Rozdział 13
Zapraszam na tt: #chłopakzmiami
Dni mijały wolnym tempem. Przez ten cały czas starałam się być miła i pomocna w stosunku do swojej tymczasowej opiekunki. Nie chciałam kłopotów. Pragnęłam wywiązać się z tego, co wcześniej planowałam wraz z rodzicami i ciocią. Mówiłam sobie, że znajomość z Aaronem była niemądra, że nie powinnam była z nim nigdzie iść, nie tylko dlatego, iż miał dziewczynę, ale też dlatego, iż ciocia mnie przed nim ostrzegała. Powinnam była się jej posłuchać, ale nie! Ja jak zawsze musiałam robić po swojemu, a dopiero później tego żałować. Wszystko usprawiedliwiam tym, iż to tylko była drobna pomoc przed pożarem ze strony mojego znajomego.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że ten cały pożar, nie okazał się prawdziwym. Ktoś po prostu wcisnął czerwony guziczek dla żartu i wszystkich wystraszył. Nikt nie wiedział, kim ta osoba była, ale zostały ślady, więc szybko go odnajdą i prawdopodobnie będzie musiał zapłacić za to karę.
Zastanawiając się nad tym wszystkim, wzięłam się za przecieranie lady. Chociaż lepiej byłoby nazwać to wyżywaniem się nad niewinnym blatem, gdyż wkładałam w to wszystkie swoje emocje, jakie się kłębiły wewnątrz mnie na myśl o swoich czynach. Kierowałam się zasadą: najpierw robiłam, a dopiero potem myślałam, co nie było mądre. Osobiście w Georgii chyba tak się nie zachowywałam, dlatego też zdziwiło mnie, co ze mną się działo tu, w Miami. To zawsze ja byłam rozsądkiem. Byłam tą sztywniejszą od Phoebe, która lubiła ryzykować i chwytać dzień, nieważne czy było to dobre, czy też złe, czy ciągnęło to za sobą jakieś konsekwencje. To ja zawsze mówiłam'' nie'', podając jej mnóstwo wymyślonych argumentów na poczekaniu. Może to Phoebe na mnie tak działała? Może ona sprawiała, że przy niej byłam mądrzejsza, a przynajmniej się taką czułam. W sumie któraś z nas musiała kontrolować sytuację. Wyszło na mnie, bo to nie ja wymyślałam dziwne pomysły, ponieważ to ja nie za bardzo miałam ochoty na jej pobudki, musiałam więc coś wymyślić. Dlaczego więc tutaj brakowało mi tej kontroli? Tego głosu rozsądku?
Zamiast tego słyszałam dziwny głosik, który ciągle opowiadał, jaki to Aaron jest przystojny i seksowny. Trochę jakby w mojej głowie siedziała Phoebe i opowiadała non stop tylko o tym, jaki on jest, a nic o tym, iż chłopak ma dziewczynę albo to, że parę osób mnie już przed nim ostrzegało lub to, że nie przyjechałam tu na stałe, tylko na wakacje!
— Chyba będę musiała z nim sobie następnym razem porozmawiać — mówiłam w myślach. — Muszę tę całą znajomość zakończyć. To przez niego to wszystko się dzieje! To dzięki niemu miałam mały zgrzyt z ciocią, bo gdy byłam obok niego, w ogóle nie myślałam. Przy nim byłam jakaś dziwna i zachowywałam się jak nie ja, a przynajmniej nie taka ja z Georgii, która lubiła dmuchać na zimne i wolała meldować się rodzicom niż mieć później z nimi kłopoty, od których ucieka.
— Spokojnie Noelle, nie tak nerwowo — usłyszałam pusty głos cioci, która przerwała moje zamyślenie.
Moja opiekunka wciąż miała mi za złe, chociaż starała się tego po sobie nie poznać. Wszystko było normalnie: rozmawiała ze mną, a co najważniejsze - nie wracała do tamtej sytuacji, lecz mimo to miałam wrażenie, że było inaczej. To wszystko dlatego, iż mniej rozmawiałyśmy, a na dodatek kobieta wydawała mi się trochę surowsza. Bała się i nie chciała, by coś mi się stało. Nie tylko dlatego, że opiekowała się mną, ale też dlatego, iż ona mnie kochała i martwiła się o mnie i o moje bezpieczeństwo.
Zwróciłam wzrok na nią. Miałam zamiar coś jej powiedzieć, choćby "przepraszam", ale nie było mi to dane, ponieważ do lady podeszła Autumn. Wcześniej w ogóle nie widziałam, jak wchodziła do lokalu, co mogło oznaczać, iż albo nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi, albo byłam zajęta zupełnie czymś innym.
Patrząc na nią, można było od razu zauważyć, iż dziewczyna dopiero co wróciła z urlopu. Wyglądała jak nowo narodzona: była zrelaksowana, posiadała ciemniejszą karnację na pewno przez jakieś natryski, bo nie byłam w stanie uwierzyć, by taka ruda laska opalała się na tak ciemny kolor. Dodatkowo jej promienny uśmiech wręcz odzwierciedlał to, jak bardzo było jej tam dobrze. Prezentowała się wspaniale i już z kilometra widać było, że wróciła z wakacji.
No może trochę przesadziła z opalenizną, ale nie wyglądało to aż tak źle.
— Poproszę kawę. — Odwróciła głowę, szukając wzrokiem swojego chłopaka, lecz go nie znalazła. Dlatego też spojrzała się na powrót do mnie i dodała obojętnym tonem: — Tylko najlepiej z mlekiem bez laktozy.
— Niestety nie mamy takiego mleka — odrzekłam z udawanym żalem w głosie. Pamiętam, jak jej już to raz powiedziałam, ale jak widać, szybko zapomniała.
— To bez mleka — westchnęła.
Usiadła na krześle przy ladzie i zaczęła grzebać w torebce. W końcu wyjęła z niej małe lustereczko oraz błyszczyk do ust. Nie przejmując się niczym, nawet tym, że ją podglądałam, zaczęła malować nim swoje usta.
To nie tak, że nie miałam nic do roboty. Miałam, tylko akurat w tym momencie gotowała mi się woda na świeżą kawę. Musiałam więc czekać, a że ona się czymś zajęła, zainteresowało mnie to.
Jej twarz nie była brzydka. Właśnie chodziło o to, iż z natury była ładna i ten cały botoks czy Bóg wie jak to się nazywa, co miała wstrzyknięte, wcale jej nie był potrzebny. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo nigdy nie widziałam jej przed zabiegmi, ale sądząc po tym, jakie miała śliczne oczy i rysy twarzy - mając ją niedaleko, mogłam się jej bardziej przypatrzeć - to mogłam tak przeczuwać. W takim razie wygląd dla niej musiał być bardzo ważny.
Nie odrywała swoich dużych oczu od lusterka, co mogło oznaczać, że nie zauważyła, iż się na nią bezwstydnie gapiłam.
Moje zamyślenie przerwał głośny gwizdek, oznaczający ugotowanie się wody. Tak się przestraszyłam, że aż podskoczyłam.
— Proszę. — Podałam jej zamówiony przez nią gorący napój. — Poproszę trzy dolary.
— Kartą — o mało nie krzyknęła, przykładając do urządzenia złotą kartę, którą wyciągnęła ze swojego portfela.
Dziwiłam się, że taka jak ona zamawiała tu, w najzwyklejszym lokalu na PRZEDMIEŚCIACH kawę, którą i tak nie mogła kupić z mlekiem bez laktozy. Przecież ona - bogaczka i dość specyficzna osoba - w każdej chwili mogła iść sobie do Starbucksa albo poprosić swoją służącą czy kucharkę, by jej takową zrobiła. Ale tak nie było, a ona tu przychodziła regularnie (nie licząc dni, które spędziła w Paryżu, czy gdzie tam było to SPA). Może to dlatego, że przychodził tu Aaron z kumplami? Może Autumn robiła to dla niego, by być przy nim, by pokazać mu, jak bardzo jej zależy, że nawet za nim przyjdzie tu - do zwykłego lokalu, który nie posiadał złotych kart, diamentowych żyrandoli czy czerwonych dywanów. Lokal jak każdy inny: otwarty jedenaście godzin na dobę, bez ekskluzywnych produktów ani nawet wysokich cen, do których pewnie była przyzwyczajona Autumn.
— Postaw mi tam do stolika — rozkazała, pokazując pusty stolik, przy którym najczęściej siedziała wraz ze swoimi znajomymi.
„Chyba cię coś boli."
— Nie jestem służącą — powiedziałam. — To kawałek, sama możesz sobie go zanieść — odrzekłam najmilej, jak umiałam. Brałam przykład ze swojej cioci. Ona zawsze była miła dla każdego swojego klienta, nawet tego najgorszego. Zachowanie i szacunek wymagało, by utrzymać kawiarnię na dobrym poziomie.
Dziewczyna Aarona nie dowierzała. Zrobiła się czerwona na twarzy, a po chwili już w ogóle wyglądała, jakby się na mnie rozzłościła. Nie czekając dłużej, a tym samym odrywając ode mnie w końcu wzrok, wzięła się do roboty: zgarnęła wszystkie włosy do tyłu i chwyciła obiema dłońmi za swój kubek, by nie groziło mu stłuczenie lub inne niebezpieczeństwo. Wolnym krokiem przemierzyła krótką odległość od lady do stolika, przy którym zwykła siedzieć wraz ze swoją ekipą.
Szczerze mówiąc, wyglądało to bardzo zabawnie, jak szła, starając się niczego nie rozlać, ale trzymałam się dzielnie, by nie parsknąć głośnym śmiechem.
W końcu wróciła, by zabrać torebkę, którą zostawiła niedaleko kasy fiskalnej. Spojrzała na mnie z groźnym wyrazem twarzy i otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz nie udało jej się to, ponieważ w tej samej chwili słychać było, jak ktoś trzasnął głośno drzwiami od lokalu. Momentalnie każdy osobnik, który przebywał w kawiarni, odwrócił się w stronę wejścia sklepu.
To był Will. Jednak wcale nie przypominał mi tego samego radosnego chłopaka, któremu przez cały czas świeciły się oczy. Wyglądał, jakby był wypruty z jakichkolwiek emocji, jakby nagle wszystkie jego pozytywne emocje całkowicie zniknęły. Jego oczy były czerwone, a policzki mokre jakby przez cały dzień płakał. Włosy stały mu dęba, rozproszone każde w inną stronę. To wyglądało, jak gdyby trzymał się za włosy oburącz z taką siłą, że każde pasmo zaczęło żyć własnym życiem. Teraz siedział ze schowaną w dłoniach twarzą, jakby nie potrafił powstrzymać się od kolejnego wybuchu płaczu. Wyglądał jak wrak człowieka.
— Will, co się stało? — zmartwiłam się. Moje oczy momentalnie zrobił się wielkie, a serce zaczęło szybciej bić. Bałam się, że stało się coś strasznego.
— Zgubiłem wczoraj Chipa. — Popatrzył się na mnie, a na twarzy mogłam zauważyć smutek. — Byłem z nim na spacerze, a kiedy przejeżdżał samochód, o mało mi go nie przejechali. Biedny się pewnie wystraszył i uciekł, a ja nie wiem, gdzie on może być. Szukałem chyba wszędzie, ale nigdzie nie znalazłem — ze zdenerwowania mówił coraz szybciej. — Wczoraj się zgubił, więc dzisiaj może być głodny. Boję się, że on... — ostatnich słów nie potrafił wypowiedzieć na głos.— To wszystko moja wina. — Przetarł dłonią swoją zaspaną twarz. Pewnie w ogóle nie spał w nocy, zastanawiając się, gdzie mógłby być jego czworonożny przyjaciel. — Gdybym tylko bardziej uważał, trzymał go na smyczy albo wcale nie szedł ulicą... Przecież mogłem iść z nim nad ocean, byłoby o wiele bezpieczniej... Wiesz, że oni nawet się nie zatrzymali? Widzieli przecież Chipa... Gdybym pewnie tam nie stał, jechaliby za nim, aż by go nie przejechali. Jaki jestem głupi...
— Nie Will, to nie twoja wina. Nie możesz tak myśleć. To wszystko przez tego kierowcę. To idiota, który chciał tak po prostu wjechać w twojego psa. Tak nie można... — Czułam, jak w środku się gotowałam. Jak ktoś mógł zrobić coś takiego? Pijany był czy co? Przecież normalny człowiek nie przejeżdża tak po prostu po zwierzętach. Jak dobrze, że Chip się przed tym uchronił.
''Trochę lepiej, że uciekł niż, by go przejechali'' ''Przynajmniej nie wydarzyło się gorsze zło...''
Nie mogłam jednak tego powiedzieć na głos, a szczególnie Willowi, bo załamałabym go jeszcze bardziej, dlatego też te słowa powiedziałam tylko w myślach.
Nie mogłam patrzeć jak siedzi przede mną załamany, to sprawiało mi przykrość. Poza tym nie pasowało to do niego, poznałam go jako wesołego, pozytywnego chłopaka. Musiałam mu pomóc.
— Najpierw się napij. — Podałam mu zwinnym ruchem szklankę z wodą, na co spojrzał się na mnie sceptycznie, jakbym właśnie mu powiedziała, że świnie latają. Koniec końców zabrał szkło i upił kilka łyków. — Pomogę ci go znaleźć — na te słowa, uniósł głowę w górę i spojrzał na moją twarz, mając nadzieję, iż się nie przesłyszał i to, co przed chwilą powiedziałam, było całkowitą prawdą. — Musisz znaleźć jego zdjęcie. Masz jakieś wyraźne?
Nie dostałam jego odpowiedzi od razu, ponieważ do kasy podszedł jeden z klientów cioci, który właśnie zamawiał ciasto. Podałam mu więc go na talerz, uprzednio się z nim rozliczając za kawę, którą wcześniej wypił i pożegnałam się z nim uprzejmie.
Na szczęście ciocia zajęła się dolewaniem kawy klientom, którzy o to prosili, dzięki temu nasi goście nie byli niezadowoleni z obsługi. Zdawałam sobie sprawę z tego, iż tym razem nie skupiałam się na pracy, co było niepoprawne z mojej strony. Ale nie potrafiłam tak po prostu olać mojego znajomego, który swoją drogą na pewno od razu by mi pomógł, i wykonywać dalej swoją robotę. Tym bardziej, że kiedy w pewnym momencie zerknęła na mnie ciocia, nie była na mnie zła. Współczuła mu, bowiem słyszała naszą rozmowę jednym uchem - co udało mi się zauważyć - i niemalże krzyczała do mnie, bym mu pomogła.
— Trzeba wydrukować jakieś plakaty z informacją o zaginięciu — zaczęłam, gdy klient wyszedł. — Popytać się ludzi, sprawdzić jeszcze raz wszystkie miejsca na spokojnie, a nuż się uda.
— Dziękuję ci Noelle. — W jego niebieskich oczach mogłam zauważyć nadzieję. — Gdybyś widziała, jak rozpłakała się moja siostrzyczka, gdy opowiedziałem wszystko rodzicom. — Upił ostatniego łyka wody. — Dobra, to zrobimy tak, ty teraz pracujesz — mówiąc te słowa, rozejrzał się po lokalu. — Więc w tym czasie ja zajmę się plakatami... — urwał, przeczesując sobie włosy.
Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam.
— ...a potem wrócisz po mnie i razem będziemy przyczepiać plakaty — dokończyłam za niego. Nie mogłam zostawić go z tym wszystkim samego, tym bardziej że sama zdążyłam polubić Chipa.
— I jak? — Podeszła do nas ciocia, odkładając tacę na blacie. — Słyszałam. — Posmutniała. — Pamiętajcie, żeby przykleić plakat gdzieś na drzwiach kawiarni. — Uśmiechnęła się ciepło do mnie i Willa. By okazać mu, iż wspiera go równie mocno, jak ja, pogłaskała go po plecach. — Nie martw się, Chip na pewno się znajdzie. Przecież to mądry piesek, może nawet już sam wrócił do domu. — Starała się go jakoś pocieszyć, co się jej troszkę udało, ponieważ kącik ust chłopaka lekko drgnął.
— Dobra. — Wziął głęboki oddech, by za chwilę go głośno wypuścić. — Nie powinienem tracić czasu — mówiąc to, wstał i ze sztucznym uśmiechem dodał na koniec: — Lecę drukować plakaty, a potem przyjadę po ciebie. O której kończysz?
— O siedemnastej — ciocia o mało nie wykrzyknęła, uniemożliwiając jednocześnie mi czegokolwiek odpowiedzieć. Popatrzyłam się na nią z pytającą miną, na co tylko wzruszyła ramionami. — No co? Przecież te kilka godzin mogę sama tu zostać. Ty masz ważniejsze sprawy — powiedziała to wszystko z lekkością, na dodatek wyglądała jakby zupełnie zapomniała, o tym, że wcześniej była na mnie zła przez moje ostatnie zachowanie.
Nie wiedziałam, dlaczego tak nagle zmieniła się z rozżalonej, na przemiłą ciocię, która nagle zachowuje się tak, jakby nic wcześniej nie zaszło. Może to przez Willa? Bo go lubi i on jest jedną z osób, dzięki którym jej humor natychmiast się poprawiał? A może przez tę całą sprawę z Chipem? Usłyszała, jak William opowiedział o zgubieniu psa, ona się tak tym zmartwiła, że zapomniała o wszystkim. Nie wiem, jak naprawdę było, ale może pojawiła się szansa, iż nasze relacje wrócą do normy, że gdy na nią popatrzę, nie będę sobie przypominać o moim bezmyślnym zachowaniu.
Moja opiekunka miała całkowitą rację z tym, że powinnam była zadzwonić. Mój telefon był rozładowany, ale był jeszcze Aarona. Na pewno on miał swoją komórkę i również mogłam od niego zadzwonić. W innej sytuacji na pewno od razu zadzwoniłbym do cioci i wszystko szczerze powiedziała. Ale nie mogła się dowiedzieć, iż spędzam czas z człowiekiem, przed którym jeszcze jakiś czas temu mnie ostrzegała.
Pamiętam jak kiedyś, gdy byłam z Phoebe na imprezie w klubie (do tej pory się dziwię, jak to przyszło, że dałam się wciągnąć do takiego lokalu) i się upiłam. Zadzwonił telefon, a że dzwonił już któryś raz z rzędu, odebrałam go, czego potem żałowałam, bo kiedy byłam gotowa okłamać rodziców, którzy nie byli świadomi tego, jak bardzo upiła mnie przyjaciółka, rozpłakałam się i powiedziałam, iż tego wieczoru upiłam się za wszystkie czasy. Potem wybłagałam tatę, by po mnie przyjechał.
Boże, jaka ja byłam żałosna...
No dobra, niby byłam nietrzeźwa, ale mimo to, wciąż gdzieś głęboko miałam przebłyski logicznego myślenia. Niestety nie w chwili, gdy zadzwonili rodzice. Chociaż z drugiej strony, dzięki temu nie musiałam się już martwić, iż Phoebe zabierze mnie kiedykolwiek na imprezę. A szczególnie na taką w klubie. Po ostatniej miała mnie dość i nie kontaktowała się do mnie przez trzy dni! Powiedziała wtedy, że to był foch i przyznała, iż nie miała zamiaru do mnie przez ten czas ani dzwonić, ani SMS-ować, ani nawet przychodzić. To naprawdę był jej rekord. A ja cieszyłam się z tego, ponieważ przez następne dni przez tą głupią imprezę byłam chora.
— Ty naprawdę trzymasz się z takim jak on? — Autumn zmarszczyła brwi. Nawet nie wiedziałam jakim cudem pojawiła się nagle przede mną. Swoją drogą, co ją to obchodziło? Nie miałyśmy ze sobą nic wspólnego, ona i ja to kompletnie różne przeciwieństwa, nigdy nie rozmawiałyśmy ze sobą, a ona nagle interesowała się, z kim rozmawiam. No dobra, raz byłam u niej w domu, ale to był tylko raz i to na imprezie, z której sama mnie potem wyrzuciła. — Jest tyle fajniejszych chłopaków, znajomych od takich jak on. — Machnęła niedbale ręką w kierunku drzwi, którymi wyszedł mój niebieskooki kolega.
Uniosłam jedną brew w górę, dając jej znak, iż w ogóle jej nie rozumiem. Miałam nadzieję, że odejdzie bez słowa, lecz niestety tak się nie stało. Nie zrobiła żadnego ruchu, tylko patrzyła się wprost na mnie.
— Przecież on jest... — urwała, szukając słowa, robiąc przy tym minę, która wyrażała obrzydzenie. Minęło kilkanaście sekund ciszy między nami, jakby czekała na moją odpowiedź, aż w końcu przewróciła oczami i dodała: — No w sumie swój ciągnie do swojego. — Westchnęła teatralnie i wyszła z kawiarni.
Sprawiła mnie w chwilowe osłupienie, zastanawiając się, czy to się stało naprawdę, czy może mi się to tylko wydawało i nic takiego się nie wydarzyło. Ostatecznie jednak przestałam o tym myśleć i wróciłam do pracy.
„Jak widać, zawsze musiała dorzucić swoje trzy grosze."
Przestałam myśleć o Autumn, która prawdopodobnie z nudów nie wiedziała już co robić i skupiłam się na pracy. Przecież musiałam pomóc cioci, co na ten moment ważniejsze było od dziwnych zachowań rudej Barbie, która na każdym kroku chciała się wywyższać i pokazywać, jaka to ona nie była.
************************************
Witajcie! ❤️
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale nie miałam na to czasu, naprawdę Was przepraszam!
Jest tu w ogóle ktoś? 👀
Proszę, odezwijcie się się w komentarzach, chciałabym znać Waszą opinię dotyczącą tego rozdziału jak i całej historii. Nie bój cię się, nie gryzę 🙈
Trzymajcie się cieplutko i do kolejnego rozdziału! 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro