×15×
Naomi
Stanęłam przed drzwiami szpitala i rozejrzałam się po parkingu. Pomimo wczesnej godziny na parkingu było pełno samochodów. Ludzie mijali mnie i patrzyli spode łba, gdy posyłałam im lekkie uśmiechy. Ponoć uśmiech potrafi rozjaśnić nawet najgorszy dzień, ale jak widać tym ludziom nic nie poprawi humoru. Nic dziwnego w końcu idą dowiedzieć się czy umrą, czy pożyją jeszcze parę dni.
Wczorajszy dzień dał nam wszystkim w kość, ale pomimo tego byłam dziś rekordowo szczęśliwa. Luke mi wybaczył i chyba trochę zrozumiał. Czułam niesamowitą ulgę wiedząc, że pomiędzy nami nie będzie już tej niezręcznej atmosfery.
Przede mną zatrzymał się czarny samochód, a szyba zjechała na dół ukazując blond włosego mężczyznę. Otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka. Przeczesałam dłonią włosy i odetchnęłam.
- Fajnie, że napisałeś. – rzuciłam, wsiadając do samochodu Erica.
- Zostaję w mieście na parę dni. - powiedział i popatrzył na mnie. - Wiesz sprawy zawodowe i tym podobne. Przepraszam, że napisałem tak wcześnie. Myślałem, że odpiszesz później. Co robiłaś w tym miejscu?
- Byłam u przyjaciół. – odpowiedziałam krótko, nie chcąc zwierzać mu się ze wszystkiego.
Wyjechaliśmy ze szpitalnego parkingu. Zapadła cisza, ale nie niezręczna. Była przyjemna i pozwalała mi na jeszcze odrobinę odpoczynku podczas, którego zbierałam myśli.
- Nigdy nie widziałam ciebie u nas to dlatego, że pokłóciłeś się z tatą? - zapytałam, bo to pierwsze, co przyszło mi do głowy.
- Tak. Tuż przed ślubem waszych rodziców wybuchła pomiędzy nami poważna sprzeczka, ale pomimo tego byłem na ich pogrzebie.
- Naprawdę?
Nie widziałam go, bo na pewno zapamiętałabym jego twarz. Może mi umknął, ale nie składał mi żadnych kondolencji.
- Trzymałem się z daleka, bo twoja babcia za mną nie przepadała, ale przyszedłem na ich grób zaraz po zakończeniu całej ceremonii.
- Yhym. - przytaknęłam.
Miałam wrażenie, że czegoś mi nie mówi, ale nie chciałam na niego naciskać. Znamy się kilka dni, więc nie mam prawa żądać od niego jakichkolwiek wyjaśnień. To byłby kiepski początek znajomości.
- Gdzie jedziemy? – zapytałam, patrząc na mijane budynki.
- Mała kawiarenka w centrum Sydney. Może być?
- Jasne. – mruknęłam, skupiając się na jego twarzy.
Wyglądał na rozluźnionego, ale jego zaciśnięte na kierownicy dłonie mówiły co innego. Stresuje się czymś, ale kim jestem, żeby wtrącać się w jego sprawy osobiste. Spotkaliśmy się, żeby porozmawiać, a nie roztrząsać sprawy, które nas dręczą.
Na dworze było szaro. Pomimo entuzjazmu jaki wywołało we spotkanie ze starym znajomym rodziców, który może powiedzieć mi o nich więcej niż wiem to nadal mam w głowie wydarzenia ostatnich dni. Szarość poranka idealnie odzwierciedlała mój ponury nastrój, który starałam się ukryć.
Samochód zatrzymał się przed małym budynkiem, który różnił się od pizzerii bliźniaków. Jasna i zadbana elewacja zapraszała do wejścia. Wyskoczyłam z samochodu i poczekałam przy drzwiach na Erica. Moje wymięte ubrania wyglądały marnie w porównaniu z jego nienagannie białą koszulą i czarnymi spodniami od garnituru, ale jemu to nie przeszkadzało, bo z uśmiechem otworzył przede mną drzwi i wpuścił do środka. Uderzył we zapach świeżo mielonej kawy. Odetchnęłam głęboko.
- Czego pani sobie życzy? - zapytał grzecznie Eric.
- Expresso z podwójną pianką. - odpowiedziałam i zajęłam dwa miejsca przy oknie.
Usiadł na krześle koło mnie i położył przede mną zdjęcie. Wzięłam je do ręki i od razu poznałam osoby na nim. Długowłosa brunetka o figurze, której mogłaby pozazdrościć jej każda modelka, wesoło uśmiechała się do obiektywu. Koło niej stał mężczyzna o kruczoczarnych włosach i obejmując w pasie o głowę niższą kobietę, patrzył na nią z czułością. Łzy napłynęły mi do oczu, widząc swoich rodziców szczęśliwych i nie wiedzących co ich czeka za kilka lat. Moje podobieństwo do rodziców jest zerowe. Jestem blondynką o delikatnych rysach twarzy, a żaden z moich rodziców nie miał tych cech wyglądu. Westchnęłam, chcąc pozbyć się melancholii, która narosła w moim sercu.
- Po co mi to pokazałeś? – zapytałam, patrząc na Erica.
- Prezent. Wiem, że go nie masz, bo to jedyna wersja, która była w moim posiadaniu. - odpowiedział mi ze smutnym uśmiechem.
Ma rację. Po pogrzebie rodziców potrafiłam siedzieć godzinami i przeglądać rodzinne albumy jakby ta czynność miała mi ich przywrócić. Myślałam, że już dawno wyzbyłam się tego smutku, ale jak się okazuje takie uczucia czają się we wnętrz człowieka, czekając na ten moment, aby go ponownie pogrążyć w rozpaczy. Tak właśnie zaczęłam się czuć teraz. Miałam ochotę wrócić do domu, położyć się i zacząć płakać.
Eric zaczął wspominać jacy byli moi rodzice, a ja chętnie przyłączyłam się do rozmowy, pomimo napływających mi łez do oczu. Po ich śmierci jedynie babcia rozmawiała ze mną na ich temat i tylko raz. Było to dla niej tak samo bolesne jak dla mnie. Inni bali się w ogóle wspomnieć o ich stracie, bo myśleli, że to mnie zniszczy psychicznie. Teraz czułam jakby wszystko co zagnieździło się we mnie po śmierci babci ulatuje wraz z każdą kolejną opowieścią Erica. Nie sądziłam, że zwykła rozmowa może mi tak pomóc wyjść na prostą i uporać się z bolesnymi wspomnieniami. Śmiałam się pomimo bolesnego kłucia w sercu, które kazało mi się teraz rozkleić i schować w ciemnym kącie.
- Dziękuję ci za to spotkanie. Potrzebowałam tego. - uśmiechnęłam się do Erica, powoli wysiadając z samochodu. - Co powiesz na jutro wieczór? - zapytał na co pokiwałam od razu głową.
- Do zobaczenia Naomi i pamiętaj jakbyś potrzebowała mojej pomocy, dzwoń.
- Będę pamiętać. - powiedziałam i wysiadłam z auta.
Pomachałam mężczyźnie i skierowałam się do wejścia. Miałam nadzieję, że ten dzień będzie spokojny, ale tak bardzo się myliłam.
Na wycieraczce zastałam dużą, brązowa kopertę. Wiedziałam, że jest od niego i już się nie bałam. To będzie tylko kolejny list z groźbą skierowaną do mojej osoby. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, od razu idąc do salonu. Opadłam na kanapę, otwierając kopertę. Wyjęłam pierwszą kartkę i przestało mi być tak lekko. Cała radość dnia znikła, pozwalając zastąpić się strachem nie o własne życie tylko przyjaciół.
Ence pence,
Kto następny będzie?
Mikey, Diego albo Izzy.
Wybór jest duży.
Nie zginiesz ty, dla ciebie mam prezent.
Dostaniesz go wkrótce i cieszyć się będę, widząc twoją rozpacz.
Wczoraj wam się udało, lecz, czy dalej tak będzie?
Myślicie, że jesteście blisko, ale ja jestem bliżej.
Włożyłam dłoń do koperty w poszukiwaniu kolejnej kartki, której się spodziewałam. Wyciągnęłam mały kawałek papieru. Zdjęcie. Wydawać by się mogło, że nic na nim nie ma tylko czerń, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się dostrzegłam cztery osoby, stojące w otoczeniu czarnych konturów drzew. To my. Byliśmy cały czas obserwowani.
Wyciągnęłam szybko telefon i wybrałam numer Luke'a. Muszę im powiedzieć i nie ważne jak bardzo chciałam to zataić. Nie mogę ukrywać listu, w którym on im grozi.
- Hej. - usłyszałam zaspany głos chłopaka.
- Dostałam list.
- Będę za chwilę.
Telefon parokrotnie zapiszczał, co oznaczało zakończone połączenie. Czy on zawsze musi kończyć rozmowę bez żadnego cześć?
Chodziłam po całym domu, wykonując najróżniejsze czynności, które nie miały sensu. Ustawiałam kubki, przeniosłam książki na wyższą półkę, przesunęłam fotele, wszystko byle przestać myśleć o tym, że groźba jest skierowana do moich przyjaciół.
Czułam się obserwowana pomimo, że wiedziałam, że kamer już nie ma. Miałam wrażenie, że w każdej chwili mogę dostać telefon z wiaomością o wypadku któregoś z moich przyjaciół. Nie mogłam wytrzymać tego napięcia.
Weszłam do kuchni i otworzyłam szafkę, w której stały butelki z alkoholem. Chwyciłam pierwszą lepszą i po szybkim odkręceniu korka, wypiłam parę łyków. Napój podrażniał moje gardło, ale też rozluźniał spięte mięśnie. Wróciłam do salonu i wygodnie rozłożyłam się na łóżku, co chwilę opróżniając butelkę. Wiedziałam, że nie powinnam w ogóle pić ze względu na wczesną porę i moje późniejsze zachowanie pod wpływem alkoholu, ale czułam jak wszystkie zmartwienia odlatują i pojawia się pustka w mojej głowie z każdym kolejnym łykiem. Włączyłam telewizor akurat na jakimś kanale muzycznym. W pokoju rozniosła się melodia Pictures of you zespołu The Last Goodnight. Pogłośniłam muzykę i mimowolnie zaczęłam kiwać się na boki. Błogi spokój. Nic nie może go zakłócić.
Do moich uszu dotarł dźwięk trzaskających drzwi, ale nie zwróciłam na to uwagi, bo muzyka była taka hipnotyzująca. Moim oczom ukazała się twarz naprawdę przystojnego blondyna.
- Lucky! - pisnęłam. - Co ty taki nie w humorze?
- Wypiłaś prawie całą tę butelkę? - zapytał.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na napój w mojej dłoni. Na dnie butelki zostało trochę cieczy, który żałośnie uderzała o szklane ścianki jakby chciała się wydostać.
- Chyba. – zachichotałam, wracając wzrokiem do Luke'a.
Chłopak usiadł koło mnie na tyle blisko, że mogłam swobodnie przyglądać się kolorze jego tęczówek. Oparłam łokcie na kolanach, a głowę na dłoniach nie spuszczając oczu z tego wspaniałego błękitu.
- Co ty robisz? - uniósł brew i popatrzył na mnie dziwnie.
- Tonę w twoich oczach. – odparłam, nie zastanawiając się nad swoją odpowiedzią.
Blondyn pokręcił głową i nagle jego wzrok zatrzymał się na stoliku. Spojrzałam w tym samym kierunku w momencie, kiedy Luke brał do ręki kartki papieru.
- Nie ładnie tak czytać cudzą korespondencję. – mruknęłam, udając obrażoną, ale chłopak nawet nie zwrócił na mnie uwagi, będąc zajęty studiowaniem zawartością listu.
Jego twarz wykrzywił grymas gniewu. Nie podobał mi się, gdy miał taki wyraz twarzy. Wyglądał o wiele mniej przystojnie, chociaż nie. Nadal strasznie mnie pociągał.
- Cholera. - szepnął. - Zostań tu muszę zadzwonić.
Nie czekając na moją odpowiedź, wyszedł z salonu z telefonem w dłoni. Nie podobało mi się to jak mnie ignorował. Wstałam z kanapy, lekko się chwiejąc i ruszyłam za chłopakiem. Odparłam się bokiem o blat kuchenny, patrząc jak Luke rozmawia, zapewne z Michaelem, energicznie przy tym gestykulując. Skończył szybko rozmowę i odwrócił się do mnie, zamierając na mój widok. Posyłałam mu uśmiech i powoli podeszłam do chłopaka.
- Naomi lepiej będzie jak się położysz i przeczekasz, aż wytrzeźwiejesz. - powiedział, gdy stałam prawie przed nim. – Nie powinnaś pić o jedenastej rano.
- Lucky. – pokręciłam głową i zbliżyłam się bardziej do chłopaka. - Zawsze taki troskliwy o mnie.
Widziałam jak wstrzymuje oddech i wiedziałam dobrze dlaczego.
Nie myśląc wiele, złapałam jego koszulkę i przyciągnęłam go do siebie, łącząc nasze usta. Chłopak wydawał się być zaskoczony, ale szybko odwzajemnił mój pocałunek. Był on pomimo wszystko delikatny, pełen tęsknoty i uczuć. Nie wiedziałam jak udało nam się przekazać to wszystko w jednym geście, ale sprawiło to, że zaczęłam myśleć o wiele trzeźwiej niż chwilę wcześniej. Kocham Luke'a i nie boję się tego okazać. Wiem, że nie zrani mnie tak jak Nick, ale jeżeli stanie się mi tak bliski zostanie celem numer jeden na liście do odstrzału mojego ojca.
Nie chciałam na razie myśleć o tych wszystkich rzeczach. Teraz pozwoliłam sobie rozkoszować się miękkimi ustami Luke'a, które z czułością całowały moje.
- Mogę ci coś powiedzieć? – zapytałam, patrząc mu w oczy.
Pokiwał, kładąc dłonie na moich biodrach. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku i się rozkojarzyłam. Skupiłam się na tym co czułam, zapominając, że miałam coś powiedzieć. Luke odchrząknął, a ja się otrząsnęłam. Zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie, co chcę mu powiedzieć.
- Kochamcięiniemówiętegobojestempijana – wyrzuciłam z siebie szybko.
Czekałam na reakcję blondyna w napięciu. Bałam się, że mnie wyśmieje, czy coś w tym guście. Luke pocałował mnie, obejmując mocno w pasie. Nie wiem co to oznacza. Może w ten sposób chce mi odpowiedzieć, albo unika odpowiedzi. Oderwałam się od chłopaka i posłałam mu karcące spojrzenie.
- Ty naprawdę tego nie widzisz? – spytał, przewracając oczami. – Cholernie cię kocham.
Zamrugałam kilkakrotnie. Miałam ochotę skakać ze szczęścia, ale za bardzo kręciło mi w głowie. Rzuciłam się na szyję Luke'owi i tak zawisłam.
Nie wiem jak znalazłam się w swoim pokoju, w swojej piżamie i opadającymi ze zmęczenia powiekami.
Zdałam sobie sprawe, że tydzień temu nie dodałam rozdziału, za co przepraszam. Byłam na wycieczce i nie miałam na to głowy. Jeśli mi sie uda to dziś pojawi sie jeszcze jeden rozdział.
All the love
bypatlov
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro