⸻ 4 ⸻
Rozdział czwarty:
Możesz mówić Jen.
Weszłyśmy z dziewczynami do naszej chatki, a widok, który w niej zastałyśmy, skołował nas wszystkie. Po prawej stronie od wejścia tuż obok drzwi do łazienki, gdzie stało jedno z łóżek, znajdowała się dziewczyna. Brunetka w okularach wzorowanych na skrzydłach motyla, klęcząca na podłodze przy otwartej walizce, w której trzymała swoje ręce. Gdy tylko znalazłyśmy się w pomieszczeniu, jej wzrok skierował się na nas.
Wszystkie cztery byłyśmy zaskoczone, dlatego żadna z nas zbyt szybko nie zareagowała. Sama ocknęłam się dopiero po dłuższej chwili, przerywając w końcu narastającą wokół niezręczną ciszę, podchodząc bliżej dziewczyny.
— Hej, jestem Emma — przedstawiłam się, wyciągając rękę przed dziewczynę. — Czyżbyś była ostatnią tegoroczną lokatorką siedemnastki?
— Jennifer, miło poznać — odparła, przyjmując rękę. — I tak, zostałam przypisana właśnie do tej chatki.
— Czyli w tym roku mamy komplet! — krzyknęła radośnie Alice, zbliżając się do nowej w zastraszająco szybkim tempie. — Jestem Alice, a to Amanda — przedstawiła siebie i szarowłosą, wskazując na nią ręką.
Druga dziewczyna jedynie szeroko się uśmiechnęła, również przybliżając się do łóżka.
— Dawno przyjechałaś? Nie widziałyśmy cię na kolacji — spytała szatynka.
Nowo przybyła poprawiła swoje okulary, odsuwając następnie od walizki i opierając plecami o krawędź łóżka, zwracając się tym samym w naszą stronę.
— Jestem tu dosłownie od dwudziestu minut — powiedziała. — Niestety spóźniłam się wczoraj na autokar i musiałam tu przyjechać na własną rękę — wyjaśniła.
— Dobrze, że nie zrezygnowałaś — dodała Alice. — Już dawno nie miałyśmy tu kompletu.
— Jak dawno? — spytałam, aby dodać Jennifer otuchy. Nie chciałam, aby pomyślała, że tylko ona była nowa w naszym gronie.
— Chyba ostatnio trzy lata temu — wyjaśniła szatynka, spoglądając w moją stronę. — To my ci nie przeszkadzamy. Rozpakuj się na spokojne, pogadamy później — skierowała do drugiej brunetki.
— Jasne, dzięki — odparła Jennifer.
Odeszłyśmy od nowej dziewczyny. Amanda położyła się na swoim łóżku, zabierając wcześniej książkę, która leżała na stole. Alice zaczęła szperać w szafie, a ja usiadłam na krawędzi łóżka, wyciągając spod niego torbę, w której trzymałam pamiętnik. Wzięłam go do ręki i przeniosłam się na materac, opierając plecami o ścianę w taki sposób, iż miałam doskonały widok na cały pokój.
Alice rozłożyła się na stole z kartką papieru, farbami i kubkiem pełnym wody, co przykuło moją uwagę. Nie zdążyłam nawet otworzyć zeszytu, a już postanowiłam go odłożyć, przysuwając się bliżej krawędzi łóżka, siadając po turecku.
— Jesteś artystką? — spytałam, przerywając panującą w chatce ciszę.
Amanda i Jennifer były zajęte sobą i tylko Alice spojrzała w moją stronę, co tak naprawdę chciałam osiągnąć. W momencie, gdy wypowiedziałam te słowa, dziewczyna zasiadała akurat przy stole.
— Nie nazwałabym się artystką — stwierdziła — ale z pewnością jest nią moja mama. Ja tylko w niewielkim stopniu inspiruję się jej pasją. Lubię od czasu do czasu namalować jakiś pejzaż. W ostatnim czasie uczę się z kolei malować ludzi.
— W takim razie, powodzenia — powiedziałam, wracając na swoje wcześniejsze miejsce.
Zaczęłam zapisywać w pamiętniku wspomnienia z ostatnich dwóch dni. Był to delikatny paradoks, bo uważałam takie zapiski za głupie, a jednak sama oddawałam się przelewaniu przemyśleń na papier. Pomagało mi to uspokoić głowę. Jedynym strachem, który mi wówczas towarzyszył, był ten, gdzie to zeszyt trafiał nieoczekiwanie w niepowołane ręce. Znajdowało się w nim zdecydowanie za dużo informacji o mnie i moich najbliższych.
Siedziałam tak do dwudziestej pierwszej trzydzieści. Chwilę później zamknęłam notatnik i schowałam go z powrotem do torby. Spojrzałam ukradkiem na nową, która składała ostatnie ubrania wyciągnięte z walizki, układając je na swoim łóżku.
— Jak coś Jennifer, to...
— Możesz mówić Jen — wtrąciła, szczerze się do mnie uśmiechając.
— Jen, szafa po prawej jest w połowie pusta, możesz tam wszystko schować — dokończyłam.
— Super, właśnie miałam o to pytać.
— Pomóc ci? — spytałam, wstając.
— Pewnie, dziękuję.
Dziewczyna podeszła do szafy, ówcześnie ją otwierając. Rzuciła okiem na jej wnętrze, a następnie zaczęła układać w niej ubrania, które wzięła ze sobą. Ja zaczęłam podawać jej kolejne kupki z ciuchami, aż do momentu, gdy materac jej łóżka ponownie został odkryty.
Po zamknięciu szafy, Jen udała się do łazienki, a ja podeszłam do malującej przy stole Alice, aby sprawdzić jej poczynania.
— O matko, jakie to piękne! — powiedziałam z entuzjazmem. — Dziewczyno, masz ogromny talent.
— Staram się, jak mogę — zaśmiała się szatynka. — Podeszłaś w idealnym momencie, gdyż akurat skończyłam. Pomogłabyś mi ogarnąć stół?
— Jasne — odparłam.
Po piętnastu minutach mebel wyglądał jak wcześniej. Malunek szatynki znalazł się na podłodze pomiędzy łóżkiem jej a tym Amandy, a sama dziewczyna wymieniła się z Jen w łazience.
Robiło się coraz później, a ja zaczęłam zastanawiać się nad jedną rzeczą. Byłyśmy na obozie. Przed nami rozpoczynała się pierwsza noc z nowymi znajomymi. Myślałam, że tego dnia spędzimy wieczór przy ognisku, ale niestety się przeliczyłam. Podczas kolacji nie dostaliśmy żadnej informacji o takiej aktywności, zatem wniosek był jasny.
Kolejną w łazience była Amanda. Alice wdała się w rozmowę z Jen, gdy ja przygotowywałam rzeczy do spania. Z przyzwyczajenia chciałam chwycić za telefon, wyciągając go wcześniej z nocnej szafki, gdy przypomniałam sobie o porannej konfiskacie.
— Alice, mam pytanie — odezwałam się, przerywając tym samym jej rozmowę z nową dziewczyną.
Obie zamilkły i spojrzały w moim kierunku. Podeszłam więc bliżej, siadając przy stole tuż obok nich.
— Dlaczego zabrali nam rano telefony?
Na te słowa Jen przybrała na twarzy maskę zaskoczenia, która została z nią przez następne kilkanaście sekund.
— Cóż, wu... Znaczy, dyrekcja i pracownicy obozu chcą, abyśmy przez wakacje jak najmniej przebywali w mediach społecznościowych, a oddali się w ramiona otaczającej nas natury — wyjaśniła, spoglądając na swoje palce. — To taka stara zasada, której kurczowo się w trzymają.
— Ma to jakiś sens — stwierdziłam. — Szkoda tylko, że kontakt z najbliższymi jest przez to ograniczony.
— W każdą niedzielę można wykonać po obiedzie kilka telefonów, ale rzadko kto z tego korzysta — tłumaczyła dziewczyna. — Czasami za dużo się tu dzieje i zwyczajnie nie można znaleźć wolnej chwili.
— Czyli dobrze trafiłam — wtrąciła Jen. — Już wiem, że nie będę się tu nudzić.
— Kochana, lepiej trafić nie mogłaś — odezwała się Alice. — Z Amandą znamy tu każdy kąt, dosłownie wszystkie najlepsze miejscówki i nie tylko. Wiemy mniej więcej, co się będzie działo i jak rozkręcić ludzi. Sprawimy, że obie nie zapomnicie tych dwóch miesięcy — wyjaśniła, kierując ostanie słowa również do mnie.
— Emma, łazienka jest twoja — przerwała nam nagle Amanda, pojawiając się w pomieszczeniu w pidżamie i z ręcznikiem na głowie.
✩ ✩ ✩
Obudziłam się o świcie, od razu podnosząc do pozycji siedzącej, natychmiastowo rozciągając. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, spoglądając po nowych znajomych. Alice siedziała przy stole w swoim błękitnym szlafroku, popijając coś z kubka. Amanda była już przebrana i gotowa do wyjścia, a w momencie, gdy się obudziłam, czesała akurat włosy. Jennifer wciąż była pogrążona we śnie.
— Dzień dobry — powiedziałam cicho, aby nie obudzić brunetki, ale na tyle donośnie, aby pozostałe dziewczyny mogły mnie usłyszeć.
— Jak się spało? — spytała Alice, gdy spuszczałam nogi z łóżka, łącząc je z przyjemnie chłodną podłogą.
— Zdecydowanie lepiej, niż wczoraj — wyznałam, podnosząc się do pionu i podchodząc do szafy.
Zaczęłam przeglądać swoje ciuchy, w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego, w czym mogłabym pokazać się na stówce. I nie zrozumcie tutaj, że byłam dziewczyną, dla której wygląd był najważniejszy. Owszem, lubiłam dobrze wyglądać, ale nie poświęcałam przygotowaniom nie wiadomo ile czasu. Teraz mam co do tego inne nastawienie.
Zdecydowałam się na luźne jeansy przed kostkę i najzwyklejszy w świecie, granatowy podkoszulek, który wzięłam ze sobą, kierując się następnie w stronę łazienki.
W międzyczasie obudziła się Jen, dołączając do siedzącej przy stole Alice, która, jak się później okazało, popijała herbatę z cytryną.
Było za dziesięć dziewiąta, gdy wszystkie byłyśmy gotowe do wyjścia. Wyszłyśmy z chatki, zamykając ją na klucz i pogrążone w rozmowie ruszyłyśmy w stronę stołówki.
— Jak dowiedziałaś się o tym obozie? — zagadnęła Alice, kierując pytanie do Jen.
— Kuzynka mi go poleciła — odparła brunetka. — Ponoć była na nim trzy lata z rzędu. Poznała tutaj chłopaka, z którym się zaręczyła podczas jednej imprezy pożegnalnej. Teraz nie mieści się już w przedziale wiekowym, ale udało się jej mnie namówić.
— Chwila — ożywiła się Alice, zatrzymując naszą trójkę. — Nie mówisz przypadkiem o Clarissie Laurent?
— Tak, właśnie o niej. Znacie ją? — zaskoczyła się brunetka.
— Też pytanie! — krzyknęła szatynka, wyrzucając ręce w powietrze. — Ona i Michael zaręczyli się dwa lata temu. To było jedno z głośniejszych wydarzeń w historii obozu. Tamta impreza przeszła do historii.
— No tak, zapomniałam, że byłyście tu już kilka razy w ostatnich latach — powiedziała dziewczyna w okularach. — Coś czuję, że dowiem się jeszcze nie jednej rzeczy, z którą mogę mieć jakieś powiązanie.
— To dosyć prawdopodobne, kochana — stwierdziła Alice, ruszając.
Stołówka pękała w szwach, ale na szczęście nie stałyśmy w kolejce zbyt długo i po kilku minutach usiadłyśmy przy stoliku z tackami pełnymi jedzenia.
Kuchnia serwowała tego dnia naleśniki z dżemem truskawkowym i bitą śmietaną, a do picia najzwyklejszą w świecie herbatę. Każdy dostał również soczyście wyglądające jabłko.
Zaczęłyśmy jeść, przesiąkając narastającym wokół gwarem, który nasilał się z minuty na minutę. Było tak głośno, że w niektórych momentach nie słyszałam nawet tego, co mówiły do mnie moje współlokatorki. Zrobiło się lepiej, gdy ludzie zaczęli wychodzić.
— Festiwal dramy i upokorzenia zaczyna się w tym roku wcześniej niż zwykle — powiedziała Amanda, na której słowa delikatnie się zmieszałam.
— Co masz na myśli? — spytała Jen, zanim zdążyłam otworzyć usta.
— Jest taka dziewczyna, Amber, która co roku znajduje sobie tutaj ofiarę — zaczęła tłumaczyć szarowłosa. — Obozowiczki, które bierze na celownik, nie mają z nią łatwo. Zwykle rozkręca się w drugim tygodniu, ale patrząc na jej morderczy wzrok skierowany w stronę Emmy wiem, że w tym roku ta miłośniczka afer rozpocznie zabawę wyjątkowo wcześniej.
— Czekaj, patrzy się na mnie? — spytałam, wtrącając się. — Skąd?
— Siedzi centralnie za tobą — odparła Amanda. — I nie ukrywa się z tym.
— Ma jakiś powód? — odezwała się ponownie Jen.
— Wczoraj spędziłam prawie cały dzień w towarzystwie, jak się okazało, jej chłopaka — wyjaśniłam.
— No to kaplica — stwierdziła brunetka.
— Może sobie robić co chce, mnie nie da się tak łatwo złamać — wyznałam. — Nie może mi niczego zabronić, a jeśli przypadkiem natknę się jeszcze na Maxa, a na pewno tak będzie, nie będę próbowała robić z siebie ofiary.
— No i to się szanuje! — krzyknęła Alice z podekscytowaniem. — Nie damy się tej blond jędzy.
— My? — zaskoczyłam się.
— Gdzie ty, tam i my — odparła. — Tu mało kto za nią przepada.
— To bardzo głęboka niechęć — dodała Amanda.
— Czyli rozumiem, że jeszcze jej nie znając mam całkowicie ją skreślić? — spytała Jennifer.
— Tego nie powiedziałyśmy — mówiła Alice. — Ale jestem przekonana, że wyrobisz sobie o niej negatywne zdanie szybciej, niż zdążysz się nad tym porządnie zastanowić.
✩ ✩ ✩
Alice zabrała Jen na spacer po obozie, gdyż chciała ją oprowadzić, a Amanda ruszyła w stronę strzelnicy. Ja zdecydowałam się na wizytę w stajni. Poprzedniego dnia bardzo dobrze się tam bawiłam i poczułam do tego niezwykłą więź z rumakiem o imieniu Theo. Chciałam ponownie poczuć podekscytowanie, zatem ta decyzja była raczej oczywista.
Mijałam właśnie plac ogniskowy przy domku z numerem trzynastym, gdy natchnęłam się na bruneta z autokaru, który podążał akurat w tym samym kierunku.
— Masz nadzieję na powtórkę z wczoraj, co? — zapytał, gdy wyrównaliśmy krok.
Uśmiechnęłam się na te słowa. Może sama tak na to nie patrzyłam, ale owszem, liczyłam na równie dobrą zabawę co poprzedniego dnia. Zakochałam się w Theo od pierwszego wejrzenia i wiedziałam już, że chcę spędzać z nim każdą wolną chwilę.
— Tak i nie mam zamiaru tego ukrywać — powiedziałam z uśmiechem na ustach. — Nie sądziłam, że będę mogła wrócić tutaj do swojej pasji.
— To znaczy?
— Pamiętasz jak pytałeś mnie wczoraj gdzie nauczyłam się jeździć? — spytałam, spoglądając w stronę bruneta, który w odpowiedzi pokiwał jedynie głową. — Powiedziałam wtedy, że kiedyś zdarzyło mi się chodzić na zajęcia. Bardzo to lubiłam, ale musiałam zrezygnować ze względu na szkołę. Tego się jednak nie zapomina i czuję, że tutaj będę mogła wrócić do systematyczności.
— Cóż, stajnia jest otwarta praktycznie cały czas. Jeśli nie będziemy mieli żadnych innych aktywności, możemy tam chodzić.
— My? — zaskoczyłam się.
— Potrzebujesz kogoś do asekuracji — wyjaśnił chłopak. — Zgłaszam się na ochotnika.
Chciałam go wtedy zapytać co na to Amber, ale ugryzłam się w język. Stwierdziłam, że nie ma sensu poruszać wtedy tego tematu. Zapowiadał się piękny dzień, a ja nie chciałam psuć humoru zarówno sobie, jak i Maxowi, dla którego temat jego domniemanej dziewczyny był zapewne ciężki. Nie pytajcie skąd ten wniosek.
Dalszą drogę przebyliśmy w ciszy. Gdy dotarliśmy do drewnianego ogrodzenia, chłopak bez słowa przez nie przeskoczył, czekając na mój kolejny ruch. Wiedziałam, że nie pozwoli mi iść naokoło, dlatego poszłam w jego ślady.
Byłam ciekawa jak szybko jego zainteresowanie odbije się na mojej osobie przez Amber, która z pewnością będzie niezadowolona z przebiegu wydarzeń. Miałam jednak nadzieję, że nie będzie jakoś szczególnie uprzykrzać mi życia i, że jakoś sobie z nią poradzę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro