⸻ 3 ⸻
Rozdział trzeci:
Chciałabyś się przejechać?
Rozmawiające ze sobą Alice i Amanda szły tuż przede mną, a ja kroczyłam delikatnie wycofana, rozglądając się po okolicy. W tej części obozu, w której właśnie się znajdowałyśmy, domki były ulokowane bardzo blisko siebie. Nasza siedemnastka znajdowała się na strasznym uboczu, ponieważ idąc ścieżką dalej, mijając naszą chatkę, znajdował się jedynie jeden domek, z numerem osiemnastym.
Miałam szczerą nadzieję, że stołówka nie będzie totalnym dnem, w najbardziej negatywnym tego słowa znaczeniu. Bywałam wcześniej na obozach i zdecydowanie nie wspominałam zbyt miło budynków, w których wydawali posiłki.
Szłyśmy bodajże główną ścieżką. W pewnym momencie minęłyśmy kolejną lampę, która była ulokowana tuż przy zakręcie, a moim oczom ukazał się średniej wielkości budynek, który na pierwszy rzut okna nie odstraszał swoim wyglądem. Tuż przed nim stało kilka stolików piknikowych, przy których siedziało już kilkoro obozowiczów, pogrążonych w zaciętych rozmowach.
Bardzo obawiałam się o jedzenie. Obozy z reguły nie cieszyły się popularnością wśród kucharzy i zatrudniano zazwyczaj emerytowane kucharki, których zdanie było niepodważalne, a wszystkie potrawy musiały być przygotowane według ich widzimisię. Wierzyłam jednak, że na tym obozie było inaczej. Zabrałam ze sobą trochę jedzenia, tak na wszelki wypadek, ale wszystkie te przekąski wystarczyłyby mi jedynie na jeden tydzień wakacji, przy dobrym racjonowaniu, a też nie były to jakieś konkretne rzeczy, głównie słodycze.
Weszłyśmy do budynku po schodkach, przechodząc następnie przez otwarte na oścież drzwi. Wnętrze wywarło na mnie spore wrażenie. Kilkanaście ogromnych stołów było ustawionych rzędem przy ścianie z mnóstwem okien. Po drugiej stronie pomieszania znajdowała się lada, z której wydawano posiłki, biegnąca przez całą długość stołówki. Na suficie zamontowane były trzy duże wiatraki, ale żaden z nich się nie kręcił. Poza tym znajdowało się tam kilka pomniejszych mebli dekoracyjnych, które moim zdaniem doskonale pasowały do wystroju całego pomieszczenia.
Podeszłyśmy z dziewczynami do lady, przy której stało kilka innych osób. Byłyśmy praktycznie ostatnie, co potwierdzał tłum ludzi, wypełniający wnętrze stołówki oraz panujący wokół gwar.
— Musimy szybko znaleźć wolne miejsca, bo za chwilę zaczyna się apel — powiedziała nagle Amanda, odbierając od kucharki tackę pełną jedzenia.
Byłam następna. Przysunęłam przedmiot bliżej okienka. Po jego drugiej stronie znajdowała się dojrzała kobieta, której szczery, aczkolwiek skromny uśmiech świadczył o dobrym nastroju.
Kucharka położyła na mojej tacce cztery duże kanapki z ogórkiem, serem, pomidorem i sałatą, a do tego kubek z herbatą i w pełni dojrzałe jabłko. Byliśmy na obozie, więc nie spodziewałam się, że będą serwowane nie wiadomo jakie posiłki, ale pierwsze śniadanie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło.
Odchodząc od lady, ruszyłam za Amandą, którą starannie śledziłam wzrokiem, by nie zniknęła mi gdzieś w tłumie. Mimo że znałam się z dziewczynami naprawdę krótko, wolałam się trzymać blisko nich. Nie chciałam się zgubić, zatrzymując tępo na środku stołówki, bo to byłoby dla mnie nieprzyjemne doświadczenie.
Jak wspomniałam, pomieszczenie było zatłoczone do granic możliwości. Tym bardziej byłam zaskoczona, że przy jednym stoliku praktycznie nikt wtedy nie siedział. Znajdowały się przy nim jedynie dwie dziewczyny, które gorączkowo ze sobą dyskutowały. Zajęłyśmy miejsca w pewnej od nich odległości, przy drugim końcu mebla. Usiadłam obok Alice, a naprzeciwko Amandy.
— Póki mamy jeszcze chwilę czasu, muszę zapytać — zaczęła nagle Alice. — Co spowodowało, że postanowiłaś w tym roku odwiedzić nasz obóz?
— Szczerze powiedziawszy, wyniknęło to w nie do końca przyjemny sposób — mówiłam, stawiając na szczerość. — Można powiedzieć, że zostałam delikatnie zmuszona do przyjazdu w to miejsce. Przedwczoraj nie wiedziałam jeszcze o istnieniu tego obozu — wyjaśniłam.
Obie dziewczyny niepewnie wymieniły się spojrzeniami. Próbowałam wyczytać coś z ich twarzy, ale niestety nie byłam w stanie. Zbyt krótko się znałyśmy, bym mogła czytać z nich jak z otwartych ksiąg.
— Cóż, to rzeczywiście nieprzyjemna sytuacja i zarazem niezwykle rzadki przypadek — odezwała się ponownie Alice. — Ale chyba cieszysz się, że tu trafiłaś?
— Na razie mam mieszane uczucia — odparłam zgodnie z prawdą. — Ale skoro już tu jestem, to chcę to dobrze wykorzystać. Nie mam zamiaru być gburem przez całe wakacje, patrząc przez pryzmat tego, jak się tutaj znalazłam — wyjaśniłam, sięgając jednocześnie po kubek z herbatą.
— Nie musisz się martwić — powiedziała Amanda. — Pomożemy ci się przekonać do tego miejsca — dodała z uśmiechem na ustach, który po chwili i mnie się udzielił.
— Proszę wszystkich o uwagę!
W pomieszczeniu rozległ się nagle donośny głos pana Arthura. Wszystkie spojrzenia automatycznie powędrowały w jego kierunku. Stał przy samych drzwiach wejściowych. Obok niego było kilku innych opiekunów, a on sam trzymał w ręku czarną podstawkę, na której miał zapewne jakieś papiery.
Przytoczył szereg zasad, które obowiązywały na terenie obozu, podał wszystkie zakazy i poprosił o odpowiednie zachowanie przez cały pobyt. Mówił również wiele innych rzeczy, opowiadał o planach na najbliższe tygodnie i wspomniał o niektórych aktywnościach, które były przed nami.
Dziewczyny, z którymi siedziałam przy stoliku, wydawały się nie słuchać przemawiającego mężczyzny. Każda z nich była zapatrzona w swoje jedzenie, które sukcesywnie spożywały. Nie sądziłam, że ignorowały słowa Bloowkinsa z własnego widzimisię. Czułam, że to nie był ich pierwszy rok na tym obozie i każda z nich była zwyczajnie zaznajomiona ze wszystkimi przepisami, dlatego nie przejmowały się przemawiającym.
Do moich uszu dotarł w pewnym momencie komunikat o konfiskacie telefonów i innych komunikatorów. Totalnie się tego nie spodziewałam. Zaczęłam zastanawiać się nad sensem takiego zakazu, ale nie byłam w stanie wymyślić niczego sensownego.
Gdy czas na śniadanie dobiegł końca, dostaliśmy informację, że mamy dzień dla siebie, by móc jak najlepiej się zaaklimatyzować.
Przy wejściu do stołówki stało dwóch mężczyzn, którzy odbierali wszystkim telefony. Każdy wkładał swoją własność do wiklinowego koszyka trzymanego przez opiekuna po prawej lub lewej stronie drzwi.
Nie wiem, czy to niedopatrzenie, czy zwyczajne rozkojarzenie, ale ja wyszłam z budynku bez zatrzymania. Idąc na śniadanie, nie zabrałam ze sobą telefonu, bo nie był mi do niczego potrzebny. Postanowiłam wtedy, że delikatnie nagnę zasady i postaram się go zachomikować.
Stojący przy stolikach piknikowych, pan Bloowkins, rozdawał wszystkim broszury dotyczące obozu. Wyglądały inaczej, niż ta, którą dostałam od rodziców. Wypisano na niej zdecydowanie więcej informacji odnośnie do aktywności, które można było wykonywać na terenie obozowiska, a też zdjęcia na nich widniejące wyglądały inaczej, bardziej świeżo.
Ruszyłam zaraz za dziewczynami, które zawzięcie ze sobą dyskutowały, ale dosyć szybko się od nich odłączyłam, czego z pewnością od razu nie zauważyły. Za domkiem z numerem trzynastym skręciłam w lewo i po chwili znalazłam się na ogromnym placu, w którego centrum znajdowało się specjalne palenisko. Trafiłam zapewne na jedno z tych miejsc, gdzie można było usiąść wieczorem i piec kiełbaski lub różne słodkości. Dookoła paleniska poukładane były różnej wielkości pnie drzew, które dodawały jedynie klimatu całemu miejscu. Za jednym z nich zauważyłam kolejną ścieżkę. Bez zastanowienia ruszyłam w jej kierunku, będąc ciekawa, gdzie się znajdę, gdy już dotrę do jej końca.
Szłam może przez dwie minuty, gdy na wysokości mojej głowy pojawiła się nagle rozłożysta gałąź, zastępująca dalszą drogę. Delikatnie odchyliłam ją w bok, aby móc się przedostać. Moim oczom od razu ukazał się średniej wysokości drewniany płot, ogradzający olbrzymie połacie terenu; pięknie wyglądającą łąkę. Nieopodal znajdował się spory budynek, który z pewnością musiał być stajnią, gdyż w ogrodzonym obszarze dwóch nieznanych mi chłopaków jeździło konno.
Ja również miałam okazję tego spróbować. Kiedyś bardzo lubiłam spędzać czas z końmi. Byłam wtedy dosyć młoda, więc miałam sporo wolnego czasu. Gdy na horyzoncie pojawiła się szkoła i inne obowiązki, za namową rodziców musiałam z tego zrezygnować.
Ruszyłam w stronę stajni z nadzieją, że uda mi się załatwić przejażdżkę. Zapragnęłam tego, gdy tylko zobaczyłam te piękne zwierzęta, dojeżdżane przez moich rówieśników.
Miałam wtedy bardzo dużo wolnego czasu, mogłam wykorzystać go, jak chciałam, zatem dlaczego nie miałabym postawić właśnie na konie? Inne zajęcia niespecjalnie mnie interesowały, więc wybór był raczej oczywisty.
Ogromne wrota budynku były otwarte na oścież, a w środku znajdowało się szesnaście boksów dla koni, z czego w większości z nich znajdowali się ich domownicy.
Na początku nie zauważyłam tam żadnego człowieka. Gdy wytężyłam słuch, doszły mnie głosy dwóch dorosłych mężczyzn, dobiegające z małego pomieszczenia przy wrotach po drugiej stronie budynku.
Donośny huk zwrócił moją uwagę. Skierowałam wzrok na chłopaka, którego poznałam w autokarze. W tamtym momencie przesuwał na bok skrzynię z podkowami, a gdy ta zniknęła mu z drogi, zaczął wyprowadzać z boksu karą klacz.
— Hej, Emma — powiedział w moją stronę, gdy nasze spojrzenia niespodziewanie się spotkały.
Strasznie się wtedy zestresowałam, bo dotarło do mnie, że na śmierć zapomniałam, jak miał na imię. Było całkiem niezręcznie, gdy tak stałam, tępo się w niego wpatrując, więc w końcu się odezwałam.
— Hej — powiedziałam. — To twój koń? — spytałam, pochodzących nieco bliżej.
— Tak, w pewnym sensie — zaczął wyjaśniać. — To Filis. Zajmuję się nią co roku, gdy tylko przyjadę.
Słowa chłopaka przypomniały mi o moim wspaniałym Heliosie, którego dojeżdżałam jeszcze kilka lat wstecz. Uwielbiałam się nim zajmować do tego stopnia, że z pewnością nigdy o nim nie zapomnę.
— Chciałabyś się przejechać? — spytał nieoczekiwanie brunet.
— Jeżeli to nie problem — odparłam.
— Żaden problem. Stajnia jest dostępna dla każdego. Koni mamy szesnaście, ale tylko kilka osób przychodzi się nimi zajmować. Bardzo brakuje im kontaktu z ludźmi.
Mówiąc to, w tym samym czasie głaskał po pysku stojącą obok klacz. Po chwili i ja do niego dołączyłam, czując pod palcami szorstkie włosy konia, który z zadowoleniem poruszał wówczas swoim pięknym ogonem.
— Przyjeżdżam tu tak naprawdę tylko dla nich — dodał chłopak.
— Dostanę swojego konia? — spytałam.
— Pewnie — odparł po kilkunastu sekundach. — Musisz się jednak wykazać odpowiedzialnością.
— Rozumiem. To jak będzie?
Spojrzałam mu prosto w oczy, gdy podawał mi lonżę, aby Filis samowolnie się nie oddaliła, a on sam podszedł do boksu, który znajdował się tuż za moimi plecami.
— To jest jeden z najbardziej przyjaznych rumaków, więc raczej sobie z nim poradzisz — rzekł chłopak, a następnie uchylił wrota.
Wszedł do środka, żeby wszystko przygotować, a ja czekałam, głaszcząc przyjaźnie nastawioną do mnie klacz, która stała bardzo spokojnie.
W pewnym momencie z boksu wyłonił się przepiękny koń barwy węgla, z długą grzywą i jeszcze dłuższym ogonem, prowadzony na uprzęży przez bruneta.
Spoglądałam na zwierzę z zapartym tchem, gdyż wyglądał tak samo, jak te, które często rysowałam w dzieciństwie. Wcześniej jeździłam na koniu, który w całości był biały, a moim marzeniem było posiadanie właśnie czarnego wierzchowca.
Nie mogłam uwierzyć, że moja pasja z młodszych lat mogła znów się uaktywnić i, że za chwilę będę ponownie dosiadać konia.
Gdy oboje znaleźli się na korytarzu, brunet odebrał ode mnie lonżę i nakazał zbliżyć się do karego rumaka, abym nawiązała z nim więź. Pierwsze wrażenie było bardzo istotne, dlatego delikatnie się denerwowałam.
— Jak mu na imię? — spytałam, dotykając konia po pysku.
— Theo — odpowiedział mój towarzysz. — To o dwa lata młodszy brat Filis.
W jego głosie wyczułam dumę, ale całkowicie to wtedy zignorowałam. Zaczęłam przyglądać się obu koniom i dostrzegłam pewne podobieństwo. Największą różnicą był z pewnością wzrost, gdzie to Theo był nieznacznie, ale jednak niższy od swojej siostry.
— Dlaczego mają imiona na inne litery? — spytałam. — Skoro są rodzeństwem, a jeśli Filis została nazwana prawidłowo, oboje powinni nazywać się na f, tak jak ich matka.
— Też się kiedyś nad tym zastanawiałem, ale opiekunowie stajni nigdy mi tego nie wyjaśnili — tłumaczył. — Wnioskuję, że to wynik błędu w papierach. W końcu żadna litera w ich imionach również się nie pokrywa, a to może wskazywać na przykład na dwóch różnych ojców.
Od zawsze byłam w tym obeznana. Bardzo interesował mnie sam etap nazywania i "katalogowania" koni, jak źle by to nie brzmiało.
W pewnym momencie odebrałam od chłopaka linę i bez niczyjej pomocy wskoczyłam na grzbiet rumaka, z pewną siebie gracją, czym zaskoczyłam niebieskookiego, który zapewne myślał, że będzie musiał mi we wszystkim pomóc. Ja jednak swoje wiedziałam i chociaż moja ostatnia przejażdżka była dobre sześć lat wstecz, to wciąż sporo pamiętałam, bo takich rzeczy się nie zapomina.
Założyłam na głowę toczek, przymocowany wcześniej do siodła i chwyciłam za uprząż.
— To co, jedziemy? — spytałam i ruszyłam w stronę wyjścia, trącając Theo w jego lewy bok.
Chłopak nic na to nie odpowiedział. Pomimo zaskoczenia, podszedł do Filis i precyzyjnie na nią wskoczył. Następnie ruszył i po krótkim czasie znalazł się tuż przy mnie. Na jego twarzy gościł łagodny i szczery uśmiech.
Po chwili opuściliśmy stajnię. Świeże powietrze uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Wyprzedziłam chłopaka, przechodząc do kłusu. Brunet nie zostawał w tyle, więc szybko się ze mną zrównał.
Theo wydawał się w tym czasie bardzo zadowolony. Energicznie machał ogonem i rżał od czasu do czasu, pokazując swoją radość.
✩ ✩ ✩
Spędzony z chłopakiem czas był bardzo przyjemny. Mogłam zapomnieć o nieprzyjemnościach z kilku ostatnich dni. Przypomniałam sobie też jego imię. Max był naprawdę ciekawym chłopakiem, przy którym nie można było się nudzić. Spędziliśmy razem praktycznie cały dzień i to w obecności koni.
Rozeszliśmy się, gdy było po szesnastej. Chłopak został w stajni, a ja ruszyłam w stronę obozu. Przegapiliśmy obiad, ale żadne z nas się tym nie przejęło. Za chwilę miała być kolacja, a na nią chcieliśmy już zdążyć.
Zajrzałam do swojego domku, gdzie skorzystałam z toalety i delikatnie się odświeżyłam. Gdy z niego wyszłam, dochodziła siedemnasta. Kolacja rozpoczynała się o wpół do szóstej wieczorem i trwała do dziewiętnastej. Każdy mógł przyjść na posiłek, kiedy tylko chciał, byle zmieścić się w wyznaczonym czasie. To był moim zdaniem bardzo duży plus.
Wskoczyłam po schodach stołówki, a następnie przeszłam przez otwarte na oścież drzwi budynku. Znalazłam się w ogromnej sali, w której, jak na tamtą porę, znajdowało się całkiem sporo osób.
Podeszłam do lady, biorąc tacę na posiłek i poruszałam się wraz z kolejką do okienka obozowej kucharki.
Po krótkim czasie na mojej podstawce znalazł się kubek z ciepłą herbatą, pięć tostów z serem, pomidorem i cebulą, a także pokrojona w kostkę marchewka wymieszana z groszkiem, ułożona na liściu sałaty.
Gdy podziękowałam za posiłek, odeszłam od okienka i ruszyłam w stronę stolika, przy którym siedziałam ze swoimi współlokatorkami tego samego dnia rano. Pomimo tylu osób znajdujących się na stołówce, przy tym konkretnym nie siedział wówczas nikt, co dało mi do myślenia. Niemniej nie przejęłam się tym, gdyż chciałam zjeść w spokoju, a będąc przy stoliku sama, nikt nie powinien mi przeszkadzać. Gdy przy nim usiadłam, od razu zaczęłam jeść.
— Ej, ty, długowłosa!
Za moimi plecami rozbrzmiał głos jakiejś dziewczyny, na który nie zareagowałam. Byłam przekonana, że to nie ja byłam tą, do której kierowała swoje słowa. Nie znałam tam zbyt wielu dziewczyn, ale wiedziałam, że jej głos nie pasował ani do tego Alice, ani Amandy.
— Halo, słyszysz mnie?
Ten jej pisk zaczął mnie irytować, dlatego z ciekawości odwróciłam się za siebie. Moim oczom ukazała się średniego wzrostu blondynka, która wpatrywała się we mnie morderczym wzrokiem, czego w ogóle nie rozumiałam.
— Coś się stało? — spytałam grzecznie.
— Jeszcze pytasz? — wrzeszczała dziewczyna. — Widziałam cię na koniach z moim Maxie'em! Nie masz prawa się do niego zbliżać, rozumiesz?! — grzmiała.
Blondynka zwracała na nas uwagę wszystkich osób, które znajdowały się w obrębie jej głosu. W naszą stronę skierowanych było wiele zainteresowanych spojrzeń gapiów, którzy znaleźli się wówczas w odpowiednim miejscu i czasie, być może pierwszej obozowej dramy.
Kilka dziewczyn przy stoliku obok patrzyło na mnie ze współczuciem, przez co w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Z tą blondynką musiało być więc coś nie tak.
— Uspokój się — poprosiłam. — Uczył mnie tylko jeździć, w dodatku znam go jeden dzień i szczerze, nie jestem nim zainteresowana — dodałam, przeinaczając prawdę względem rzekomej pomocy ze strony bruneta.
— Spróbuj mi go odbić, a gorzko tego pożałujesz — warknęła, po czym odeszła, zostawiając mnie samą.
Wzruszyłam na to ramionami i odwróciłam się z powrotem w stronę stolika, kontynuując spożywanie kolacji.
Muszę przyznać, że spodziewałam się takich sytuacji. Na prawie każdym obozie rozgrywają się jakieś dramy, szczególne takie związane z chłopakiem i dwiema zakochanymi w nim dziewczynami. Nie spodziewałam się tylko, że mogę zostać w coś takiego wplątana. Uśmiechałam się pod nosem, zajadając pieczony chleb.
— Emmo, gdzie ty byłaś? — spytała Alice, która pojawiła się nagle przy stoliku. — Szukałyśmy cię dosłownie wszędzie — dodała, gdy dosiadła się do nas Amanda.
— Cały dzień spędziłam na wybiegu dla koni — wyjaśniłam, spoglądając w stronę dziewczyny.
Moje współlokatorki wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenie.
— Tylko tam nie szukałyśmy — odezwała się Amanda. — A nie mówiłam, że powinnyśmy się tam przejść? — powiedziała w stronę Alice, zakładające ręce na piersi i prześmiewczo kręcąc głową.
— Dobra, już — oburzyła się teatralnie szatynka. — Następnym razem cię posłucham.
— Gdy tu wchodziłyśmy, zauważyłyśmy rozmawiającą z tobą Amber. Znacie się?
— Nie, zaczepiła mnie tylko, bo odkryła, że planuję odbić jej chłopaka — powiedziałam, wprowadzając dziewczyny w głęboką konsternację. — To jest oczywiście jej wersja. Spędziłam cały dzień z takim Maxem, który okazał się jej chłopakiem, a ona zwyczajnie się o tym dowiedziała. Teraz myśli, że chcę jej go odbić — wyjaśniłam.
— Znowu to samo — westchnęła dziewczyna, która zadała wcześniej pytanie, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
— To znaczy? — spytałam.
— Co roku, gdy widzi Maxa z inną dziewczyną, później zaczyna ją dręczyć i to bez powodu. Żadna z jej ofiar już tu nie wróciła — dodała smutno.
— Cóż, ja nie dam sobie wejść na głowę — wyznałam. — Może sobie myśleć, co chce, ja swoje wiem. Nie ma prawa dyktować mi tego, co mogę robić, z kim rozmawiać, a z kim nie. Może mi skoczyć.
— Stara, już cię lubię — powiedziała Alice, zakładając mi rękę na szyję i zbliżając swój policzek do mojego.
Coś czułam, że te wakacje nie będą jednak tak spokojne, jak mogłyby wydawać się na pierwszy rzut oka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro