Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Daniel spał kilkanaście godzin, a kolejnego dnia, gdy otworzył oczy, udawał, że nic wielkiego się nie stało.

Alex widział wyraźnie, że to tylko poza, ale tak jak i wczoraj, postanowił, że nie będzie drążył tematu. Daniel był dorosłym mężczyzną. Rozważnym i inteligentnym, więc jeśli nie czuł potrzeby roztrząsania sytuacji, jaka zaszła w jego rodzinnym domu, Alex tym bardziej nie miał zamiaru go do tego nakłaniać. Uważał, że są to osobiste sprawy Daniela, do których nie powinien się wtrącać, jeśli on sam nie wyrażał na to chęci i zgody. I to nie tak, że pozostawał wobec nich obojętny i miał zamiar biernie się przyglądać, gdy ktoś przekracza granicę przyzwoitości i go zwyczajnie krzywdzi, ale po prostu zostawiał mu przestrzeń na osobistą decyzję, co z tym zrobi, do czasu, gdy sam będzie potrafił się przed tym obronić.

Zjedli więc razem śniadanie, potem skorzystali z hotelowego basenu, a jeszcze później wyszli zwiedzić najbliższą okolicę. Po południu zjedli obiad w ulicznym barze, choć Daniel się upierał przy restauracji, a potem wrócili do hotelu. Musieli się przygotować do imprezy kawalerskiej Jai'a, która odbywała się tego wieczoru.

— Jaki on jest? — zapytał Alex, gdy zapinał guziki koszuli. — No wiesz, ten twój kuzyn, Jaime? Jai? Jak mam się do niego zwracać?

Daniel się zaśmiał, przeciągając nogi przez nogawki spodni.

— Ma na imię Jaime, ale możesz mówić na niego Jai. A jest taki jak ty, lekkoduch.

Palce Alexa zastygły w bezruchu, a oczy otworzyły się szerzej.

— Ej, ej, bez takich — pogroził półżartem.

Daniel parsknął śmiechem, ostentacyjnie.

— Ale to prawda, założę się, że się od razu dogadacie — argumentował. — Obaj macie to samo poczucie humoru i to lekkie podejście do życia.

— Ale ja się nie hajtam i wcale nie mam nawet zamiaru — obruszył się Alex.

— To jedyna różnica między wami, żadnej więcej nie widzę — zakpił Daniel. — Jaime jest po prostu od ciebie starszy.

Alex ni to się uśmiechnął, ni czuł się urażony. Sam nie wiedział, co o tej uwadze sądzić.

— To ja znów jestem ten niedojrzały, prawda? — sarknął.

Daniel się skrzywił.

— To ty to powiedziałeś — odepchnął od siebie oskarżenie.

Alex już nic więcej nie powiedział. Napięcie jednak zawisło między nimi w powietrzu i nijak nie dało się zniwelować. Kiedy wychodzili, Alex znów rzucił przelotne spojrzenie w stronę komody. Perełki jak leżały na niej, tak leżały. Porzucone. A gdy znaleźli się w klubie, w którym odbywał się wieczór kawalerski owego lekkoducha Jai'a, od pierwszej chwili, gdy go zobaczył, uśmiechniętego i zabawiającego swoich gości, wiedział, co Daniel miał na myśli. Jaime to był chodzący przykład duszy towarzystwa. Przystojny, rozgadany, pełny charyzmy. Oczy wszystkich lgnęły do niego, ilekroć powiedział choć słowo. Wierzyć mu się nie chciało, że taki ktoś się żeni. Klub był ogromny i calutki zapełniony jego znajomymi. Dosłownie każdy go zaczepiał i chciał pogadać. Ubrany jak spod igły w eleganckie spodnie i jasno-niebieską koszulę, wyglądał jak model albo celebryta. Podobny był do Daniela. Oliwkowa skóra, pofalowane włosy i kilka piegów na nosie, sprawiało wrażenie, jakby byli braćmi.

— Skąd on ma tylu znajomych? — zapytał, dyskretnie rozglądając się wokoło, gdy przystanęli przy barze.

Daniel popatrzył na niego zdumiony, a dłonią skinął na barmana.

— Jaime jest producentem filmowym i aktorem, nie mówiłem ci?

Alex otworzył oczy szerzej.

— Aktorem?

Daniel przytaknął skinieniem głowy.

— Na stałe mieszka w Kalifornii — dodał, a u barmana zamówił dwa drinki.

Alex rozejrzał się po klubie, jakby znów szukał Jai'a wzrokiem.

— Nie wiedziałem, nic mi nie powiedziałeś — powiedział, a jego słowa brzmiały jak zarzut. — Jest sławny? — dopytał, drapiąc się w głowę.

Daniel się zaśmiał.

— Na tyle, że twoja babcia na pewno widziała go w jakimś serialu, a już na pewno widziała taki, którego jest producentem — powiedział z dumą w głosie, uśmiechnięty od ucha do ucha. — Myślę, że jak poprosisz dla niej o autograf, to sprawisz jej idealny prezent.

Alex spojrzał na niego nieco obruszony.

— Babcia nie zbiera autografów. Co za nonsens.

Daniel się zmieszał i uciekł wzrokiem. Poczuł się głupio, że się tak przechwalał pozycją kuzyna.

— Sam widzisz, nie było się czym chwalić — skwitował.

Alex szybko się zreflektował.

— Przepraszam — stęknął skruszony.

— Nic się nie stało — bąknął Daniel, wciąż zakłopotany.

Po raz pierwszy poczuł się przy Alexie niezręcznie. Jakoś tak nieswojo. Zupełnie nie wiedział dlaczego. Wiedział za to, że Alex tego chciał. Chciał go uszczypnąć i to było coś nowego, bo przecież taki nie był.

— Naprawdę przepraszam, nie wiem, co mnie napadło — tłumaczył Alex i złapał go za rękę. — To wszystko — stęknął. — Twoja rodzina, wasz status materialny, to jest po prostu trochę przytłaczające — przyznał, choć niezupełnie było to prawdą.

Poczuł się jak oszust, którym był w każdym calu. To, co ich połączyło, zatoczyło właśnie koło i złapało go w jego własne sidła. Był zazdrosny o pozycję Jai'a i jego osiągnięcia.

Jak ja mu to wytłumaczę? — pytał sam siebie w myślach, ale nie miał zbyt wiele czasu na rozmyślanie.

Daniel się uśmiechnął. Ciężkość i zakłopotanie ustąpiły miejsca zrozumieniu.

— Okej. Jestem w stanie to zrozumieć, ale pamiętaj, że ja jestem ten zwykły, prosty facet, mieszkający na poddaszu — zapewnił. — A teraz chodź, przedstawię cię — dodał i uścisnął mocniej jego dłoń.

— Daaaaaaannnnnnn! — wrzasnął Jaime, gdy go zobaczył.

Chwilę później wpadł mu w ramiona z impetem.

— Cześć łajdaku — przywitał się z nim Daniel, ściskając go mocno.

Teraz gdy trzymał go w ramionach, zdał sobie sprawę, jak bardzo za nim tęsknił. I choć nie widzieli się dziesięć lat, DZIESIĘĆ, DŁUGICH, CHOLERNIE PO BRZEGI WYPEŁNIONYCH TĘSKNOTĄ LAT, to Jai był wciąż tym samym Jai'em. Empatycznym, zawsze w dobrym humorze i zadowolonym z życia, człowiekiem sukcesu.

— Nie masz pojęcia, jak mi ciebie brakowało! — powiedział z rozrzewnieniem.

Potem złapał go za ramiona i popatrzył w oczy. Potrząsną Danielem jak workiem kartofli. Jego własne uśmiechały się zawadiacko.

— Jesteś tu! Jakie to nieprawdopodobne! — cieszył się jak dziecko.

— Nie przesadzaj. Paryż nie jest w kosmosie — zaśmiał się Daniel.

— A jednak przez dziesięć lat cię nie było — mówił wciąż szeroko uśmiechnięty Jai.

Daniel zrobił minę.

— Samoloty latają w obie strony, jakbyś nie wiedział — wytoczył kontrę.

Jai pokiwał głową na boki.

— Niby tak, masz rację — przytaknął.

Daniel obrócił się półbokiem i przygarnął do siebie Alexa.

— Jaime, to jest Alex, a właściwie AJ, mój partner — przedstawił ich sobie, nieco niepewnym głosem.

Jai uśmiechnął się nikczemnie.

— Miłość twojego życia — powiedział z przekorą, a potem zwrócił się do Alexa. — Jesssu! Nareszcie cię chłopie poznałem! — ryknął na cały regulator i złapał go za ramiona.

Próbował potrząsnąć tak samo, jak Danielem, ale z marnym skutkiem, bo Alex stał jak głaz. Jai spojrzał na Daniela.

— Gada po angielsku, nie? — zapytał, jakby Alex miał go nie zrozumieć.

Alex wciąż stał jak sparaliżowany, a Daniel się roześmiał.

— Tak — potwierdził. — Nawet płynnie.

Alex odnalazł resztkami sił język w gębie.

— Miło mi. Jestem AJ.

— Słyszałem, słyszałem, nie musisz powtarzać. Już cię uwielbiam — powiedział Jaime i poklepał go po ramionach. Zwrócił się znów do Daniela. — Jutro o szesnastej, Marina chce z wami zjeść obiad — zaanonsował swoją narzeczoną.

Daniel zgodził się skinieniem głowy i wsunął nonszalancko ręce do kieszeni spodni.

— Starczy czasu, żeby jej wybić ciebie z głowy — zażartował.

Alex stał wciąż oniemiały.

— Przepraszam, muszę do toalety — bąknął.

Jai wskazał mu kierunek i puścił wolno. Alex skorzystał i umknął do toalety. Sam nie wiedział, dlaczego to spotkanie tak go zdenerwowało. Przecież nie miał napisane na czole, że jest oszustem, a jednak badawczy wzrok Jai'a przyprawiał go o dreszcze. Kiedy się w miarę uspokoił i wyszedł z toalety, od razu za drzwiami wpadł z impetem na...

— Danny, przepraszam, nie zauważyłem cię — powiedział, chwytając go za ramiona, żeby ten nie upadł.

Solidnie przyłożył mu drzwiami. Mężczyzna jednak nie był Danielem.

— Oj, przepraszam, pomyliłem pana z kimś znajomym — natychmiast się zreflektował, ale mógłby przysiąc, że facet wyglądał jak Daniel, z tą różnicą, że kilka lat starszy.

— Nic się nie stało — odpowiedział mężczyzna, uśmiechając się miło.

Jego oczy miały dosłownie ten sam kształt, jedynie lekkie zmarszczki wokół nich powodowały, że wyglądał poważniej. Włosy miał zaczesane do tyłu i tak samo pofalowane na końcach, jak miał Daniel.

— Jeszcze raz bardzo przepraszam — powiedział do niego Alex, a potem zaintrygowany spotkaniem, ruszył w stronę boksu, w którym czekał na niego prawdziwy Daniel.

Kiedy dostrzegł go z daleka, uśmiechnął się z ulgą, że nie ma przy nim Jai'a, a gdy podszedł, Daniel poklepał miejsce obok siebie, żeby przy nim usiadł.

— Twój drink — wskazał dłonią na szklankę.

— Dzięki — powiedział zadowolony Alex.

Upił dwa duże łyki, żeby uspokoić swoje lęki.

— Spotkała mnie przezabawna sytuacja tam w korytarzu — postanowił opowiedzieć.

Daniel obrócił swoją szklankę w palcach.

— Tak? Jaka? — dopytał zaciekawiony.

— Kiedy wychodziłem z toalety, wpadłem na jakiegoś faceta — zaczął opowiadać Alex. — Myślałem, że to ty, był taki do ciebie podobny. Nawet zwróciłem się do niego twoim imieniem, ale okazał się od ciebie sporo starszy — zaśmiał się, gdy to mówił. — Przysięgam, że byłem kulturalny — zarzekał się, podnosząc dłoń, jak do przysięgi.

Daniel uniósł brwi.

— Pomyliłeś mnie z jakimś starym dziadem? Tak źle wyglądam? — zapytał z żartem.

Alex zaśmiał się głośniej.

— Nie był jakimś dziadkiem. Ot facet dobrze po czterdziestce, ale nawet ubranie miał podobne. Nie masz jakiegoś wujka czy kuzyna, do którego jesteś podobny?

— Matka ma brata, ale nie sądzę, abym był do niego podobny i żebyś go spotkał w korytarzu, bo nieszczęśnik zachlał się na śmierć kilka lat temu. A nawet jeśli mam kogoś takiego w rodzinie, to nie zapominaj, że nie widziałem się z nimi dziesięć lat, nic o nich nie wiem. Nigdy się tym nie interesowałem ani oni mną, więc sam rozumiesz.

— O! Spójrz, tam siedzi — wskazał dyskretnym skinieniem głowy Alex.

Daniel spojrzał równie dyskretnie w tamtą stronę. Przy drugim końcu baru stał Lorenzo, przyrodni, młodszy brat jego ojczyma, który tak, jak i on był czarną owcą w rodzinie. Owoc romansu ich ojca z jakąś sprzątaczką czy kimś podobnym. Pojawił się na chwilę w ich życiu, namącił, obdarł ojca z kasy i wyjechał w stronę zachodzącego słońca jako niespełna osiemnastolatek. Widzieli się może kilka razy w życiu, gdy Daniel był jeszcze dzieckiem, ale w tej chwili ich podobieństwo było naprawdę porażające.

W jedną sekundę połączył wątki.

To był jego ojciec. Był tego pewien. Podobieństwo było tak ogromne, a jednocześnie tak podejrzane, że aż niezaprzeczalne. Matka dlatego patrzyła na niego z taką trwogą przy obiedzie? Bała się? A jakże. Oczywiście, że się bała. Jej wzrok, gdy zobaczyła go w wejściu, teraz znalazł punkt odniesienia. Teraz już wiedział, dlaczego tak na niego patrzyła. I ten pomysł z asystentem, też miał swój cel. Oboje z ojcem chcieli, żeby znów uciekł przed ich brakiem akceptacji, bo chcieli przykryć swój własny wstyd. W życiu nie czuł się bardziej upokorzony.

— Danny? — wybudził go z letargu Alex.

Daniel zamrugał kilka razy powiekami.

— No, faktycznie podobny, ale nie znam gościa. Nie przypominam go sobie — skłamał, uciekając wzrokiem.

Alex chwilę patrzył to na niego, to na faceta przy barze i mógłby przysiąc, że to nie był jakiś tam człowiek. Kolory z twarzy Daniela znów odpłynęły w takim tempie, jak w samochodzie po wyjściu z domu jego rodziców i miał wrażenie, że za chwilę zemdleje, a on sam, choć miał go na wyciągnięcie ręki, to nie zdąży go złapać. Skinął dłonią na barmana i poprosił o szklankę wody.

— Napij się — poinstruował, zamieniając szklankę z drinkiem na tę z wodą.

Daniel spojrzał na niego zmieszany i uniósł drżącą dłonią szklankę do ust.

— Dzięki — powiedział słabym głosem, upijając z niej łyk.

Był mu wdzięczny nie tylko za wodę, ale i za to, że po raz kolejny nie drążył tematu. Już chyba zdążył się zorientować, że wszystko, co tu zobaczył to jedno wielkie śmietnisko hipokryzji i zakłamanie.

Lorenzo przyglądał się pół wieczoru. Śledził go wzrokiem, a gdy udało mu się w końcu złapać go na osobności w toalecie, postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Przecież i tak nie miał zamiaru więcej wracać do Stanów, bo i po co? To nie był ani jego dom, ani miejsce, w którym czuł się dobrze. Marzył o powrocie do Paryża.

— Daniel — uśmiechnął się do niego nerwowo Lorenzo, gdy mył ręce nad marmurową umywalką.

Ta jego nerwowość dała Danielowi zupełną pewność, że i on dostrzegł zarówno podobieństwo jak to, że Daniel połączył wątki.

— Fajna impreza, nie? — zagadywał wesoło. — Słyszałem, że mieszkasz w Paryżu i że masz własną firmę — dodał z uznaniem. — Mój brat mówił, że przyleciałeś z asystentem, ale ludzie gadają, że jesteś gejem i że to twój facet. Prawda to? — próbował tej samej sztuczki, co jego szanowny brat i bratowa.

Chciał skompromitować Daniela i odwrócić jego uwagę od głównego tematu. Obryzgał wodą lustro, otrzepując dłonie z wody nieco przesadnie, ale chyba chciał tym zamaskować zdenerwowanie. Widział podejrzliwe spojrzenia Daniela cały wieczór i chyba bał się tego spotkania.

— Gdzie byłeś całe moje życie? — zapytał z gulą w gardle Daniel.

Lorenzo zastygł w bezruchu.

— Nie wiem, o czym mówisz — stęknął, a Daniel mógłby przysiąc, że dostrzegł, jak poci mu się czoło.

— Pytam, gdzie byłeś, gdy on traktował mnie jak gówno — zapytał z żalem w głosie o swojego ojczyma, a jego brata. — Było ci wszystko jedno? Aż takim skurwysynem jesteś?

Lorenzo się zmieszał i uciekł wzrokiem.

— Chyba za dużo wypiłeś, chodź, musisz ochłonąć — powiedział spłoszony i złapał go za rękaw marynarki.

Daniel mu się wyszarpnął.

— Pytam! GDZIE KURWA BYŁEŚ!

— MIAŁEM SIEDEMNAŚCIE LAT! — wrzasnął w odpowiedzi Lorenzo.

Wszystko było jasne. Daniel poczuł tylko, jak zasycha mu w gardle. Stał przed nim jego własny ojciec, którego zawsze chciał poznać. Marzył, że któregoś dnia przyjedzie po niego i zabierze go z tego domu pełnego zakłamania i szyderstw, kaleczących jego chłopięcą duszę.

— Jak myślisz, gdzie byłem? — wrzeszczał dalej Lorenzo. — Siedziałem w szkolnej ławce na peryferiach Orlando, idioto! Nie miałem grosza przy dupie! Matka mi zmarła i zostawiła mnie z długami. Zakochałem się w twojej matce, ale ona była bogata. Nie miałem jej nic do zaoferowania. Mój i jej ojciec zapłacili mi tyle, że nie było się nad czym zastanawiać!

Daniel zastygł w bezruchu. Popatrzył na niego z niedowierzaniem.

— Sprzedałeś mnie za długi? — zapytał w szoku. — Ty kurwa kanalio! — wrzasnął i złapał za poły marynarki.

Przyparł do ściany i uniósł pięść, żeby go zdzielić w mordę, ale ktoś złapał go za nią nim opadła na jego twarz.

— Danny, opanuj się, nie warto — usłyszał głos Alexa za swoimi plecami.

Odsunął się od Lorenzo i zakrył twarz dłońmi. Było mu tak strasznie wstyd, że nie wiedział co ze sobą zrobić.

— Chodź — odezwał się Lorenzo. — Musimy się napić i pogadać — nakazał, szarpiąc go znów za rękaw.

— Nie ma mowy — zaoponował Alex i złapał Daniela za ramię.

Daniel czuł się jak dzieciak, ale odtrącił jego rękę i posłuchał Lorenzo. Chciał się z nim rozliczyć. Dowiedzieć się więcej o sobie, o nim, o całej sytuacji. Posłusznie dał się poprowadzić do wyjścia.

— Będziemy na górnym parkiecie — rzucił przez ramię Lorenzo do Alexa, gdy wychodzili z toalety.

Alex wyszedł za nimi i odprowadził ich wzrokiem, aż zniknęli na schodach na górną kondygnację. Stanął przy barze, a minuta zaczęła płynąć za minutą i zmieniać się najpierw w jedną godzinę, a potem w drugą. W końcu nie wytrzymał. Wpadł tam i rozejrzał się wokoło. Dostrzegł Lorenzo na parkiecie. Facet miał ewidentnie kryzys wieku średniego. Nadęty, bogaty dupek, któremu się wydawało, że za pieniądze kupi sobie drugą młodość. Podszedł do niego szybko.

— Gdzie jest Danny? — zapytał ostro.

Lorenzo popatrzył na niego zaskoczony.

— A skąd mam wiedzieć? — odpowiedział opryskliwie. — Wypił za dużo, zaczął się głupio zachowywać, więc się od niego zmyłem.

— Ty gnoju! Jak mogłeś zostawić go samego! — warknął Alex i złapał go za koszulę. — Ty bydlaku!

— Odczep się ode mnie. Obaj się odczepcie! Nie chcę mieć z wami nic do czynienia — zaczął się awanturować Lorenzo i wyszarpnął się z jego uścisku.

Alex dał mu spokój. Bał się, że ochrona wyprowadzi go z klubu, zanim odnajdzie Daniela. Rozejrzał się raz jeszcze wokoło. Sekcja z lożami była na prawo, a toalety na lewo. Wybrał kierunek w stronę toalet. Skoro Daniel się upił, to przypuszczał, że będzie rzygał jak kot. I miał rację.

Odnalazł go niemalże nieprzytomnego w jednej z kabin.

— Danny! — próbował go przywołać do siebie, gdy przy nim uklęknął. — Coś ty narobił? — zapytał, ale już spokojnie i wcale nie czekał na odpowiedź.

Złapał go za barki i podniósł do siadu. Oparł o ścianę.

— Chciałem być fajny — wybełkotał żałośnie Daniel.

— Danny, przecież jesteś fajny — westchnął z żalem Alex i pogładził go po policzku.

Potem oplótł się jego ramieniem wokół karku i postawił jako tako na nogi. W przejściu między barem a parkietem dopadł ich ochroniarz.

— Co tu się dzieje? — zapytał tubalnym głosem i już unosił dłoń do słuchawki, ale Alex spojrzał na niego błagalnie.

— Mój... przyjaciel się upił, chciałem go tylko stąd zabrać, niech mi pan pomoże — wyjaśnił mu szybko.

Ochroniarz złapał Daniela za drugie ramię i pomógł wsadzić go do taksówki, gdy już byli na zewnątrz. Alex podał adres hotelu. Nie miał pojęcia, jakby sobie poradził, gdyby nie znał języka. Kiedy dotarli do pokoju, położył Daniela na łóżku i rozebrał najpierw z butów, potem z koszuli i spodni. Ułożył na boku, żeby nie kręciło mu się w głowie i sam też się rozebrał do bielizny. Położył się obok na pościeli. Wtedy Daniel przysunął się do niego i objął go ramieniem.

— Czasem jestem taki samotny... — jęknął z zamkniętymi oczami. — Ale to pewnie dlatego, że jestem taki beznadziejny...

Alex zamrugał ze zdumienia.

— Nie jesteś beznadziejny Danny — powiedział do niego, ale Daniel tylko chrapnął, pogrążony w alkoholowym upojeniu.

Alex przekręcił się na bok i zaczął przyglądać się jego twarzy. Była spokojna. Ciemna oprawa oczu i wiśniowe usta pasowały do siebie, tworząc idealne połączenie. Włosy opadały mu na czoło i odgarnął mu je opuszkami palców za ucho. Wyglądał teraz jak chłopiec. Uśmiechnął się na ten widok. Daniel trochę się jak chłopiec zachowywał. Naprawdę jest samotny? — zapytał sam siebie w myślach, obejmując jego policzek dłonią. Spojrzał na te jego wiśniowe usta i potarł je kciukiem. Zapragnął pocałować. Przez myśl przeszło mu, że mógłby to zrobić. Podniósł się na łokciu i ostrożnie przysunął do niego. Musnął ustami jego ciepłe wargi. Daniel przełknął głośno.

— Jeszcze raz... proszę... — stęknął przez sen.

Alex zastygł w bezruchu, sparaliżowany, ale Daniel wydawał się spać głęboko. Mimo to chciał spełnić jego życzenie. A może przede wszystkim swoje. Zbliżył twarz do jego twarzy i pocałował miękko jego usta. Uchyliły się i odpowiedziały na pocałunek.

— Jeszcze... — stęknął Daniel, wpychając mu swój język do ust. — Chcę jeszcze... tak bardzo — wyjęczał, stając się coraz bardziej napastliwym.

Objął jego twarz dłońmi, kurczowo przyciągając ją do swojej i nagle w jednym momencie leżał tuż obok, całując go zapamiętale, a w drugim zawisł nad nim niczym gradowa chmura, patrząc na niego władczo, choć wciąż mętnym od alkoholu spojrzeniem.

— Nie masz pojęcia, co miałbym ochotę z tobą zrobić — warknął.

Alex rozłożył ręce na płasko, oniemiały. Ogień w oczach Daniela go hipnotyzował. Miał ochotę oddać mu się cały.

— Cały czas o tobie myślę. Coraz trudniej mi udawać, ale jestem taki pijany — jęknął żałośnie Daniel i ułamek sekundy później leżał już na poduszce obok.

Zasnął, jakby ktoś odciął mu prąd w ciele. Był pijany w trupa i Alex o tym doskonale wiedział, ale jego usta smakowały nieziemsko. Miękkie i zmysłowe wywróciły mu myśli do góry nogami, a władczość, z jaką się na niego rzucił i to wyznanie przyprawiały go o gęsią skórkę. Miał ochotę całować go do utraty tchu. Dotykać jego proste, męskie ciało. Błądzić dotykiem po czułych zakamarkach i dręczyć je do omdlenia. Zadowalać go sobą. Czuł każdą cząstką, że wiedziałby jak sprawić, żeby poczuł się wyjątkowo. Daniel nie był skomplikowany ani kapryśny. Był spragniony, bardzo, a on chciał to pragnienie ugasić. Wziął głęboki oddech, żeby uspokoić ciężko bijące serce. Był zagubiony w tym, co czuł, a czego nie powinien czuć. Ten facet wrył mu się pod powierzchnię czaszki i nie mógł go stamtąd nijak wyciągnąć. A najgorsze było to, że uczucie sięgało serca. Wiedział, co się stało. Zakochał się w nim, a jedyne co go z nim łączyło to umowa, która lada dzień miała wygasnąć.

Długo w noc nie umiał zmrużyć oka. Wciąż tylko zerkał na niego. Głaskał po włosach jak on jego w samolocie. Zasnął dopiero nad ranem, a mimo to obudził się pierwszy. Denerwował się, że Daniel będzie pamiętał pocałunek i że będzie miał mu za złe, że to wykorzystał, gdy był pijany, ale on obudził się z ciężką głową, za którą złapał się dłońmi, poczekał chwilę, aż zawroty mu przejdą, a potem wstał i zachwiał się w futrynie łazienki, w której się mijali. Alex odruchowo złapał go za pas i przytrzymał sztywno. Daniel spojrzał mu w oczy, a potem na jego usta. Speszył się, bo śniło mu się, że się pocałowali i teraz wydawało mu się, że ma to wypisane na czole.

— Przepraszam za wczoraj — bąknął.

Alex struchlał i uciekł wzrokiem.

— O czym dokładnie rozmawiamy? — dopytał, bo dla niego wszystko sprowadzało się do jednego.

Do pocałunku.

— O tym, że się upiłem — wyjaśnił Daniel.

Niczego nie pamiętał. Alex był jednocześnie wdzięczny za to losowi i tym samym zawiedziony.

— A to. To nic takiego — zlekceważył i chciał go puścić.

Daniel jednak nie dawał za wygraną. Przytrzymał go za ramię.

— To dlaczego jesteś taki dziwny?

— Nie jestem, wydaje ci się, jestem tylko trochę zmęczony — wyłgał się Alex.

— Ach, rozumiem, po prostu nie chciałbym, żebyś był zły. Wiem, upiłem się, jest mi wstyd, zachowałem się jak głupek, a do tego sprawa z Lorenzo...

— Nic się nie martw. Każdy czasem musi odreagować. Nie jestem zły. Idź się myć, za dwie godziny mamy się spotkać z twoim kuzynem i jego narzeczoną — ponaglił go i poklepał po tyłku.

— A tak, obiad z Jai'em — speszył się Daniel, ale po chwili znów nabrał rezonu. — A może... — urwał.

— A może? — dopytał Alex.

Daniel się zaśmiał.

— A może nie pójdziemy na obiad? — zapytał zagadkowo. — Wymówię nas czymkolwiek, a w zamian może pokazałbym ci Jacksonville? Co ty na to?

Alex się uśmiechnął.

— Twój kuzyn nie będzie zadowolony — stwierdził, choć zdecydowanie wolał wycieczkę niż obiad w restauracji.

— Kuzyn niech się zajmie swoim ślubem. Poza tym pewnie zdycha po wczorajszym i błaga przyszłą żonę, żeby mu wybaczyła wczorajszy striptiz.

Alex zmarszczył brwi.

— Nie było żadnej rozbierającej się dziewczyny.

Daniel parsknął śmiechem.

— Dziewczyny? Przecież to on się rozebrał!

Alex wybuchł śmiechem. Jaime faktycznie zdjął górną część garderoby, a potem wszedł na stół i odtańczył dziki taniec. Polubił tego chłopaka, był dokładnie taki, jak opowiadał o nim Daniel, ale musiał przyznać, że miał temperament.

— To może zróbmy tak, że pójdziemy z Jai'em na ten obiad jutro, a dziś oprowadzisz mnie po Jacksonville?

Daniel popatrzył na niego opuchniętymi, ale uśmiechniętymi oczami.

— Dobrze kochanie — zażartował. — Ty zawsze masz rację.

Alex znów się roześmiał.

— Podoba mi się to, chyba zmienię zdanie co do ślubów i ci się oświadczę. Będziesz mi prał, gotował i słuchał się mnie. Idealnie.

— Niedoczekanie twoje, łajzo — zaprzeczył Daniel i wypchnął go z łazienki. — Wynocha, muszę się wykąpać. Cuchnę jak świnia.

— Nie zaprzeczę — parsknął Alex, a Daniel tylko kopnął go w tyłek i zatrzasnął za nim drzwi.

Godzinę później jedli obiad znów w ulicznym barze, bo Alex się uparł, a jeszcze kolejną później, siedzieli na Beach Pier, molo dla wędkarzy, na drewnianej ławce i gapili się na ocean. Milczeli, podziwiając widok tonącego w bursztynie wody, zachodu słońca i co chwila słyszeli świszczącą żyłkę szybującą w głęboką wodę. Alex złapał Daniela za rękę i przyciągnął do siebie. Objął ramieniem. Daniel spojrzał na niego pytająco.

— Chcesz się poprzytulać? — zażartował.

Alex uśmiechnął się z pobłażaniem. Oczywiście, że chciał, ale nie takie były jego intencje. W nocy bardzo uderzyły w niego słowa Daniela, że czuje się samotny. Widząc na własne oczy realia, w jakich dorastał, wcale się temu nie dziwił.

— Pomyślałem, że przyda ci się chwila wytchnienia — wytłumaczył.

Daniel domyślał się, że chodzi o wizytę w domu jego rodziców i o wczorajsze spotkanie z Lorenzo, ale mimo to dopytał:

— Dlaczego?

— Bo przyjazd tutaj kosztował cię więcej, niż chciałbyś przyznać — stwierdził rzeczowo Alex, wciąż patrząc na horyzont.

Daniel oparł głowę o jego ramię i usadowił się wygodnie. Uścisnął jego dłoń w swojej. Ciepłą, opiekuńczą i dającą ukojenie.

— To prawda — westchnął.

Alex przytulił go mocniej, opierając policzek o czubek jego głowy.

— Nie myśl o niczym — powiedział cicho. — Odpocznij.

Daniel zamknął oczy.

— Dzięki.

— Zupełnie nie ma za co.

— Jest — zaprzeczył Daniel. — Przecież nie musisz tego robić.

Alex zaśmiał się cicho.

— Już ci mówiłem, Danny. Jestem człowiekiem, nie tylko facetem do wynajęcia.

Nie to chciał usłyszeć Daniel, bo... on już się w nim zakochał. W tej jego ludzkiej naturze. Opuszkami palców dotknął swoich ust. Pocałunek ze snu wydawał się taki realistyczny. I choć jeszcze przed chwilą, nie chciał o niczym rozmawiać, tak teraz, tu, w tym silnym, opiekuńczym objęciu Alexa, czuł się bezpiecznie i gotowy, żeby stanąć z wydarzeniami twarzą w twarz.

— Sądziłem naiwnie, że te wszystkie lata rozłąki dadzą im do zrozumienia, że to nie jest tego warte — wyszeptał, mając na myśli swoich rodziców.

— Danny, daj spokój, nie myśl o tym — powiedział cicho Alex i znów uścisnął go mocniej.

Sam nie wiedział, co właściwie chciał tym osiągnąć. Chyba tylko tyle, żeby Daniel się nie zadręczał.

— Ale ja myślę o tym od dziesięciu lat i nie umiem przejść obok tego obojętnie, dlaczego? — zapytał zdesperowany Daniel.

— Bo ich kochasz, to proste — odpowiedział cicho Alex. — Masz dobre serce. Zaimponowałeś mi na tym obiedzie u twoich rodziców.

Daniel prychnął cicho.

— Niby czym? — zapytał, ale nie podniósł głowy, żeby na niego spojrzeć.

Było mu tak dobrze w tych jego opiekuńczych ramionach. Chciał się cieszyć tym doznaniem nieprzerwanie, skoro mógł. Słońce chowało się już za miastem i ocean pociemniał złowrogo. Zrobiło się chłodniej i czas zamknięcia molo zbliżał się nieuchronnie, wraz z nim ich wycieczka.

Alex pogładził jego włosy i pocałował go w czoło.

— Pomimo wszystkich tych cierpkich rzeczy, jakie ci powiedzieli, ty wciąż ich szanowałeś. Podziękowałeś matce za jedzenie, a tego faceta, który powiedział ci w oczy, że nie jest twoim ojcem i tak nazwałeś tatą. Ja bym tak nie postąpił. Nie wytrzymałbym. Ręce mi się trzęsły ze złości, gdy cię tak upokarzali, a ty ze stoickim spokojem odpowiedziałeś im kulturalnie, wciąż darząc ich szacunkiem. To naprawdę godne podziwu, Danny.

Daniel chwilę milczał. Wcale nie czuł się godny podziwu, bo...

— Myślę, że to po prostu samotność — westchnął. — Muszę to powiedzieć otwarcie. Nie ma tu czego podziwiać. Nie mam nikogo bliskiego i chciałbym, żeby wreszcie ktoś mnie zaakceptował, takiego, jakim jestem. Żeby moja seksualność mnie nie definiowała, a bardziej to, że jestem zdolny kogoś bezwarunkowo pokochać. To samotność pcha mnie do takiego zachowania. Czołgałbym się przed nimi, żeby mnie tylko chcieli w swoim życiu. Oddałbym wszystko, żeby tylko zmienili zdanie. Żałosne, wiem, ale taka jest prawda. Dziś jednak zrozumiałem, że to bez sensu. To mnie strasznie boli.

— Co sprawiło, że doszedłeś do takiego wniosku?

— Kłamstwa. Oni kłamali, ja kłamałem. Za dużo tego. Kłamstwa zamykają każdą drogę i oddalają od siebie ludzi.

Alex przełknął głośno. Zastanawiał się, czy to dlatego pocałował go w nocy. Czy to była tylko desperacja? Samotność go do tego nakłoniła? Ale nie to martwiło go najbardziej. Głaz, który przed chwilą jeszcze ciążył mu jedynie na sercu, teraz przygniótł go całego. Przegrał.

Był przecież Daniela kłamstwem i kłamcą, który go oszukiwał, jednocześnie.

🎭🎭🎭🎭🎭

Ach te kłamstwa... Nie lubię, a Wy?

Do jutra!

Monika :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro