Rozdział 27
Zapraszam na tt: #chłopakzmiami
Że jak?
Ona współpracowała z nimi, podczas gdy była z Aaronem?
– Ten pies jest okropny! – wołała. W dłoni kurczowo trzymała smycz, ale to i tak nic nie dało, pies szczeknął i przybiegł do mnie, liżąc mnie i merdając ogonem.
To był Chip! Żył! Był cały i zdrowy, a mi aż na usta wpłynął uśmiech. Może trochę był poobijany i chyba kulał, ale był tu ze mną i to się liczyło.
– Fajnie, co? – zwrócił swoją uwagę Graham. – Jak widzisz, tutaj jest przyjaźnie, miło i bezpiecznie, nie masz się czego obawiać. – Zbliżył się do Autumn i pocałował ją prosto w usta. Całowali się, jakby zaraz mieli się pogryźć, a ja miałam ochotę zwymiotować.
Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam.Czyli Graham i Autumn byli razem...
Oderwałam wzrok od nich i skupiłam się na pupilu Willa. Chłopak przez jego zaginięcie nie mógł do siebie dojść. Był ciągle przybity i było mu naprawdę źle. Gdyby teraz go zobaczył... Ale on się będzie cieszyć, kiedy uda się nam stąd wyjść.
– Zostawiłam jej narkotyki – odezwała się rudowłosa radosnym głosem. Uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Żryj je – wypowiedziała te słowa bardzo wyraźnie, a w jej głosie rozbrzmiewała drwina.
– Dobrze, więc ty dostałaś tego psa, w takim razie was zostawiam. Miłej zabawy. – Pomachał mnie i chłopakowi z blizną, z którym zostałam sama.
„On był o wiele gorszy od Grahama" – te słowa nieustannie pojawiały mi się w głowie niczym echo.
By nie musieć na niego patrzeć, skupiłam się na Chipie. W pewnym momencie chłopak popchnął go w inny kąt tak, że zwierzak pisnął.
– To go bolało – odrzekłam cicho. Byłam przerażona, dlatego też mój głos był jaki był.
– Masz się spojrzeć na mnie – warknął. Zrobiłam co kazał, więc zaczął mówić: – Może poznaliśmy się w nie do końca ciekawych okolicznościach, ale ty mi się od razu spodobałaś. I tamta sukienka... – Ponownie zwilżył wargi językiem. – No po prostu gorąca laska z ciebie. Zastanawia mnie, dlaczego lecisz na Aarona. – Ukucnął, wplątał w swoją dłoń kosmyk moich włosów i powąchał je, wcześniej pochylając się nade mną. – Jestem znany przez moje dziewczynki – zaczął szeptać mi na ucho, głaszcząc mnie po głowie. – Niekiedy są niegrzeczne, ale mam na nie sposoby. – Jego oddech owiał mój płatek ucha, przez co zrobiło mi się jeszcze zimniej. – Zachowują się też tak, jak ty. Są trochę, zlęknione, zdenerwowane, czasami przerażone, ale dzięki mnie i tym, co potrafię zrobić, stają się zrelaksowane i spokojne. Jesteś grzeczna, ale jakby trochę spięta. – Zaczął powoli dotykać mnie, zaczynając od szyi, a zatrzymując się na kolanie. Trzymałam swoje nogi blisko siebie, by nie miał dostępu do miejsca, do którego zmierzał. Modliłam się, by niczego mi nie zrobił. By mnie nie zgwałcił. – Ty myślisz, że nie wiem co na to zaradzić? Och, księżniczko... – zacmokał. Wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu w tę i z powrotem, a mi ulżyło, że na razie dał mi spokój. – Prędzej czy później i tak będziesz moja. – Mrugnął do mnie. – W takim razie coś ci pokażę..
Po tych słowach do środka wszedł Evan, trzymając mocno Mirandę, która gdy tylko mnie zobaczyła, krzyknęła. Niestety nie wiedziałam co, ponieważ chłopak szybko zasłonił jej usta dłonią.
– Miranda, moja wymarzona dziewczyna. – Bliznowaty podszedł do niej, zaczął wdychać jej zapach. – Słodka, urocza, piękna, miła i dobra. Żadna z moich dziewczyn nie jest taka jak ty, księżniczko. – Evan ją puścił, by drugi chłopak mógł ją dotknąć. Najpierw, widząc jak się szarpie i kieruje się w moją stronę, zawiązał jej dłonie jakimś drutem, który wyjął z kieszeni spodni, a potem zbliżył się do niej i na moich oczach zaczął się ocierać swoim przyrodzeniem o jej krocze.
– Zostaw ją! – krzyknęłam, wstając na równe nogi. – Ty potworze, puść ją... – w moich oczach pojawiły się łzy. Już nawet nie przejmowałam się moim łamiącym głosem.
– Spokojnie, księżniczko... – Oddalił się od niej, ale wciąż stał blisko. Widziałam jak cicho łka. Chciałam coś zrobić, ale gdy zbliżyłam się o krok, Evan podszedł do mnie i związał ręce podobnym drutem do tego, który dostała Miranda. Z drugiej kieszeni wyciągnął taśmę klejącą, którą już chciał dla mnie urwać, jednak przerwał mu w tym ten drugi: – Nie trać na nią tego. – Machnął dłonią. Zachowywał się przy tym, jakby uratował mnie od czegoś, co zagrażało mojemu życiu. – Lubię słuchać jak krzyczą, a szczególnie, jak jęczą...
Chciałam, by to wszystko okazało się koszmarem. To było straszne, okrutne... Potworne. Nie chciałam wiedzieć, co on robił z tymi „swoimi dziewczynami", jak one wyglądają i gdzie one są... Czy on je gwałcił? Bardzo możliwe, bo to co się tu działo, to... To tylko namiastka tego, co na niego było stać, a to i tak było przerażające. Na dodatek zabrali też Mirandę...
Chłopak z blizną ponownie zbliżył się do Mirandy, tym razem od tyłu i pocałował ją w szyję, zasysając jej skórę. Dziewczyna krzyczała, nie przestając płakać. Wyrywała się chłopakowi, dlatego ten mocno chwycił dziewczynę, że jego dłonie zbielały. Po kilku chwilach się od niej odsunął, odsłaniając ten kawałek ciała. Ten potwór ją oznaczył.
Na szyi widniała malinka.
– To co? – zapytał nagle szczęśliwy chłopak. Wyglądał, jakby był bardzo podekscytowany. Chyba zbliżał się upragniony przez niego czas do „zabawy", z którąś z nas. Patrzył to na Mirandę, to na mnie, czekając na odpowiedź.
Patrzyłam na dziewczynę. Była w opłakanym stanie: zapłakana, rozmazana, z malinką na szyi... Nie mówiąc już o jej poniszczonych ubraniach. W kilku miejscach były one rozerwane. Wyglądała gorzej ode mnie, jakby przebywała tu dłużej, ale nie wiedziałam czy to była prawda.
– Ją zostaw w spokoju, weź mnie – odezwałam się po chwili milczenia. Nie mogłam pozwolić, by zabrał ją i jeszcze bardziej zniszczył. Już wolałam sama się poświęcić.
W oczach chłopaka pojawił się błysk. Czekał na to, chciał, bym coś zrobiła. To był jego plan.
– To... – przeciągnął, obejmując ją ramieniem, wyprowadzając z pomieszczenia. – Zabieram Mirandę, spotkacie się później... – urwał, uśmiechając się szeroko niczym wieloryb. – Może...Krzyknęłam, by ją puścił, by ją zostawił, ale Evan zasłonił mi usta. Wyrywałam się mu, jednak na nic. Pogorszyłam sprawę, ponieważ chłopak pchnął mnie prosto w ścianę. Upadłam, uderzając plecami. Z oddali słyszałam przeraźliwy krzyk Mirandy, przez co aż włoski na ciele zaczęły mi się jeżyć na karku.
Co on jej zrobi? Zgwałci? O Boże, jeśli tak się wydarzy, to będzie moja wina, bo niczego nie zrobiłam...
Chciałam wstać, ale Evan pochylił się nade mną i przykleił na usta taśmę. Teraz już niczego nie mogłam ani powiedzieć, ani krzyknąć. Zaczęłam więc niekontrolowanie płakać.
– Nie rycz, niedługo przyjdzie twoja kolej – warknął, zaciskając dłoń w piąstkę. – Kurwa, jak długo jeszcze mu zajmie zabawa Grahama ze swoją lalunią? – zapytał do siebie, nie przejmując się moją obecnością. – Zachowujesz się jak dziecko. Jak bachor, któremu zabrali zabawkę. Przestań ryczeć! – Patrzył się na mnie tak, jakby chciał zaraz mnie zabić. Pewnie, gdyby nie tamten chłopak z blizną, już dawno by to zrobił.
Może tak byłoby lepiej? Prościej? Bym nie musiała patrzeć na to wszystko? Nie słuchałabym tych strasznych krzyków i płaczu Mirandy.
Głowa przypomniała mi o sobie, gdy usłyszałam głośniejszy krzyk. Zabrzmiał on tak, jakby zaczęli ją rozrywać. Momentalnie w moim gardle odczułam zbierającą się wewnątrz żółć. Przełykałam raz za razem ślinę, by się jej pozbyć, lecz na marne. Moje serce głośno obijało się o żebra tak, że chyba usłyszał go Evan. Ostatnim co widziałam, to rozgniewana twarz przyjaciela Grahama. Potem przez ilość wrażeń i krzyków, zemdlałam.
***
Ocknęłam się w pustym pomieszczeniu. Sama. Nie było nikogo, tylko ja i leżący obok mnie Chip, który bardzo głośno oddychał urywanym oddechem.
Czułam pulsowanie głowy. To już nie był zwykły ból, to była katorga. Nawet najmniejszy ruch sprawiał, że czułam, jakby głowa zaraz miała mi wybuchnąć niczym bomba.
Zdałam sobie sprawę, że nie miałam już na ustach taśmy. Moje dłonie także nie były już związane, więc mogłam normalnie funkcjonować. Poruszałam delikatnie swoimi nadgarstkami, by przestać odczuwać dziwnego wrażenia, jakby na nich wciąż był drut, którym wcześniej związali mi ręce. Na dodatek te czerwone ślady po związaniu...
Wbiłam wzrok w stół, na którym zauważyłam coś nowego. Stała tam szklanka z wodą i jakieś jedzenie na talerzu. Nie miałam ochoty na nic ani na jedzenie, ani na picie. Nie po tym, co się działo. Nagle w mojej głowie pojawiła się dziewczyna Noaha. Co było z Mirandą? Czy żyła? Czy nie zrobili jej krzywdy?
Doczołgałam się na czworaka bliżej stołu. Widziałam i słyszałam jak Chip potrzebował wody. Biedny, ledwo oddychał, musiałam więc zrobić tych kilka trudnych dla mnie kroków, by pies choć przez chwilę poczuł się lepiej.
Drżącą dłonią złapałam naczynie i wróciłam na kolanach wolnym tempem, by niczego nie rozlać. Wahałam się nad zabraniem jeszcze talerza z jedzeniem, lecz wolałam nie ryzykować. Jeszcze okazałoby się zatrute i byłby problem. Woda wydawała się natomiast czysta i zwykła, jednak nie miałam stu procentowej pewności. Dobrze, że Chip przed spożyciem dobrze ją obwąchał. Ale skoro zamoczył swój język, to chyba znaczyło, iż nie była zatruta, prawda?
Pogłaskałam go, dając mu poczucie bliskości. Był tu przez cały czas i musiał tyle nacierpieć, zważając na to, jak był poobijany. Najważniejsze było jednak to, że żył i miałam nadzieję, że tak pozostanie, by pies wrócił do swojego właściciela.
Niespodziewany trzask przestraszył mnie tak bardzo, że podskoczyłam. Od razu w mojej głowie pojawiła się myśl, że przyszła moja kolej i tym razem nie odpuszczą.
Ani razu nie spojrzałam na jego twarz. Wolałam patrzeć się w jego ubranie, a bardziej w buty. To one były charakterystyczne w jego wyglądzie, nie licząc blizny na policzku. Duże i ciężkie. Gdzieniegdzie widoczny był brud: błoto, okruchy ziemi oraz piasku.
– Obudziłaś się – głos chłopaka z blizną był jak brzytwa. Aż dostałam dreszczy. Zrobił kilka kroków, zbliżając się do mnie. – To dobrze. – Zerknął na stolik, gdzie wciąż talerz stał pełny. – Szkoda tylko, że nie zjadłaś. Trudno, będziesz miała miej sił.
– Co zrobiłeś z Mirandą?! – krzyknęłam resztkami sił.
– To, na co zasłużyła – nie odpowiedział od razu. Długo milczał, jakby się zastanawiał co odpowiedzieć. – Myślałem, że jest grzeczniejsza, ale okazało się, że prawdziwa z niej dzikuska – zrobił przerwę. – Ale muszę przyznać, że była ciasna, nawet bardzo – opowiadał o tym, jakby rozmawiał o pogodzie, a ja miałam ochotę się na niego rzucić. Niestety... Z moją siłą nic by to nie dało. – Mam nadzieję, że ty będziesz grzeczniejsza.
– Gdzie ona teraz jest? – Czułam, że się zaraz rozpłaczę. Miałam już w głowie najgorsze scenariusze. Bałam się, że zrobił jej coś strasznego, a sądząc po jej przeraźliwych krzykach, mogło tak być, a nawet jeszcze gorzej. – Dlaczego ona? Przecież miałeś tylko mnie zrobić krzywdę! – nie wiedziałam skąd we mnie znalazła się ta złość, może to przez pogardę do niego, a także nienawiść. – To ja byłam blisko Aarona – powtórzyłam wszystko, co wcześniej mówił Graham.
– Już od długiego czasu mi się podobała, a skoro to od naszego Noaha, to chyba lepiej, prawda? – Uśmiechnął się typowo jak on, niczym wieloryb, porywający małe, bezbronne rybki. – Zapamiętaj sobie, księżniczko, ja zawsze dostaję to, czego pragnę, a szczególnie jeśli chodzi o dziewczynki.
Był tak pewny siebie i tak szczęśliwy, że miałam ochotę ten jego uśmiech wydrapać z twarzy. Ostatecznie niczego takiego nie zrobiłam, za to zacisnęłam swoje dłonie w pięści tak mocno, że czułam, jak moje paznokcie się wbijają w skórę.
– Dobra, księżniczko, wstawaj. Musisz się przyszykować. Teraz czas na ciebie. Jestem ciekaw, czy zostaniesz ze mną na dłużej. – Podał mi swoją dłoń, chcąc pomoc mi wstać, lecz jej nie przyjęłam. Zrobiłam to sama o wiele dłużej i trudniej niż obstawiałam. Stojąc tak przed nim, trzęsłam się jak galareta. – Pójdziesz teraz się umyć, a potem przejdziemy do rzeczy. – Popchnął mnie do wyjścia.
"A może by tak uciec?"
Idąc przed siebie, rozglądałam się dookoła. Było ciemno i zimno. Nie dostrzegałam żadnych drzwi ani nawet okien. Korytarz był długi, a kolejne drzwi dostrzegłam dopiero na końcu korytarza. To przez nie weszliśmy do środka. Drzwi bardzo głośno skrzypiały, więc się skrzywiłam, ale nie to było najgorsze, ponieważ po chwili z oddali usłyszałam jakiś krzyk, a potem jęk. Nie mogłam go zidentyfikować, bo jak szybko się pojawił, tak szybko znikł, więc nie wiedziałam czy był to żeński głos, czy męski. Czy może to była Miranda.
Wewnątrz było o wiele gorzej, niż tam, gdzie sama przebywałam przez ten cały czas. Było mokro, śmierdziało czymś tak bardzo, aż mnie zatykało, na dodatek czułam się jak w zamrażarce. Ponad nami wisiała długa linka, a na podstawce wbudowane w ścianę było mydło. Widząc to, poczułam jak żołądek zaczyna mi się kurczyć. Zaczęłam niekontrolowanie drżeć i nie potrafiłam tego w żaden sposób przerwać.
– Dobrze by było, gdybyś się rozebrała – usłyszałam tuż przy uchu.
– Jesteś jakimś chorym zboczeńcem! – krzyknęłam, że moje słowa odbiły się echem. On tylko parsknął śmiechem, jakbym powiedziała coś śmiesznego. – Ty potworze! – krzyczałam, gdy kierował się do drzwi.
– Umyj się, zaraz po ciebie wrócę. – Po tych słowach wyszedł, zamykając drzwi na klucz.
Nie miałam zamiaru tego robić. Nie zamierzałam niczego nawet dotykać. Stałam na środku pomieszczenia i cichutko łkałam, mając nadzieję, że nikt mnie nie usłyszy, a szczególnie tamten potwór.
Modliłam się w duchu, by ktoś w końcu po mnie przyszedł. Policja, ciocia, moi rodzice, a nawet Aaron. Nie było mnie już długo, więc na pewno każdy mnie szukał. Mnie i Mirandy.
Ciekawe jak długo mnie nie było. Siedząc przez cały czas tu, w ciemności i zamknięciu, nie wiedziałam, która mogła być godzina ani nawet to, czy trwał dzień, czy noc. A może tylko mi się wydawało, że byłam tu długo? Może tak naprawdę przebywałam tu kilka godzin? Nie wiedziałam niczego, nie czułam nawet ani swojego ciała, ani głodu. Już nawet przyzwyczaiłam się do bólu głowy. Jedyne czego byłam pewna to, że zmarzłam, było mi słabo oraz to, ze jeszcze żyłam. Żyłam w strachu. Czekałam na jakikolwiek ratunek. Bałam się, ale starałam być silna. Teraz to nawet miałam nadzieję, że w drzwiach pojawi się Autumn i mnie stąd wyciągnie. Jednak wiedziałam, ze to niemożliwe. Przecież ona była z Grahamem, a to znaczyło, że współpracowała z nimi.
Moja warga zaczęła drżeć z zimna. Byłam pewna, że usta stały się sine, a ja stawałam się lodowata.
"Będę zaraz niczym sopel lodu."
Już i tak niczego nie czułam...
– Uznałaś, że lepiej będzie, jeśli mnie nie posłuchasz – usłyszałam nagle głos, który przywrócił mnie do rzeczywistości. – No skoro tak chcesz, to chodź. – Złapał mnie mocno za nadgarstek, nie przejmując się czerwonym śladem po drucie i wyprowadził z pomieszczenia. Wyglądał na złego, pewnie dlatego, iż nie zrobiłam co kazał. Ale nic nie powiedział, po prostu zaciągnął mnie do kolejnych drzwi, które wcześniej były dla mnie niewidoczne. Tam popchnął mnie na zakrwawiony stół, sprawiając mi kolejny ból. Przez to kolejny raz miałam ochotę zwymiotować. – Tylko grzecznie, bo nie mam w zwyczaju bić dziewczyn. – Pogłaskał mnie po głowie.
Odsunął się ode mnie i usłyszałam dźwięk odpinania paska, a potem rozporka. Końce paska uderzyły o podłogę, wiedziałam już dokąd zmierzał. Był gotowy i czekał na mój ruch.
– No dalej! – krzyknął, a ja wzdrygnęłam. – Odwróć się do mnie, chcę na ciebie patrzeć, gdy będziesz się rozbierać.
A mi już było obojętnie i tak nie miałam wyjścia. Byłam bezbronna i bezsilna. Nikt mi już nie mógł pomóc, nic się nie wydarzyło, by przerwać ten cały burdel. Dlatego też się odwróciłam, zamknęłam oczy i na ślepo wolnym tempem zaczęłam się rozbierać.
I nagle jak zza mgły usłyszałam sygnał policyjny. Potem upadłam. Nie wiedziałam, co wydarzyło się później.
************************************
Witajcie, kochani! ❤️
Chciałam Was poinformować, że jest to przedostatni rozdział pierwszej części, za tydzień pojawi się ostatni, a potem jedziemy z drugą częścią, co o tym myślicie? ^^
Czekam na Wasze komentarze i gwiazdki! 😊
Trzymajcie się! 💕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro