Rozdział 11
Zapraszam na tt: #chłopakzmiami
Nie wiem, jak długo musiało minąć, zanim przyszło nam do głowy, byśmy się ewakuowali z lokalu. Na pewno musiało upłynąć go dużo, ponieważ na parkingu było pusto. Wybiegliśmy, nie patrząc się na nic; nie myśląc o niczym. Nie wiedziałam więc, jak dużo mogło się spalić i czy przyjechali strażacy. Najważniejsze dla nas było to, że udało nam się w ogóle odnaleźć drogę prowadzącą do wyjścia i bez problemów znaleźliśmy się na dworze.
To, że niedługo potem znalazłam się w samochodzie Aarona, zorientowałam się, dopiero gdy chłopak odpalił silnik. Pewnie dlatego, iż w pewnym momencie złapał mnie za dłoń, zaprowadził do swojego auta i bez słowa otworzył drzwi wozu. A potem to już samo poszło: weszłam do środka i zapięłam się pasem bezpieczeństwa.
Cóż za ironia...Powtarzałam sobie cały czas, że muszę trzymać go na dystans, że nie mogę mu na nic pozwalać, że nie jestem na nic gotowa, a jak na złość los robi wszystko, bym często z nim przebywała sam na sam.
Jechaliśmy już kilkanaście dobrych minut. Przez cały ten czas starałam się dojść do siebie. Wciąż czułam lekkie zdenerwowanie oraz adrenalinę, która towarzyszyła mi od momentu usłyszenia alarmu w Havanie. Martwiłam się o resztę przebywających tam klientów. Czy też udało im się uciec? A może coś im się stało? I co z moją ciocią?!
''O Boże, ciocia!''
Nagle mój wzrok stał się rozbiegany, jakbym szukała cioci gdzieś po drodze. Nigdzie jej nie było, ja byłam nie tam, gdzie powinnam. Miałam być z nią, przy niej, w jej samochodzie, podczas gdy jechałam nie wiadomo gdzie z Aaronem. Z chłopakiem, którego miałam omijać szerokim łukiem.
— Nie jesteś może głodna? — zapytał chłopak, gdy sama otwierałam już buzię, by coś powiedzieć.
— Nie. Chyba powinnam pojechać do domu. Ciocia na mnie czeka i pewnie się martwi — wypowiadając ostatnie słowa, zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu telefonu. Gdy go w końcu znalazłam, okazało się, że miał tylko kilka procent. Na szczęście! Mogłam więc napisać do niej jedną, krótką wiadomość, dlatego napisałam jej krótko:
''Mam się dobrze. Niedługo wrócę.''
Nie byłam w stu procentach pewna, czy wiadomość, którą napisałam do mojej opiekunki się wysłała, ponieważ po krótkiej chwili mój telefon się rozładował całkowicie. Pokazał się czarny ekran i aparat skończył swoją pracę.
"No to pięknie!"
— Ciocia się nie pogniewa, jak się dowie, że pojechałaś coś zjeść. A tam, gdzie cię zabiorę, nigdy nie będziesz miała okazji już więcej pojechać.
— Skąd masz tę pewność? — Popatrzyłam się na jego profil twarzy i od razu tego pożałowałam.
"To niemożliwe, by był tak przystojny."
Widziałam, jak się uśmiecha, co oznaczało, że zauważył, iż się na niego gapiłam. Dlatego też szybko oderwałam wzrok z jego osoby i obserwowałam widoki z szyby po mojej stronie.
— Zawieź mnie do domu, proszę. Ja nie mogę tak...
— Spokojnie, pojedziemy na około, dobrze? W międzyczasie zamówimy jakieś jedzenie.
Westchnęłam głośno, oglądając się za siebie. Na tylnej szybie niczego nie widziałam. Była tylko droga, długa i prosta, trochę przypominała mi tą, którą jechałam z ciocią do kawiarni na przedmieścia.
— Pojedziemy fajną drogą. Dookoła będą drzewa — odparł. Zastukał w kierownicę, by zwrócić na siebie uwagę, ale to na mnie nie zrobiło żadnego wrażenia.
Wolałabym teraz wrócić do domu, do cioci, niż przebywać teraz z nim w jednym aucie. Byłam ciekawa co z nią. Czy było wszystko dobrze. Ale na parkingu nie widziałam jej samochodu, więc znaczyło to, iż z nią było wszystko dobrze i nie powinnam była się niczym martwić. Pewnie wróciła już do domu.
— Ej, będzie fajnie, zobaczysz — usłyszałam.
— Nie rozumiem, jak los może się ze mnie śmiać i robić na złość. — Poprawiłam się na fotelu, by lepiej widzieć jezdnię przez przednią szybę w samochodzie.
— Przecież nie robimy nic złego. To tylko koleżeński wypad. — Wzruszył ramionami.
Niby miał rację, ale wciąż martwiłam się o ciocię. Chociaż w sumie ona mnie też zostawiła i pojechała sama do domu. W ogóle nie widziałam jej, jednak przez to wszystko nie byłam do końca pewna, czy rozglądałam się uważnie po parkingu?
Była jeszcze druga sprawa - Aaron i to przyciąganie, jakie odczuwałam w jego obecności. Część mnie ciągle krzyczała głośno: "nie!", a druga połowa mówiła, jaki to przystojny i miły chłopak. Niedługo przez te wszystkie myśli oszaleję.
— To daleko? — zapytałam w pewnym momencie.
— Nie, w sumie jeszcze kilka minut i będziemy. — Skręcił w drogę porośniętą trawą.
— Gdzie ty jedziesz? Przecież to nie jest ulica — zauważyłam.
On sobie nic z tego nie robił. Jechał przed siebie, jakby nie widział, gdzie jesteśmy. A ta "droga" naprawdę nie wyglądała jak droga asfaltowa, przeznaczona do jazdy pojazdem. Dookoła niczego nie było, oprócz trawy. Kiedy Aaron przyśpieszył, na naszej ścieżce pojawiły się drzewa i po chwili jechaliśmy już przez ciemną szosą. Jakbyśmy znajdowali się gdzieś w głębi lasu. Trochę jak w horrorze. Brakowało tylko wycia i podejrzanych krzyków. Byłoby jeszcze bardziej przerażająco niż teraz.
— Aaron, gdzie my jesteśmy? — zapytałam, by mieć pewność, tego że mój kierowca wiedział, gdzie się znajdowaliśmy. Chociaż, prawdę mówiąc, nie wierzyłam w to.
— Nie martw się, wszystko mam pod kontrolą.
Samochód nagle zaczął podskakiwać i dziwnie bujać, co mnie bardzo zaskoczyło. Moje oczy automatycznie się zwiększyły do wielkości spodków.
— Właśnie widzę — skomentowałam, zaglądając przez szybę, szukając przyczyny fikania pojazdu. Przeszkodziło mi w tym gwałtowne zatrzymanie się samochodu. To było takie silne, że rzuciło nas do przodu, na szczęście oboje byliśmy zapięci pasem i nic się złego nie stało. — Co ty masz z tym samochodem? — Połknęłam głośno ślinę.
— O nie, to nie przez mój wóz. Pewnie coś było na drodze. — Chłopak przez cały czas przyciskał pedał gazu, lecz nic się nie działo. Auto stało nieruchomo w jednym miejscu.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Aaron wysiadł z samochodu, sprawdzając, co jest nie tak. Trwało to chwilkę i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, chłopak oparł rękę na drzwiach kierowcy. Patrzyłam na niego pytającym wzrokiem, podczas gdy on powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. Udałoby mu się to, gdyby nie spojrzał na mnie. Widząc moją zabawną minę, którą przybrałam, czekając niecierpliwie, aż się odezwie, przegrał walkę z samym sobą.
— Właśnie zniszczyłeś swój wóz, bardzo zabawne — powiedziałam z sarkazmem.
„Nie dość, że zamiast być w tej chwili z ciocią, byłam z nim, to jeszcze znajdowaliśmy się gdzieś na zadupiu, na dodatek jego samochód przestał działać..."
— Nie, to nie to. Usiądź na miejscu kierowcy. — Poklepał wolne miejsce, na którym jeszcze niedawno sam siedział. Uniosłam brew w górę, wciąż nie rozumiejąc, o co mu chodziło. — Będziesz wciskać gaz, ale dopiero kiedy powiem, dobra? — spoważniał.
— Aaron...
— Właśnie wjechaliśmy w bagno — wszedł mi w słowo.
Mimo iż czułam lekkie zdenerwowanie, uśmiechnęłam się mimowolnie pod nosem. Bez słowa zmieniłam miejsce, tak jak rozkazał mój towarzysz i czekałam, aż poinstruuje mnie dalej.
W głębi duszy nie mogłam przestać się śmiać. Aaron był taki pewien. "Pojedziemy fajną drogą" - mówił. - "Koleżeński wypad." Rzeczywiście świetna droga.
"Ciekawe, ile lasek tu przywiózł..."
— No, wciśnij! — usłyszałam krzyk dochodzący gdzieś z tyłu auta. Zrobiłam więc tak, jak kazał: położyłam stopę na pedale i wgniotłam na nie całą swoją siłą.
— Już?! — krzyknęłam, wychylając głowę zza drzwiczek, uprzednio opuszczając szybę.
I wtem Aaron wstał z klęczek i wolnym krokiem zbliżył się do wejścia pojazdu od mojej strony. Parsknęłam niekontrolowanym śmiechem, kiedy zorientowałam się, jak on wyglądał. Mój towarzysz stał przede mną cały ubrudzony błotem. Miał go na bluzce, trochę na spodniach, ale najwięcej znajdowało się na jego twarzy. Wyglądał teraz jak Shrek po kąpieli.
— To wszystko przez ciebie. — Wymierzył we mnie palcem. Jego twarz była poważna, choć widać było, że chłopak starał się, by przypominał człowieka rozzłoszczonego; wściekłego, ale zdradzały jego oczy, w których pojawiło się rozbawienie. — Nie śmiej się! To nie jest zabawne. — Ostatecznie sam zaśmiał się w głos. — Teraz czas na zamianę. — Otworzył drzwi od pojazdu. — Chodź tu. — Chwycił mnie za nadgarstek z zamiarem wyciągnięcia z auta, co ja mu oponowałam.
— Zostaw mnie! — Trzymałam się mocno kierownicy, by nie udało mu się mnie wyciągnąć. — To ty mnie tu zabrałeś, to twoja wina, więc ty się brudź.
W odpowiedzi drugą ręką dotknął mnie za brzuch, łaskocząc mnie, na co pisnęłam, a moja ręka mimowolnie puściła kierownicę i chwyciła jego, powstrzymując go przed dalszym łaskotaniem. Aaron, korzystając z okazji, chwycił mnie za talię i wziął na ręce. Wymachiwałam nogami we wszystkie strony, chcąc się wydostać z jego uścisku, przez co chłopak upadł ze mną prosto w bagno. Na moje szczęście leżałam na nim, podczas gdy on ubrudził się jeszcze bardziej, ponieważ leżał na plecach.
Ponownie parsknęłam śmiechem.
"Nie zdziwiłabym się, gdybym dostała przez ten śmiech czkawkę."
Aaron przewrócił nas na drugą stronę, przez co tym razem ja byłam cała w błocie. Teraz on leżał na mnie, uważając, by mnie nie przygnieść. Otulał mnie swoim ciałem tak szczelnie, że nie mogłam się wyswobodzić.
Przez tą całą sytuację, zapomniałam o wszystkim: o dziwnej kłótni Aarona i Grahama, o prawie pocałunku, o alarmie oraz pożarze w Havanie, o cioci i o tym, że zachowałam się trochę nieodpowiedzialnie, wchodząc do samochodu mojego towarzysza. Przestałam się tym wszystkim martwić.
„Później przyjdzie na to pora.""Swoją drogą to ona mnie tam zostawiła..."
Na moich ustach nieprzerwanie widniał uśmiech. Wpatrywaliśmy się na siebie, nie przejmując się już nawet błotem pod nami.
— Powinniśmy się umyć — usłyszałam w pewnym momencie. Leżał na mnie na wyprostowanych rękach i nie zamierzał ze mnie schodzić, pomimo jego wcześniejszej wypowiedzi.
— Uważasz, że śmierdzę? — zażartowałam.
— Pachniesz ślicznie, tylko masz troszkę brudne plecy — mówiąc to, przymknął jedno oko.
Na jego słowa wywróciłam oczami.
— Dasz radę wyjąć stąd wóz? — Pokazałam głową na pojazd utkwiony w bagnie.
— Z twoją pomocą damy sobie radę. — Mrugnął do mnie. Zwinnie wstał i podał mi dłoń, chcąc mi pomóc, z czego skorzystałam. — Ale tym razem ty idziesz do tyłu. — Szybko usiadł za kierownicę, bym wcześniej nie zajęła jego miejsca. — Sprawdź, czy koła się poruszają, a jak nie, to spróbuj wygrzebać błoto spod kół. Trzeba ułatwić kołom ruch, rozumiesz? — Zerknął na mnie z lusterka zewnętrznego, kiedy pojawiłam się przed bagażnikiem samochodu.
O dziwo wszystko działało sprawnie, chociaż samochód nadal nie zmienił swojego położenia nawet o milimetr.
— Tu jest w porządku! — krzyknęłam, gdy usłyszałam, jak zgasił silnik. — Ale może chodzi o inne koło... — wymamrotałam pod nosem, szukając wzrokiem przyczyny. Uklękłam, by było mi łatwiej ją znaleźć i nagle bez żadnego ostrzeżenia, kiedy podeszłam bliżej przedniego koła, Aaron ponownie wcisnął gaz, przez co dostałam błotem prosto w twarz.
"Teraz jest dobrze..."
— Zobacz, chyba wyjedziemy stąd! — krzyknął na całe gardło. — Wsiadaj!
Zrobiłam więc, co kazał. Najzwyczajniej w świecie weszłam do samochodu i zapięłam się pasem. Chłopak nie zwrócił na mnie uwagi, więc siedziałam cicho, czekając, aż zacznie jechać.
W buzi czułam resztki błota, nawet mimo tego, iż wcześniej wytarłam usta i oczy sukienką, która przez to zrobiła się jeszcze bardziej brudna.
Kątem oka widziałam, że mój kierowca miał już czystą twarz dzięki chusteczkom, które leżały niedaleko skrzyni biegów. Musiał robić to na szybko, ponieważ gdzieniegdzie zostały na jego buzi resztki brudu.
— Myślę, że odpuścimy sobie tę wycieczkę. — Skupił się na prowadzeniu. — Ale za to pojedziemy do mnie. — Słysząc te słowa, raptownie odwróciłam głowę w jego stronę, jakby jego miejsce zamieszkania było niepokojące; przerażające. Pewnie w tym momencie miałam taką minę, jakbym przed chwilą usłyszała, iż jedziemy do miejsca, do którego rodzice zakazali mi chodzić.
Chłopak, czując mój wzrok na jego osobie, odwzajemnił go z poważną już miną, jednak nie trwało to długo, ponieważ gdy mnie zobaczył usmarowaną całą w błocie, ponownie zaczął się głośno śmiać.
Nie skomentowałam tego, a przez całą jazdę nie odrywałam wzroku od jezdni. Milczeliśmy, słysząc w tle cichutką muzykę. Ale to chyba nie była niekomfortowa cisza. Nie tym razem.
Mimo to wciąż gdzieś z tyłu głowy miałam ciocię. Teoretycznie napisałam jej, że niedługo będę, lecz przez to błoto, nie mogłam się tak pojawić w domu. Musiałam się jakoś wyczyścić. Choć wiedziałam, że to tylko pogarszało sprawę, nie mogłam się tak pokazać. Nie chciałam, by zadawała pytania, nie chciałam jej okłamywać, nie chciałam, by wiedziała, że przez cały ten czas byłam z Aaronem.
Chłopak musiał znać całe Miami. Bardzo dobrze wychodziła mu jazda i poruszał się bez żadnych długich zastanowień. Pewnie, gdyby ktoś go w nocy obudził i poprosił o podwózkę, śmigałby tak, jak teraz. Tym bardziej że Miami było wielkie, ulic było mnóstwo, a do tego ten ruch na drodze... Więc bądź, co bądź nie było to takie łatwe.
W końcu znaleźliśmy się na ulicy przepełnionej domami jednorodzinnymi, co musiało oznaczać, że dom Aarona był blisko.
Każdy z nich był inny: jeden mniejszy, drugi większy, kolejnego nie było za dobrze widać, ponieważ dookoła niego rosły krzaki i krzewy, do następnego prowadziła kamienna droga, a w budynku, który stał na końcu drogi, mieszkał mój towarzysz.
Wyglądał jak nierealny. Był po prostu śliczny. Ściany zewnętrzne miał jasne, a dach... grafitowy... Wszystko tu było zadbane, a brama, którą właśnie otwierał Aaron, zapraszała wszystkich gości do środka. Trawa przypominała tą ze stadionu, a to dlatego, iż była zielona i idealnie przycięta. Tak, jakby właściciele kupowali sztuczną. Na balkonach - a z moich obliczeń wynikało, że było ich trzy - rosły kolorowe kwiaty, co musiało oznaczać, iż ludzie, którzy się nimi opiekowali - pewnie jego mama lub jakiś ogrodnik - mieli rękę do roślin, ponieważ wyglądały bardzo pięknie.
Znaleźliśmy się na tyłach domu, gdzie znajdował się garaż. Właściciel domu odstawił auto i pomógł mi wysiąść. Pewnie, gdyby nie on, przez cały czas siedziałabym w środku i zachwycała się wszystkim dookoła mnie, a szczerze mówiąc, to nawet garaż wyglądał fantastycznie.Aaron wziął mnie za rękę i wyprowadził z pomieszczenia. Zabrał mnie w miejsce, gdzie leżał wąż ogrodowy.
— Jesteś gotowa? — spytał, gdy w jednej ręce trzymał szlaucha, a jego druga dłoń leżała na czerwonym kurku, przygotowana do odkręcania wody. Kiwnęłam niezdarnie głową, wciąż nie wierząc, że ten dom istnieje naprawdę. — Coś nie tak? — zauważył to.
—Nic po prostu... — Rozejrzałam się dokoła siebie, czując, że brak mi słów. — Tu jest pięknie. — Rzuciłam ręce w powietrze.
Uniósł jeden kącik ust w górę, nie patrząc się już na mnie i zaczął majstrować coś przy kranie. Po chwili poczułam, jak spływa mi po plecach woda, obmywając moje ciało od niepotrzebnego błota i innych zanieczyszczeń.
Woda była letnia, dzięki czemu nie musiałam się martwić, że będzie mi jeszcze cieplej. Już i tak na dworze panował upał, a jedyne, o czym marzyłam, to wypić zimna woda.
Byłam cała mokra. Od włosów aż po palce stóp, wliczając w to sukienkę i buty. Dobrze, że pogoda była taka, a nie inna, przez co mogłam szybciej wyschnąć.
Gdy Aaron skończył mnie czyścić, chwyciłam za węża, podczas gdy on zdejmował z siebie brudną bluzkę. Musiałam więc się przyzwyczaić do widoku, jaki teraz się przede mną pojawił. Bo oto stał tuż obok mnie na gołej klacie. Jego opalenizna tylko podkreślała to, jaki był gorący. Aż miałam ochotę dłoń położyć na jego klatce piersiowej i poczuć jak od niego grzeje. Dotknąć jego umięśnionego ciała i tego sześciopaka na brzuchu.
Po krótkim czasie, podczas którego gapiłam się na niego, zaczęłam go obmywać. Nie chciałam, by zauważył, że bezwstydnie go obserwowałam. Prawie tak samo, jak on mnie wtedy w męskiej toalecie. W środku modliłam się, by chłopak niczego nie zauważył, dlatego też zachowywałam się jak gdyby nigdy nic. Chociaż w mojej głowie wciąż widziałam obraz jego boskiego ciała. Wspominałam jakiś czas temu o tym, że Aaron wyglądał jak model albo Adonis... Naprawdę tak było, a może i nawet lepiej.
— A co się tu dzieje? — usłyszałam kobiecy głos. Przestraszyłam się, przez co woda z węża przypadkowo znalazła się na ubraniu pewnej pani w średnim wieku.
Nieznajoma musiała być matką Aarona. Widziałam pewne podobieństwo między nimi: oczy oraz rysy twarzy. Stała przed nami zszokowana i mokra. Ogólnie rzecz biorąc, wyglądała bardzo elegancko, co mogło oznaczać, iż wracała z pracy. Na ramieniu wisiała jej duża torebka, a w dłoni trzymała okulary przeciwsłoneczne. Teraz, przez wodę, spod białej bluzki odznaczał się stanik, a jej spodnie, które były tego samego koloru, co góra, również zostały lekko zmoczone i nie były już w tak idealnym stanie, jak w momencie, gdy wjeżdżała do domu samochodem.
Miała może ponad czterdzieści lat. Była wysoka i szczupła. Jej włosy przybierały kolor ciemnego brązu, jednak w momencie, gdy promień słońca opadł na jej czuprynę, zmieniały one kolor na jaśniejszy, przypominały nawet złocisty odcień.
Obok niej pojawił się mężczyzna w jej wieku, patrząc się na nas wszystkich pytającym wzrokiem. Dopiero wyszedł z auta, więc nie wiedział, co tu się stało. Miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem, a na przedramieniu znajdowała się jego marynarka. Od razu w oczy rzuciły mi się jego włosy - takie same jak u jego syna. Czarne i lekko rozwiane przez wiatr, co dodawało mu uroku. Posiadał kilkudniowy zarost, dzięki któremu wyglądał trochę starzej niż w rzeczywistości. Szare oczy patrzyły to na mnie, to na Aarona, to na jego żonę.
Przyglądanie się rodzicom mojego towarzysza, przerwał dziecięcy głos:
— Aaron! — Jedenastoletni chłopak podbiegł do mojego kolegi.
Dziecko wyglądało na szczęśliwego, gdy go zobaczył. Aaron również, ponieważ uśmiechnął się do niego szeroko i podał mu żółwika.
— Lewis, to jest moja koleżanka, Noelle — odezwał się w końcu. — Noelle, to mój brat, Lewis.
Rzuciłam ciche "hej" do kopii swojego brata. Zauważyłam to dopiero teraz, ponieważ wcześniej nie widziałam go za wyraźnie, teraz jednak kiedy tak stał tuż obok; ramię w ramię z Aaronem, wyglądali identycznie. Jedyne, co ich różniło to wzrost - starszy brat był wyższy od młodszego. Jeden z nich był bardziej uroczy i słodki, a drugi dojrzalszy i seksowniejszy.
"Aż nie wierzę, że tak powiedziałam..."
Kątem oka spojrzałam się na ich rodzicielkę. Stała bez słowa, obserwując całą sytuację. A ja nawet nie miałam odwagi na nią spojrzeć, już nie mówiąc o zwykłym przepraszam. Wyszłam na kretynkę. Nie wiem, jak to się stało, że nagle się odwróciłam w stronę kobiety i ją oblałam. To było tak nagle: najpierw polewałam wężem Aarona, a po chwili widziałam, jak oblewam ją.
— Przepraszam panią — zwróciłam się do mamy Aarona. — Nie chciałam, to...
—W porządku — przerwała mi. — To nic, przecież to tylko woda, a ja i tak będę musiała się przebrać. — Nie potrafiłam znaleźć w jej oczach żadnej złości, żalu czy nawet zrozumienia. Patrzyła się na mnie pustym wzrokiem, a minę miała obojętną. Tylko jej głos był łagodny i jasny. —Aaron, a co tu robicie? — Jej wzrok powędrował na jego tors.
Na pierwszy rzut oka to było dwuznaczne. Był bez koszulki, a ja stałam tuż obok. W pierwszej chwili jego rodzice mogli pomyśleć Bóg wie co, chociaż nic takiego nie było. Ale tak właśnie to mogło wyglądać z ich strony.
— Wjechaliśmy w bagno — odpowiedział lakonicznie. — Myślałem, że przyjeżdżacie jutro.
— Tata musi jutro wracać do firmy. — Złapała za rączkę od walizki, którą wcześniej wyjął jej mąż z bagażnika.
— Wybacz Noelle — rzucił nagle mój kolega. — Noelle to moi rodzice, mamo, tato, to Noelle, moja koleżanka.
Kobieta pokiwała głową na znak zrozumienia i przywitania.
— Zapraszam na kolację — odparła. — Może przy okazji znajdę dla ciebie jakieś rzeczy. Przecież nie będziesz siedzieć w mokrych. — Uśmiechnęła się niewidocznie w moją stronę i nie czekając na resztę, weszła do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro