Rozdział 10
Zapraszam na tt: #chłopakzmiami
Jakie szczęście, że ciocia miała w domu rower, którym w środę pojechałam do kawiarni, tak jak zadecydowałam razem z ciocią, by tym razem sama otworzyć lokal. Harowała jak wół przez cały tydzień, a skoro byłam na miejscu, to miała okazję, by sobie odpocząć chociaż jeden dzień. Potrzebowała go, ale wiedziałam, iż by tego nigdy nie pokazała.
Sama droga zajęła mi ponad trzydzieści minut. Po otworzeniu kawiarni i założeniu fartuszka już do środka weszli pierwsi klienci. Z rana tradycyjnie było ich mnóstwo, przychodzili jak po świeże bułeczki. Było bardzo trudno, ale dałam radę. Na szczęście dzisiejszego dnia nie było trudnych klientów, a nawet nie spotkałam Aarona, który wczoraj przez cały czas się na mnie patrzył. Tak więc dzisiaj miałam spokój i wydawało mi się, iż jak na pierwszy raz, wszystko wyszło mi bardzo dobrze.
Co chwilę dzwoniła do mnie ciocia z propozycją przyjazdu. Wiedziałam, że się denerwowała i martwiła. Była gotowa przyjechać każdej chwili. Co ja się namęczyłam, by dała mi szansę i mi zaufała... Ale kiedy mówiłam jej, że nie mogę rozmawiać i czekają na mnie klienci, siedziała cicho.
Tym razem skończyłam szybciej. Ciocia rozkazała mi, bym zamknęła o szesnastej, z czego ludzie bardzo się zdziwili, ponieważ zawsze było otwarte do siedemnastej albo do osiemnastej. Tym razem jednak byłam sama i to do tego rowerem, a moja droga nie była łatwa i niekrótka, więc potrzebowałam trochę więcej czasu na powrót.
W domu też miałam rower, problem w tym, iż nie jeździłam nim od dawna, więc kiedy usiadłam na ten cioci po długim czasie, z początku musiałam się przyzwyczaić do zaistniałej sytuacji. Potem było już "z górki". Jednak tak jak ludzie mówią, że jazdę na rowerze się zawsze pamięta, to mają całkowitą rację.
Przez cały dzień pogoda była słoneczna. Na termometrze widniało trzydzieści jeden stopni, więc postanowiłam, że na zabawę do Carrie włożę sukienkę. Już nie pamiętałam, jak to było mieć na sobie coś wygodnego i swobodnego, bo ostatnimi czasy ubierałam tylko spodnie.
Tak naprawdę od zawsze wolałam sukienki od spodni. Spódniczki też były w porządku, jednak sukienki zajmowały pierwsze miejsce. Były najlepsze na lato i słoneczne dni. Nie było w nich za ciepło, a na dodatek były zwiewne i wygodne.
Właśnie siedziałam w samym szlafroku na podłodze przed walizką pełną ciuchów, z której wyciągałam wszystkie swoje ubrania, zastanawiając się, co będzie lepsze: sukienka w groszki czy sukienka w paski. Jednak na widok beżowej sukienki bez żadnych dodatkowych elementów zrobiłam maślane oczy. Już zdążyłam zapomnieć, że ją również że sobą zabrałam.
— Ella, pospiesz się, nie mamy zbyt wiele czasu! — usłyszałam ze swojego pokoju ciocię, która krzątała się po całym domu.
— Przecież dom Carrie jest tuż obok, możemy pójść nawet w ostatnim momencie! — Wstałam z podłogi, poprawiając sobie supeł w moim stroju.
— Zmiana planów! Carrie urodziny wyprawia w Little Havanie! — odkrzyknęła mi, wbiegając kolejny raz do łazienki. — Dlatego jedziemy samochodem! — Zamknęła drzwi od pomieszczenia i prawdopodobnie zaczęła się malować.
W Little Havanie? Byłam pewna, że zrobi urodziny u siebie i że w każdej chwili będę mogła wrócić do domu. W takim razie będę musiała siedzieć z Evanem przy jednym stole, oczywiście o ile chodziło o niego. Nie znałam go, ale sądząc po negatywnej reakcji ze strony Aarona, Noaha i Mirandy, musiał być irytujący; prowokujący. Co prawda nie tak bardzo denerwował swoją osobą, jak Graham, ale to żadna różnica, ponieważ się przyjaźnili.
"Chociaż, może trochę przesadzają?"
Tak więc nie czekając, aż łazienka będzie wolna, ubrałam się w pokoju, uprzednio zamykając pomieszczenie. Znalazłam gdzieś na dnie walizki balsam do ciała, którego użyłam na nogi, ręce i wszędzie tam, gdzie miałam odkrytą skórę. Popryskałam się perfumem, który dostałam od Phoebe na urodziny, na nogi założyłam jasne balerinki, a na koniec zabrałam małą torebeczkę, by schować chusteczki, kilka drobnych i komórkę. Wisienką na torcie był lekki makijaż, którego tak naprawdę nie za bardzo chciało mi się robić. By make-up się utrwalił i nie spływał przez upał, spryskałam go utrwalaczem. Gotowa, zeszłam na dół.
— Ciociu, a ja nie mam żadnego prezentu — zauważyłam.
Gdyby tylko przypomniało mi się to wcześniej, wtedy kiedy kończyłam pracę. Mogłabym od razu zajechać rowerem do jakiegoś sklepu i kupić jakiś upominek. Ale przez ten upał i pośpiech, całkowicie zapomniałam o podarunku.
"Mądra ja."
— Nie martw się, ja już o to zadbałam. — Machnęła niedbale ręką. — Damy go razem i nie będziesz musiała niczego kupować.
— Ale ciociu...
— Nie mamy już czasu — weszła mi w słowo. — Zbieraj się, bo do Little Havany jest dwadzieścia minut. Dolicz do tego korki i światła! — krzyknęła, zabierając z przedpokoju torebkę i sprawdzając, czy wszystko wyłączyła.
— A co kupiłaś? — Poszłam jej śladem.
— Sukienkę i jej ulubione wino. Chciałam coś ambitniejszego, ale nie chciała niczego innego. — Włożyła klucz do zamka, a ja pobiegłam do samochodu, który wcześniej został przez nią otwarty.
***
Kubańska dzielnica zachwycała kolorami i różnorodnymi geometrycznymi muralami. Z każdej strony stały budynki, a sama ulica była długa. Można by jechać nią w nieskończoność. Lecz nie tym razem, ponieważ zatrzymałyśmy się tuż przed pewnym barem, który wypełniony był dużą ilością osób. Nie wszyscy przyszli tu na urodziny Carrie, niektórzy byli w grupach przyjechali tu po to, by pobyć ze znajomymi, wypić na przykład tequilę i oderwać się od rzeczywistości. Inni natomiast siedzieli w odosobnieniu i w samotności odpalali cygaro, po prostu odpocząć od codziennych spraw czy nawet ludzi.
W tle słychać było cichutką muzykę, pochodzącą z Kuby. Na parkiecie tańczyła jakaś nietrzeźwa kobieta, która kiwała się niezdarnie na swoich nogach. Nie przejmowała się, że kilku mężczyzn się na nią gapiło, komentując jej całą osobę. Musiała się dobrze bawić w swoim towarzystwie.
Odnalazłam wzrokiem stolik, przy którym siedziała Carrie wraz z gośćmi, których zaprosiła. Siedziała z brzegu, by mogła łatwo wyjść i w razie czego przywitać się z wchodzącymi do lokalu osobami. Śmiała się z czegoś, co powiedział jej jakiś mężczyzna. Wyglądała olśniewająco. Z koka wymykało się kilka kosmyków, które ciągle sobie poprawiała.
— Wszystkiego najlepszego! — krzyknęła moja ciocia, przerywając jej zabawną rozmowę z nieznajomym.
Dopiero teraz, kiedy wstała z krzesła, mogłam jej się bardziej przypatrzeć. Ubrana była w długą do łydek sukienkę bez rękawów, a na nogi włożyła sandałki. Nigdy nie myślałam, że była taka szczupła, a dzięki tej stylizacji zaobserwowałam to.
— Jesteście! — Ucieszyła się na nasz widok. Każdą z nas przytuliła, a potem zabrała prezent, kładąc go do kupki z podarunkami.
Zajęłam miejsce tuż obok cioci i jakiejś nieznanej mi kobiety. Niektórych z zaproszonych kojarzyłam z widzenia. W większości byli to sąsiedzi mojej opiekunki i Carrie, reszta mogła być z rodziny. Rozpoznałam już panią Pamelę, która uśmiechała się do mnie promiennie, jej brata, który właśnie przyszedł ze swoim zamówieniem, a także rodzinę solenizantki. Miałam nadzieję, że przyjdzie William i będę miała z kim pogadać, bo musiałam przyznać szczerze, iż trochę było mi dziwnie wśród tego starszego towarzystwa, które dzieliło wraz ze mną stół.
— ...a tort przyjdzie, kiedy będą już wszyscy — mówiła Carrie. — Czekamy jeszcze na Evana i mojego kuzyna. Co chcecie do picia? Rumu? A może jakiś drink? Mohito?
— To, co dasz, będzie dobre — odpowiedziała moja ciocia, spoglądając na mnie. Widziałam, jak się zastanawia czy zamówić również coś dla mnie, czy mnie ominąć. Tak naprawdę mi było już obojętnie. — Jej też coś daj — w końcu zdecydowała, uśmiechając się jednym kącikiem ust.
Dziwnie się tu czułam. Wśród tych ludzi. Znałam raptem może z trzy osoby, nie wliczając w to mojej cioci. Reszta się tylko do mnie uśmiechała. W pewnej chwili zaczęłam się zastanawiać, co o mnie myśleli.
W końcu Carrie wstała, trzymając w dłoni kieliszek z jakimś trunkiem:
— Dziękuję wam wszystkim za przyjście! — zaczęła. — Nie musieliście dawać mi prezentów, wystarczy mi, że jesteście. — Uśmiechnęła się, ukazując swoje zęby. — Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić i... — przerwała swój monolog, ponieważ nagle z ziemi wyrósł Evan.
To był ten sam chłopak, który wraz ze swoim przyjacielem Grahamem byli na tym samym seansie, co Aaron, Noah, Miranda i ja. Tym razem jednak wyglądał inaczej. No na pewno nie miał czapki, a przy jego boku nie stał olbrzym. Miałam wrażenie, iż miał wyćwiczony uśmiech, który właśnie posyłał do Carrie, na pewno nie był kpiący jak wtedy, gdy widziałam go pierwszy raz. W jego oczach już nie było żadnego błysku ani czegoś, co sprawiało, że chłopak wydawał się niegrzeczny. Teraz był przeciwieństwem Evana z bejsbolówką na głowie; jakby chłopak, którego wcześniej widziałam, nie był tym, który właśnie składał życzenia swojej ciotce.
"Chłopak o dwóch twarzach."
Mój wzrok spoczął na gościach. Brat pani Pameli starał się zmieścić przy stole obok swojej siostry, lecz ze swoim piwnym brzuchem nie było to łatwe. Kobieta siedząca z mojej prawej strony mieszała słomką w jakimś drinku, rozmawiając przy tym z jakąś kuzynką Carrie. Pamela poprawiała sobie zwiewną narzutę, którą miała na plecach, przypadkowo trącając przy tym jakiegoś mężczyznę, który palił papierosa. Rzucił jej ciche: "nic się nie stało", co rozpoczęło ich dialog i tak się wkręcili we wspólną rozmowę, że nie potrafili jej skończyć. Mąż Carrie, Matthew każdego po kolei obsługiwał, pytając wszystkich, czy czegoś im nie potrzeba.
— A więc jesteś siostrzenicą Jasmine? — usłyszałam tuż przy uchu.
Odwróciłam głowę w stronę osoby siedzącej po mojej lewej. Był to Evan. Podpierał brodę o swoją prawą dłoń i z przymkniętymi oczami patrzył na mnie. Jak widać, zamienił się miejscami z moją opiekunką - ciocia siedziała dwa miejsca dalej.
— A ty grzecznym synem kuzynki Carrie?
Nie spodziewałam się, że do mnie zagada. Jaki był tego cel? I co najlepsze: kiedy był sobą? Wtedy czy teraz?
— Jak poznałaś się z Aaronem? — zapytał nagle.
Czy to był jakiś żart? On robił mi teraz jakieś przesłuchanie? Co go to obchodziło?
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
— Nie trać czasu na niego, mówię ci — spoważniał. — Znajomość z nim to niebezpieczna jazda bez trzymanki. Szkoda byłoby cię, gdyby...
— My nawet nie jesteśmy przyjaciółmi — przerwałam mu. Nie wiedziałam, dlaczego mu się tłumaczyłam. Mogłam go zupełnie zignorować i byłby spokój, a tak to bez sensu w to brnęłam.
To już trzecia osoba, która mówiła mi, że znajomość z Aaronem to zły pomysł. Ani na chwilę nie pomyślałam o nim jako o moim chłopaku albo obiektem westchnień, bo nie tylko dlatego, że ma dziewczynę, ale też dlatego, iż ja nie byłam gotowa na żaden związek. Aaron sam mi powiedział, że jesteśmy kolegami. No dobra, na to jeszcze mogłam przystać. Był przystojny i miał to coś, więc gdyby sytuacja byłaby zupełnie inna, być może próbowałabym ubiegać się o niego bez wahania. Sprawy wyglądały inaczej, dlatego też wolałam trzymać go na dystans. Ale gdy byłam z nim, to gdzieś w środku mnie - jakby jakiś diabełek - mówi mi co innego; czasami nawet pyta się, "co by było, gdyby...?" Dlatego musiałam się bardziej pilnować.
Evan spojrzał się na mnie sceptycznie, ale niczego już odpowiedział. Przez cały czas siedział obok mnie, uśmiechając się ciepło do swojej cioci, a gdy ona o coś pytała, on odpowiadał jej miło. Teraz byłam pewna, że wśród swoich przyjaciół Evan zachowywał się zupełnie inaczej niż przy rodzinie.
Upiłam kolejnego łyka trunku, który wcześniej zamówiła mi Carrie. Nasłuchiwałam, jak z głośników wydobywała się muzyka. Skupiłam się na niej i całkowicie zapomniałam o obecności Evana oraz całej reszty.
— Aaron mówił coś o nas? Opowiadał, skąd się znamy? — kolega Grahama zadał kolejne pytanie, tym samym przywracając mnie na ziemię.
A już byłam pewna, że nasza "rozmowa" się już dawno skończyła.
— A nawet jeśli, to co? — Spojrzałam na niego krzywo. — Posłuchaj, tak naprawdę to mnie wcale nie obchodzisz. Ani ty, ani twój przyjaciel — mówiąc to, wstałam z krzesła. — Przepraszam — szepnęłam cicho do nieznajomej mi kobiety, która siedziała po mojej drugiej stronie. Nie chciałam przechodzić od strony Evana, więc wybrałam dłuższą drogę. — Przepraszam — powtarzałam każdemu.
Aż w końcu udało mi się wydostać.
— Gdzie idziesz, Ella? — Zauważyła mnie ciocia, która akurat stała z Carrie gdzieś z boku i robiła ostatnie poprawki tortu. — Za chwilę będzie tort.
— Zaraz przyjdę — bąknęłam, kierując się w jakiś ciemny korytarz. Mimo iż nie wiedziałam, gdzie on prowadzi, przeszłam przez niego. Chciałam znaleźć się jak najdalej od Evana. Byłam już nim zmęczona i postanowiłam się przewietrzyć. Wiedziałam, że to mi pomoże.
Idąc szybkim krokiem wzdłuż korytarza, słyszałam głośne krzyki i hałasy. Z początku nic sobie z tego nie robiłam, ale gdy usłyszałam głośny huk, odniosłam wrażenie, iż ktoś kogoś popchnął. Przeszłam niezauważalnie obok męskiej toalety, gdzie wszystko się działo, ale potem usłyszałam znany mi głos:
— Zachowujesz się jak dziecko! Naucz się w końcu przegrywać! — Ten głos chyba należał do Aarona, ale nie miałam pewności. Może mi się coś przewidziało. — Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś do tego, że jestem od ciebie lepszy?
— Po prostu miałeś szczęście — warknął ktoś bardzo zły.
— Dwa razy z rzędu? Ta jasne. — Ten drugi zaśmiał się sarkastycznie. — Przyznaj w końcu, że jestem od ciebie lepszy.
Zbliżała się kolejna bójka, więc nie czekając dłużej, weszłam do środka, co wzbudziło zainteresowanie wśród chłopaków. Wszystkie oczy zwróciły się ku mojej osobie, a kłótnia, która trwała jeszcze przed paroma sekundami, nagle wyparowała.
Dobra, może to nie była moja sprawa i pewnie nie powinnam była wchodzić do środka, ale ciekawość nie zna granic.
Oto przede mną stał Aaron i Graham we własnej osobie. Oboje byli w niezbyt dobrych humorach, byli wręcz rozzłoszczeni. Olbrzym zaciskał ręce w pięści, a grymas na jego twarzy wciąż przypominał, jaki był zdenerwowany, a jednocześnie rozczarowany prawdopodobnie tym, iż przerwałam im w ostrej wymianie zdań. Aaron stał oparty o zlew, a z łuku brwiowego sączyła się mu krew. Oderwał wzrok ode mnie i nagle zainteresował się podłogą. Trochę wyglądał w tej chwili jak chłopczyk, który coś zbroił i ze skuchą czeka na karę od swojej matki.
— Co ty tu robisz? — ciszę przerwał gruby głos Grahama, który odbijał się echem w toalecie.
— A co wy tu robicie? — podkreśliłam trzecie słowo. Założyłam ręce na piersi i patrząc się to na jednego, to na drugiego, czekałam na odpowiedź.
Nie wiem, skąd się wzięła we mnie taka pewność siebie, tym bardziej przy Grahamie. Podczas naszego ostatniego spotkania lekko się przeraziłam, dlatego też siedziałam wtedy cicho i wolałam na nic nie odpowiadać.
— Nie twoja sprawa, kwiatuszku — odrzekł, powstrzymując się od warknięcia. Popatrzył się na swojego nieprzyjaciela ze złością i powiedział na koniec: — A ty pamiętaj, że jeszcze z tobą nie skoczyłem! — Uniósł palec wskazujący w geście ostrzegawczym. — Ze mną się nie zadziera! — krzyknął i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając nas samych.
"Znowu zostałam sam na sam z Aaronem..."
— Co ty tu robisz? — zapytał chłopak, gdy tylko drzwi się zamknęły za Grahamem.
Odważył się w końcu na mnie spojrzeć. Miał poważną minę, a jego oczy bez skrępowania ilustrowały moje ciało. Widząc, że nie mam na sobie spodni, tylko sukienkę, zwilżył wargi. Już miałam ochotę go zbesztać, ale w mojej głowie ponownie pojawił się ten cholerny diabełek, który mówił mi, iż to było bardzo seksowne z jego strony.
"Co ze mną było nie tak?!"
W końcu dostałam kontrolę nad swoim ciałem i odchrząknęłam głośno, przerywając mu to bezkarne pożeranie mnie wzrokiem.
— Chodź tu — mówiąc to, zbliżyłam się do chłopaka, który patrzył się na mnie pytająco. — Powiesz mi, co się stało? — Pokazałam mu głową na jego zranioną twarz. Poszukałam wzrokiem papieru.
— Pokłóciliśmy się i tyle. — Nie patrzyłam na niego, więc nie wiedziałam, czy mówił prawdę, czy też nie.
Znaleziony papier delikatnie zamoczyłam wodą. Nie byłam nigdy żadną lekarką czy jakimś tam medykiem, ale opatrzyć ranę umiałam, tak przynajmniej mi się wydawało.
— Teraz się nie ruszaj — nakazałam mu, ustawiając się przed nim. Stałam tak blisko niego, że czułam jego oddech i perfumy. Mieszanka mięty, świeżości oraz wanilii.
Z pewnym wahaniem zaczęłam przemywać ranę. Szkoda, że nie było nigdzie wody utlenionej, bo byłoby o wiele lepiej. Starałam się, jak umiałam być delikatna i nie zrobić mu krzywdy. Mimo że Aaron stał z poważną miną i nie śmiał mi w żaden sposób przerywać, usłyszałam cichy jęk z jego ust.
— Przepraszam. — Automatycznie odsunęłam dłoń, jednak nie opadła ona wzdłuż mojego ciała, ponieważ chłopak szybko złapał mnie za nadgarstek i przysunął bliżej rany. Przez ten cały proces nie odrywał ode mnie wzroku, co trochę nie krępowało, lecz nie zwracałam na to uwagi. Byłam zajęta czym zupełnie innym. Nawet nie przeszkadzało mi to, iż między nami przez ten cały czas panowała cisza.
Zorientowałam się, że stałam bliżej niż na początku. Nie wiem, kto z nas się zbliżył, ale wiedziałam, że między nami teraz dzieliło kilkanaście milimetrów. To było zbyt niebezpieczne. Aaron przełknął głośno ślinę, jakby przygotowując się do naszego zbliżenia, a potem pocałunku, ale nic takiego się nie stało, bo wtem usłyszeliśmy głośny alarm przeciwpożarowy. Był tak głośny i zawiadomił tak niespodziewanie, że o mało nie podskoczyłam z tego popłochu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro