Rozdział 12
Zapraszam na tt: #chłopakzmiami
Nie za bardzo chciałam zostawać na kolację. Tym bardziej że oznaczało to, iż musiałabym siedzieć z rodzicami Aarona przy jednym stole i prawdopodobnie odpowiadać na ich pytania. Bo przecież nagle ich syn pojawił się z jakąś nieznaną dziewczyną, która na domiar złego, oblała jego matkę. Poza tym on ma już dziewczynę, więc kim była jego "koleżanka" i co tu robiła? Taka jak ja powinna dać sobie spokój z zajętym chłopakiem jak on.
Koniec końców zasiadłam z nimi, przebrana już w ubrania mamy Aarona, które o dziwo pasowały. Na jedzenie nie musieliśmy długo czekać, ponieważ w kuchni kręciła się jakaś starsza kobieta. Nie przypominała mi babci czarnowłosego, chociaż mogła nią być, a z tego co udało mi się zaobserwować, to chyba była ich kucharka.
— Więc... — zaczęła rodzicielka Aarona, biorąc łyka wody. Ona również się przebrała w czyste rzeczy. W tej chwili wyglądała bardziej domowo: wygodna koszulka i krótkie spodenki. — Skąd się znacie? — Patrzyła to na mnie, to na Aarona.
Widząc ją z bliska, mogłam przyznać, iż była naprawdę piękna. Wpatrywała się we mnie swoimi dużymi oczami, osłoniętymi pomalowanymi tuszem rzęsami. Z jej długimi włosami, wyglądała jak nimfa. A jej kobiece perfumy czuć było z kilkudziesięciu metrów.
— Z kawiarni mojej cioci — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Aaron przychodzi tam ze znajomymi.
— Nigdy ciebie tu nie widziałem. — Tata Aarona zmrużył oczy, nie odrywając ode mnie wzroku, jakby chciał mnie skanować spojrzeniem. Poczułam, jak moje serce przyspieszyło tempa jakby ze strachu, że rozszyfrował mnie w jakiejś części.
— Jestem tu na wakacjach. Pomagam cioci w pracy. — Wzięłam kęsa zapiekanki, wcześniej nakładając trochę na widelec.
— Co u Autumn? — zapytał nagle syna, przerywając uciążliwą ciszę, która jak szybko się pojawiła, tak szybko znikła.
— Wyjechała do SPA. — Chłopak wcale na niego nie patrzył, gdy odpowiadał na jego pytanie. Za to dłubał w swoim talerzu, wcale nie zdając sobie sprawy, jakim dzikim wzrokiem spogląda na niego jego rodziciel.
— Aaron, wiesz, że dostałem od dziadka scyzoryk? — odezwał się szczęśliwy Lewis, rozluźniając tym atmosferę, a przynajmniej tak mi się zdawało. — Ale taki prawdziwy — dodał z fascynacją.
— Super, później mi go pokażesz, dobra? — Spojrzał na brata.
— Żałuj, że nie pojechałeś z nami — westchnął tata Aarona. — Babcia i dziadek na pewno by się ucieszyli, gdyby cię zobaczyli po tak długim czasie, tym bardziej że...
— Tato — przerwał mu Aaron w odpowiednim momencie z gniewem w oczach. Wiedziałam, że było to spowodowane po części moją obecnością. To zrozumiałe, że nie chciał dzielić się ze mną sprawami, a szczególnie takimi, które należą do tych ważniejszych; prywatniejszych. Zdziwiło mnie tylko to, jak chłopak negatywnie zareagował na wypowiedź ojca.
Zaczęli się mierzyć spojrzeniami tak intensywnie, jakby mierzenie się wzrokiem było ich własną formą rozmowy. Jakby nie chcieli, by ktokolwiek wiedział, o czym mówią.
— A gdzie mieszkasz, Noelle? — mama Aarona przerwała ich walkę spojrzeń, posyłając mi wymuszony uśmiech. Była trochę zawstydzona tym, co się przed chwilą wydarzyło i nie do końca wiedziała jak się zachować w mojej obecności.
— Jestem z Georgii. — Upiłam łyk wody, by się czymś zająć. Na szczęście Aaron zerknął na mnie i widząc, jak dłubałam w talerzu, wstał z krzesła.
— Dzięki za kolację — zwrócił się do matki. — Chodź, oprowadzę cię. — Wyciągnął dłoń, by pomóc mi wstać.
— Dziękuję bardzo. — Uśmiechnęłam się. Chciałam być mila, tym bardziej po tej dziwnej akcji. — Było pyszne. — Po tych słowach chłopak zabrał mnie do swojego pokoju.
Pomieszczenie było średnich rozmiarów. Ściany miały kolor jasnego szarego, a drewniana podłoga aż się szkliła od czystości. Stało łóżko, w którym mogłoby na spokojnie zmieścić się trzy osoby, szafki, komoda, biurko, fotel obrotowy i półka, na której znajdowało się kilka pucharów oraz medali. W kilku miejscach wisiały zdjęcia. Z okna było widać ogród, a niedaleko biurka stały drzwi, które prowadziły nie wiadomo gdzie. W tej chwili były zamknięte, więc nie wiedziałam co, tak naprawdę się tam znajdowało. Gdzieniegdzie mogłam zauważyć porozrzucane ubrania, które równie dobrze mogły teraz leżeć w koszu na pranie. Ale tak chyba zawsze było z mężczyznami - nigdy nie mieli czasu, by włożyć w odpowiednie miejsce swoje rzeczy.
— Wybacz za bałagan — mówiąc to, zaczął sprzątać wszystkie ubrania z podłogi i rzucił je gdzieś za drugimi drzwiami, które prowadziły chyba do łazienki, ale nie zdążyłam się przypatrzeć. Równie dobrze mogłam się mylić, ponieważ chłopak nie włączył tam światła.
W tym samym czasie zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Największą uwagę przykuły zdjęcia oprawione w ramkę. Na każdym z nich widniał chłopiec podobny do Aarona. Z początku myślałam, że to Lewis, ale dziecko ze zdjęcia było trochę wyższe od chłopca, którego niedawno poznałam. Musiał to więc być Aaron. Stał on między swoimi rodzicami z szerokim uśmiechem. Kolejne zdjęcie mnie zdziwiło, ponieważ była na nim jego matka, pozująca jak modelka. Wyglądała pięknie i olśniewająco. Jedyne, co się różniło od realnej kobiety, to to, iż ta ze zdjęcia była młodsza od tej, którą widziałam w rzeczywistości.
— Moja mama była kiedyś modelką — usłyszałam głos chłopaka, który stał tuż obok mnie z rękami schowanymi w kieszeniach spodni.
— Skończyła, gdy zaszła w ciążę — dodał, podczas gdy ja wpatrywałam się w fotkę. — Myślała, by wrócić, ale zajmowała się mną, a potem przyszedł na świat Lewis i już nigdy nie wróciła do modelingu. Ale mówi, że nie żałuje. Było fajnie, ale na dłuższą metę to nie było to, co mogłaby robić przez całe życie.
— Śliczna — szepnęłam, spoglądając na chłopaka. — Dziękuję Aaron za kolację i...
— Powinienem cię przeprosić — wszedł mi w słowo. — Naprawdę myślałem, że rodzice wrócą jutro. A jeszcze ta sytuacja przy stole... Wybacz.
— W porządku.
Chwilę milczeliśmy. Ani Aaron, ani ja nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Kilka razy chłopak otwierał buzię, ale po chwili zamykał, lecz ostatecznie żadne słowo nie wypłynęło z jego ust. By nie musieć cały czas na niego patrzeć, zapatrzyłam się w medale i puchary. Z tej odległości nie za dobrze widziałam, co było napisane, za co je dostał, ale z tego, co udało mi się odczytać. Wygrał je za pływanie.
— Pływasz? — zapytałam z ciekawości.
— Kiedyś, gdy byłem mniej więcej w wieku Lewisa. — Chyba staliśmy za blisko, ponieważ jego głos usłyszałam tuż przy uchu. Musiałam się odsunąć, chociaż o dwa kroki. — Może obejrzymy jakiś film? — zapytał nagle, podchodząc do biurka, z którego zabrał laptopa.
— Chyba powinnam wracać do domu — odparłam cicho.
Na pewno ciocia się martwiła, a ja czułam się źle z tym, iż nie wróciłam do auta cioci.. To było niesprawiedliwe z mojej strony, że tak się zachowałam, tym bardziej, że miałam z nią dobrze, traktowała mnie jak dorosłą osobę, jak jej dobrą koleżankę albo nawet przyjaciółkę. Ale to, co ciągnęło mnie do Aarona... Nie doświadczyłam nigdy takiego czegoś. Czułam, jakby przyciągał mnie do niego jakiś niewidzialny magnes. A kiedy byłam obok, jego osoba robiła mi papkę z mózgu. Orientowałam się co dokładnie robiłam dopiero po czasie. Nie potrafiłam przy nim myśleć; nie byłam rozsądna. To było trochę jakbym na chwilę się wyłączyła i kierowała mną jakaś nadprzyrodzona siła, która robiła to, co chciała. Wracałam do rzeczywistości dopiero po całym incydencie. Najpierw robiłam, a potem myślałam nad tym. Wówczas żałowałam tego i pragnęłam cofnąć czas, lecz to było niemożliwe.
To było bardzo złe.
— Jesteś pewna? — Wrócił wzrokiem do mnie. Zostawił przymkniętego laptopa na łóżku, a sam wstał na równe nogi.
***********
Byłam wdzięczna Aaronowi za to, co jak mnie ugościł, a potem zawiózł niedaleko domu cioci. Nie chciałam, by przez przypadek zauważyła mnie z nim. Zbliżając się do domu mojej opiekunki, zastanawiałam się, jak jej się do wszystkiego wytłumaczę. Dlatego też, stojąc pod drzwiami, zalała mnie fala zdenerwowania. Coś w środku mówiło mi, że łatwo nie będzie, musiałam więc wziąć głęboki wdech i postarać się na spokojnie wysłuchać to, co miała mi do powiedzenia. Przecież tak, prawdę mówiąc, była to moja wina i powinnam była, zamiast pojechać z Aaronem, wrócić do cioci, tak samo mogłam zadzwonić do mojej opiekunki, na przykład wystarczyło pożyczyć telefon Aarona i cokolwiek wymyślić. Że pożyczyłam telefon od jakiegoś przechodniego i byłoby po sprawie. Nie miałabym żadnych problemów. A przez moją głupotę i złego diabełka wewnątrz mnie, skończyło się w taki sposób. Było mi wstyd. Przyjechałam do Miami, by pomóc cioci, a nie robić jej problemów i większych trosk. Miała mieć wrażenie, iż mnie w ogóle tu nie ma i tylko widzieć mnie w kawiarni, tylko przed ladą, gdzie jej pomagam. A zamiast tego, robiłam wszystko na odwrót.
W końcu chwyciłam za klamkę od drzwi i otworzyłam je. Prędzej czy później i tak musiałabym wejść do środka i skonfrontować się z ciocią. Z duszą na ramieniu, skierowałam się do salonu, w którym siedziała moja opiekunka. Była zmartwiona, a w jej oczach dostrzegłam łzy. Dłonie miała złączone jak do modlitwy.
Na stole leżała komórka i mnóstwo karteczek, jakby ciocia w popłochu czegoś szukała.
— Gdzieś ty była?! — W jej oczach dostrzegłam rozczarowanie. Była zawiedziona moją osobą i moim nieodpowiedzialnym zachowaniem.
— Zgubiłam się. — Zaczęłam bawić się palcami, by nie musieć patrzeć się na ciocię. Nie potrafiłam kłamać, patrząc prosto w oczy, a tym bardziej, teraz gdy już i tak miałam przechlapane. — Chciałam wrócić do domu, ale nie znalazłam odpowiedniej drogi.
— Trzeba było zadzwonić. — Wstała z kanapy. — Dlaczego w ogóle mnie nie szukałaś, tylko poszłaś inną drogą?! — ponownie krzyknęła. — Wiedziałaś, gdzie zaparkowałam...
— Spanikowałam. Gdy usłyszałam alarm, zapomniałam, jak się nazywam i popędziłam pierwszą lepszą drogą, działając instynktownie. Ciociu, tak bardzo cię przepraszam — powiedziałam ze skruchą.
Spojrzałam na nią, mając nadzieję, że za kilka chwil się uspokoi i zakończymy temat. Minuty mijały, a ona nadal wpatrywała się we mnie tym samym wzrokiem.
— Mogłaś do mnie zadzwonić, bym po ciebie podjechała. — Chwyciła się za bok. — Przecież wiesz jakie Miami jest duże! Tu jest się bardzo łatwo zgubić.
— Napisałam do ciebie, ale nie wiem czy się wysłało, bo rozładował mi się telefon — mówiąc to, uniosłam aparat w górę, pokazując jej ciemny ekran. Nie chciałam, by myślała, że ją okłamuję. Już i tak utknęłam w tym po uszy.
Patrzyła się na mnie, jakby nie wierzyła w to wszystko, co jej powiedziałam. Możliwe, że nie brzmiało to zbyt przekonująco. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie chciała dociekać, gdzie byłam, co było dookoła mnie i o inne szczegóły. Mimo iż znałam ciocię i wiedziałam, że taka nie była, to gdzieś w środku bałam się, że jednak będzie dopytywać. I jeszcze te ubrania, które nie należały do mnie. Co prawda też miałam sukienkę, tak samo jak wtedy, gdy wychodziłyśmy na urodziny, lecz ta była całkiem inna. Ciocia chyba tego nie zauważyła, co prawdę mówiąc było mi na rękę. Nie musiałam jej się z tego tłumaczyć.
— Nigdy nie myślałam, że zachowasz się w taki sposób... — Zaczęła wymachiwać rękami. Wyglądała na bezsilną. — ...tak nieodpowiedzialnie. Myślałam, że jesteś w jakiś sposób mądra i wymyślisz coś, choćby wypożyczenie telefonu od kogoś albo znalezienie budki telefonicznej, ale jak widać... — Nie miała już słów, by dokończyć zdanie.
— Przepraszam. — Przeniosłam swój wzrok na buty, które wciąż były ubrudzone błotem. Na moje szczęście ciocia niczego nie zauważyła i chyba nie miała ochoty patrzeć w dół, ponieważ w tej chwili obserwowała morze za oknem.
— Masz szczęście, że nie zadzwoniłam do twoich rodziców — westchnęła zrezygnowana. — Ale jeśli sytuacja się powtórzy, od razu do nich zadzwonię — ostrzegła.
Wiedziała, iż gdyby zadzwoniła do mamy, natychmiast by się zaczęli pakować i w kilka chwil pojawiliby się w Miami, nie zważając na nic. Moja opiekunka miała więc rację, że miałam szczęście, iż nie powiedziała niczego moim rodzicom. Miałabym jeszcze większe problemy, może i nawet byłabym zmuszona wrócić do domu, co oznaczałoby koniec moich wakacji nad pięknym morzem, a ciocia musiałaby pracować sama, bez niczyjej pomocy. Dlatego też byłam jej wdzięczna, iż nikogo nie poinformowała o całej sytuacji.
— To się nie powtórzy, obiecuję — powiedziałam cicho, mając nadzieję, że tym razem uwierzy.
Kobieta tylko spojrzała na mnie spod byka. Chciała mi wierzyć, wiedziałam to, jednak potrzebowała do tego czynów. Za nic nie chciała, by coś takiego się powtórzyło. Bardzo się o mnie martwiła, gdy mnie nie było i wcale się nie dziwiłam, kochała mnie tak samo, jak rodzice. Poza tym byłam pod jej opieką i gdyby coś się wydarzyło, winę ponosiłaby ona.
— No dobrze — odchrząknęła. — Wracaj do pokoju, idź spać — mówiła pustym głosem.
Patrzyłam jeszcze na ciocię, ale ona zdawała się bardziej zaciekawiona morzem. W tej chwili fale spokojnie uderzały o brzeg. Musiało ją to uspokajać, bo kilka chwil później jej twarz jakby się rozluźniła, a grymas gniewu, jaki jeszcze miała, zmienił się na obojętny. Zamknęła oczy. Była tak skupiona na oddziaływanie wody, że miałam wrażenie, iż wręcz żyje nim. Jeszcze chwila, a będzie się poruszała z takim samym spokojem i siłą co morze. To było trochę niczym oczyszczenie. Taki jej własny katharsis, dzięki któremu jej negatywne emocje w kilka chwil z niej ulatywały za sprawą morza.
Wciąż miała do mnie żal, ale sądząc po tym, iż dała sobie już z tym spokój, wszystko było na dobrej drodze.
Od razu, gdy tylko pojawiłam się w pokoju, podłączyłam telefon do ładowarki. Natychmiast na wyświetlaczu zauważyłam sześćdziesiąt trzy nieodebranych połączeń od cioci, cztery od Phoebe i po jednym od mamy i taty. Zdecydowałam się nie oddzwaniać do rodziców, ze względu na to, iż pewnie oboje leżeli już w łóżku lub po prostu zasnęli, ponieważ oboje rano musieli pojechać do pracy. Tak, nawet mama i wiem to nie od dziś. Zawsze musiała chodzić choćby dwa razy w tygodniu do szkoły, by pomóc innym pracownikom sporządzić plan lekcji czy inne ważne sprawy, o których nie miałam zielonego pojęcia. Rzeczywiście to trochę niepojęte, by nauczyciel pracował w wakacje, ale tak właśnie było. A przynajmniej tak miała moja mama, która bądź co bądź, ale była tylko matematyczką. Przecież byli inni; ważniejsi, na przykład wicedyrektor albo pani z sekretariatu, nie mówiąc już o dyrektorce szkoły i to oni by mogli sami to zrobić, a nie mieć te sprawy gdzieś i wygrzewać się na Karaibach: "bo były wakacje''. Dlatego też moja rodzicielka nie mogła nawet z wyprzedzeniem zaplanować wakacji. Jej godziny były ruchome i musiała czekać na odpowiedni telefon, by się stawić.
Za to myślałam nad tym, czy by nie zadzwonić do Phoebe, ale nie byłam pewna czy byłby to dobry moment. Nie chodziło tutaj o godzinę, tylko bardziej o to, czy bym jej nie przeszkadzała. Moja przyjaciółka miała w zwyczaju siedzieć do późnej nocy. Często czytała jakieś internetowe plotki na telefonie, oglądała jakieś seriale lub filmy albo siedziała z jakimś chłoptasiem, który zawrócił jej chwilowo w głowie. Dlatego nie byłam pewna czy aby to nie jedna z tych nocy, które spędzała z facetami. Ostatnio był Carl, jakiś seksowny ratownik, z którym mogła być właśnie w łóżku, a ja nie chciałam im niczego przerywać.
Moje zamyślenie przerwał dzwoniący telefon. Na wyświetlaczu pojawiło mi się właśnie zdjęcie mojej przyjaciółki. Niestety nie mogłam się poruszać po pokoju ani nawet usiąść się wygodnie na łóżku, by móc lepiej z nią porozmawiać, ponieważ telefon mi się ładował i musiałam na niego uważać, bo w innym wypadku, mógłby mi się odłączyć kabelek, przez co urządzenie by się ponownie rozładowało i przerwało naszą wspólną rozmowę. Dlatego też uklękłam przed komodą, na której jeszcze przed chwilą leżała moja komórka. Tam miałam najbliżej do gniazdka.
— Co nie odbierasz telefonu? — spytała na powitanie. — Już myślałam, że coś się stało, chciałam dzwonić na policję! — Jej oczy były wielkie jak spodki, wiedziałam, iż to ze strachu, a to, co przed chwilą powiedziała, było całkowitą prawdą. Nie potrzebowałam żadnego dowodu co do tego, ponieważ ją znałam i wiedziała, że mogłaby tak zrobić. Zależało jej na mnie i z wzajemnością, więc była zdolna zrobić wszystko.
— Szalona i kochana — powiedziałam w myślach, uśmiechając się szeroko do dziewczyny, która nie odrywała ode mnie wzroku.
— Opowiadaj, co się stało?
— Rozładował mi się telefon — odpowiedziałam tak samo, jak cioci.
— Jasne... — Wywróciła oczami. — Nie nabierzesz mnie.
Znała mnie jak nikt inny na tym świecie i wiedziała, kiedy kłamałam. Przecież znałyśmy się od przedszkola i byłyśmy zawsze razem. Pamiętam, jak bawiłam się w gotowanie plastikowym jedzeniem, a wtedy przyszła ona ze swoim misiem pod pachą mówiąc, że jej pluszak jest głodny. Więc zrobiłam mu jakąś potrawę, a dokładniej wsadziłam wielkiego, czerwonego pomidora do małego garnuszka, gdzie się ledwo zmieścił i podałam mu go, nazywając to coś zupą pomidorową.
— Cóż... — westchnęłam, zastanawiając się jak to ubrać w słowa, by nie doszukiwała się w tym rzeczy, których tak naprawdę nie było. — Utkwiłam ze znajomym w bagnie, a potem...
— Czekaj — przerwała mi, robiąc dwuznaczny uśmieszek. — Byłaś z chłopakiem? Tym Aaronem? — Jej oczy się zaświeciły. — No w końcu! Już się bałam, że skończysz jako zakonnica albo - co gorsza - baba z kotem. Ale jak? Gdzie? Kiedy? W bagnie? Nie było trochę za... — urwała, szukając słowa. — ...brudno?
Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. I czego innego się po niej mogłam spodziewać? Przecież ta kobieta wszędzie widzi tylko jedno...
— Phoebe! — syknęłam, ściszając delikatnie dźwięk w telefonie, by ciocia niczego nie usłyszała. — Dlaczego wszędzie widzisz drugie dno?
— Czyli nie było? — Lekko posmutniała. — Proszę, powiedz mi, że to się wydarzy... — W kamerce widać było, jak ściska dłonie w pięści, trzymając kciuki za to, że pójdę do łóżka z Aaronem. — Kochaniutka, każdy potrzebuje od czasu do czasu się rozluźnić...
— Nie chcę tego słuchać — mruknęłam. — Mów lepiej co u ciebie? Jak Carl? Przeszkodziłam wam w czymś?
— E tam. — Machnęła ręką. — W niczym mi nie przeszkodziłaś. Martwiłam się o ciebie cały dzień! — Poprawiła swoje niesforne włosy. — A Carl to przeszłość. Było miło, ale znasz mnie... Jedna noc wystarczy, no może dwie, ale to maks i na dodatek nie zdarza mi się to często, a potem żegnaj ogierze. — Pomachała mi ręką, ilustrując jej pożegnanie z chłopakami. — Teraz szukam kolejnego przystojniaka. — Uśmiechnęła się, unosząc przy tym brwi.
Czasami zazdrościłam jej tej swobody i takiej lekkości, jaką w sobie miała, a szczególnie do chłopaków. Była niczym Casanova, tylko nie jako mężczyzna, a kobieta. Brała jednego, a gdy jej się nudził, od razu z nim kończyła i zaczynała z drugim i tak w kółko. Nie przejmowała się tym, że może przez przypadek kogoś zraniła albo że to, co robiła, nie było dobre lub nawet trochę dziwkarskie. Pod tym względem nie była tak jak ja - nie czekała na kogoś wyjątkowego, tylko brała z życia, ile wlezie. Żyła teraźniejszością, a ja czasami miałam problem, w którym czasie żyłam: przeszłym, teraźniejszym czy przyszłym?
Z drugiej strony, jeśli tak będzie się zachowywać przez całe swoje życie, nigdy nie będzie szczęśliwa, a przynajmniej od strony romantycznej i sercowej. Z nikim nie będzie nie dłużej niż jedną noc (no może dwie) i prędzej to ona zostanie starą panną z kotami, a nie ja.
************************************
Cześć wszystkim! 😊
Przepraszam za opóźnienie, ale i też wybaczcie mi, że dawno nie pisałam krótkiej notki do Was, ale za każdym razem jak dodawałam rozdział, nie miałam czasu nawet coś dla Was od siebie napisać 😒
W ogóle jest tam ktoś? 👀
Jak Wam się podobał rozdział? ^^
Czekam na Wasze komentarze i gwiazdki 💕
Trzymajcie się kochani! ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro