*
Jest późno, gdy się budzę -- wiem to, choć nie jestem w stanie ustalić godziny. Promienie zachodzącego słońca przebijają się przez zasłony i ogrzewają moje plecy; przeciągam się jak kot, wciąż z przymkniętymi oczyma. Nie chcę wstawać, jeszcze nie teraz.
Dopiero po chwili dociera do mnie, że czuję na ciele nie tylko dotyk pościeli, ale również obejmujące mnie w talii ramię. Przez dłuższą chwilę nie potrafię pojąć, co się dzieje, choć nie dziwi mnie zbytnio fakt, iż skończyłem w łóżku z nieznajomym; ot, zdarza się. Gorzej, że nie przypominam sobie jego godności ani sytuacji, która nas do łóżka zawiodła.
Gdy otwieram w końcu oczy i mierzę wzrokiem mężczyznę, który zgniata mi żebra w silnym uścisku, mam ochotę się rozpłakać -- nie dowierzam temu, co się dzieje, czy po prostu jestem przytłoczony faktem, iż mogę uznać za piękną osobę kogoś, kto śpi z otwartymi ustami i niemal ślini pościel? Nie mam pojęcia.
Przypominam sobie wczorajszy wieczór, a potem poranek i dociera do mnie, że przez kilka godzin te usta były moje i że całowałem je setki razy, niesiony euforią. A teraz Thor śpi i otula mnie ramieniem jak kogoś cennego, jakbym był jego skarbem. Ta świadomość sprawia, że ciężko mi wziąć kolejny oddech. I tak przylegam do niego całym ciałem, ale próbuję wtulić się bardziej, chociaż jego klatka piersiowa i brzuch są twarde jak skała. Słyszę bicie jego serca, wyraźne i równe, zupełnie przeciwne mojemu; nieświadomie dostosowuję do niego rytm własnego oddechu.
Nie wiem, ile czasu mija, zanim Thor w końcu otwiera oczy. Nim w pełni się przebudza, otula mnie ciaśniej ramieniem, jeszcze senny. Czuję się wzruszony faktem, iż przyciągnięcie mnie bliżej jest jego pierwszym odruchem. Mruczy cichutko, a ja ani drgnę, mimo iż robi mi się zdecydowanie zbyt gorąco. Zazwyczaj sypiam jedynie w połowie okryty kołdrą. Noc spędzona u jego boku sprawiła, że moja wiecznie lodowata skóra wydaje się być złudnie ciepła.
-- Dzień dobry -- szepcze mi do ucha, składając bardzo delikatny pocałunek na moim czole. Uśmiecham się odruchowo, unosząc głowę, by musnąć ustami jego policzek. Dziwi mnie, jak bardzo naturalnie mi to przychodzi i jak niewymuszony jest mój uśmiech, wszystkie reakcje. Czyli to tak wygląda prawdziwe zakochanie.
-- Dzień dobry -- odpowiadam, pozwalając, by odgarnął mi z twarzy zabłąkany kosmyk włosów. Przyciąga go do nosa i wącha z błogim uśmiechem, na co prycham cichutko, ale z rozczuleniem. -- Jak się spało?
-- Z tobą u boku? Cudownie -- mruczy, przechylając się powoli. Teraz leży nade mną, opierając się na jednym łokciu. Odsuwa powoli kołdrę, obnażając mnie aż do pasa. Mierzę go prowokującym spojrzeniem, kiedy zaczyna wytyczać pocałunkami ścieżkę przez środek mojego brzucha.
-- Jeszcze ci mało, Don Juanie? -- Wplatam palce jednej dłoni w jego włosy, przyciągając go do pocałunku. Właściwie ledwie muskam jego wargi, wiedząc, że po nocy zapewne smakuję fatalnie, Thor też. Najgorsze jest to, że nie jestem pewien, czy byłoby w stanie mi to przeszkodzić.
Wybucha śmiechem, schylając się jeszcze raz, by ucałować moją szyję, po czym próbuje znów zakryć mnie kołdrą; kręcę przecząco głową, jest w porządku. Również odsłaniam jego klatkę piersiową i powolutku przesuwam palcami wzdłuż boku, od ramienia aż po biodro. Za każdym razem, gdy mam okazję patrzeć na ciało Odinsona, przytłacza mnie atletyczność jego sylwetki. Mógłbym godzinami podziwiać krzywizny mięśni, obdarzać uwagą każdy cal skóry. I, jakkolwiek chciwie to nie zabrzmi, oczekuję tego samego.
-- Podobam ci się? -- Thor przygarnia mnie znów do siebie i zaczyna miarowo głaskać moje plecy. Śmieję się cichutko, kokieteryjnie. Sunę nosem po jego obojczyku.
-- Gdybyś mi się nie podobał, nie skończylibyśmy tutaj, prawda? -- Uśmiecham się ślicznie, odchylając głowę do tyłu, wiedząc, że w ten sposób eksponuję najlepiej moją szyję. Pułapka działa idealnie: Odinson od razu nachyla się do przodu, by obsypać pocałunkami moją skórę. Znów wplatam palce w jego włosy. -- Powiedz mi coś miłego.
Widzę, że bije się z myślami, ale tylko przez krótką chwilę. Zamiera z głową przy mojej piersi, jakby nagle opadając z sił. Głaszczę go miarowo, pijany szczęściem. Chcę, by ta chwila trwała wiecznie.
-- Kocham cię -- mówi cicho, lecz pewnie, a ja zamieram. Nie spodziewałem się tego. Zresztą, czy można w ogóle być gotowym na takie słowa? Odpowiedź grzęźnie mi w gardle, gdy nieudolnie próbuję ubrać myśli w wyrazy, ale Thor nie wydaje się być tym zafrapowany. Unosi się, by spojrzeć mi głęboko w oczy, z dłonią wciąż spoczywającą na moich plecach. Wyginam się w łuk, dopasowany idealnie do jego ciała, a moje serce bije zdecydowanie zbyt szybko. Nie wierzę, że jeden człowiek jest w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu.
-- Jesteś miłością mojego życia -- szepcze, a ja nie ważę się nawet mrugnąć. -- Poszedłbym za tobą na kraniec któregokolwiek ze światów. Chcę z tobą spędzić wszystkie dni, które mi zostały, wszystkie dni, które--
Widzę, że chce dodać coś jeszcze, ale zasłaniam mu usta dłonią. Patrzę na niego uważnie; chcę być pewien, że rozumie mnie w stu procentach. Mam wrażenie, że gdyby dodał cokolwiek więcej, skończyłbym żałośnie zapłakany, a do tego nie mogę dopuścić. Bogowie kłamstw nie płaczą z tak mizernych powodów.
-- Ja z tobą też -- mówię powoli, oczekując błysku zrozumienia w jego oczach. Nie wierzę, że to się dzieje, nie wierzę, że mam do tego prawo. Po dłuższej chwili udawania powagi, uśmiecham się szeroko, a on odpowiada tym samym. Odpycha moją dłoń, by ucałować moje czoło, policzki, nos, nawet podbródek. Śmieję się głośno. -- Tak, Thorze, jak ciebie też, wystarczy!
Ujmuje moją twarz w obie dłonie, nagle poważniejąc. Opieram dłonie na jego nadgarstkach, oczekując na kolejny ruch. Na mojej twarzy widnieje delikatny uśmiech kłamcy, jedyne, co nigdy nie znika.
-- Kocham cię, Jane Foster, tak strasznie cię kocham.
xxx
Standardowo, pisane na podstawie filmów, nie komiksów, mam nadzieję, że się podobało. Nie zabijajcie mnie, kocham Was. <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro