Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9

Ponieważ z Castielem było widocznie lepiej, a Dean nie chciał go przerazić wizją wspólnego mieszkania już teraz natychmiast, szczególnie, że byli tylko przyjaciółmi, postanowił zostać w Los Angeles, co równało się temu, że znowu czuł się samotny. W związku z tym udał się do schroniska i przygarnął stamtąd psa. Nie chciał kupować szczeniaka, bo z dobroci serca wolał dać dom jakiemuś porzuconemu psu, a poza tym wątpił, aby poradził sobie ze szczeniakiem, który jednak wymagał dużo więcej uwagi niż dorosły już pies.

Tak oto w jego domu zamieszkał młody, zaledwie roczny biały włochaty kundelek średniej wielkości o imieniu Miracle.

Uroczy, ale nieznośny.

Dean zaczął żałować po trzech dniach, gdy urok osobisty pieska przestał przykrywać jego diabelską naturę.

Ze wszystkim dzwonił do Castiela, aby mu się wyżalić. Codziennie wieczorem opisywał to, co zrobił jego pies, bo po prostu musiał się komuś wyżalić i uznał, że chłopak będzie dobrym słuchaczem. 

A Castiel? Uwielbiał te telefony od Deana. Przypominały mu trochę o jego psie, którego stracił. W sumie fajnie byłoby znowu mieć psa, ale to nie było opcją w trakcie mieszkania u Meg i pewnie na studiach też nie - czyli musiał poczekać kilka lat, zanim będzie mógł sprawić sobie pupila, a on naprawdę lubił psy, więc to dawało mu jakąś iluzję tego, co mógł mieć.

Miracle pogryzł mi buty.

— To jeszcze nic strasznego, Dean — odpowiedział Castiel. Miracle był młody, to normalne, że musiał coś gryźć.

— Cas, to były moje ulubione buty...

Dzień w dzień Castiel słuchał o tym co znowu nawyczyniał pies Deana.

— Zostawiłem go samego na dwie godziny. Oszczał podłogę w przedpokoju. Mam wykładzinę z paneli i one odeszły. Chyba muszę je wymienić.

Albo możesz po prostu położyć w tym miejscu dywan i nikt się nie zorientuje? zaproponował Castiel.

— Boże, Cas! Jesteś geniuszem!

Nie uważał się za geniusza, ale cieszył się, że Dean za takiego go uważał.

— Są jacyś egzorcyści dla psów?

— Egzorcyści dla psówspytał, próbując się nie zakrztusić jedzeniem, bo akurat jadł kolację.

— Tak. Pilnie potrzebuję egzorcysty dla psa. Ten pies to demon, przyrzekam. Normalny pies nie rozszarpuje poduszek do kanapy!

Cierpliwość Deana wobec tego psa spadała każdego kolejnego dnia, czego wybitnym dowodem był telefon Deana o pierwszej rano.

W porządku?  spytał Castiel, bojąc się, że coś się stało.

— Czy jak zrobię mu budę, przywiążę łańcuchem i założę kaganiec, żeby nie darł ryja to będzie znęcanie się nad zwierzętami? On nie daje mi spać, ratunku!

Castiel zazwyczaj śmiał się z tych opowieści Deana, głównie przez ton jego głosu - był załamany, ale to było tak potwornie urocze, że w połączeniu z tym jak bardzo wyolbrzymiał problem posiadania psa, było to po prostu czymś, co skutecznie poprawiało mu humor. I trochę miał wrażenie, że Deanowi trochę o to chodziło - jakby chciał go codziennie rozweselać i mieć pewność, że skończy dzień w dobrym humorze. 

Dean zazwyczaj dzwonił wieczorem, więc gdy zadzwonił w przerwie na lunch, Castiel był trochę zdezorientowany.

— Przepraszam, muszę odebrać — zwrócił się do Meg, widząc kto dzwoni.

Siedzieli we dwójkę przy stoliku pod szkołą, jako że tego dnia była ładna pogoda. Siedzieli we dwójkę, bo faktycznie we dwójkę zostali - Gabriel chciał odzyskać z nimi kontakt, ale oni nie chcieli, więc w końcu zaczął to szanować i odpuścił, Balthazar odpuścił sobie jakiekolwiek rozmowy z nimi i wydawał się nawet unikać Castiela, natomiast Claire miała chłopaka i spędzała teraz czas głównie z nim, chociaż zgodnie z Meg uważali, że to było tylko wymówką, bo podczas ostatniej rozmowy z Castielem przyznała, że po prostu ta cała sytuacja jest chora i chce spojrzeć na to wszystko z dystansu.

— Dean? — spytała, a Castiel przytaknął i odebrał, zanim zdążyła rzucić komentarz, który zdecydowanie zamierzała powiedzieć, bo urwała po sylabie.

Wiedział co ona myślała o tym wszystkim. Powtarzała, że jego uśmiech, gdy dzwonił Dean wręcz wszystko krzyczał. Tyle, że Castiel sam nie był do końca pewien co czuje.

— Cześć, Dean.

Cześć, Cas. Mam dobrą i złą wiadomość, od której zacząć?

Castiel był nieco zdezorientowany. Dobra i zła wiadomość? Co Dean miał mu do przekazania? I czemu brzmiał jakoś dziwnie? 

— Będę oryginalny i od dobrej — stwierdził. — Wszystko w porządku? Brzmisz jakoś inaczej...

Dean jednak zignorował jego pytanie.

Super, więc zaczynam od dobrej i mam nadzieję, że się ucieszysz... Dostaliśmy kolejny sezon.

Nie wierzył, że to to o czym myśli, bo przecież ledwie dwa tygodnie temu sprawa była przesądzona. Może Deanowi chodziło o coś innego?

Możesz jaśniej?

A to nie jest jasne? — spytał Dean i chyba próbował się zaśmiać, ale mu nie wyszło. — "Być wolnym" będzie miało czwarty sezon. Możesz tego tak nie odbierasz, ale jest w tym twoja zasługa...

Castiel niczego nie odpowiedział, bo w tym momencie zaczął nie tyle co się uśmiechać, a wręcz szczerzyć, przez co Meg niepewnie patrzyła czy z jej przyjacielem wszystko w porządku.

Halo, Cas? Jesteś tam? — usłyszał po chwili, wracając do świata realnego.

Tak, przepraszam. To świetna wiadomość, Dean.

Będziesz mógł oglądać mnie w roli Seana przynajmniej rok dłużej, a to chyba dla ciebie ważne, przynajmniej tak mówiłeś jak cię poznałem i... Mógłbyś napisać ten post w ten sposób? Tak od serca? Że się cieszę, bo wiem, że ten serial coś dla ludzi znaczy?

— Jasne, nie ma problemu — zapewnił, ciesząc się, że Dean to zapamiętał, bo to dowodziło, że znaczenie serialu dla widzów było dla niego ważne. Albo po prostu on był dla niego ważny. — Mogę ci to wcześniej podesłać jeśli chcesz.

Byłoby super, szybciej cię pochwalę — powiedział, a Castiel starał się nie rumienić. 

Szybko przypomniał sobie, że Dean dzwonił z dwoma wiadomościami, więc trochę się zmartwił, bojąc się czym jest ta druga wiadomość.

— A ta zła? — spytał, słyszalnie zestresowany, jakby miał usłyszeć, że świat się wali.

Jestem chory, więc nie jadę jutro na ten konwent w szkole w San Diego i o tym też musisz napisać.

A więc dlatego brzmiał inaczej... Był chory. Castiel miał nadzieję, że to nic poważnego.

— O tym mogę napisać nawet teraz, krótki komunikat chyba wystarczy. I zdrowiej, Dean.

Dzięki, bo ja tu umieram. A Miracle nie pomaga. Jeszcze nie mam kaszlu, to jest jakieś dziwne...

— Mam przyjechać? — spytał zmartwiony, słysząc po drugiej stronie telefonu cichy, jakby zduszony śmiech Deana.

To byłoby słodkie, ale muszę ostrze, że użeranie się z chorym mną to samobójstwo, Cas.

Castiel wywrócił oczami. Nie mogło być tak źle.

— Ktoś powinien mieć cię na oku.

To sześć godzin drogi.

— Lub półtorej godziny samolotem. Wyślij mi adres, podjadę taksówkę z lotniska.

Cas, jeszcze u mnie nie byłeś, a mam chlew...

— Dean, mówisz to do bezdomnego. Chyba, że nie chcesz, żebym przyjechał.

Chcę. Bardzo.

Castiel uśmiechnął się na te słowa, szczególnie na słowo "bardzo". Nie był do końca pewien czemu, chyba po prostu cieszyło go to, że Dean chciał go zobaczyć.

— Więc będę u ciebie dziś wieczorem, okej? — zaproponował.

Nie masz jutro lekcji? — usłyszał niepewność w jego głosie. Faktycznie - był czwartek, więc jutro powinien iść do szkoły, ale rok szkolny się kończył, więc większość nauczycieli powoli odpuszczała, mając świadomość, że uczniowie wolą myśleć o planach na wakacje niż o nauce i po prostu nie przyswajają wiedzy tak jak powinni, więc nie gonili z materiałem tak jak przez większość roku szkolnego.

Mam, ale nie mam niczego ważnego. Sprawdzę loty i ci napiszę, o której będę.

Jesteś aniołem, Cas.

— Tylko dla ciebie, Dean — odpowiedział z uśmiechem. — Postaraj się przeżyć do wieczora, co?

Dużo ode mnie wymagasz.

Castiel westchnął, jakby to faktycznie stało się wyzwaniem.

Masz gorączkę? — spytał niepewnie.

Tak.

Brałeś coś na to?

Coś brałem, ale chyba nie pomaga. Chociaż w sumie to trochę pomaga, bo mogę rozmawiać, nie?

Castiel wywrócił oczami. Skoro mówienie było teraz dla Deana ciężkie to czemu dzwonił?

— Mogłeś po prostu napisać to wszystko co powiedziałeś, wiesz? Pewnie mniej by cię to zmęczyło.

Ale chciałem usłyszeć twój głos. Jest anielski. Jak cały ty.

I w tym momencie Castiel się zarumienił, a Meg szturchnęła go w ramię i spojrzała na niego, jakby oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Pokazał jej ręką, aby mu nie przeszkadzała i wrócił do rozmowy z Deanem.

Gadasz od rzeczy. Spróbuj się zdrzemnąć.

— Cóż, to nie brzmi jak zły pomysł, ale co jeśli się nie obudzę?

Castiel westchnął. Dean trochę zbytnio dramatyzował. 

Obudzisz, to pewnie tylko grypa, nie umrzesz od tego.

Zasnę jak cię zobaczę.

Castiel wywrócił oczami.

— Miracle daje ci żyć?

—  Powiedzmy. Leży mi na brzuchu i mnie liże.

To słodkie.

I obrzydliwe jednocześnie — wyjęczał, jakby to faktycznie było czymś okropnym.

Czemu?

Bo wczoraj na spacerze zjadł gówno. Dosłownie gówno, Cas. Ten pies nie ma godności.

Castiel zaśmiał się, bo sposób w jaki powiedział to Dean - jakby chciał się rozpłakać, po prostu nie pozwalał mu na inną reakcję.

To nie jest śmieszne, Cas!.Jak wychować psa?

Wychowam ci go. Zostanę u ciebie do niedzieli, zajmę się tobą i wychowam ci psa, okej?

Przez moment zapadła cisza, podczas której Castiel mógłby dać sobie rękę uciąć, że Dean się uśmiecha.

Na pewno nie jesteś aniołem? — usłyszał po chwili.

Nie, Dean, nie jestem aniołem. I proszę, spróbuj się jednak zdrzemnąć. Tylko wyślij mi najpierw swój adres.

Dobrze, kotku.

Castiel zesztywniał na moment.

Jak on go nazwał?!

Prawdopodobnie to przez gorączkę i powinien to zignorować, prawda? 

Ale co jeśli Dean faktycznie tak myślał i po prostu teraz te słowa w końcu mu się wymknęły, bo był osłabiony i nie do końca zastanawiał się nad tym co mówił? 

Nie, nie powinien się teraz nad tym rozwodzić, bo jeszcze da sobie nadzieję i się rozczaruje. A był pewien, że się rozczaruje, bo nie było szans, aby ktoś taki jak Dean pokochał kogoś takiego jak on. 

Odpoczywaj, Dean, dobrze?

Dean westchnął, jakby to był jakiś rozkaz.

Spróbuję — powiedział cicho. — Nie będę ci dłużej zanudzał. Do zobaczenia.

Do zobaczenia.

Rozłączył się i spojrzał zdezorientowany na wyczekującą na relację Meg, bo mimika Castiela podczas tej rozmowy mówiła więcej niż powinna.

— Jest chory i powiedział do mnie „kotku" — wyjaśnił.

Meg uniosła brwi, jakby trochę ją to zaskoczyło, ale szczerze mówiąc nie dziwiło jej to ani trochę, bo wiedziała co czuł Dean i było wiadome, że prędzej czy później coś mu się wymsknie. 

— I jedziesz się nim zająć jak przykładny chłopak? — spytała, szturchając go w ramię.

— Nie jestem jego chłopakiem.

Wywróciła oczami i poczochrała mu włosy. 

Właśnie dlatego Castiel chodził w rozczochranych - bo Meg zawsze musiała mu je rozczochrać, więc po co było się starać? Zresztą Dean też je czochrał. Czy z jego włosami było coś nie tak, że ludzie lubili je czochrać?

— Ale będziesz — stwierdziła. — Ja to wiem, ty to wiesz, Dean to wie, cały wszechświat to wie...

— Meg — przerwał jej. — Czy ty naprawdę myślisz, że mógłbym mieć u niego jakieś szanse?

Dziewczyna spojrzała na niego, jakby właśnie powiedział coś głupiego. 

— Nazwał cię „kotkiem" i „aniołem", a ty jeszcze się zastanawiasz? On ewidentnie na ciebie leci.

Castiel pokręcił głową, bo naprawdę ciężko było mu w to uwierzyć. Co było w nim takiego, żeby ktoś taki jak Dean Winchester się w nim zakochał, skoro zwykły chłopak jak Balthazar nie potrafił go szczerze kochać? Był wyczulony, nie wierzył w to, że ktoś mógłby go faktycznie szczerze pokochać, a już na pewno nie ktoś, do kogo wzdychają nastolatki.

— Może po prostu mnie lubi? Może kocha mnie jak przyjaciela?

— Castiel, on kocha cię jak kochanka, więc gdy dzisiaj do niego polecisz, wejdź do niego jak po swoje i go w końcu wyrwij. Sam wczoraj przyznałeś, że „może go kochasz".

Castiel westchnął. Faktycznie tak powiedział, bo cokolwiek czuł do Deana, z każdym dniem było coraz mocniejsze. Zresztą jego dzisiejsza propozycja tylko to potwierdziła - jeszcze tydzień temu nie pomyślałby o tym, aby zaproponować mu wizytę tylko dlatego, że aktor się rozchorował. Ale te codziennie rozmowy z Deanem, nie ważne czy dotyczyły psa, czy konwentu w którejś ze szkół, podczas których Dean wypytywał też o to, co u niego, mocno ich zbliżyły.

— Nie widziałem go odkąd pocałował mnie w policzek. To było trzy tygodnie temu, Meg — przypomniał jej, jakby chcąc jej uświadomić, że nie widywali się z Deanem zbyt często. — Ciężko mieć pewność czy kocha się kogoś, kogo się praktycznie nie widuje.

Spojrzała na niego, jakby nie wierzyła w ani jedno jego słowo. To, że Castiel zakochał się w Deanie było bardziej niż oczywiste. Najlepiej było to widać, gdy oglądali serial - robił te maślane oczy, gdy widział Deana na ekranie. Kogo on próbował oszukać?

— Ale jedziesz zająć się nim, gdy jest chory. To jest miłość, Castiel. Poza tym będziesz miał świetne przetarcie się przed związkiem. Jeśli zniesiesz faceta, gdy jest chory, zniesiesz go zawsze. To jak z dziewczyną w trakcie okresu.

Castiel wywrócił oczami. Związek z Deanem brzmiał absurdalnie i totalnie nierealnie. Był zwykłym szarym dzieciakiem, nawet gorzej niż zwykłym szarym dzieciakiem, bo zwykłe szare dzieciaki nie mieszkały u znajomych przez to, że rodzice ich wyrzucili. A Dean? Dean stawał się coraz bardziej znany, bo serial, głównie dzięki tym konwentom szkolnym, których było już dziesięć, mocno zyskiwał na popularności i pewnie przez to dostali przedłużenie na kolejny sezon.

Westchnął i spojrzał na Meg, trochę zrezygnowany.

— Po prostu... To co jest między mną i Deanem jest dziwne — stwierdził. — To nie jest to co czułem z Balthazarem. Tu jest ekscytacja, taki dreszczyk za każdym razem, gdy on dzwoni...

— Przyszło ci do głowy, że tak naprawdę nie kochałeś Balthazara? — spytała i musiał przyznać, że to miało odrobinę sensu, bo to co poczuł po pół roku związku z nim wcale nie musiało być miłością - mogło być przywiązaniem, które zinterpretował trochę inaczej. — Że może to sobie wmówiłeś w trakcie związku? Może teraz pierwszy raz faktycznie kogoś kochasz.

Castiel nie odpowiedział, bo właśnie dostał wiadomość od Deana. Z adresem. Poczuł jak serce mu przyspiesza. Na świecie, w tym kraju, w tym stanie, może nawet w tej szkole były osoby, które mogłyby zabić za ten adres, a Dean tak po prostu wysłał mu swój adres. Jakby to było nic.

— W porządku? — spytała zaniepokojona.

— Wysłał mi adres — powiedział, trochę spanikowany.

— Pokaż — zerknęła przez jego ramię. — Beverly Hills? Jest bardziej dziany niż sądziłam.

Spojrzał na nią trochę przestraszony.

— Tu nie chodzi o pieniądze, Meg.

— A o co?

Westchnął i zastanawiał się jak to powiedzieć. W końcu uznał, że powie to najprościej jak potrafi, żeby nie zacząć się plątać.

— Są ludzie, którzy zabiliby, żeby dostać ten adres. To mnie chyba przerasta.

Meg westchnęła i złapała przyjaciela za przedramię, patrząc na niego w sposób, który skutecznie go uspokajał.

— Castiel, sam powtarzasz, że on jest normalnym człowiekiem, tak? Wysłał ci twój adres jak zrobiłby to, gdyby nie był aktorem. To nic strasznego.

Castiel opuścił głowę i przygryzł wargę. 

— Po prostu... to we mnie uderzyło, wiesz? Świadomość tego wszystkiego.

— Naprawdę cię to przerasta?

— Odrobinę — stwierdził, wyjmując laptopa z plecaka. Obiecał Deanowi, że wstawi ten post jak najszybciej, więc chciał się z tego wywiązać. Poza tym musiał kupić bilet na lot.

Jeśli miałby wskazać jedną rzecz, która najbardziej lubił w tym laptopie to była to sprawność działania. Wszystko otwierało się dosłownie w sekundę, więc nie musiał zirytowany czekać, aż uruchomi mu się system czy przeglądarka, gdy faktycznie mu się śpieszyło. Uruchomił hotspot mobilny w telefonie, udostępniając sieć na komputerze i zaczął od pracy, czyli wstawienia postu o odwołaniu wizyty na jutrzejszym wydarzeniu.

W skrócie: jestem chory, żałuję, ale nie dam rady dotrzeć na jutrzejsze wydarzenie w San Diego, mam nadzieje, że będziecie się dobrze bawić i kiedyś was odwiedzę, w ramach rekompensaty moi przyjaciele rozdadzą pączki.

W praktyce Castiel napisał prawie że esej liczący prawie czterysta słów i zamówił pączki, podając Benny'emu namiary na cukiernię, z której mieli rano odebrać tysiąc paczków, czyli trochę więcej niż wynosiła liczba uczniów i nauczycieli szkoły, do której jutro jechali.

— Nieźle — pochwaliła Meg.

— Dlatego podniósł mi pensje — stwierdził i zajął się zakupem biletów na najbliższy lot do Los Angeles.

— To płaci ci więcej niż dwa tysiące? — spytała zaskoczona, bo Castiel co prawda mówił coś o większych zarobkach, ale myślała, że przyjaciel żartuje. Chłopak przytaknął.

— Siedem tysięcy.

Meg spojrzała na niego kompletnie zszokowana.

— Zarabiasz więcej niż moi rodzice razem wzięci...

— Dlatego dałem twojemu tacie tysiąc dolarów za trzymanie mnie u was. Planuję płacić mu tysiąc co miesiąc dopóki będę u was. To trochę więcej niż kosztuje utrzymanie mnie. Woda, prąd, jedzenie - to wszystko kosztuje, Meg. I nie mów mi, że nie.

— Może olej dziennikarstwo o pójdź w tym kierunku, co? — zaproponowała. — Jesteś dobry.

Castiel westchnął. Nie, żeby nie chciał, bo ta branża mocno się rozwijała i coraz więcej firm dostrzegało znaczenie mediów społecznościowych w marketingu, ale nie mógł pracować w tej branży legalnie.

— Ta i nie mam papierów, więc mogę to robić tylko na czarno i po znajomości.

— Idź na studia w tym kierunku.

Gdyby to było takie proste... Skąd miał wziąć na to pieniądze? Okej, pracował u Deana, zarabiał całkiem dobrze, ale część tych pieniędzy wydawał na nowe ubrania, jakieś przekąski czy zwykłe codzienne czynności jak chociażby kino, na które w końcu było go stać i do którego dosyć często ostatnio z Meg chodzili. Na studiach musiałby opłacić czesne, akademik i jeszcze mieć cokolwiek na jedzenie i po prostu dla siebie. Żeby mu wystarczyło, musiałby pracować wcześniej chyba pięć lat i nie wydać ani centa, a to było średnio możliwe, poza tym na studia powinien iść za rok, a gap year średnio mu się podobał, bo uważał, że akurat w jego przypadku przyniesie więcej szkody niż pożytku, wybijając go z rytmu nauki. Poza tym miał szansę na stypendium na dziennikarstwo i to było jego nadzieją. Czemu miałby z tego rezygnować?

— Nie uzbieram wystarczającej ilości kasy na studia. A na stypendium na tym kierunku nie mam co liczyć.

Meg wywróciła oczami. Czemu on skazywał się na porażkę?

— A gdyby Dean dopłacił ci do studiów? Oddałbyś mu kiedyś.

Spojrzał na nią zirytowany.

— Nie przyjmę od niego takiej kasy za nic. Te siedem tysięcy to i tak moim zdaniem za dużo i protestowałem, ale on upierał się, że pójdę zaraz do kogoś innego skoro jestem taki dobry. 

— Bo jesteś w to dobry, Castiel. Podwoiłeś liczbę jego obserwujących na wszystkim co się da. W dwa miesiące. Musisz zacząć w siebie wierzyć, wiesz?

— Wolę być realistą. Dziennikarstwo też nie jest złe, Meg.

— Tyle, że dziennikarstwo inne niż polityczne umiera przez darmowe portale nie płacące redaktorom, a polityką się nie interesujesz. 

Castiel nie słuchał, bo skupił się na znalezieniu lotu. Najbliższy był za... dwie godziny.

— Zrywam się z angielskiego — stwierdził, a Meg spojrzała na niego jak na kretyna.

— Co?! Ty kochasz angielski, Cas!

— Nie kocham, tylko uważam na nim, bo to najważniejszy przedmiot na stypendium na studia dziennikarskie — sprostował. — Ale dzisiaj nie mamy nic ważnego, wszystkie sprawdziany mam zaliczone i to na wysokie oceny, mogę się zerwać.

— Żeby lecieć do Deana wcześniejszym lotem niż ten wieczorny?

— Tak, dokładnie — potwierdził, kupując bilet.

Meg wywróciła oczami.

— I ty twierdzisz, że go nie kochasz?


Na początku Castiel był przekonany, że Dean pomylił adres, albo w ogóle zrobił sobie z niego żarty. Taksówkach podjechał wąską uliczką pod górę, zatrzymując się na środku drogi. Nawigacja wskazywała, że to dom na prawo. Tyle, że to przypominało ruinę. Dom był wysoki, wyłożony małymi białymi deskami, trochę podniszczonymi. Na równi z ulicą był garaż na dwa samochody, który chyba robił za parter. Nie wyglądał zbyt zachęcająco. Na lewo od garażu były przylegające do niego schody zrobione z cegieł, a przynajmniej wyłożone cegłami. Po lewej stronie była biała barierka przypominająca te z parku, a z prawej strony schodów była ściana garażu, wyłożona takimi cegłami jak te, z których zrobiono schody. Mniej więcej pod koniec wysokości schodów, ściana zamieniała się w dachówkę. Starą szarą dachówkę, która nieco zdobiła dach zaprojektowany praktycznie pod katem prostym. Miejscami na dachu było widać mech. Schody prowadziły do drzwi, na wysokości mniej więcej dachu garażu, nad którym znajdowały się prawdopodobnie normalnie piętra domu. Na pierwszym piętrze był balkon, który znajdował się bezpośrednio nad garażem.

Castielowi bardziej pasował dom po drugiej stronie ulicy - był ładny, nowoczesny, zadbany, z lampami ozdabiającymi wjazd do garażu. Też był biały, ale miał zadbaną elewację, a nie był wyłożony drewnem. I miał ogród. Ogród pasował do Deana.

— Młody człowieku? — odezwał się taksówkarz. — Nie mamy całego dnia.

— Na pewno to ten adres, który panu podałem? — spytał Castiel, a taksówkarz spojrzał na niego zirytowany.

— Chłopcze, to tutaj — powiedział pewnym siebie tonem, podsuwając mu pod nos telefon, na którym miał podłączoną nawigację. — Sześćdziesiąt dolarów się należy.

Castiel westchnął i zapłacił, po czym wysiadł i patrzył na te dwa domy zdezorientowany. Adres mówił, że powinien zapukać do domu na prawo, ale rozum podpowiadał mu, że Dean raczej mieszkałby w tym po lewo. 

W końcu stwierdził, że nie chce robić z siebie idioty, pukając do drzwi obcych ludzi, więc zadzwonił do Deana, który nie odebrał, ale po chwili usłyszał jego glos.

— Wchodzisz czy będziesz tak sterczał na środku drogi?

Castiel obrócił się w prawo, skąd dochodził głos Deana. Zaskoczyło go, gdy zobaczył aktora na balkonie tego domu przypominającego ruinę. Może Dean jednak wcale nie był taki bogaty?

A propos Deana - był w samych bokserkach i rozpiętych szlafroku, co na moment sprawiło, że Castiel dosłownie się zawiesił. 

— Wpuścisz mnie? — spytał po chwili.

— Drzwi otwarte, wchodź — zaprosił go, wracając do środka, a Castiel, nieco niepewnie, ruszył po schodach do drzwi wejściowych. Bał się tego, co zobaczy w środku. Po tym co zobaczył na zewnątrz spodziewał się totalnej meliny.

I ponownie został zaskoczony, bo w środku dom wyglądał dużo lepiej niż na zewnątrz. Potwierdziło się, że dom był z drewna, ale w środku był odmalowany białą farbą. Ściany w środku były zrobione z płyt, pomalowanych na kremowo. Podłoga była wyłożona jasnobrązowymi panelami, które w dwóch miejscach były przykryte dywanem - tuż przy wejściu i w salonie, który od razu było widać z wejścia przez otwartą przestrzeń.

Mimo otwartej przestrzeni dom nie był największy, ale Castiel podejrzewał, że gdyby podzielić piętro na pomieszczenia, byłoby po prostu ciasno. 

W części, którą można było nazwać salonem, najbardziej w oczy rzucał się kominek. Tradycyjny, na drewno. Idealny na nieco chłodniejsze wieczory, albo po prostu te romantyczne. Nad kominkiem wisiał telewizor. Duży, włączony aktualnie na jakimś kanale z filmami, jakiś film akcji, ale Castiel raczej go nie kojarzył, bo to nie był jego typ filmów. Trochę za kominkiem, patrząc od wejścia, były otwarte drzwi na balkon wychodzący na drogę - ten, z którego powitał go Dean. Przed telewizorem znajdował się natomiast biały skórzany fotel i biała kanapa, między nimi na podłodze wyłożono biały dywan, na którym stał jasny drewniany stolik. 

Trochę na lewo, na wprost od wejścia było widać szafkę kuchenną z płyty granitowej - od strony salonu były ustawione krzesła, co chyba sprawiało, że robiła czasem za stół, mimo, że między kuchnią i balkonem był ustawiony normalny stół z dość ładnymi krzesłami. W stronę kuchni ściana zmieniała kolor - była jasnoniebieska. Była kuchenka gazowa, piekarnik, kilka szafek i spora lodówka. Chyba dostrzegł też zmywarkę. Całkiem nieźle.

Tuż obok wejścia były schody na górę, prawdopodobnie na piętro, gdzie były sypialnie. Nie zdążył rozejrzeć się dokładniej, bo poczuł przytulającego go Deana, więc też go przytulił i wzdrygnął się, czując jaki jest gorący.

— Boże, jesteś rozpalony — praktycznie jęknął. — Mówiłeś, że brałeś coś na gorączkę...

— Brałem, pomogło tyle, że mogę chodzić — odparł i w tym momencie Castiel został zaatakowany przez Miracle, który wskoczył na niego, przez co ten prawie stracił równowagę i zaczął merdać ogonem podekscytowany. — Lubi cię — powiedział Dean.

— Usiądź, bo boję się, że zaraz upadniesz — powiedział Castiel.

— Prędzej ty upadniesz przez tego demona — próbował żartować.

— Dean — powiedział stanowczo, na co Dean posłuchał i powolnym krokiem ruszył w stronę kanapy, rozkładając się na niej. Castiel położył swój plecak przy fotelu i spojrzał na Deana.

— Masz jakiś termometr czy coś?

— Szafka nad mikrofalówką — powiedział, a Castiel ruszył w tamtą stronę, po drodze dostrzegając, że za kuchnią, trochę z boku, jest jeszcze łazienka, otwarta.

Umył ręce, tak na wszelki wypadek i sięgnął do szafki, wyjmując apteczkę i wyjął z niej termometr. Na szczęście Dean chyba lubił nowoczesność, bo był to termometr bezdotykowy. Podszedł z nim do Deana, wcisnął odpowiedni przycisk, co nie było trudne, bo było po prostu intuicyjne i zmierzył mu temperaturę. Miał dość wyraźną gorączkę.

— Kiedy brałeś leki przeciwgorączkowe? — spytał.

— Jakoś rano.

— Dean, jest prawie wieczór. To się bierze co sześć godzin.

— Serio?

— Tak.

— Skąd miałem wiedzieć?

— Każdy to wie. Poza tym piszą to na opakowaniu i ulotce...

Dean zmarszczył brwi, jakby był kompletnie zaskoczony tym, co właśnie usłyszał.

— To ktoś to czyta? 

Castiel jęknął zrezygnowany i wrócił do kuchni po aspirynę.

— Gdzie masz szklanki? — spytał.

— Pierwsza szafka z prawej.

Wyjął szklankę, nalał wody i wrócił do Deana ze szklanką i tabletką, podając mu tabletkę do dłoni.

— Masz — powiedział, a Dean westchnął, ale wziął tabletkę i ją połknął. — I popij — polecił mu, a Dean posłuchał. 

— Wiesz, że nie jestem dzieckiem?

— Nie wiesz nawet jak brać tabletki na gorączkę, więc jesteś dzieckiem — odpowiedział. — Co dziś jadłeś?

— Nic.

Cudownie... — pomyślał. Miał ochotę na niego nakrzyczeć, ale wątpił, aby to cokolwiek dało - raczej wszystko by pogorszyło.

— Masz na coś ochotę?

— Niezbyt.

Cóż, Castiel spodziewał się tej odpowiedzi, bo podczas gorączki brak apetytu był normalny. Wrócił do kuchni i zajrzał do lodówki. Na szczęście była w miarę pełna. Wziął jogurt, łyżkę z szuflady koło zlewu, bo domyślił się, że sztućce są właśnie tam i wrócił z tym do Deana.

— Zjedz proszę to, a ja zrobię rosół, dobrze? — poprosił.

Dean spojrzał na niego zagubiony.

— Umiesz gotować?

— Tak, rodzice Meg twierdzą, że bardzo dobrze, więc mam nadzieję, że tobie też zasmakuje.

— Cas, proszę, wyjdź za mnie — powiedział, a Castiel wywrócił oczami. 

— Zjedz jogurt i jakbyś czegoś potrzebował to mów, dobrze? Przyniosę. Oszczędzaj się teraz.

— Na pewno nie spadłeś z Nieba, aniołku?

— Dobra, zmiana planów — powiedział Castiel, powoli tracąc nerwy. Nie zniesie takiego Deana przez cztery dni - nie było na to szans. — Zjedz jogurt i spróbuj się zdrzemnąć.

Dean chciał coś odpowiedzieć, ale się powstrzymał i zamiast tego patrzył na jogurt, jakby był największym złem. Castiel w tym czasie wrócił do kuchni.

— Muszę to zjeść? — spytał zrezygnowany Dean.

— Mam cię nakarmić jak dziecko? 

— Nie jestem dzieckiem.

— Więc zachowaj się jak dorosły i zjedz samodzielnie, proszę — powiedział błagalnie, zastanawiając się jak da radę wytrzymać z nim cały weekend. Może Meg faktycznie miała rację z tym przetarciem się?

Dean odpuścił dyskusję i z trudem, ale zjadł jogurt, a Castiel zajął się robieniem rosołu, co jakiś czas zerkając na Deana. 

Przez telefon Dean mówił, że ma syf. Jeśli przez syf rozumiał trzy bluzy, rzucone gdzieś luzem i nie pozmywane naczynia w zlewie to Castiel naprawdę zaczął się zastanawiać czy Dean nie jest pedantycznym sprzątaczem. 

Miracle chwilę siedział jakieś dwa metry od Castiela i obserwował jak ten kroi wszystkie składniki, wrzucając je do garnka. Pies chyba miał nadzieję, że dostanie coś do jedzenia, ale Castiel nie był pewien czy Dean dokarmia go w ten sposób, czy nie, a nie chciał przyzwyczajać psa do rzucania mu spontanicznych przekąsek, bo potem Dean będzie miał z nim problem.

Jednak te jego słodkie oczy, niczym oczy małego dziecka, które zaraz się rozpłacze jak nie dostanie cukierka i ta jego upartość, przez którą wpatrywał się w Castiela naprawdę długie minuty sprawiły, że chłopak się złamał i nachylił do psa z kawałkiem marchewki.

— Nie mów Deanowi, dobrze? — powiedział szeptem. 

Miracle wziął marchewkę do pyska, przeżuł i wypluł, szturchając nosem i patrząc na Castiela rozczarowany. 

— A ja ci ufałem — jęknął, biorąc ręcznik i papierowy i biorąc w niego przeżutą przez psa marchewkę. — Nic więcej ode mnie nie dostaniesz, słyszysz?

Pies położył łapę na wysokości kolana Castiela, jakby przepraszał, a chłopak westchnął i pogłaskał go krótko, po czym wyrzucił kawałek marchewki, zawiniętą w papier do kosza i umył ręce. Dość sprawnie znalazł przyprawy, dorzucił te odpowiednie i na koniec upewnił się czy na pewno zostawił garnek na odpowiednim palniku i odlał makaron, po czym wrócił do Deana, siadając obok niego na kanapę.

— Miałeś próbować spać — przypomniał mu.

— Już, tatusiu — westchnął i położył się z głową na kolanach Castiela, kompletnie dezorientując tym chłopaka. 

Castiel naprawdę niczego już nie rozumiał. Najpierw Dean nazwał go "aniołem", potem "kotkiem", potem zażartował, żeby za niego wyszedł, a teraz powiedział do niego "tatusiu" i położył się z głową przy jego kroczu. Naprawdę miał nadzieję, że to ostatnie nie oznacza tego, co myśli.

— Lepiej ci trochę? — spytał nieco niepewnie.

— Teraz tak. 

Teraz tak? — spytał słyszalnie zgubiony.

— Bo ty tu jesteś — odparł Dean, a Castiel naprawdę nie wiedział jak powinien na to wszystko reagować.

Czuł się nie do końca komfortowo, zaczynał się denerwować. Co jeśli Meg miała rację? Co jeśli Dean faktycznie myślał o nim w ten sposób? Może powinien go o to spytać, ale z drugiej strony... Chyba bał się poznać odpowiedzi.

Dean zasnął mu na kolanach, a Castiel nie bardzo miał co ze sobą zrobić, bo telefon zostawił w plecaku, który był teraz kilka metrów od niego. Poza tym nie bardzo mógł się ruszyć. 

Pozostało mu więc albo oglądać film, w który ani trochę się nie wciągnąć, albo skupić się na Miracle, który leżał przy nogach Deana, wyglądając na dość zmartwionego stanem swojego właściciela, albo mógł skupić się właśnie na Deana. Ponieważ Miracle był za daleko, aby dosięgnął do niego ręką bez nachylania się, co obecnie prawdopodobnie równałoby się obudzeniem Deana, postanowił wpatrywać się w aktora. 

Szlafrok odsłaniał Deanowi sporą część ciała, więc Castiel faktycznie miał co oglądać. 

Pierwszym, co naprawdę rzuciło mu się w oczy, już wtedy, gdy podszedł do Deana z termometrem, było to, że Dean goli klatkę piersiową. Był ciekaw czy robi to dobrowolnie, dla siebie, czy producenci go do tego zmuszają, bo w serialu zdarzało mu się mieć sceny bez koszulki i w kamerze brak owłosienia prezentował się zdecydowanie lepiej. Chociaż skończyli nagrywać sezon kilka tygodni temu, więc chyba nie byłoby to problemem, gdyby zapuścił włosy poza czasem nagrywania, co raczej skłaniało Castiela ku myśli, że Dean golił się po prostu dla siebie.

Nóg nie golił, co podobało się Castielowi, bo jednak odbierał owłosienie jako męską rzecz. 

I twarzy widocznie też nie golił od kilku dni, bo miał już widoczny zarost, chociaż Castiel musiał przyznać, że Dean wyglądał naprawdę seksownie w zaroście, nawet gdy spał.

Wydawał się być jednocześnie męski i kruchy, co sprawiało, że Castiel poszerzył swoją listę paradoksów u Deana. Jedno musiał przyznać na pewno - gdy Dean leżał tak z głową na jego kolanach, to było naprawdę przyjemne uczucie, które sprawiało, że faktycznie chciał się nim zaopiekować. 

Gdy Dean się obudził, wydawał się być lekko zdezorientowany, że nie był sam i wyglądał na nieco spanikowanego, ale gdy zobaczył, że to Castiel, uśmiechnął się delikatnie.

— Długo spałem? — spytał.

— Tak szczerze to nie wiem — przyznał Castiel. — Ale zachodu jeszcze nie było, więc chyba nie. 

Dean ułożył się wygodniej na jego kolanach, jakby nie było to nic nowego, ani nadzwyczajnego.

— Myślałem, że to tylko sen, że tu przyleciałeś — wyznał, powodując uśmiech na twarzy Castiela, który przejechał dłonią po jego włosach.

— Jestem tu, Dean — zapewnił. 

Dean zamyślił się na chwilę.

— I naprawdę zrobiłeś mi rosół?

— Tak, powinien być gotowy. 

Castiel spojrzał na niego niepewnie, gdy poczuł palce Deana na tych swoich.

— Cas, zamieszkaj ze mną. Umiesz gotować, dbasz o mnie...

— Mam z tobą mieszkać cały czerwiec, pamiętasz? — przypomniał mu. — To za niecały miesiąc Dean.

Dean westchnął. Miał nadzieję, że go nie spłoszył.

— Ale szkołę kończysz za dwa tygodnie — zauważył. — Nie moglibyśmy tego przyśpieszyć?

— Jak powiesz mi to samo za dwa tygodnie to przyjadę wcześniej — zadeklarował. — Chcesz teraz ten rosół?

Dean przytaknął i podniósł się, pozwalając mu wstać. Castiel poszedł więc do kuchni i przygotował dwie porcje - jedną dla Deana i jedną dla siebie, po czym wrócił z tym na kanapę, ostrożnie podając przyjacielowi miskę z jego porcją.

— Boże, to jest pyszne — powiedział Dean, po pierwszej łyżce. — Cas, błagam gotuj mi zawsze.

Castiel odpowiedział mu uśmiechem.

— Mogę o coś zapytać? — spytał, a Dean przytaknął. — Czemu kupiłeś dom, który z zewnątrz wygląda jak ruina?

— Z prostego powodu — odparł. — Do takich rzadziej się włamują. Większość domów w okolicy wygląda drożej, więc gdybym był złodziejem to do takiego domu jak mój włamałbym się w ostatniej kolejności. Od lipca do marca często mnie nie ma, chociaż może się to zmienić, bo podobno mają przenieść produkcję do Hollywood...

— To gdzie nagrywaliście do tej pory?

— W Kanadzie, jak większość. Tańsze koszty produkcji i w ogóle. 

Castiel przytaknął.

— Spodziewałem się jakiejś willi z basenem...

— Spoko, basen jest prawie skończony — odparł Dean. — Na czerwiec będzie jak znalazł.

— Co nie zmienia faktu, że dom jest dość mały.

— A po co mi większy skoro mieszkam sam? Na górze są trzy sypialnie, więc gdy rodzice z bratem przyjeżdżają nie ma problemu się pomieścić. Poza tym tu radzę sobie ze sprzątaniem sam. Po co mi większy dom? Żeby wydawać kasę na sprzątaczki i w ogóle? Dopóki nie będę miał żony i gromadki dzieci to nie widzę sensu większego domu.

I pierwsza strzała zranienia w tym momencie wbiła się w serce Castiela.

— Chcesz gromadkę dzieci? — spytał, mając nadzieję, że nie zabrzmiał na zbyt zranionego.

— Tak, chociaż jeśli nie radzę sobie z psem to nie wiem jak poradzę sobie z dziećmi.

— Czyli raczej wiążesz przyszłość z kobietą niż mężczyzną? — dopytał, a Dean zaśmiał się cicho. Chyba było mu trochę lepiej.

— Dzieci można adoptować, wiesz? Nie muszę mieć biologicznie swoich. Aktualnie mam nadzieję, że w niedługim czasie z jedną osobą coś wyjdzie, ale czas pokaże.

I strzała numer dwa... No tak, był naiwnym idiotą sądząc, że Dean prędzej czy później nikogo sobie nie znajdzie. Dlatego powinien zostać z uczuciami w sferze przyjaźni - to bezpieczna strefa. Po co robić sobie nadzieję na coś, co nie ma prawa bytu? Gdyby Dean czuł coś do niego, nie mówiłby o kimś innym - a gdyby mówił o nim, raczej powiedziałby to w inny sposób.

— Chłopak czy dziewczyna? — spytał, chcąc po prostu wydać się zainteresowanym życiem uczuciowym Deana. Przecież tak robią przyjaciele, prawda?

— Chłopak — odparł Dean. — Przystojny, miły... Będę szczęściarzem jeśli mnie zechce. 

— Mam nadzieję, że ci się uda, Dean. Zasługujesz na kogoś dobrego, kto o ciebie zadba.

Dean westchnął. Oczywiście, że Castiel nie zrozumiał. Może kolejna wskazówka?

— Dzięki — odparł, zastanawiając się nad kolejną wskazówką. — Ma piękne oczy, wiesz? Błękitne jak ocean, widać w nich dobroć. Mógłbym patrzyć się w nie godzinami. 

Castiel przytaknął. Bolało. Dopiero co dopuścił do siebie te uczucia przez Meg, a teraz słuchał jak to Dean opowiada o chłopaku, w którym się zakochał. Świetnie... 

— Na pewno nie ma lepszych oczu niż ty — powiedział i przez chwilę Dean miał nadzieję, że Castiel zrozumiał, że powie, że czuje to samo. Bardzo krótką chwilę. — Kimkolwiek jest ten chłopak jest szczęściarzem, że go pokochałeś. Mam nadzieję, że wam wyjdzie i że nasza przyjaźń nie będzie mu przeszkadzać.

A może Castiel naprawdę niczego nie czuł? Może nie przyleciał tu, gdy usłyszał, że jest chory, bo go kocha, a z przyjacielskiej troski, bo aktualnie miał tylko przyjaciół i przez to traktował przyjaciół jak rodzinę? Cóż, w ten weekend był zbyt słaby, aby bardziej go wybadać, ale obiecał sobie, że za dwa tygodnie, gdy już będzie w formie, zrobi wszystko, aby sprawdzić co tak naprawdę czuje do niego Castiel. Po prostu musiał to wiedzieć. Tylko bał się, że się rozczaruje - przez gorączkę mniej się kontrolował, wydawało mu się, że dzięki temu Castiel dostaje dość oczywiste sygnały. Skoro ich nie dostrzegał to może nie chciał ich widzieć? Może faktycznie się pomylił? Może Castiel już zawsze będzie tylko przyjacielem?

A/N

Nie wiem czy kolejny rozdział będzie dzisiaj czy jutro. Jeśli dzisiaj to pewnie koło 22-23. Jeśli jutro to pewnie koło południa.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro