? — spytała, zaskakując mnie tym pytaniem.
— Co masz na myśli?
— Już dawno nie widziałam go tak szczęśliwego — wyznała. — Odkąd tylko przyjechaliście, jest niezwykle radosny.
— I co, uważasz, że to przeze mnie?
Szatynka spoglądała na mnie jednoznacznie, dając mi jednocześnie do zrozumienia, że ma na myśli dokładnie to, o czym sama wtedy pomyślałam.
— Bo uwierzę.
— Coś jest na rzeczy, uwierz mi — poprosiła. — Znam go dłużej niż ty. Jego niektóre zachowania wydają mi się już oczywiste.
— No właśnie, wydają ci się — wtrąciłam. — Jest pewnie podekscytowany kolejnymi wakacjami. To wszystko.
— Byłam dzisiaj przy wybiegu dla koni — odezwała się szatynka, spoglądając na blat stołu. — Chciałam zabrać cię na obiad, ale widząc was dobrze się razem bawiących, uznałam, że nie mam serca tego przerywać.
— Błagam, tylko nie baw mi się tu w żadną swatkę — poprosiłam. — Nie mam ochoty brnąć w coś takiego.
— Ale...
— Przestań — przerwałam. — Znamy się za krótko. W dodatku on ma dziewczynę, a ja nie przyjechałam szukać tutaj miłości.
Nie pozwoliłam szatynce ponownie zabrać głosu i zaczęłam przygotowywać się do wyjścia. Tak jak współlokatorki, ubrałam się trochę grubiej, gdyż po zachodzie słońca zrobiło się na dworze znacznie chłodniej. Zarzuciłam na siebie ulubioną bluzę i z rękami w kieszeniach opuściłam chatkę, którą Amanda zamknęła na klucz. Prowadzona następnie przez Alice, ruszyłam wraz z Jen w kierunku wyznaczonego miejsca.
— Wnioskuję, że Amber nie będzie zachwycona, gdy nas zobaczy — stwierdziła Jen, trzymając mnie za ramię, jak prawdziwa przyjaciółka.
— Oj tak — powiedziała Alice. — Przygotujcie się na fajerwerki.
Zachowanie dwóch stałych bywalczyń z naszej chatki dawało jasny sygnał, że stosunek Amber do innych był z góry podyktowany. Jej zachowanie, gdy podeszła podczas kolacji do naszego stolika, dobitnie to podkreślało. Miałam jednak nadzieję, że nie będzie mnie w żaden sposób atakować swoimi docinkami. To był naprawdę dobry dzień i nie chciałam psuć sobie humoru pod sam jego koniec.
Była dwudziesta pierwsza siedem, gdy minęłyśmy domek z numerem trzynastym, znajdując się tym samym w obrębie placu skąpanego w świetle ogniska, palącego się nieopodal.
Na pniach rozłożonych dookoła niego siedziało kilku chłopaków i jeszcze mniej dziewczyn. Z całego tego grona rozpoznałam tylko Maxa i oczywiście Amber, która w tamtej chwili wtulała się w jego prawe ramię.
— To impreza zamknięta, wyjazd stąd — powiedziała ostro blondynka, gdy podeszłyśmy bliżej zbiorowiska.
— Chyba jednak zostaniemy — odparła na to Alice.
— Słucham? — oburzyła się dziewczyna Maxa. — Nikt was nie zaprosił, więc...
— Ja zaprosiłem — odezwał się siedzący obok niej brunet.
Blondynka przeniosła swój wzrok na jego twarz, która była z kolei skierowana na płomienie ogniska. Wyglądała na zaskoczoną, ale i poirytowana zarazem.
— Zaprosiłem je po kolacji.
— To miał być wieczór tylko naszej paczki! — krzyknęła oburzona, odsuwając się od niego, jakby ją nagle oparzył. — Nie miały prawa tutaj przychodzić — dodała równie ostro.
— Daj spokój — mówił Max. — Z Amandą i Alice dobrze się znamy, a Jen i Emma...
— Nie mam zamiaru tutaj zostawać — przerwała rozdrażniona aferzystka. — Laski, idziemy! — powiedziała w stronę dwóch innych dziewczyn, które jak na zawołanie podniosły się na równe nogi.
Całą trójką ruszyły w stronę pobliskiej chatki, znikając zaraz za jej drzwiami. W budynku natychmiast zapaliło się światło, a wokół nas zapanowała cisza.
— Nie stójcie tak, siadajcie — nakazał jeden z nieznanych mi jeszcze chłopaków, który siedział wówczas najbliżej Maxa.
Alice ruszyła pierwsza. Reszta z nas poszła w jej ślady dopiero po chwili. Amanda i Jen zajęły dawne miejsca koleżanek Amber, a ja wraz z szatynką usiadłyśmy na ostatniej wolnej kłodzie.
Przyjemnie ciepłe płomienie ogniska automatycznie schwytały mnie w swoje objęcia, sprawiając, że zrobiło mi się lepiej. Od razu przestałam odczuwać późnowieczorny chłód.
— Drogie panie, jako że się jeszcze nie znamy, wypadałoby się przedstawić — zaczął ten sam blondyn co wcześniej, podnosząc się na równe nogi. — Jestem Louis.
Swoim spojrzeniem obdarował oczywiście mnie i Jennifer, posyłając przy tym pogodny i niezwykle szczery uśmiech. Oczarował mnie wówczas swoją charyzmą, robiąc dobre pierwsze wrażenie.
— Tutaj siedzą Alex i Brandon — przedstawiał, wskazując na swoich kolegów — a to Tom — zakończył, wymieniając chłopaka, który w tym samym momencie dokładał do ogniska kilka cieńszych patyków.
— Jestem Emma, miło mi was wszystkich poznać — odezwałam się, nerwowo machając do nowo poznanych.
— A ja Jen i powielam słowa przedmówczyni — dodała moja współlokatorka.
Louis, próbując rozładować panujące napięcie, które wywołała Amber, natychmiast rozpoczął rozmowę zapoznawczą, zadając szereg standardowych pytań, na które musiałyśmy z Jen odpowiedzieć. Po krótkim czasie temat został jednak zmieniony, a pozostałe osoby mogły w końcu dołączyć do wymiany zdań.
Siedzący naprzeciwko mnie Max przez większość czasu wpatrywał się tępo w płomienie gorzejącego ogniska. Gdy między resztą wywiązała się całkiem ciekawa konwersacja, podniósł głowę, obdarowując swoim spojrzeniem każdego po kolei. Jego jasnoniebieskie oczy dosyć często wędrowały w moją stronę, co udało mi się wychwycić.
Zdarzało mi się spoglądać w stronę chatki Amber, gdyż z jakiegoś powodu czułam się obserwowana. Po którymś razie udało mi się zauważyć sylwetkę blondynki w oknie budynku, przyglądającej się nam z zapewne, wściekłością wymalowaną na twarzy.
W pewnym momencie do ogniska podeszła dziewczyna w okolicach mojego wzrostu, o kasztanowych włosach. Zbliżyła się do nas niepewnie, jakby nie wiedziała, czy rzeczywiście może to zrobić.
— Cześć, Amber nie ma? — spytała, stając za plecami Amandy i Jen.
— Nie i już raczej nie przyjdzie — odpowiedział jej Louis.
— Okej, to ja wracam do siebie.
W pewien sposób zignorowała mnie i resztę dziewczyn, być może niespecjalnie, dlatego postanowiłam ją zatrzymać, w momencie, gdy chciała się od nas oddalić.
— Zostań — poprosiłam. — Możesz przecież z nami posiedzieć.
— Znaczy, ja...
— Daj spokój — przerwałam jej. — Amber to nie jedyna osoba na tym obozie. Jestem Emma — dodałam, wstając i pochodzących do szatynki.
— Ellody — odezwała się po krótkiej chwili. — Miło poznać.
Objęłam ją ramieniem i razem usiadłyśmy na kawałku drewna. Wydawała się ogromnie skrępowana, co chciałam przełamać, dlatego wplątałam ją w rozmowę, do której po chwili dołączyły się pozostałe dziewczyny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro