Rozdział 9
Zapraszam na tt: #chłopakzmiami
Tak jak Aaron obiecał, tak po trzecim filmie mnie odwiózł niedaleko domu mojej cioci.
Na szczęście ani Evan, ani Graham, ani nikt inny nie wrócili już dzisiejszego wieczoru do auta Aarona. Miałam nadzieję, że już nigdy nie będę miała okazji ich spotkać ponownie.
— Jak ci się podobało? — zapytał chłopak, przerywając moje zamyślenie.
— Nie wliczając w to drugiego filmu, który był nudny, to bardzo mi się podobało. Dzięki, Aaron za miły wieczór. — Uśmiechnęłam się do niego.
— Szkoda tylko, że Graham i Evan przyszli — w jego głosie wyczułam oschłość, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż chłopacy się nie lubili.
Zawsze mogłam się o to go zapytać. Ale po co? Przecież to był tylko jeden wieczór. On miał swoich znajomych, a ja swoich. Poza tym kiedy wakacje się skończą, wrócę do swojego domu w Georgii i prawdopodobnie już nigdy się nie spotkamy.
— Dobranoc — pożegnałam się dopiero po kilku dłuższych chwilach, podczas których zastanawiałam się czy coś powiedzieć, czy poczekać, aż on coś powie, ale koniec końców uznałam, iż i tak nic się nie wydarzy, więc bez sensu było tak siedzieć, tym bardziej że Aaron tylko czekał na to, aż w końcu wyjdę.
Jednak, kiedy chwyciłam za klamkę od drzwi, usłyszałam głos chłopaka:
— Spotkamy się jeszcze w tym tygodniu? Gdzieś indziej niż w kawiarni twojej cioci? — dodał szybko.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Uśmiechał się do mnie niewidocznie, czekając na moją odpowiedź.
— Nie wiem, Aaron. — Przygryzłam dolną wargę. — Masz dziewczynę, możesz z nią gdzieś pójść... Poza tym ja pracuję, a po wakacjach wracam do...
— Wiem o tym — wszedł mi w słowo. — Nie chcesz, to po prostu powiedz.
— Nie obraź się, ale mam dość chłopaków jak na ten czas. Tu nawet nie chodzi o to, że jesteś z Autumn, tylko o to, że na razie trzymam się od was z daleka.
— Szkoda. Mimo to będę próbował. Ja nie jestem twoim byłym. — Delikatnie uniósł jeden kącik ust w górę.
— Skąd wiesz, że to przez mojego byłego? — Zmarszczyłam czoło.
Czy to było widać aż tak wyraźnie? Miałam to wypisane na twarzy?
— A nie mam racji?
— No masz — westchnęłam ze zrezygnowaniem.
— Twoja ciocia nie chce, byś się ze mną zadawała, co?
Zauważył.
— Moja ciocia toleruje każdego, tylko nie ciebie. Dlaczego?
— Jak widać, nie każdego. — Nie odpowiedział mi tak, jak tego oczekiwałam.
Kiedy otworzyłam drzwi od pojazdu, ponownie usłyszałam jego krzyk:
— Noelle! — Odwróciłam się do niego. — Ładnie wyglądasz. — Uśmiechnął się szeroko. — Do jutra. — Mrugnął do mnie, a kiedy wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi, pomachał mi ręką jeszcze na pożegnanie i odjechał.
Zdałam sobie sprawę, że przez cały czas, nawet, teraz gdy chłopak odjechał, uśmiechałam się sama do siebie.
Musiałam przyznać, iż spędziłam miły wieczór. Tyle że, jedyne, co mogło nas łączyć, to zwykła znajomość. Tylko tyle, nic więcej. Mógłby być moim kolegą, ale nic więcej. Nie potrzebowałam go nawet jako przyjaciela. Miałam Phoebe. Ona mi wystarczała. Ta dziewczyna zastępowała mi całą grupę chłopaków. Była jak słońce i szczęście, a jednocześnie niczym huragan i sztorm. Była moimi wiadomościami. Niespodziewanie wchodziła, nie przejmując się nawet tym, że na przykład stałabym naga albo uprawiała seks z jakimś chłopakiem i opowiadała o wszystkim i wszystkich. Mówiła, iż niejedno widziała i że nie mam się czym przejmować, bo i tak ona jest tak samo, jak ja dziewczyną, więc w czym był problem?
Już od progu usłyszałam głośne śmiechy. Od razu przypomniało mi się, że do mojej cioci przyszła Carrie. Nie chciałam im przeszkadzać, więc cichaczem ruszyłam do swojego pokoju. Gdy jednak byłam w połowie schodów, odezwała się moja opiekunka:
— Noelle? Chodź tu — jej głos był roześmiany. — Zobacz, kto przyszedł.
Byłoby nieładnie, gdybym zignorowała słowa cioci i poszła bez słowa na górę, tym bardziej że Carrie nie była taka zła, więc zamiast do swojej sypialni, poszłam do salonu, gdzie znajdowały się kobiety.
Obie siedziały na podłodze na rozłożonym kocyku. Obok nich stała butelka czerwonego wina i kilka smakołyków. Ciocia Jasmine wpatrywała się we mnie z szerokim uśmiechem, a Carrie, gdy mnie zobaczyła, bardzo się zdziwiła, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Carrie już kiedyś pozwoliła mi mówić do siebie na "ty". Co prawda głupio mi było, dlatego też powiedziałam jej, że nie powinnam, że jestem za młoda, że to dla mnie dziwne, ale to nie pomogło. Uparła się i tyle, więc od tego czasu nazywam ją po imieniu. Już się do tego przyzwyczaiłam, ale początki naprawdę były dziwne.
Carrie zawsze miała krótkie, kręcone włosy. Kiedyś, gdy się jej zapytałam, czy jej się chce codziennie je lokować, powiedziała mi, że to jej naturalne. Nie wierzyłam, ale tak, to były jej prawdziwe włosy. Były jej wizytówką. Niejeden czarnoskóry mógłby jej tego zazdrościć. Dodatkowo jej zielone oczy przeszywały mnie ja wylot. Gdy byłam jeszcze mała, to ona pierwsza wiedziała, że miałam coś na sumieniu, a nie moja ciocia czy rodzice. Po prostu patrzyła na mnie i czytała jak otwartą księgę. W tych chwilach się jej wręcz bałam bardziej niż tego, co groziło mi po tym, co wcześniej zrobiłam.
— Cześć, słoneczko — usłyszałam jej melodyjny głos.
To nie tak, że jej nie lubiłam albo się jej bałam, ale zawsze przypominała mi wróżbitkę. Nie wiem dlaczego, bo nigdy takową nie była. Nawet jak widzi zachmurzone niebo i mówi, że jej się wydaje, iż będzie padać, to jak na złość pogoda robiła się ładniejsza. Byłaby z niej słaba wróżbiarka.
— Hej. — Uśmiechnęłam się do niej.
— Chcesz może wina? — wypowiadając to pytanie, uniosła butelkę w górę.
— W sumie to...
— Chodź do nas, kochanie — ciocia przerwała moją niepewną odpowiedź. — Opowiesz nam, jak było. — Przesunęła się trochę, by zrobić mi miejsce. — A maraton jak? Ciekawy?
Nieśmiało dosiadłam się do kobiet. Czułam dziwną blokadę, jeśli chodziło o picie z rodziną. Na dodatek ten nagły natłok pytań, które zostały skierowane w moją stronę. Nie byłam na to przygotowana. Nie wiedziałam, na które z nich odpowiedzieć najpierw.
— A gdzie byliście? Kino samochodowe? — Carrie zaczęła się namyślać. — Chociaż nie wiem, czy to jest teraz, czy nie później...
— Tak, byłam na tym seansie. — Chwyciłam za kieliszek z winem, który podała mi Carrie. — Leciały same klasyki.
— Zobacz, a w tamtym roku były komedie — sąsiadka zwróciła się do cioci. — Byłam wtedy z Matthewem — dodała, zerkając na mnie.
Matthew był jej mężem. Krótko mówiąc: sympatyczny i przyjazny mężczyzna z wąsem. Przyjaźnił się z moim wujkiem, często chodzili do garażu i razem pomagali sobie w naprawianiu auta albo po prostu rozmawiali o wszystkim, pijąc przy tym piwo.
— Dobrze się bawiłaś? — zapytała ciocia.
— Tak. Było miło. — Wzięłam łyk trunku. — I przyszłam tak, jak obiecałam — zauważyłam.
— Twoja ciocia mi mówiła, że poznałaś Williama tego naszego sąsiada. — Odstawiła swój kieliszek na podłogę. — To z nim byłaś na maratonie?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Prawdę czy kłamstwo? A może miałam udawać, że nie usłyszałam pytania? Cokolwiek bym nie zrobiła, byłoby podejrzane.
— Nie — odpowiedziałam krótko.
Poczułam suchość w gardle, więc upiłam dużego łyka wina.
— Och, zapomniałabym! — wykrzyknęła nagle Carrie, na co podskoczyłam ze strachu. — Robię urodziny w środę i zapraszam wszystkich sąsiadów, a szczególnie ciebie, Jasmine. A skoro i nasza Noelle też tu jest, to zapraszam was obie. — W jej oczach pojawił się błysk podekscytowania. — Przyjdziecie o dwudziestej?
— Zapraszasz tych bogaczy? — Oczy mojej cioci zrobiły się wielkie jak spodki ze zdziwienia.
— Na szczęście ich nie ma. Ich córka gdzieś wyjechała, ludzie mówią, że do Paryża, Sam pracuje, a Diana pojechała gdzieś do Hiszpanii, chyba. Pamela mi powiedziała, ale jej akurat nie będzie w środę, bo jedzie do rodziców — tłumaczyła.
Moja ciocia miała dużo sąsiadów. Tuż obok niej mieszkał William z rodzicami i siostrą, Carrie z mężem, rodzina Autumn, których na szczęście nie było, Pamela, starsza pani, która kiedyś dawała świeże ryby dla nas, a to dlatego, iż jej brat wypływał na morze i je łowił. Była także pewna młoda para, która wprowadziła się tu kilka lat temu. Ona często siedziała sama w domu, bo jej mąż musiał specjalnie wyjeżdżać gdzieś dwie godziny drogi stąd, by pojechać do pracy. A gdzieś w tyle podobno mieszkał pewien starszy mężczyzna, którego ludzie prawie że w ogóle nie widzieli, bo siedział sam w domu i dumał. Wracał do przeszłości, w której żył wraz ze swoją nieżyjącą już żoną. Mówią, że niczego nie robi, tylko siedzi i rozmyśla; wspomina. Osobiście nie wiem, czy to prawda, ale nigdy w życiu jeszcze go nie spotkałam.
Niektórzy się przyjaźnili, inni tylko znali się z widzenia, a jeszcze inni się po prostu nie lubili, jak to w życiu. W wakacje często robili grilla: jak nie Carrie, to moja ciocia, a jak nie one, to jeszcze ktoś inny. Wiedziałam o tym, ponieważ moja ciocia zawsze opowiadała wszystko mojej mamie. W tamtym roku chyba taka impreza odbyła się u cioci. Również zaprosiła sąsiadów.
— Ale tym razem przyjedzie do mnie mój siostrzeniec. Mieszka niedaleko, a tak dawno u mnie był... — Pokiwała z dezaprobatą głową. — W głowie się nie mieści.
— No wiesz, Miami jest duże. — Ciocia upiła łyk trunku.
— Wiesz, o kim mówię, prawda? Kiedyś, gdy tu był, to nie mogłaś się nadziwić, jaki był chudy.
— Mówisz o Evanie? — Moja opiekunka uśmiechnęła się szeroko na wspomnienie owego chłopaka.
— Teraz podobno znalazł sobie dobrą pracę. Wiesz, jakie on sobie rzeczy kupuje? Wcześniej ubierał jakieś podziurawione spodnie, a jedną koszulkę potrafił kilka dni nosić, a teraz to wszystko markowe. Nie, żeby coś, ale jestem zdziwiona, że w taki szybkim tempie znalazł sobie taką dobrze płatną pracę. I to od razu tyle dostaje kasy. Dla mnie to jest dziwne, ale może się nie znam. — Machnęła niedbale ręką. — Teraz wszystko jest inaczej, a dzieci potrafią sobie znaleźć coś porządnego, prawda?
Ciocia tylko pokiwała głową na jej pytanie.
— Poznałaś już Evana? — to pytanie Carrie skierowała do mnie. — Taki chudy i wysoki.
Czy to był ten Evan, którego spotkałam dzisiaj na wieczornym seansie? To ten, który przyszedł do nas z Grahamem? Nie, to niemożliwe, na pewno chodziło jej o innego Evana. Przecież nie ma tylko jednego Evana na świecie; w Miami... To był tylko przypadek. Dziwnie by było, gdyby TEN Evan był siostrzeńcem takiej fajnej babki jak Carrie.
— Chyba nie — odpowiedziałam w końcu.
— To będziesz miała okazję go poznać. Może uda ci się go trochę poskromić, bo on jest szalony. Nie wiedziałam, skąd on bierze tyle energii. — Zaśmiała się lekko. — Która jest godzina? — zapytała bardziej siebie, sprawdzając czas na zegarze, który wisiał na ścianie. — Będę szła, jest już późno, a Matthew pewnie już wrócił z pracy. Dziękuję Jasmine. — Wstała, poprawiając sobie koszulkę. — Dziękuję wam, dziewczynki i zapraszam was w środę do swojego ogrodu. — Posłała nam uśmiech i skierowała się do drzwi.
Obserwując moją opiekunkę, która właśnie sprzątała po spotkaniu ze swoją koleżanką, zaczęłam się nad nią zastanawiać. Ona naprawdę musiała ciężko pracować. Przez cały tydzień od poniedziałku do niedzieli, musiała jeździć trzydzieści minut na przedmieście do swojej kawiarni, by z samego rana ludzie mogli przed pracą wypić świeżą kawę, zjeść coś zimnego albo ciepłego zależy, na co akurat mieli ochotę. Do domu wracała późnym wieczorem, a to też zależało od korków lub od tego, czy musiała zrobić zakupy, czy też nie. Między dwudziestą a dwudziestą drugą była dopiero w domu, potem jedyne co, to tylko mogła zjeść kolację, wykonać wszystkie wieczorne czynności i iść spać. Nie miała nawet czasu dla siebie po pracy, tym bardziej, teraz kiedy była sama, kiedy wujek z synami wyjechał i mogłaby się w jakiś sposób zrelaksować. Bo jeszcze, gdy jej mąż był w domu, to nie musiała robić zakupów, a co drugi dzień mogła zostać w domu i zająć się sobą, podczas gdy wujek mógł sam popracować w kawiarni. Nie mówiąc już o ich współpracownicach, które wyjechały na wakacje, zostawiając ciocię całkowicie samą.
Dobrze, że przyjechałam jej pomóc, tylko czy nie lepiej by było, gdybym raz w tygodniu, albo dwa, została sama w lokalu, a ciocia wylegiwała się na słońcu? Przecież spokojnie mogłaby poopalać się na piasku albo w ogrodzie, niczym się nie przejmując.
Postanowiłam więc z nią o tym porozmawiać:
— Ciociu, a nie przyszło ci może do głowy, bym spróbowała sama zająć się kawiarnią? Ty byś mogła zostać w domu i odpocząć od pracy albo nawet posprzątać czy coś. — Poszłam za ciocią do kuchni, gdzie oparłam się o kuchenny blat.
— Nie wiem, czy to jest dobry pomysł... — wahała się. — Myślałam o tym wcześniej, ale nie wiem, czy sobie poradzisz z klientami. — Nie przerywała zmywania naczyń.
— Spróbuję, a potem zobaczymy. Nie chcę, żebyś cały czas sama pracowała. Przecież są wakacje, musisz trochę odpocząć.
— Dziękuję kochanie, ale nie jestem co do tego przekonana...
— To może w środę? A ty będziesz miała więcej czasu, by się przygotować na grilla. Może będziesz chciała pomoc Carrie czy coś — zaproponowałam zdecydowanym głosem.
Ciocia wyjechała do Miami zaraz po ślubie. Do tej pory nie wiedziałam, dlaczego akurat tu, ale skoro byli tu szczęśliwi, to czemu nie? Wujek długo szukał odpowiedniej pracy. Wcześniej pracował w firmie, ale niestety z przyczyn niezależnych od niego, firmę musieli zamknąć, a on został bez pracy. To dzięki tamtej pracy mieli tyle kasy i mogli pozwolić sobie na taki dom, w którym ciągle mieszkali. Kiedy tak jeździł z miasta do domu, po drodze mijając pustą jeszcze wtedy kawiarnię, przyszło mu do głowy, by stworzyć własny biznes. Tak właśnie się zaczęło. Potem rozmowy z ciocią, parę kredytów, ale wyszło im to na dobre. Do tej pory biznes się kręci, a do ich wspólnego lokalu ludzie lubią przyjeżdżać, szczególnie przed pracą.
Wujek pierwszy raz wyjechał sam bez cioci na wakacje. Musiał. Jego rodzice przez ostatni czas nie czuli się na siłach. Wcześniej jego siostra im pomagała w domu, a teraz postanowił sam się nimi zaopiekować. Co prawda nic poważnego się z nimi nie stało, ale to przynajmniej okazja, by Chase i Jay spędzili czas ze swoimi dziadkami, ale także odwiedzili Karolinę Północną.
Wróciłam do pokoju, gdy tylko usłyszałam od cioci aprobatę. Dochodziła dwudziesta trzecia i powinnam była przygotowywać się do spania, ale zamiast tego usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać internet. Zauważyłam, że teraz, będąc w Miami, nie spędzałam tyle czasu na portalach społecznościowych, jak to robiłam w domu. To wszystko dlatego, iż będąc tu, nie miałam na to tyle czasu. A to kawiarnia, a to jakiś wypad ze znajomymi, a to po prostu spędzałam czas z ciocią.
W końcu weszłam w kontakty i wybrałam numer do swojej mamy. Dawno do niej nie dzwoniłam, więc postanowiłam dowiedzieć się, co ciekawego u niej.
— Śpisz? — zapytałam na powitanie.
— Nie, książkę czytam, a co? — Usłyszałam, jak zamykała wcześniej wspomniany przedmiot. — Przypomniałaś sobie o mnie? — usłyszałam w jej głosie nutkę rozbawienia.
— Przepraszam, ale nie mam czasu, by w spokoju usiąść, a co dopiero zadzwonić. A co u ciebie?
— U nas wszystko dobrze, właśnie szykujemy się do spania. Pani Katie znowu szukała problemów — westchnęła. W wyobraźni widziałam, jak moja matka przetarła swoją twarz dłonią. Zawsze tak robiła, kiedy się niecierpliwiła lub irytowała, a szczególnie, gdy rozmawiała o naszej sąsiadce z góry.
Przewróciłam oczami na samo wspomnienie o tej kobiecie. To był człowiek, który non stop musi robić jakieś problemy, nawet z drobnostek. Uwielbiała się wykłócać i każdego denerwować. Dziwny z niej był człowiek.
— A co u ciebie? — przerwała moje zamyślenie.
— Dobrze, tylko mam wrażenie, że tutaj czas mi tak szybko leci... Ciągle tylko wstaję, jadę z ciocią do kawiarni, a potem...
— Tak to jest, jak czymś się zajmujesz — weszła mi w zdanie. — A oprócz pracy? Może znalazłaś jakiś nowych znajomych?
— Ciocia ci mówiła? — Wywróciłam oczami.
— Ale to dobrze, przynajmniej w weekendy możesz z kimś pogadać albo wyjść. Fajnie by było, gdybyś też poznała jakiegoś chłopaka — dodała nieśmiało.
— Mamo, proszę cię.
— No co? Jesteś młoda, powinnaś...
— Mamo, nie zamieniaj się w Phoebe.
— Dobra, koniec. A w pracy? Pewnie młyn, co?
— Nie masz pojęcia, jak wielki — westchnęłam głośno, kładąc się głośno na łóżko. — A co u ciebie? Wyjeżdżasz gdzieś z tatą?
— Bez ciebie to nie jest to samo.
— Tata chciał wyjechać do Missisipi, zastanów się nad tym. — Uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust.
Tak prawdę mówiąc, nie wiedziałam, dlaczego akurat tam. Co takiego jest w Missisipi? Pewnie miejsca historyczne... Tata był szalony na punkcie historii i wszystkiego związanego z tym. Miejsca, różnorakie przedmioty, książki i filmy. To była jego pasja. Inni mężczyźni lubili grzebać w autach, a on kochał historię.
— I co? Znowu mam chodzić za nim jak pies za właścicielem i patrzeć jak się zachwyca dziwnymi, nudnymi rzeczami?
To przypomniało mi, pewne wakacje, podczas których weszliśmy do muzeum. Tata się uparł, że bez nas nie będzie tak samo, jakby szedł sam, więc nie miałyśmy wyjścia i poszłyśmy za nim. A on przez dwadzieścia minut wręcz pożerał wzrokiem najzwyklejszy kamień. Podobno skała ta była pierwszym narzędziem, którą pierwsi ludzie używali do robienia ogniska. Niestety ja miałam inne pasje, więc mój rodziciel musiał się sam tym cieszyć.
Tak samo miałam z mamą. Pracowała ona jako nauczycielka matematyki. Pamiętam jak w domu pomagała mi w lekcjach albo tłumaczyła na sprawdzian. Niestety nie odziedziczyłam po niej ścisłego umysłu. Czasami to się zastanawiałam czy aby na pewno byłam ich dzieckiem. W niczym ich nie przypominałam.
— Jak chcesz. — Wzruszyłam ramionami.
— Najbardziej się cieszę, że pojechałaś pomóc cioci. — Czułam, jak się uśmiechała. — Tylko uważaj tam na siebie i powodzenia. Dobranoc.
— Pozdrów tatę. Pa. — Po tych słowach się rozłączyłam.
Po chwili dostałam wiadomość na Messengerze od Aarona. Życzył mi kolorowych snów. Mimowolnie uśmiechnęłam się do telefonu.
— To tylko kolega — powtarzałam sobie tak długo, aż zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro